Artyku y i relacje z podr y Globtroter w

Trekking do bazy pod Everestem i kąpiel ze słoniami czesć II > BAHRAJN, NEPAL, WIELKA BRYTANIA


ancilka ancilka Dodaj do: wykop.pl
relacje z podróży

Zdj cie NEPAL / Chitwan National Park / Chitwan National Park / Kapiel ze słoniemJesienią 2009 roku spędzilismy miesiac w Nepalu. Kilka dni łazilismy po Kathmandu, przeszlismy szlak z Jiri do Gorak Shep, lecielismy maleńkim samolocikiem z Lukli do stolicy a pod koniec pobytu pojechalismy do Parku Narodowego Chitwan, gdzie kąpalismy się ze słoniami

Utargowalismy pokój do $8 z $10-ciu i poszliśmy na miasto. Nawet tutaj padało, ale było ciepło, więc łatwiej było to znieść.
Na pierwszy ogień poszła wycieczka do biura Greenline Tours, gdzie kupiliśmy bilety do Chitwan. $60 za 2 powrotne z obiadem wliczonym w cenę. Chąc uniknąć bycia naciągniętym przez pośrednika naciągnęliśmy się sami, a w zasadzie ja to zrobiłam. Okazało się, że zwykły autobus kosztuje ok. 300-400 NRS w jedną stronę za osobę. Przepłaciliśmy więc m/w 3 razy...Czasami nie warto robić tego co piszą w przewodnikach, nawet w agencji podrózy zapłacilibyśmy dużo mniej.
Popołudnie spędziliśmy na włóczeniu się po okolicy odkrywajac tez mniej turystyczne okolice. Pod wieczór kupiliśmy sobie słodkie bułki w jednym z narożnych sklepów w dzielnicy gdzie turyści się nie zapuszczają. Ponieważ w ciagu całego trekkingu nie piliśmy żadnego alkoholu kupiliśmy 2 buteleczki nepalskiego rumu (180 ml za 145 NRS), banany i piwo. W GH-sie zrobiliśmy sobie małą ucztę. Ja szybko odpadłam, więc Cezary spędził dużą część wieczoru oglądając nocne życie uliczne z okna. Wieczór skończyłby głodny, gdyby nie wyprawa do pobliskiej hinduskiej restauracji.
08.10.2009
Dzisiaj planowaliśmy luźny dzień, twierdząc, że po ostatnich dniach się nam należy. Rano poszliśmy na tę samą ulicę co wczoraj ( może nazywała się rzeźnicza, bo mnóstwo mięsa na stółach mieli tam), tym razem z aparatem. Ponieważ chodzenie z mapą nie ma tu sensu (ulice nie są oznaczone) postanowiliśmy sobie tak po prostu łazić, aż nam się znudzi. Tak też zrobiliśmy i zapuściliśmy sie w takie okolice, gdzie wzbudzaliśmy ogólne zaciekawienie i zdziwienie. Z mapy wynikało, że nie powinniśmy przekraczać rzeki i jak do niej doszliśmy zaczęliśmy iść wzdłuż az trafiliśmy do "miejskiej rzeźni" na świeżym powietrzu. Miejsca, gdzie bydło, skóry i kości wraz z muchami i okropnym smrodem mieszają się ze sobą- odechciało mi się mięsa na kolację...
Na szczęście zobaczyliśmy stupę Swayambunath i poszliśmy w tamtą stronę. Po ok. półgodzinie doszliśmy do wzgórza u stóp którego ciągnie się szereg dzwonków modlitewnych. Nawet bardziej niż dzwonki zachwyciły nas małpy biegające dookoła, szczególnie te bujające się na drutach wysokiego napięcia. Stupa rzeczywiscie jest bardzo duża, otoczona mniejszymi monumentami dookoła. Z liczby ludzi i nastroju porównalibyśmy to miejsce do którejś z naszych kalwarii.
Zeszliśmy w stronę Thamelu (okazało się, że weszliśmy "od tyłu" i nas nie skasowali), więc powrót na znajome uliczki odbył się szybko.
Powrót do dzielnicy dla turystów skończył sie zakupami, które sobie wczesniej już sobie obiecaliśmy. za 950 NRS kupiliśmy mi bluzkę i spódnicę, oprócz tego kadzidełka, 2 maski. Cezaremu koszulę i bluzę.
Kupowanie bluzy było najciekawsze, bo po odwiedzeniu wielu sklepów trafiliśmy do człowieka o imieniu Keshap (myślałam, że żartuje, ale dał nam swoją wizytówkę). Nie wypuścił nas dopóki nie kupiliśmy właśnie u niego. Cezary nie był przekonany co do fasonu i dzięki jego wahaniom cena z 2800 spadła do 1000 NRS. W międzyczasie weszła tam starsza Amerykana i mogliśmy się przypatrzec procesowi zakupów. Tradycyjne "jak Ci się podoba to sprzedam Ci po dobrej cenie" polegało na upchnieciu jej kurtki dla niemowlaka za 1400 NRS.
Na kolację zjedliśmy bułki, bo na obiedzie byliśmy w restauracji do której Cezary trafił wczoraj w nocy.
