Artykuły i relacje z podróży Globtroterów
Nigdy się nie poddawaj!!! Misja Rower Jan III Sobieski- podziękowania dla wszystkich osób, które pomagają bezinteresownie:) Mateusz Łukaszuk, Jakub Fiutkowski. > AUSTRIA, POLSKA, CZECHY



Na samą wieść o tej idei, wszyscy pukali się w głowę i mówili, że nie dam rady, że do tego potrzeba przygotowania i porządnego sprzętu. I może bym posłuchał, gdyby pewna osoba nie odpowiedziała na moje ogłoszenie zamieszczone na globtroterze. Fajnie jest robić rzeczy niezwykłe, ale jeżeli nie masz z kim się tym podzielić to wszystko przepada. Nadzieja i siła wróciła ze zdwojoną siłą. Przygotowałem ekwipunek w ten sposób, aby pozwolił nadrobić braki kondycyjne mniejszą wagą, co niestety wiązało się to z małą ilością wszystkiego. Pozwoliło to osiągnąć wynik 16 kg, co przy 30 kg bagażu kompana, było bardzo dobrym wynikiem.
Dlaczego zamieściłem ogłoszenie dopiero 3 dni przed wyjazdem? To jedno z pierwszych pytań, które zadał mi współtowarzysz podróży. Ponieważ lubię ludzi konkretnych, którzy działają, a nie tylko planują. Chodź jesienny deszcz padał już od trzech tygodni, wierzyliśmy, że w dniu naszego wyjazdu będzie słońce i tak się stało. DZIĘKUJEMY! Ruszyliśmy przed siebie.
Czy nasz sprzęt wytrzyma? Czy stanie się coś poważnego, co uniemożliwi dalszą jazdę? To pytania, które cały czas mnie dręczyły i wracały z olbrzymią siłą przy każdej nierówności na drodze. Niesieni hurra optymizmem, nim się spostrzegliśmy, byliśmy już daleko od Katowic. Na leśnej ścieżce gdzie stare drzewa przyglądają się kolorowym autom, po raz pierwszy rower odmówił posłuszeństwa. Nowa misja przyjęta: dotrzeć do jakiegoś serwisu. Po dwóch nieudanych próbach, gdzie nie byli nam wstanie pomóc, dotarliśmy do trzeciego.
- Jedziecie nad morze? - zapytał kolarz, który rozmawiał z szefem serwisu.
- W drugą stronę, na południe - odpowiedział z lekką nutą nieufności Kuba.
Oczy kolarzowi się zaświeciły, było widać, że rozumie nasz trud. Opowiedział ciekawą historię jak kiedyś on zrobił coś podobnego i wybrał się nad nasze Polskie morze. Ogólnie wszyscy z nutą podziwu mówili, że jesteśmy nienormalni, co uważałem za najwspanialszy komplement jaki mogłem dostać. Normalność… cóż to za straszne słowo:). Dziękujemy serwisantom, którzy naprawili usterkę, nie wzięli za to ani grosza i życzyli nam powodzenia.
Tego dnia los sprawił, że z powodu błędów na mapie, stanęliśmy przed wyborem: albo wracać 10 km, albo jechać drogą ekspresową. Padło na drugie. Wprawdzie jest to zakazane, ale właściwie czułem się bezpieczniej na pasie pomocniczym, niż kiedy jechałem po wąskiej drodze krajowej. Wszystko było w porządku dopóki w oddali nie zauważyliśmy, że coś się dzieje na trasie. Z czasem, kiedy podjechaliśmy trochę bliżej okazało się, że jeden pas jest zamknięty i... no właśnie, co tu robić!? Wracać? Nie! Zjechać na lewy pas tak jak inne pojazdy? Nie, zbyt niebezpieczne! Dobra, jedziemy remontowanym pasem, niech się dzieje wola Nieba!
W dali widzieliśmy pracowników drogowych - ,,kurczę będą problemy'', ,,jak coś udajemy obcokrajowców" - tyle udało się na szybko ustalić zanim się zbliżyliśmy, ale z daleka zauważyłem, że jeden z nich wyciągnął telefon, patrzy na nas i gdzieś dzwoni... - ,,na pewno będą problemy'' – pomyślałem sobie. Ciśnienie zaczęło rosnąć, ale ostatecznie postanowiliśmy się nie zatrzymywać. Problem w realizacji tego planu stanowiły półmetrowe kolce wystające z podłoża na całej szerokości pasa ruchu, które ciężko by było ominąć w ten sposób podróżując rowerem z pełnym ekwipunkiem. Zatrzymujemy się tuż przed przeszkodą jakby nigdy nic i… - ,,Poczekajcie pomożemy wam!'' - powiedział nam jeden z pracowników i zaraz cała ekipa z uśmiechem na twarzy rzuciła się do pomocy w przenoszeniu rowerów przez zapory. Co jak co, ale takiej reakcji naprawdę żaden z nas się nie spodziewał :P. DZIĘKUJEMY!
