Artyku y i relacje z podr y Globtroter w

Cinquecento z Krakowa do Dakaru > SAHARA ZACHODNIA, MAROKO, HISZPANIA, FRANCJA, NIEMCY, MAURETANIA, SENEGAL, MALI


podroznicy podroznicy Dodaj do: wykop.pl
relacje z podróży

Zdj cie MALI / brak / Djenne / Cinquecento z mieszkańcamiAfryka- czarny ląd , Sahara, tropikalny klimat... tak ten kontynent kojarzony jest przez wielu z Nas. Nikt jednak Afryki nie kojarzy z Cinquecento... do momentu zatchnięcia się z tą relacją.

Tranzyt przez Europę 3500 km, czyli przejazd przez pełne autostrad Niemcy, górzystą Francję, jeszcze nie zatłoczoną Hiszpanię do Algerciras, a stąd to już tylko prom do Ceuty (jedyne 246 Euro pod warunkiem, że kupi się bilet przed 16 czerwca). No i Afryka staje otworem.


Maroko jako „pierwszy rzut na taśmę” z całym bogactwem, kulturą i planem przyjęcia 10 mln turystów rocznie wprowadzonym przez młodego króla w życie przywitało nas przemiło. Fez, Meknes, Rabat, Casablanca i tu miłego pobytu nastąpił koniec.

A to za udziałem konsula Mauretanii w Casablance, który to najpierw zwodził nas w czasie z przyznaniem wizy a potem po prostu stwierdził, iż musi sprawdzić czy mamy akredytację w Ministerstwie bo jest przekonany, że jesteśmy dziennikarzami.

I tak po 8 dniach „siedzenia jak na szpilkach”, nieprzyjemnych rozmowach dowiedzieliśmy się, że obywatele Europy Środkowej i Wschodniej powinni ubiegać się o wizę do Mauretanii w Moskwie. Kilka miesięcy temu w Mauretanii był przewrót, zmieniły się władze, a co za tym idzie przepisy.

- trzymaj mnie bo go za te wąsiory wyciągnę- mówiła Jola do mnie
- nie mógł o tym powiedzieć od razu tylko teraz po 8 dniach koczowania w mało atrakcyjnej i drogiej Casablance?!

Od tej pory konsul Mauretanii w Casablance uzyskał tytuł Wąsior.

Po kolejnych próbach z łaską wbito nam pieczątki umożliwiające wjazd na terytorium Mauretanii i pobyt na okres 30 dni.

W między czasie, bo co tu robić ponad tydzień przejechaliśmy Atlas Mały i Średni rozdając po drodze wszystkie słodycze.

Imilczil w atlasie Średnim to wioska gdzie w sierpniu odbywa się festiwal małżeństw. Tam też poznaliśmy 2 Brytyjki zafascynowane Marokiem, które corocznie odwiedzają te tereny.


Kupując olej na stacji benzynowej podchodzi do nas mężczyzna i mówi:- „własnym oczom nie wierzę” – Cześć...

Zdziwieni byliśmy bardzo słysząc literacką polszczyznę z ust Marokańczyka. Studiował farmację w Łodzi. Gdyby nie śniada karnacja, ciemne włosy nigdy nie przypuszczalibyśmy nawet, że ten człowiek może znać język polski.

W drodze powrotnej chcieliśmy spotkać się z Younesem i jego rodziną. Zorganizował nawet „wieczorek zapoznawczy” ze znajomymi, jego żona jest Polką i jak powiedział to zaszczyt gościć Polaków w Maroko. Niestety z braku czasu nie spotkaliśmy się.

Nic straconego, to nasza pierwsza ale nie ostatnia wyprawa do Afryki.


... Ponoć tylko zimą wieje Harmatan na Zachodniej Saharze, naszym zdaniem wieje cały rok. Mocno nie tylko zimą wieje, my byliśmy w letnich miesiącach i bez polarów się nie obyło. A przecież w Maroko temperatury nie spadały poniżej 30 st Celsjusza.


Zachodnia Sahara to 1244 km pustyni. Król by zachęcić Marokańczyków do osiedlania się na tych trudnych terenach do mieszkania wprowadził niższe ceny paliwa (prawie o pół) i niższe podatki. I tak: Tarfaya (wrota Sahary), Laayoune, Dakhla to miasta które zbudowano od podstaw. Z momentem przekroczenia granicy z Mauretanią kończy się paliwo bezołowiowe i smaczne jedzenie. Zaczyna się wszystko pod tytułem koza.