09.10.2009
O 7.30 mielismy wyjazd naszym luksusowym autokarem. Tym razem nie było aż tylu dramatycznych zjazdów, ale trochę starsznie było. Szczególnie od strony licznych przepaści. W połowie drogi zatrzymaliśmy się w luksusowym Riverside Resort na luksusowym dhal bacie (na deser pierwsza tabletka antymalaryczna). Potem przesiedliśmy się do vana, który zawiózł się do wioski Sauraha na skraju Parku Narodowego Chitwan. Od razu obskoczyli nas naganiacze, ale po kilku minutach poddali się, jak im powiedzieliśmy, ze pójdziemy na nogach do centrum. Wg. jednego z nich miało nam to zająć ok. godziny. Po 15 min, doszliśmy do hotelu w którym mieli wolne miejsca. Ceny tutaj za nocleg są bardzo wysokie w porównaniu z tymi w górach za to jedzenie przynajmniej o połowę tańsze i urozmaicone (pokój z łazienką kosztował 500 NRS). Pod wieczór pochodziliśmy po wiosce, żeby się zorientować co tu możemy robić i jak wejść do Parku. Ze żmudnego dochodzenia wyniknęło, że do dżungli nie możemy wejść na własną ręke, jedynie z przewodnikiem, płacąc 1200 NRS za przewodnika i 1000 NRS za bilety do Parku.
Śniadanie zamówliśmy na 6-tą rano pytając 5 razy czy to nie problem, że tak wcześnie. Uspokojeni przez kelnera poszliśmy spać.
10.10.2009
Rano spóźniliśmy się kilka minut do biura, gdzie mieliśmy spotkać naszego przewodnika i jego pomocnika. Spóźniło się nasze śniadanie, ale że się robiło to nie chcieliśmy ani odwoływac ani iść głodni.
Pierwszym punktem wycieczki była przeprawa łodzią przez rzekę, wydrążoną z jednego pnia w której oprócz "kierowcy" zmiesciło się 8 osób. Po przeprawie weszliśmy do dżungli, gzdie pierwszymi zwierzętami jakie zobaczyliśmy były małpy. Po niedługim czasie zorientowaliśmy się, że zwierzęciem nr 1 do pokazania/zobaczenia jest nosorożec. Zanim jednak zobaczyliśmy "killera" (jak go nazywał przewodnik) poszlismy nad rzekę i tam był...krokodyl!!! Nie widzieliśmy go całego, ale prawie, jak się zwijał i wchodził do rzeki. Potem wystawił tylko nos ponad wodę, ale schował się jak podeszliśmy bliżej.
Polowanie na nosorożca zajęło nam dużo czasu. Jak w końcu przewodnikowi udało się ustalić gdzie się pasie musieliśmy go obejść i dojść w miejsce z którego w razie czego łatwo moglibyśmy uciec- w tym wypadku zeskoczyć z brzegu rzeki z którego on by nie zeskoczył.
Po pewnym czasie "killer" dał się podejść na ok 50m. Był dużo większy niż się spodziewaliśmy . W pewnym momencie pomocnik przewodnika wypłoszył go na polanę skąd lepiej go widzieliśmy, mieliśmy nawet okazję podziwiać go w truchciku. Niesamowite z jaką lekkością i garcją taki olbrzym moze biec.
Po lunchu (my przynieśliśmy owoce i bułki, panowie ryż) poszliśmy ogladać małpy, które żyją w spółce z jeleniami (małpy takie z czerwonymi pyskami- rano widzieliśmy makaki). Małpy zrzucają gałązki jeleniom i jak ktoś nadchodzi to robią harmider.Wtedy jelenie uciekają (chyba nie wiem co mają z tego małpy skoro to spółka). Jelenie rzeczywiscie tylko usłyszeliśmy bo nasz przewodnik się potknął. Małpy podniosły starszny wrzask, potrzęsły gałęziami i z setek pysków zostało widocznych tylko kilka. Potrzebowały kilku minut żeby zacząć na nowo skakać po gałęziach.
Potem długo chodziliśmy po lesie widząc czasami jelenie i przyglądając się bardziej dla odmiany drzewom i roślinkom. Poszlismy do jednej w wieżyczek pośrodku polany słoniowej trawy gdzie akurat pasły się słonice z małymi z ośrodka hodowli słoni. Podobno w ośrodku można sobie nawet pogłaskać, ale dorosłe mają łańcuchy na nogach. Tutaj pasły się razem tratując trawę i przenosząc dla zabawy chyba pnie niewielkich drzew. Każda mama nosiła na grzbiecie swojego opiekuna, który chronił się od słońca parasolką.
