Artyku y i relacje z podr y Globtroter w
Mikrokraje Europy za jednym razem - KONKURS > ANDORA, MONAKO, LIECHTENSTEIN, LUKSEMBURG, SAN MARINO



Przez Niemcy dotarliśmy w jeden dzień z Wrocławia w okolice Bitburga. Pierwszy nocleg w aucie na parkingu przy autostradzie, pierwsze gotowanie na małej kuchence, pierwsze wrażenia i emocje. Pierwsze niewygody, niepewna pogoda, ale też pewne podekscytowanie: co dalej?
Następnego ranka jesteśmy już na zamku Vianden w Luksemburgu. Trochę pogoda szarawa, ale zamek zdobywamy wjeżdżając na górę kolejką linową i dalej przez las treking po skałkach. Potem odwiedzamy ogród motyli w Grevenmacher, z którego nie chce nam się wychodzić, ale czeka na nas jeszcze stolica tego największego z maluchów państwa, miasto Luksemburg.
Czytaliśmy wcześniej w przewodniku i na forach podróżniczych, że w Luksemburgu jest przeczysto, i to prawda. Zero śmieci, miasteczka zadbane, czysto, równo, porządnie, czasem wręcz sterylnie. Po prostu luks.
Przez Szwajcarię i na powrót Niemcy, po noclegu nad Jeziorem Bodeńskim dojeżdżamy do Vaduz w Liechtensteinie. Niestety mrzawka zniechęca nas do dłuższego pobytu. Rzut oka na zamek, wizyta w IT gdzie oglądamy serie znaczków, z czego to małe państewko słynie, krótki spacer po miasteczku i wracamy do auta. Dostrzegamy jeszcze polski konsulat, który mieści się w tym samym bydynku co przedstawicielstwo...Monako, nasz kolejny liliput, nota bene z flagą narodową czerwono-białą, podobną do naszej tylko do góry nogami. Czasem na niektórych naszych państwowych uroczystościach wieszają flagę Monako właśnie ;)
No cóż do Monako stąd jest kawał drogi, ale na pewno tam dotrzemy za kilka dni. Na razie ruszamy w Szwajcarię...
Po paru dniach pobytu w Szwajcarii i centralnej Francji, co jest raczej tematem na oddzielną relację docieramy do Andory, górskiego państewka na pograniczu hiszpańsko-francuskim. Piękne górskie krajobrazy po drodze, serpentyny, narciarskie kurorty, kwieciste klomby na uliczkach mijanych miasteczek. Na pierwszy rzut oka kraik zdaje się żyć w dostatku, głównie z turystyki zimowej i wolnego handlu.
W stolicy księstwa Andora La Vella zatrzymujemy się na pół dnia, spacerując po miasteczku, zaglądając do kilku popularnych tu perfumerii i sklepików ze sprzętem elektronicznym. Wiele osób przyjeżdża tu na zakupy właśnie, dlatego też każde auto wyjeżdżające z tego państewka jest sprawdzane w celu poboru opłat celnych. Granica Andory i Hiszpani to jedyne miejsce na naszej trasie, gdzie kazano nam otworzyć auto i pytano o deklarowane produkty. Celnicy wyrazili zdziwienie nie tylko widokiem barłogu w naszym aucie, ale także faktem że nie mamy żadnego nowo zakupionego miksera, perfum czy alkoholi. No cóż, jesteśmy turystami nie saksiarzami. Pamiątki chyba kupimy gdzie indziej, choć o ile dobrze pamiętam jakieś błyskotki córka kupuje w jednym z tych tanich sklepików. Na nią takie rzeczy działają jak na srokę :)
Kolejnym mikrokrajem, do którego docieramy jest Monako. Po aktywnym odpoczynku we francuskiej Langwedocji, wędrówkach po Prowansji, plażach Lazurowego Wybrzeża zmierzamy w kierunku Włoch. Monako leży na pograniczu francusko-włoskim. Słynie głównie z kasyna w Monte Carlo, ale także warto zwiedzić wspaniałe Muzeum Oceanograficzne założone przez Jacquesa Cousteau oraz ogród botaniczny z ciekawym zbiorem kaktusów i sukulentów.