Koza z kłakiem, koza z futrem, kozie trzewia, jednym słowem koza zjadana jest w całości.


Pomiędzy Zachodnią Saharą, a Mauretanią znajduje się 8 km ziemi niczyjej. Jest to jedno z największych pól minowych na świecie. Co kilkadziesiąt metrów mijaliśmy wraki samochodów. Przejeżdża się to pole po wyjeżdżonych przez samochody drogach, które łatwo odnaleźć. Każdy skręt w trakt mniej uczęszczany może zakończyć się zakopaniem w piasku. Po dojechaniu do posterunku żandarmerii szybko załatwiliśmy formalności i udaliśmy się do posterunku cła nieopodal. Tam również szybkie wypełnienie deklaracji, 10E za „pracę” celników i można było jechać po pieczątki od policji. Wszystko to zajęło może 20 minut. W dobrych humorach ruszyliśmy na podbój Mauretanii. 5 km od granicy widowiskowy przejazd przez wydmę, która wdarła się na drogę, a potem to już tylko idealny asfalt do Nouadhibou.

Tam spędziliśmy noc na Kempingu Abba. Właściciel pomógł nam znaleźć osobę sprzedającą obowiązkowe w Mauretanii ubezpieczenie na samochód. Kosztowało to 3100 MRO za polisę ważną 10 dni. Wymieniliśmy również walutę po kursie 1E = 320 MRO.

Nouadhibou to ciekawe miasteczko z przyjemnie nastawionymi do obcych ludźmi. Charakteryzuje się jak większość mauretańskich miast niską zabudową i brakiem jakichkolwiek oznaczeń...


...Droga do Atar to 850 km przez otaczające piaski pustyni. Kilkakrotnie jazdę utrudniały przechodzące burze piaskowe. Wbrew pozorom są one bardzo częste. Do tego dochodzi temperatura sięgająca 45st. C. Z Atar udaliśmy się do Chinguetti, które leży u wrót prawdziwej Sahary. Po drodze przejeżdża się ciekawą przełęcz górską Passe d’Amogiar . Sama droga jest szutrowa ale nie bardzo uciążliwa no może za wyjątkiem odcinków tarki, która powodowała rozstrój nerwowy i ogólne odkręcanie się wszelkich śrubek w samochodzie. Samo Chinguetti pozwala odetchnąć od zgiełku Atar czy Nouakchott. Przewodnicy jeśli się ich ignoruje szybko rezygnują z nagabywania. Można spokojnie robić zdjęcia i wybrać się na krótki spacer po pustyni. Po uszkodzonej granatnikiem wieży ciśnień nie ma śladu. Stoi już piękna, nowa wybudowana za pieniądze UE.

...Posterunki policyjne, celne i żandarmerii są bardzo częste. Ale wszelkie kontrole są przeprowadzane w miłej atmosferze. Może dlatego, że nie znamy francuskiego. Z kolei mundurowi w ząb nie mówili ani rozumieli angielskiego. Także wszelkie rozmowy sprowadzały się do języka migowego. Z braku drogi dla samochodu osobowego musieliśmy wrócić do Nouakchott. Tam spędziliśmy noc w komfortowych warunkach Oberży Sahara, prowadzonej przez Portugalkę. Ze stolicy skierowaliśmy się do Mali. Zaskakujące jest to, że na głównych drogach Mauretanii wszędzie jest asfalt, w dodatku bez kolein. Mijane miejscowości Aleg Chogal, Magta Lakjar to skrajnie biedna Mauretania w porównaniu z Atar, stolicą czy przygranicznym Nouadhibou. Setki mijanych zwierzęcych zwłok były oznaką trudnych warunków egzystencji. Gorąco, brak wody, powodują, że najsłabsze zwierzęta padają lub giną pod kołami samochodów. Nocne spotkanie z dorosłym wielbłądem może być dla obu stron bardzo niebezpieczne. Nazwaliśmy tą trasę „drogą skór”.