Po zobaczeniu słoni pochodziliśmy jeszcze po okolicy zahaczając o inną wieżyczkę, gdzie akurat odpoczywali czterej żołnierze. Broń leżała w zasiegu ręki i czułam się z tym dosyć dziwnie. Zawodowi żołnierze, jeśli wierzyć tym z wieżyczki mają się całkiem dobrze. Skończyły się walki z maoistami, czas pracy to 20 lat. Mogą w miedzyczasie wyjechać raz na roczny pobyt zagraniczny do tak atrakcyjnych miejsc jak Uganda, Syberia i kilka innych.
Ogladanie dżungli zakończyliśmy przeprawą przez rzekę. W biurze w którym wykupiliśmy spacer po dżungli umówilismy się na jutro na jeżdżenie na słoniu. Właścieciel biura bardzo nam się spodobał, bo jest uczciwy i na nic nas na siłę nie namawiał (ostatnie biuro po prawej stronie w strone rzeki).
Odkryliśmy w naszym Rainforest Hotel cudo kulinarne rodem z Indii- masala papad. Cienki chrupiący placuszek posypany ostrymi przyprawami, posiekaną cebulą, pomidorem i papryka. Pycha!
Kilka słow o samej wsi. To zupełnie inne miejsce od wszystkich które dotychczas widzieliśmy. W porównaniu z tymi w górach to prawdziwy resort. Jest tutaj kilkanaście hoteli, z wielkimi podwórkami i zadbanymi ogrodami dookoła. Podobno jeszcze niedawno była to maleńka wioska z lepiankami ( które ciagle tu są dla kontrastu z hotelami). Przewodnik Kurczaba wspomina o kilku hotelikach i braku regularnej komunikacji. Teraz to miejsce żyje z turystów. Jest tu kilkanaście sklepów z pamiątkami, jedzeniem i agencje organizujące pobyt.
Rozrywki przez nie proponowane to m.in: spacer po dżungli (od 4 godz do kilkunastu dni), jeep safari, przejażdzka na słoniu, wycieczka łodką po rzece (1 godz- 300 RNS), kąpiel ze słoniem, wizyta w państwowym ośrodku hodowli słoni, wizyta w krainie 20000 jezior.
11.10.2009
Rano poszliśmy wypożyczyć rowery. Nasi znajomi Izraelczycy (ci z Lukli) powiedzieli nam, że okolice 20000 jezior są rzeczywiście warte polecenia, więc pojechaliśmy tam naszymi trzeszczącymi jednośladami. Pojechaliśmy do miasteczka Tadi Bazar pośród setek innych rowerzystów , bo o tej porze wszyscy gdzieś jadą. W miasteczku kolejna atrakcja- musieliśmy jechać autostradą. Tutaj po autostradach może jechać i iść wszystko co się przesuwa. My staliśmy się jednak pewnym zagrożeniem na kilkukilometrowym odcinku, bo wzbudzaliśmy powszechną sensację-każdy na nas po przyjacielsku trąbił i machał radośnie.
Do krainy jezior musieliśmy wykupić bilet na 60 NRS i wjechaliśmy w las. Widzieliśmy kilka termitier, czasami małpy przebiegały nam drogę. Do wioski, która była celem naszej wycieczki było znowu kolejne kilka km. Tam zrobiliśmy kilka zdjęć i popedałowaliśmy z powrotem zahaczając w Tadi bazar o sklepik z owocami. Obciążeni kilogramem zielonych pomarańcz (pomarańczowych nie widzieliśmy, ale zielone są przepyszne) i 2 kg bananów popedałowaliśmy do Sauraha. W wypożyczalni pani skasowała nas 120 NRS za obydwa mimo ustalonej ceny 25/h za jeden rower (nie było nas 4 godz).
Wielką atrakcją o której kiedyś czytałam (m.in. w "Himalaya" M. Palina) jest kąpiel ze słoniem, która tutaj codziennie też się odbywa (Palin uczestniczył w tym w Indiach).
Spóźniliśmy się trochę, ale na szczęście kilka słoni jeszcze było nad rzeką, więc dałam się zaprosić pierwszemu który nadszedł w naszą stronę (za 100 NRS). Cała impreza trwała ok. 15 min. i polegała na tym, ze słonica weszła do rzeki, polewała mnie wodą z trąby, pozwalała po sobie łazić a najczęsciej mnie po prostu zrzucała do wody (tej samej w której widzieliśmy wczoraj krokodyla).
Mi się bardzo podobało, Cezary jednak nie chciał iść twierdząc, że zwierzę nie ma na to ochoty. Dał się jednak namówić.
Mokrzy poszliśmy do hotelu i wypraliśmy ciuchy. Po południu poszliśmy na 15-tą na przejażdzkę na słoniu po dżungli. Kilka minut później (oprócz nas jeszcze 2 Dunki)zaczęła się wielka półgodzinna ulewa. Akurat wszystkie słonie (mimo różnych pośredników rozpoczynają safari o tych samych godzinach) zeszły się koło punktu kontrolnego Parku . Wszyscy "pasażerowie" zeszli z "siodeł"i schowali sie pod dachem.