Kolejnego dnia wjechaliśmy do Czech. Radość z pokonania pierwszej granicy była przeogromna. Fajnie gdy człowiek może zobaczyć rezultaty swojego dzieła. Co jakiś czas zatrzymywaliśmy się na rynkach większych miast, co sprawiało, że Kuba nie mógł nadziwić się pięknem architektonicznego kunsztu artystów różnych epok :). Na jednym z nich gdzie w błękitnej wodzie ginęły promienie słońca, na krawędzi fontanny stał... Topielec. Jego nieruchome oczy zastygłe w monumencie, czekały na blask księżyca w pełni. Legenda głosi, że zabłąkani podróżnicy, którzy nie przestrzegli się ostrzeżeniom i zeszli ze ścieżki, tak długo krążyli w labiryncie mokradeł, wiedzieni złymi sztuczkami Topielca, nie mogąc odnaleźć właściwej drogi, że gubili zmysły, a słuch po nich zaginął.
Kto z Was mieszka na wyżynach? Wzniesienie, o którym nie myśli się jadąc samochodem, na rowerze wygląda jak olbrzymia góra. Nie miałem przerzutek, więc musiałem się ratować wpychaniem roweru pod górę. Było ciężko. Stopień zmęczenia osiągał wartość „cztery” w cztero-stopniowej skali. Kolejna góra... hyyy.... nie zatrzymuj się.... hyyy.... hyyy... nie myśl o tym... hyyy... jak teraz jest pod górę, to musi być kiedyś zjazd... ,,Mateusz pada za: 3, 2 ,1...1'' – starał się docinać czasami mój towarzysz ... O nie, nie tak szybko! Dam radę!
Jechaliśmy i jechaliśmy aż zapadła noc. To dziwne , ale jechaliśmy przez wsie, które wyglądały jak zupełnie wymarłe. Zwykle widać w oknach jak ludzie oglądają telewizor, albo jakieś inne ślady bytności, a tu nic, cisza i ciemność. Czasem dało się jedynie słyszeć pojedyncze, wyjące psy. W oddali zobaczyliśmy jakieś światło, jechaliśmy dalej mijając ostrzeżenia o odpadających skałach, aż wyjechaliśmy na szczyt. Silne światło z jednego reflektora padało na las, w ten sposób, że oświetlało całą połać wzgórza. Dlaczego ktoś ustawił tutaj ten reflektor i dlaczego skierował go w ten sposób? Trudno było to w tym momencie wyjaśnić. Wykończeni, późno w nocy, zatrzymaliśmy się w miejscu skąd rozpościerał się widok na miasto. Udało się! ...dotarliśmy do celu.
Choć było do tej pory chłodno to przynajmniej nie padał deszcz, aż do trzeciego dnia, kiedy ulewa złapała nas na jednym z postojów. Byliśmy na to przygotowani i założyliśmy stroje przeciwdeszczowe, które wprawdzie chroniły od deszczu, ale działały jak plastikowy worek. Na jednym z rynków gdzie zwiedzaliśmy okoliczne atrakcje, podeszła do nas Pani, która widząc, że jesteśmy w podróży wspomniała, że ona również kiedyś przejechała Pireneje na rowerze i powiedziała, że zaraz przyniesie nam owoce. Z grzeczności i braku zaufania, mówiliśmy, że nie trzeba, że nie mamy pieniędzy i w ogóle... . Powiedziała, że wróci za pięć minut. Myśleliśmy, żeby się ewakuować, no bo kto od tak sam z siebie pomaga w dzisiejszych czasach? Zostaliśmy i po chwili wróciła z owocami w ręku. Brzuch się odzywał i z początku jedliśmy łapczywie, z czasem gdy zjedliśmy po 6 bananów zwolniliśmy tępo, ale ona w dalszym ciągu obierała nowe, aż w końcu dłonie się zapełniły i nie mieliśmy gdzie ich trzymać. Nic za to nie chciała! Ona również miała ciekawe doświadczenia życiowe. Opowiedziała że jej bliscy wyjechali za ocean w poszukiwaniu pracy i już tam zostali. DZIĘKUJEMY!
Druga granica na horyzoncie i radość z kolejnego sukcesu, pozwoliły wyciszyć myśli o zmęczeniu i głodzie, który sprawił, że przydrożne winogrona wydawały się delicjami, a owoce bzu – kawiorem, aczkolwiek żołądek źle to przyjął i organizm zaczął się wyziębiać. Wtedy zrozumiałem dlaczego sportowcy noszą ciasne ubrania. Pot, który odkłada się w ubraniach ochładza się i jeżeli nie dotykają one ciała, cały czas, to sprawia, że mamy uczucie jakby założyć mokry ręcznik w zimny dzień. Kiedy dojeżdżaliśmy do noclegu przywitała nas grupa czeskich kibiców, którzy wiwatowali nam i bili brawo!