Zanim wjechaliśmy do Monako ujrzeliśmy całe państewko z góry w miejscowości La Turbie, gdzie warto zobaczyć także okazały monument Trofeum Augusta wzniesiony przez Rzymian jako symbol ich triumfu i dumy ze zdobycia Alp.
Do kasyna w Monte Carlo niestety nie chcą nas wpuścić, mnie ze względu na brak garnituru, córki ze względu na wiek. Spoglądamy z przymrużeniem oka na mały tłumek oczekiwaczy na gwiazdy. Może Brad Pitt i Angelina Jolie akurat będą wchodzić? Może nas adoptują i będziemy mogli stąpać po czerwonym dywanie razem z nimi :)))
Po zwiedzeniu Florencji, jesteśmy po drugiej stronie włoskiego kozaka w okolicach Rimini. Krótki wypoczynek po długiej jeździe na plaży w Riccione, ale pogoda znów zaczyna się psuć. Pojawiają się chmury i decydujemy się na wypad do San Marino. Niestety gdy dojeżdżamy na wzgórze, na którym mieści się stolica San Marino zaczyna padać.
W płaszczu przeciwdeszczowym ruszam z aparatem w miasto.Muszę dodatkowo chronić lustrzankę przed kroplami deszczu. Windą wjeżdżam wyżej, kolejną jeszcze wyżej i jestem pod zamkiem. Przechadzam się wąskimi uliczkami między kroplami deszczu pośród warownych murów. Od baszty do wieży, od zamku do katedry, a potem znów w kierunku kolejnej twierdzy. Musi tu być piękny widok na okolicę, ale teraz widać tylko deszczowe chmury. Tak myślę sobie, że to zabytkowe, warowne miasto-państwo nabiera w tej deszczowej pogodzie innego uroku, ale jednak chyba chciałbym tu kiedyś wrócić w słoneczny dzień. Jak na dziś wracam do auta kompletnie przemoczony, ale z kolekcją ciekawych zdjęć i garścią niezapomnianych wrażeń, których mi nikt nie odbierze.
W drodze powrotnej zwiedzamy jaskinię Postojną w Słoweni, zaglądamy też do Ljublany i Mariboru. Pogoda jednak nie sprzyja plażowaniu nad Adriatykiem, ale ryzykujemy odbicie do Chorwacji na Istrię. Okazuje się że to był dobry zwrot, bo zanim tam dojeżdżamy znów wychodzi słońce i cały dzień spędzamy nad skalistym wybrzeżem snurkując. Dużo krabów, mątwa i stadka rybek to dla nas nagroda za niektóre niewygody podczas życia w aucie. Przez Austrię, Słowację i Czechy wracamy do kraju. Zmęczeni, ale dumni, że udało nam się w ten "szalony" - według niektórych - sposób zwiedzić pół Europy.
Zatrzymywaliśmy się wyłącznie na parkingach przy autostradach i przy plażach, czasem gdzieś przy drodze jak już nie miałem siły prowadzić. Całą drogę kierowałem sam, ale to lubię. Kiedy chcieliśmy, to się zatrzymywaliśmy. Kiedy nam się chciało jeść to jedliśmy. Gdy nam się znudziło plażowanie, jechaliśmy na zwiedzanie. Gdy znudziły nam się miasteczka, jechaliśmy nad morze, jeziora lub w góry. Woność w najczystszej postaci. Spokój, którego szukamy na co dzień. Mnóstwo nowych miejsc, ludzi, smaków, krajobrazów, kultura, architektura, historia...Najlepsza lekcja nie tylko dla gimnazjalisty, ale także dla faceta świeżo po 40-tce.
Następnego ranka jesteśmy już na zamku Vianden w Luksemburgu. Trochę pogoda szarawa, ale zamek zdobywamy wjeżdżając na górę kolejką linową i dalej przez las treking po skałkach. Potem odwiedzamy ogród motyli w Grevenmacher, z którego nie chce nam się wychodzić, ale czeka na nas jeszcze stolica tego największego z maluchów państwa, miasto Luksemburg.
Czytaliśmy wcześniej w przewodniku i na forach podróżniczych, że w Luksemburgu jest przeczysto, i to prawda. Zero śmieci, miasteczka zadbane, czysto, równo, porządnie, czasem wręcz sterylnie. Po prostu luks.