W Ayoun el’Atrous sprawdziliśmy kilka hoteli, ale niechcąc się nabawić wszawicy i to za 50E (bo tyle ta „przyjemność” kosztowała) wybraliśmy nasz 5 gwiazdkowy namiot . I tak rano musieliśmy łapać wielkiego pająka, który usilnie chciał nam wleźć do samochodu. Ciekawe czy mógłby nam coś zrobić. Woleliśmy nie sprawdzać. Tutaj dała też znać o sobie kamera, która po prostu przestała działać. Nie mając narzędzi musieliśmy ją rozkręcić złamaną pęsetą. Używając kropelki zdołaliśmy przywrócić wadliwy element do normalnego stanu. Ale nerwów było co nie miara. Jola oczywiście stoicki spokój, za to Dominik jak zwykle złapał ciśnienie. Musiał „pomiauczeć”. „Elektronicy” wzięli się do roboty. Po godzinie zmagań kamera po „tuningu” działała jak prawie nowa. Ostatnia sesja dla pająka, śniadanie i w drogę.

Granica jako taka ze szlabanami itd., pomiędzy Mauretanią a Mali w okolicach Kobeni praktycznie nie istnieje. Najpierw trzeba zgłosić się 18 km przed granicą do posterunku celnego. Na żądanie zapłaty 10E trzeba odpowiedzieć stanowcze NIE, gdyż jest to próba bezpodstawnego wyłudzenia. Po krótkiej sprzeczce wyjazd samochodu wbity w paszport, a 10E w portfelu. Potem już tylko policja i wbicie wyjazdu osób, kolejna próba wyłudzenia 10E i kolejny raz nasze „NIE”.

Po Mauretanii przejechaliśmy 2529 km.


Wjeżdżamy do Mali. Droga równa, asfaltowa. Wszelkie formalności graniczne trzeba załatwiać w Nioro du Sahel. Najpierw cło na samochód. Urząd znajduje się w centrum miasta. „Przyjemność” ta kosztuje 9400 CFA. Pieniądze można wymienić w aptece nieopodal centralnego placu. Kurs 1E = 640 CFA

Leniwy policjant na wyjeździe z Nioro wbił nam pieczątki wjazdowe do Mali. Kosztowało to wg niego 2000 CFA za „formalności” czyli wpisanie naszych danych do zeszytu.

W Nioro, a w sumie zaraz za nim asfalt się skończył. Zaczęła się walka z błotem i początkiem pory deszczowej. Nadwerężony wentylator chłodnicy spalił się na dobre. Od tego momentu będziemy jechać bez wentylatora. Droga jest bardzo uciążliwa. Rozmyte koleiny, kamienie, wystające korzenie. Samochód oblepił się błotem. Niektóre kałuże musieliśmy badać stopami, gdyż w mętnej wodzie nic nie widać. Do tego brak należytego chłodzenia powodował, że musieliśmy jechać w miarę szybko tj. 50 – 60 km/h z włączonym ogrzewaniem. Jola starała się to wszystko nagrać więc przypominała błotnego ludka po częstych spacerach w bajorach błota. Nadmierna szybkość na wertepach i tarce spowodowała oberwanie się prawej poduszki silnika co usztywniło cały zespół napędowy i powodowało głośne drgania. Ale nic dziwnego i tak wytrzymała 3 poprzednie wyprawy i 335 000km przebiegu. Niestety poziom specjalizacji tamtejszych warsztatów nie pozwolił nam na jakąkolwiek naprawę. Droga, której tak naprawdę nie ma, ciągnie się przez ok. 300 km aż do Didieni. Kombinując trochę można się dostać na krótkie odcinki nowobudowanej drogi, ale wiąże się to z późniejszymi problemami ze zjechaniem z niej lub przejechaniem przez mostki pozbawione najazdów i zjazdów. W Diema i Didieni ludzie byli do nas źle nastawieni. Wszyscy oczekiwali zapłaty za zdjęcia itp. Nie mówiąc już o tym, że żądanie prezentu jest na początku dziennym. Raz nawet ktoś splunął nam na przednią szybę, nie sądzę że chciał ją umyć...