"Siodło"na słonia jest zaprojektowane na 4 osoby, kwadratowe, zbudowane z materiałow łatwodostępnych. To taka drewniana klatka ze złożonym na wpół materacem pod spodem, który ochrania grzbiet słonicy. Nie jest raczej wygodna, ma tylko jakąs plecionkę pod tyłek, poza tym siedzi się w niej mając pomiędzy nogami jeden z 4 palików i kolejny pod udami. Te niewygody łatwo idą z niepamięć w perspektywie zobaczenia dżungli z grzbietu słonia.
Deszcz w końcu ustał i na nowo znaleźliśmy się w "klatce"-tym razem na przednich siedzeniach, bo Dunki zamarudziły. Jechaliśmy po mokrej i parujacej dżungli napotykając co chwilę różnego rodzaju jelonki. Widzieliśmy też pawie, dziki i coś podobne do bociana, ale wieksze. Wypatrywanego przez wszystkich nosorożca niestety w tych okolicach dzisiaj nie było. My specjalnie się tym nie zmartwiliśmy, bo widzieliśmy go wczoraj.
Cezary uświadomił mi, ze nasz wczorajszy przewodnik mówiąc "killer"(zabójca) miał na myśli "clear(ly)"(wyraźnie). To, że jak mówił planet (planeta) a miał na myśli plant(roślina) sama odgadłam.
W hotelu na szczęście zwinęli nam przed ulewą ubrania z poręczy, wiec moze przez noc doschną razem z tymi z safari.
12.10.2009
Przed wyjazdem poszliśmy do centrum w celu zakupu naszego upatrzonego souvenira, rano targowanie jest chyba łatwiejsze, bo za drewnianego nosorożca zapłaciliśmy 450 NRS.
Poszliśmy na autokar na 9.30 (jako jedyni doszliśmy tam piechotą). Oprócz naszego klimatyzowanego busa "tourist only" było też kilka normalnych, poczciwych marki TATA. Wstyd:(
Do miejscowości gdzie mieliśmy przesiadkę i obiad dojechaliśmy bez większych sensacji, bo to, że wyprzedzalismy na czwartego na zakręcie pod górę pewnie z kilkaset razy sensacją tu nie jest.
W luksusowym ośrodku na luksusowym dhal bacie Cezary postanowił wykorzystać pieniądze zainwestowane w bilet za 15 Nepalczyków. Przelicza się to na kawałki kurczaka. Ja zakładam, że przyzwoity Nepalczyk wziąłby 1 kawałek kurczaka, łyżkę ziemniaków w sosie curry i górę ryżu. Cezary wziął tylko 1 łyżkę ryżu...
Po powrocie do Kathmandu postanowiliśmy uporać się z zakupem pamiątek i upominków. Kupiliśmy jeszcze 10 drewnianych masek.
Na kolację kupiliśmy najlepsze jakie w życiu jadłam quiche (ciasto z nadzieniem, ale nie na słodko) w Weizen bakery. Na deser był prawdziwy sernik. Takich pyszności nie można kupić w UK, jedynie imitacje.
Mają tutaj w ciastkarniach zwyczaj wyprzedaży bułek i bułeczek po określonych godzinach za połowę ceny. W większości miejsc po 20-tej. Godzina wyprzedaży jest oficjalnie wywieszona na szybie sklepowej. Na ciasta było 25%. Przy cenie 75 NRS trudno się sernikowi oprzeć. Bułeczki i quiche kosztują 40-70 NRS przed obniżką.
13.10.2009
Śniadanie to zakupiony wczoraj w nocy strudel jabłkowy. Wielka, ciężka buła-mało ciasta i dużo jabłek. Pycha!
Potoczyliśmy się na Durbar Square (plac królewski), podobno najczęściej odwiedzane miejsce w stolicy. Po drodze spotkaliśmy przewodnika, którego poznaliśmy w Gokyo. Spróbujemy się z nim skontaktowac przez facebooka jak wrócimy.
Durbar Sq. jest rzeczywiście olbrzymi. Jest to w zasadzie kilka, połączonych ze sobą placy (wstęp 300 NRS).
Weszliśmy na dziedziniec pałacu bogini Kumari. W tą szczególnie czczoną boginię wcielają się kilkuletnie dziewczynki, wybierane sposród rodzin złotników. Musi ona ściśle odpowiadać określonym kryteriom.W dziedzińcu akurat robiliśmy zdjecia, kiedy ludzie opiekujący się pałacem kazali nam natychmiast przestać, bo bogini podeszła do okna. Rzeczywiście, ubrana w czerwono-złote szaty, bardzo bogate, umalowana tak, że nie wiadomo jak naprawdę wygląda mała dziewczynka podeszła do okna. Popatrzyła na nas wpatrzonych w ciszy w okno, podniosła wolno dłoń i ...odeszła. Miejscowi byli w ekstazie i kazali nam też wrzucić datek do skrzynki-dla bogini oczywiście.