Najgorsze są momenty, kiedy już wiesz, że jesteś blisko, a czas i dystans dłuży się w nieskończoność. Daleko na horyzoncie widzieliśmy pierwsze zabudowania miejskie Wiednia, a więc... dotarliśmy! Hostel był po drugiej stronie miasta, co pozwoliło w pierwszym tchnieniu poczuć klimat miasta. Sprzedawcy biletów w pobliżu opery ubrani jak z epoki Mozartowskiej, wielokulturowość, wiadukty tylko dla pieszych i rowerzystów, i ciepło, oto jak przywitało nas to piękne miasto. Dostaliśmy kwaterę z dwoma Bułgarami. Złapaliśmy temat o wszystkim, o ścieżkach rowerowych, o warzywach uprawnych, o klimacie i o tej no... śliwowicy.
Zwiedzanie rozpoczęliśmy od muzeum technicznego. Urzekły mnie tam interaktywne atrakcje, i olbrzymie stare maszyny do produkcji prądu. Udało się wejść za darmo do Opery, zobaczyć przygotowania do sztuki, która ma w tradycji, że każdego dnia się zmienia. Daliśmy się namówić na koncert muzyki klasycznej w palmiarni (co było zrobione „trochę” pod turystów (jak zresztą wiele rzeczy)). Na słynne lody wiedeńskie Tichy zabrali nas Izabella i Staszek, którzy w trakcie naszego pobytu pomagali nam jak najefektywniej wykorzystać czas we Wiedniu. DZIĘKUJEMY! I jeszcze dodatkowe podziękowanie dla Staszka za transport rowerów z powrotem do Polski!
Miasto Wiedeń słynie z koncertów i oper, na taką i my się wybraliśmy. Nabucco - opera opowiadająca o ,,niewoli babilońskiej'' i wydarzeniach związanych z walką o władze. Podniosła muzyka, świetna gra aktorska, a jednak pani, która kupiła również stojące miejsce, stwierdziła, że u niej w Argentynie są lepsze i zmęczona staniem, w połowie wyszła :P. Chociaż w czasie tego wyjazdu wydarzyło się jeszcze wiele interesujących rzeczy, niestety to już koniec tej relacji. Czas goni, ale to może być również twoja przygoda Drogi Czytelniku...
... Autobus przywiózł nas z powrotem. Katowice przywitały nas deszczem. Wyjazd naprawdę się udał! DZIĘKUJEMY WSZYSTKIM, którzy pomogli nam na naszej drodze, a o których nie opowiedziałem. Pozdrawiam i do zobaczenia w podróży!
Kuba Fiutkowski i Mateusz Łukaszuk
P.S. Pozdrowienia dla Daniela Rudolpha i jego kompana, którzy jechali z Niemiec z miasta Nordhausen, a którym niestety nie udało się dojechać do Wiednia.
Dlaczego zamieściłem ogłoszenie dopiero 3 dni przed wyjazdem? To jedno z pierwszych pytań, które zadał mi współtowarzysz podróży. Ponieważ lubię ludzi konkretnych, którzy działają, a nie tylko planują. Chodź jesienny deszcz padał już od trzech tygodni, wierzyliśmy, że w dniu naszego wyjazdu będzie słońce i tak się stało. DZIĘKUJEMY! Ruszyliśmy przed siebie.
Czy nasz sprzęt wytrzyma? Czy stanie się coś poważnego, co uniemożliwi dalszą jazdę? To pytania, które cały czas mnie dręczyły i wracały z olbrzymią siłą przy każdej nierówności na drodze. Niesieni hurra optymizmem, nim się spostrzegliśmy, byliśmy już daleko od Katowic. Na leśnej ścieżce gdzie stare drzewa przyglądają się kolorowym autom, po raz pierwszy rower odmówił posłuszeństwa. Nowa misja przyjęta: dotrzeć do jakiegoś serwisu. Po dwóch nieudanych próbach, gdzie nie byli nam wstanie pomóc, dotarliśmy do trzeciego.
- Jedziecie nad morze? - zapytał kolarz, który rozmawiał z szefem serwisu.
- W drugą stronę, na południe - odpowiedział z lekką nutą nieufności Kuba.
Oczy kolarzowi się zaświeciły, było widać, że rozumie nasz trud. Opowiedział ciekawą historię jak kiedyś on zrobił coś podobnego i wybrał się nad nasze Polskie morze. Ogólnie wszyscy z nutą podziwu mówili, że jesteśmy nienormalni, co uważałem za najwspanialszy komplement jaki mogłem dostać. Normalność… cóż to za straszne słowo:). Dziękujemy serwisantom, którzy naprawili usterkę, nie wzięli za to ani grosza i życzyli nam powodzenia.