...Bamako stolica Mali to zagłębie cwaniactwa i braku jakiegokolwiek poszanowania obcych. Jeśli się nie ma przeznaczonych pieniędzy w zamian za filmowanie, lepiej od razu sobie odpuścić. Sam kilkakrotnie poczułem na barkach ciosy w zamian za filmowanie bez zgody. Tylko po co zgoda na filmowanie miasta a nie ludzi.

Od Dienne zaczynają się turystyczne atrakcje Mali. Nastawienie ludności jest odmienne, można przynajmniej swobodnie fotografować.

Żeby się dostać do Dienne trzeba zapłacić podatek 1000 CFA, a potem za przeprawę promową w 2 strony 3000 CFA. Problem w tym, że prom nie pływa bo jest za niski stan wody. Ale za to jest odpowiednio wysoki, aby woda przelewała się przez maskę CC. Ogólnie trzeba przejechać przez wodę jakieś 25 metrów. Prom służy jako „bramka opłat”. Sam bród jest stosunkowo głęboki i kamienisty, trzeba uważać. Przynajmniej zarządzający tam od biedy pomogą pchać samochód w razie problemów z przejazdem.

W Dienne malowniczym miasteczku należy zwrócić uwagę na wielki gliniany meczet. Ciężko go ominąć gdyż wybudowany jest w centralnym miejscu miasta. Wstęp podobno 5000 CFA ale trzeba się targować i można wejść za 1000 CFA. Na przewodników lepiej nie zwracać uwagi i tak się nie odczepią. Sam meczet ma bardzo ciekawy system wentylacji w postaci uchylnych szybów na dachu. Najgrubszy mur sięga 2 m i to wszystko z „błotka”.
Podobny meczet jest w Mopti, a i kilka mniejszych w okolicznych wsiach. W Mopti warto również pobyć w malowniczej przystani łodzi, które pływają do sąsiednich wiosek, a także na targu który w niczym nie ustępuje temu w Dienne.

W okolicach Dienne złapaliśmy dwa razy gumę i to dzień po dniu. W tym za drugim razem była to chyba złośliwość ludzka, gdyż gwóźdź wyglądał na wbity lub podłożony specjalnie. 1500 km podróżowaliśmy bez zapasu. Dopiero w Bamako w warsztacie Good Year’a zdecydowaliśmy się na naprawę. Trwało to 10 minut i kosztowało 5000 CFA.


Najbardziej podobało nam się w odległym Hombori. Spaliśmy tam w glinianym hotelu w spartańskich warunkach, ale było warto, gdyż miało to swój urok. Samo Hombori to malownicza stara część miasta na górze z pięknym widokiem na okoliczne szczyty i pustynię, ale także nowocześniejsza część miasta w dole przy głównej drodze, gdzie odbywa się wielki targ, na który zjeżdżają wszyscy z okolicznych wiosek. W samym Hombori czy to starym czy nowym mogliśmy swobodnie filmować i robić zdjęcia. Ludzie byli życzliwi.

W Sevare gdzie spaliśmy w hotelu, poczęstowano nas śniadaniem złożonym z 2 niedogotowanych jajek, bagietki i marmolady. Nie byłoby w tym nic dziwnego (kuchnia malijska jest bardzo uboga) gdyby nie fakt, że zażądano od nas za ten przysmak 10 Euro. Odmówiliśmy bo śniadanie i tak miało być w cenie noclegu. Po interwencji szefostwa z rozstrojem żołądka i dźwigniętym ciśnieniem pojechaliśmy dalej.

Na płaskowyżu Bandiagary gdzie pomieszkują sobie Dogoni – antyczne plemiona – dowiedzieliśmy się, że tak znowu kolorowo to nie jest. Dogoni oczywiście są tylko, że się ucywilizowali, noszą spodnie, zegarki, t-shirty itd. Wybrali normalne życie. Ale w zamian za opłatę mogą momentalnie zmienić się w prymitywne plemiona z przed lat jakie widać na widokówkach. Trochę nas to rozczarowało ale to rozumiemy.