Po placu dorwali nas święci mężowie w liczbie 7 i jedna święta żona. Mnie już jeden wcześniej dorwał i naznaczył kropką na czole, wiec biegali za Cezarym. Kropki sobie nie dał zrobić, ale zdjęcie pt „moi nowi koledzy” ma. Kosztowało go to 5 rupii od głowy na zdjęciu (na początku chcieli po 200, ale udaliśmy, że żart nas rozbawił, więc oni zrobili to samo).
Z Jamalu pojechaliśmy do Pashupati, kompleksu świątyń hinduskich, niestety do większosci z nich mogą wejść tylko wierzący. Na pozostałą część musieliśmy wykupić bilety po 500 rupii za osobę. Rzeka nad którą są świątynie jest podobno dopływem Gangesu i tutaj też odbywa się palenie zwłok.
Usiedliśmy na schodkach po drugiej stronie rzeki mając dobry widok na stanowiska na których odbywa się kremacja i spedziliśmy sporo czasu przypatrując się kilku rytuałom jednocześnie w róznych stadiach. Najpierw układane są duże kawałek drewna, na kształt łóżka. Na nim złozone jest ciało owinięte w pomarańczowe szaty. Ubrania zmarłego lądują w rzece. Koło głowy umieszczane są i podpalane kadzidełka (nieodłączny element codziennego życia). Ciało zostaje przykryte warstwą drewna i słomy i podpalone. Cała ceremonia aż do wrzucenia szczątków do rzeki trwa ok. 3 godz.
Trochę nas zdziwiło, że każdy może przyjsć i popatrzeć na coś tak osobistego. Zaraz za stanowiskiem do palenia jest ławeczka na której siadają żądni zdjęć i wrażeń turyści. Najwidoczniej nikomu to nie przeszkadza. Oprócz rzeszy turystów są tu miejscowe dzieciaki, które bawią się i hałasują. Akurat skakały nago do rzeki do której spłukiwane są popioły.
Po drugiej stronie mostku jest punkt medyczny i tam też leżały 2 ciała (na zewnątrz). Połaziliśmy po okolicy i jak wróciliśmy to pojawiło się nowe. Ktoś z otaczającego tłumu włożył rekawiczki i odłączył jakieś wężyki z woreczkiem. Potem umył ręce w rzece.
Muszę się zgodzić z przewodnikiem, że będę pamiętać to miejce na długo. Okazja uczestniczenia w takiej uroczystości jest wyjatkowa i przerażająca jednocześnie. Ja osobiście nie chciałabym żeby tłumy obcych mi ludzi przygląday się jak mnie np. ktoś przebiera.
Wieczorem poszliśmy na łowy do dwóch piekarni, udało się nam zdobyć bułki z warzywami, pączki z dżemem (jak u mamy) i sernika. Na pożegnanie kupiliśmy sobie też 3 San Miquele, które spożyliśmy przed telewizorem. Tak się dowiedzieliśmy z CNN, że w Polsce jest atak zimy.
14.10.2010
Poranek spędziliśmy na pakowaniu i ostatnich zakupach. Dokupiliśmy mi torbę na ramię (pani kusiła gustowym wyrobem w swastyki) i po raz kolejny zauważyliśmy, że rano łatwiej zbić z ceny.
O 13-tej wyszliśmy z hostelu i stojąc na schodach negocjowaliśmy cenę na lotnisko. Kiedy w końcu zatrzymał się ktoś gotowy zawieźć nas za 200 NRS okazało sie, że to kolejny szaleniec.
Wejść do budynku lotniska mogą tylko ludzie z biletami, mając przy wejściu prześwietlony bagaż. Musieliśmy wypełnić też jakąs deklarację wyjazdową i wtedy przy spisywaniu danych z wizy zobaczyliśmy, że jej termin ważności upłynął...wczoraj! Na szczęście panowie, którzy nas odprawiali nie robili z tego problemu.
Ostatnią kontrolą było prześwietlenie bagażu podrecznego i reczne go przeszukiwanie. Przyprawy curry okazały się jedynym podejrzanym towarem jaki przewoziliśmy.
Podczas lotu mogliśmy podziwiać Himalaje, niestety nie siedzieliśmy z właściwej (prawej) strony. Generalnie na pokładzie było wesoło, bo jadący do pracy w Bahrainie i Katarze Nepalczycy korzystali skwapliwie z darmowego alkoholu, aż stewardessy powiedziały, ze im się skończył.
W Bahrainie spędziliśmy na lotnisku kilka godzin mając tym razem okazję podziwiania tłumów mężczyzn w"arafatkach" na głowie i białych szatach, wokół których unosił się niedyskretny zapach luksusu.
Lot do Londynu atrakcją już nie był, większość ludzi na pokładzie była z Europy. Zdaliśmy sobie sprawę, że wracamy do starego wymiaru, no i, że nie będzie łatwo się na nowo przyzwyczaić.