Przez Szwajcarię i na powrót Niemcy, po noclegu nad Jeziorem Bodeńskim dojeżdżamy do Vaduz w Liechtensteinie. Niestety mrzawka zniechęca nas do dłuższego pobytu. Rzut oka na zamek, wizyta w IT gdzie oglądamy serie znaczków, z czego to małe państewko słynie, krótki spacer po miasteczku i wracamy do auta. Dostrzegamy jeszcze polski konsulat, który mieści się w tym samym bydynku co przedstawicielstwo...Monako, nasz kolejny liliput, nota bene z flagą narodową czerwono-białą, podobną do naszej tylko do góry nogami. Czasem na niektórych naszych państwowych uroczystościach wieszają flagę Monako właśnie ;)
No cóż do Monako stąd jest kawał drogi, ale na pewno tam dotrzemy za kilka dni. Na razie ruszamy w Szwajcarię...
Po paru dniach pobytu w Szwajcarii i centralnej Francji, co jest raczej tematem na oddzielną relację docieramy do Andory, górskiego państewka na pograniczu hiszpańsko-francuskim. Piękne górskie krajobrazy po drodze, serpentyny, narciarskie kurorty, kwieciste klomby na uliczkach mijanych miasteczek. Na pierwszy rzut oka kraik zdaje się żyć w dostatku, głównie z turystyki zimowej i wolnego handlu.
W stolicy księstwa Andora La Vella zatrzymujemy się na pół dnia, spacerując po miasteczku, zaglądając do kilku popularnych tu perfumerii i sklepików ze sprzętem elektronicznym. Wiele osób przyjeżdża tu na zakupy właśnie, dlatego też każde auto wyjeżdżające z tego państewka jest sprawdzane w celu poboru opłat celnych. Granica Andory i Hiszpani to jedyne miejsce na naszej trasie, gdzie kazano nam otworzyć auto i pytano o deklarowane produkty. Celnicy wyrazili zdziwienie nie tylko widokiem barłogu w naszym aucie, ale także faktem że nie mamy żadnego nowo zakupionego miksera, perfum czy alkoholi. No cóż, jesteśmy turystami nie saksiarzami. Pamiątki chyba kupimy gdzie indziej, choć o ile dobrze pamiętam jakieś błyskotki córka kupuje w jednym z tych tanich sklepików. Na nią takie rzeczy działają jak na srokę :)
Kolejnym mikrokrajem, do którego docieramy jest Monako. Po aktywnym odpoczynku we francuskiej Langwedocji, wędrówkach po Prowansji, plażach Lazurowego Wybrzeża zmierzamy w kierunku Włoch. Monako leży na pograniczu francusko-włoskim. Słynie głównie z kasyna w Monte Carlo, ale także warto zwiedzić wspaniałe Muzeum Oceanograficzne założone przez Jacquesa Cousteau oraz ogród botaniczny z ciekawym zbiorem kaktusów i sukulentów.
Zanim wjechaliśmy do Monako ujrzeliśmy całe państewko z góry w miejscowości La Turbie, gdzie warto zobaczyć także okazały monument Trofeum Augusta wzniesiony przez Rzymian jako symbol ich triumfu i dumy ze zdobycia Alp.
Do kasyna w Monte Carlo niestety nie chcą nas wpuścić, mnie ze względu na brak garnituru, córki ze względu na wiek. Spoglądamy z przymrużeniem oka na mały tłumek oczekiwaczy na gwiazdy. Może Brad Pitt i Angelina Jolie akurat będą wchodzić? Może nas adoptują i będziemy mogli stąpać po czerwonym dywanie razem z nimi :)))
Po zwiedzeniu Florencji, jesteśmy po drugiej stronie włoskiego kozaka w okolicach Rimini. Krótki wypoczynek po długiej jeździe na plaży w Riccione, ale pogoda znów zaczyna się psuć. Pojawiają się chmury i decydujemy się na wypad do San Marino. Niestety gdy dojeżdżamy na wzgórze, na którym mieści się stolica San Marino zaczyna padać.