Z Bamako wybraliśmy się żółtą drogą do Kayes. Początkowo jest to równiutka szutrowa droga, ale za to potem to czysty off-road. Ale to z winy miejscowych, którzy pokierowali nas na objazd przez park narodowy, drogą którą oprócz osłów nic nie jeździ. Normalny trop węża i tyle jak to nazwaliśmy. Jest to droga wiodąca przez las o szerokości wózka ciągnionego przez osiołka, pomiędzy drzewami, poprzecinana głębokimi wąwozami wyschniętych rzek. Znaleźliśmy się tam gdyż nieuczciwi strażnicy byle zarobić 1000 CFA stwierdzili, że to jedyna droga do Kayes. Niestety to nieprawda, co potem sprawdziliśmy. No ale cóż, trzeba było przejechać raz po raz grzęznąc w błocie, ocierając podwoziem o głazy. Złamał nam się wspornik lewej poduszki silnika co powodowało dodatkowy stres, no ale o spawarce nie mogło być mowy na tym etapie. W miejscowości Mahina droga kończy się i pojawia się most na rzece długi na jakieś 200 m. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie to że jest to most kolejowy. Dobrze, że CC jest wąskie bo zdołaliśmy przejechać pomiędzy barierką a szyną po podkładach i śrubach ją trzymających. Ale i tak było to „chirurgiczne” zadanie. Chwile potem kolejna przeprawa tym razem promowa, a za nią powtórka z rozrywki. Poszukiwanie drogi, a raczej czegoś co mogło nią być. Droga to tor dla samochodów 4x4, CC biedne aż trzeszczało w szwach raz po raz atakując kałuże i wyrwy. W nagrodę przed samym Kayes na najgorszym bo skalistym odcinku drogi wodospad na rzece Senegal, gdzie mogliśmy odpocząć i wykąpać się swobodnie.

Samochód wyglądał jak po rajdzie safari. Silnik zamiast 3 miał praktycznie 2 pkt mocowania. Chłodnica zaklejona błotem. Żeby oderwać bagno od podwozia i nadwozia trzeba było użyć młotka i śrubokręta. Wbiliśmy jakąś śrubę w oponę z tyłu. Ale tak weszła że powietrze nie uchodziło.

Od Kayes zaczyna się droga asfaltowa do Senegalu. Chyba najlepsza droga w Mali. Postanowiliśmy odpocząć 2 dni nad rzeką Senegal by mniej zmęczeni wjechać do Senegalu.


Po licznych mniej lub bardziej przyjemnych przeżyciach w Mali wjeżdżamy do Senegalu. Granicę przekraczamy późno w nocy bezproblemowo, a to za zasługą trwających Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej. Wszyscy pogranicznicy zaaferowani meczem Włochy -Niemcy nie stwarzali żadnych problemów.

Wbijali pieczątki w paszporty podczas gdy oczy wlepione były w ekran.


Zanim wjechaliśmy do Dakaru postanowiliśmy zespawać wspornik poduszki silnika, aby być spokojniejszym na dalszą drogę. Za 2000 CFA młody chłopak bezproblemowo podjął się zadania. Wykonał je z „należytą” precyzją. Wspornik wytrzymał do Polski.

Pobyt na plaży w miejscowościach na południe od Dakaru lepiej sobie darować.
Jeżeli nie wybierze się turystycznej enklawy, to plaża będzie jak śmierdzące wysypisko śmieci.

Urządziliśmy sobie 2 godzinne safari po Parku Bandiaga. I jak myślimy mało kto miał przyjemność jeździć samochodem w towarzystwie nosorożców, żyraf, antylop, a także żółwi lądowych. Jako, że nosorożce są krótkowzroczne można było całkiem blisko do nich podjechać, spokojnie wysiąść i zrobić zdjęcia. Cinquecento na pewno wcześniej nie widziały. Na kąpiel z krokodylami się nie zdecydowaliśmy. Za wjazd do parku można płacić w Euro i kosztuje to 2 osoby z przewodnikiem i samochód 30 E.


Dakar - symboliczna stolica ze względu na coroczny rajd samochodów terenowych był celem naszej wyprawy.

Kraków – Dakar przy udziale Fiata Cinquecento, to chcieliśmy osiągnąć i tego dokonaliśmy.

Dakar niczym nie odbiega od europejskich stolic. Wysokie wieżowce, restauracje na wysokim poziomie, liczne hotele, a i białych francuskojęzycznych turystów nie brakuje.

Jedyna rzecz jaka różni go od Warszawy, Berlina czy Barcelony to brak McDonalda.