Zdj cia

NEPAL / Chitwan National Park / Chitwan National Park / Kapiel ze słoniem

Dodane komentarze

gastropoda do czy
19.05.2011

gastropoda 2019-07-25 23:49:35

Nic o Bahrajnie...

ancilka do czy
01.09.2011

ancilka 2011-09-01 23:02:05

to jest 2 częsć tylko streszczenie mają wspólne:)

dfence do czy
07.05.2010

dfence 2011-09-01 14:38:40

ciekawy opis, ale 2 razy jest to samo, prosze o 2 część jeszcze raz :)

Przydatne adresy

Brak adres w do wy wietlenia.

Strefa Globtrotera

Dział Artykuły

Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.

Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.

Jak dodać artykuł?

  1. Zarejestruj się w naszym serwisie - TUTAJ
  2. Dodaj zdjęcia (10 punktów) - TUTAJ
  3. Dodaj artykuł (100 punktów) - TUTAJ
  4. Artykuły są moderowane przez administratora.

Inne Artykuły

X

Serwis Globtroter.pl zapisuje informacje w postaci ciasteczek (ang. cookies). Są one używane w celach reklamowych, statystycznych oraz funkcjonalnych - co pozwala dostosować serwis do potrzeb osób, które odwiedzają go wielokrotnie. Ciateczka mogą też stosować współpracujący z nami reklamodawcy. Czytaj więcej »

Akceptuję Politykę plików cookies

Wszelkie prawa zastrzeżone © 2001 - 2025 Globtroter.pl