W płaszczu przeciwdeszczowym ruszam z aparatem w miasto.Muszę dodatkowo chronić lustrzankę przed kroplami deszczu. Windą wjeżdżam wyżej, kolejną jeszcze wyżej i jestem pod zamkiem. Przechadzam się wąskimi uliczkami między kroplami deszczu pośród warownych murów. Od baszty do wieży, od zamku do katedry, a potem znów w kierunku kolejnej twierdzy. Musi tu być piękny widok na okolicę, ale teraz widać tylko deszczowe chmury. Tak myślę sobie, że to zabytkowe, warowne miasto-państwo nabiera w tej deszczowej pogodzie innego uroku, ale jednak chyba chciałbym tu kiedyś wrócić w słoneczny dzień. Jak na dziś wracam do auta kompletnie przemoczony, ale z kolekcją ciekawych zdjęć i garścią niezapomnianych wrażeń, których mi nikt nie odbierze.
W drodze powrotnej zwiedzamy jaskinię Postojną w Słoweni, zaglądamy też do Ljublany i Mariboru. Pogoda jednak nie sprzyja plażowaniu nad Adriatykiem, ale ryzykujemy odbicie do Chorwacji na Istrię. Okazuje się że to był dobry zwrot, bo zanim tam dojeżdżamy znów wychodzi słońce i cały dzień spędzamy nad skalistym wybrzeżem snurkując. Dużo krabów, mątwa i stadka rybek to dla nas nagroda za niektóre niewygody podczas życia w aucie. Przez Austrię, Słowację i Czechy wracamy do kraju. Zmęczeni, ale dumni, że udało nam się w ten "szalony" - według niektórych - sposób zwiedzić pół Europy.
Zatrzymywaliśmy się wyłącznie na parkingach przy autostradach i przy plażach, czasem gdzieś przy drodze jak już nie miałem siły prowadzić. Całą drogę kierowałem sam, ale to lubię. Kiedy chcieliśmy, to się zatrzymywaliśmy. Kiedy nam się chciało jeść to jedliśmy. Gdy nam się znudziło plażowanie, jechaliśmy na zwiedzanie. Gdy znudziły nam się miasteczka, jechaliśmy nad morze, jeziora lub w góry. Woność w najczystszej postaci. Spokój, którego szukamy na co dzień. Mnóstwo nowych miejsc, ludzi, smaków, krajobrazów, kultura, architektura, historia...Najlepsza lekcja nie tylko dla gimnazjalisty, ale także dla faceta świeżo po 40-tce.
Do ostatniej chwili nie byliśmy pewni czy to dobry pomysł, czy nie za długa trasa jak na jeden raz, może warto zrezygnować z Luksemburga i ruszać od razu na południe w kierunku Szwajcarii i Liechtensteinu ograniczając tym samym liczbę odwiedzonych liliputów do 4 i znacznie zmniejszając łączną liczbę kilometrów. Jednak mimo tych wątpliwości i pochmurnej pogody, a dzięki naszej upartości i ciekawości świata ruszyliśmy zaplanowaną trasą w wersji max. Ostatecznie osiągnęliśmy wszystkie nasze cele, 5 małych krajów i przy okazji 10 innych. Ale przecież podobno nie liczy się cel tylko droga...
Dodane komentarze
agata03 2014-12-29 23:12:58
Pięknie opisałes... ja osobiście też uwielbiam podróże własnym samochodem... i już wiem ze pojadę taka mniej więcej trasą ja ty.... szczesliwego nowego roku 2015 i obfitego w podróże 😊 pozdrawiam Agatatkos 2011-11-07 00:56:13
dzięki, filip...mam jeszcze kilka relacji z moich tegorocznych wypadów do opublikowania..m.in. z płd Francji, ale też Dublina, Porto, Madrytu...Przydatne adresy
Brak adres w do wy wietlenia.
Inne materia y
ANDORA
- artyku y / relacje: ANDORA (4)
- linki 3
- galeria zdj 112
- przewodnik: ANDORA
- og oszenia 0
- forum: ANDORA(4)
MONAKO
LIECHTENSTEIN
- artyku y / relacje: LIECHTENSTEIN (2)
- linki 1
- galeria zdj 12
- przewodnik: LIECHTENSTEIN
- og oszenia 0
- forum: (0)
LUKSEMBURG
- artyku y / relacje: LUKSEMBURG (2)
- linki 5
- galeria zdj 48
- przewodnik: LUKSEMBURG
- og oszenia 0
- forum: (0)
SAN MARINO
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.