W Saint Louis poznaliśmy Belga pracującego dla organizacji rządowej wspierającej Senegal. Na okres 3 lat rząd belgijski przeznaczył 23 mln Euro pomocy z czego ponad połowę w postaci maszyn np. do budowy dróg, technologii i urządzeń. Jednak od 2 lat maszyny nie zostały nawet podłączone bo brakuje siły roboczej. Senegalczycy czekają na białych robotników z Europy. A przecież w obsłudze walca nie ma nadzwyczajnej filozofii - jazda w przód , tył - to chyba wszystko co walcem można robić?!

Ale jak się nie komuś nie chce to i cud nie pomoże.

Najlepszym przykładem na dość oporną na pracę naturę pokazała sprzedawczyni w jednym ze sklepów. Zabieram 3 butelki Coca-Coli podchodzę do kasy i słyszę w oddali:

- nie chce mi się wstać, tak mi dobrze się leży niech Pani idzie gdzie indziej.

Nie mam więcej pytań, podobne sytuacje powtarzały się często, choć są i też tacy, którzy od rana do wieczora z pominięciem tych najcieplejszych godzin pracują na roli. Jednak tych drugich jest o wiele mniej w stosunku do tych pierwszych.


Wiele przekraczaliśmy granic podczas naszych wypraw jednak granicy w Rosso pomiędzy Senegalem a Mauretanią nigdy nie zapomnimy. Nieład to nie odpowiednie słowo by opisać jaki burdel tam panuje.

To najbardziej skorumpowana granica jaką przyszło kiedykolwiek nam przekraczać. Jest to granica na rzece Senegal, a co za tym idzie przeprawa promowa. Mając wbity już wyjazd z Senegalu i dodatkowo pieczątki sekcji celnej czyli również wyjazd samochodu z terytorium Senegalu wydawałoby się, że tylko trzeba wjechać na prom, a jednak...

Była 17.52 wszyscy już wjechali na prom, zostaliśmy tylko my, pogranicznik zwraca się do Nas:

- 20 Euro

- za co? – spytaliśmy

- to czekajcie do jutra - padła odpowiedź

Wiedział, że nie mamy wyjścia- był to ostatni prom tego dnia.

Minuty upływały... o 17.55 mówi do mnie:

- weź 2 paszporty prawo jazdy, zieloną kartę i chodź za mną a brat niech wjedzie na prom.
Wybiegam z baraku ze świstkiem w ręku, widzę jak prom odpływa, biegnę...

Prom się powoli oddala, przyspiesza...

Ja z paszportami w ręku, dokumentami od samochodu podbiegam do brzegu rwącej rzeki i słyszę:
- skacz!!! Jola skacz!!!

- no skacz!!!

Czarnoskórzy celnicy widząc, że wchodzę do wody złapali mnie za ręce, szarpią, coś mówią, ja nie rozumiem, wyrywam się, skaczę do wody i ... stało się...

Wyrwa około 10 m głębokości, wpadam pod powierzchnię wody, ściskając dokumenty w dłoniach wypływam. Płynę za promem, widzę Dominika - chce skakać mi na ratunek- trzymają go... ale widzę też 2 ogromne śruby i wiry.

Zawracam... Zostaje wyłowiona, ale widzę, że prawo jazy (to nowe, laminowane) wyślizgnęło mi się z dłoni i unosi się na powierzchni wody, rzucam się znów tym razem by je wyłowić. Wszystko działo się tak szybko, pamiętam, że ktoś łapie mnie za ręce i wyciąga na brzeg.
Podbiega pogranicznik, obejmuje ramionami odpychając szarpiących mnie ludzi. Pokazuje odpływającemu Dominikowi, że nic mi nie jest, żeby się uspokoił.

Myślę co robić?! Przecież po drugiej stronie rzeki jest Mauretania a ja mam co prawda całe mokre ale wciąż paszporty i wszystkie dokumenty od samochodu, a Dominik jest już prawie na drugim brzegu.

Zauważam pirogę - małą łódkę, pytam czy mógłby mnie ktoś nią przewieźć na druga stronę rzeki. Dopływamy, czeka na mnie celnik mauretański, wyrywa prawo jazdy, zieloną kartę i odchodzi. Podbiega Dominik, mówię mu, że ten gościu zabrał dokumenty. Biegnie za nim i słyszy:

- nie mam twoich dokumentów ale za 10 Euro pomogę Ci je znaleźć.

- masz zapłacić za łódź, która przywiozła Twoją siostrę, prom, którym Ty przypłynąłeś, dla mnie 10 Euro i na pewno dokumenty się znajdą.
Jeśli ktoś cierpi na niedobór emocji w życiu szczerze polecam granice w Rosso.

Od tego momentu to już tylko droga powrotna do domu.


Wyprawa Cinquecento do Kazachstanu z 2004 roku była ciężka technicznie.

Wyprawa Cinquecento do Iranu, Pakistanu i Kaszmiru z 2005 była ciężka klimatycznie.
Tegoroczna wyprawa do Afryki połączyła te 2 elementy, było dużo bezdroży, dużo pustyni, a i wysokie temperatury w połączeniu z klimatem tropikalnym były mocno odczuwalne.
A, że lubimy się skatować wróciliśmy ufa fani po pachy 


Więcej informacji na naszej stronie internetowej www.autopodroznicy.com


PODZIĘKOWANIA:


• Dla Fiat Auto Poland S.A. za wyposażenie uczestników w części zamienne do samochodu i serwis po wyprawie.
• Dla TVN TURBO za opiekę medialną.


Dla Wszystkich którzy w nas wierzyli i wierzą.

Zdj cia

MALI / brak / Djenne / Cinquecento z mieszkańcamiMALI / brak / W drodze do Kayes / Czasem już nie było innej alternatywyMALI / brak / W drodze do Bamako / Mali w porze deszczowejMALI / brak / Djenne / Meczet gliniany w DjenneMALI / brak / W drodze do Kayes / Mieszkańcy MaliMALI / brak / Djenne / NosidełkoMAURETANIA / brak / W drodze do Mali / Droga skórMAURETANIA / brak / Droga do Atar / MauretaniaSAHARA ZACHODNIA / brak / Dakhla / Autopodróżnicy nad AtlantykiemSAHARA ZACHODNIA / brak / Dakhla / Zachodnia Sahara i jej faunaSENEGAL / brak / Touba / Ludzie byli wszędzieSENEGAL / brak / Park Narodowy Bandiaga / Senegalskie Safari

Dodane komentarze

[konto usuniete] do czy
00.00.0000

haman do czy
16.03.2013

haman 2013-03-17 14:36:26

brawo-podziwiam!

AMKB do czy
15.09.2008

AMKB 2008-10-19 07:36:15

Rozumiem, że to już stare czasy ale już dawno nie czytałem tak mylącego, niepoprawnego opisu dotyczącego Mali. Wszystkich, którzy to czytają, ostrzegam: Większość opisu dotyczącego tego kraju to po prostu bzdury.

brokulek do czy
13.12.2006

brokulek 2007-01-03 11:34:18

Podziw i zachwyt...po tym artykule czyv raczej reporatażu uznałam ze musze koniecznie wyruszyć w taka podróż...dziękuję...

szpilka do czy
13.10.2003

szpilka 2006-10-11 16:41:18

mam jedno pytanie: co to znaczy "antyczne plemię"? to a propos Dogonów!

ania100 do czy
17.08.2006

ania100 2006-09-05 17:42:19

wspaniała podróż ! :) podziwiam Was za odwagę i wytrwałość :) życzę dalszych udanych wypraw

Przydatne adresy

Brak adres w do wy wietlenia.

Strefa Globtrotera

Dział Artykuły

Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.

Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.

Jak dodać artykuł?

  1. Zarejestruj się w naszym serwisie - TUTAJ
  2. Dodaj zdjęcia (10 punktów) - TUTAJ
  3. Dodaj artykuł (100 punktów) - TUTAJ
  4. Artykuły są moderowane przez administratora.

Inne Artykuły

X

Serwis Globtroter.pl zapisuje informacje w postaci ciasteczek (ang. cookies). Są one używane w celach reklamowych, statystycznych oraz funkcjonalnych - co pozwala dostosować serwis do potrzeb osób, które odwiedzają go wielokrotnie. Ciateczka mogą też stosować współpracujący z nami reklamodawcy. Czytaj więcej »

Akceptuję Politykę plików cookies

Wszelkie prawa zastrzeżone © 2001 - 2025 Globtroter.pl