Tego dnia los sprawił, że z powodu błędów na mapie, stanęliśmy przed wyborem: albo wracać 10 km, albo jechać drogą ekspresową. Padło na drugie. Wprawdzie jest to zakazane, ale właściwie czułem się bezpieczniej na pasie pomocniczym, niż kiedy jechałem po wąskiej drodze krajowej. Wszystko było w porządku dopóki w oddali nie zauważyliśmy, że coś się dzieje na trasie. Z czasem, kiedy podjechaliśmy trochę bliżej okazało się, że jeden pas jest zamknięty i... no właśnie, co tu robić!? Wracać? Nie! Zjechać na lewy pas tak jak inne pojazdy? Nie, zbyt niebezpieczne! Dobra, jedziemy remontowanym pasem, niech się dzieje wola Nieba!
W dali widzieliśmy pracowników drogowych - ,,kurczę będą problemy'', ,,jak coś udajemy obcokrajowców" - tyle udało się na szybko ustalić zanim się zbliżyliśmy, ale z daleka zauważyłem, że jeden z nich wyciągnął telefon, patrzy na nas i gdzieś dzwoni... - ,,na pewno będą problemy'' – pomyślałem sobie. Ciśnienie zaczęło rosnąć, ale ostatecznie postanowiliśmy się nie zatrzymywać. Problem w realizacji tego planu stanowiły półmetrowe kolce wystające z podłoża na całej szerokości pasa ruchu, które ciężko by było ominąć w ten sposób podróżując rowerem z pełnym ekwipunkiem. Zatrzymujemy się tuż przed przeszkodą jakby nigdy nic i… - ,,Poczekajcie pomożemy wam!'' - powiedział nam jeden z pracowników i zaraz cała ekipa z uśmiechem na twarzy rzuciła się do pomocy w przenoszeniu rowerów przez zapory. Co jak co, ale takiej reakcji naprawdę żaden z nas się nie spodziewał :P. DZIĘKUJEMY!
Kolejnego dnia wjechaliśmy do Czech. Radość z pokonania pierwszej granicy była przeogromna. Fajnie gdy człowiek może zobaczyć rezultaty swojego dzieła. Co jakiś czas zatrzymywaliśmy się na rynkach większych miast, co sprawiało, że Kuba nie mógł nadziwić się pięknem architektonicznego kunsztu artystów różnych epok :). Na jednym z nich gdzie w błękitnej wodzie ginęły promienie słońca, na krawędzi fontanny stał... Topielec. Jego nieruchome oczy zastygłe w monumencie, czekały na blask księżyca w pełni. Legenda głosi, że zabłąkani podróżnicy, którzy nie przestrzegli się ostrzeżeniom i zeszli ze ścieżki, tak długo krążyli w labiryncie mokradeł, wiedzieni złymi sztuczkami Topielca, nie mogąc odnaleźć właściwej drogi, że gubili zmysły, a słuch po nich zaginął.
Kto z Was mieszka na wyżynach? Wzniesienie, o którym nie myśli się jadąc samochodem, na rowerze wygląda jak olbrzymia góra. Nie miałem przerzutek, więc musiałem się ratować wpychaniem roweru pod górę. Było ciężko. Stopień zmęczenia osiągał wartość „cztery” w cztero-stopniowej skali. Kolejna góra... hyyy.... nie zatrzymuj się.... hyyy.... hyyy... nie myśl o tym... hyyy... jak teraz jest pod górę, to musi być kiedyś zjazd... ,,Mateusz pada za: 3, 2 ,1...1'' – starał się docinać czasami mój towarzysz ... O nie, nie tak szybko! Dam radę!
Jechaliśmy i jechaliśmy aż zapadła noc. To dziwne , ale jechaliśmy przez wsie, które wyglądały jak zupełnie wymarłe. Zwykle widać w oknach jak ludzie oglądają telewizor, albo jakieś inne ślady bytności, a tu nic, cisza i ciemność. Czasem dało się jedynie słyszeć pojedyncze, wyjące psy. W oddali zobaczyliśmy jakieś światło, jechaliśmy dalej mijając ostrzeżenia o odpadających skałach, aż wyjechaliśmy na szczyt. Silne światło z jednego reflektora padało na las, w ten sposób, że oświetlało całą połać wzgórza. Dlaczego ktoś ustawił tutaj ten reflektor i dlaczego skierował go w ten sposób? Trudno było to w tym momencie wyjaśnić. Wykończeni, późno w nocy, zatrzymaliśmy się w miejscu skąd rozpościerał się widok na miasto. Udało się! ...dotarliśmy do celu.
Choć było do tej pory chłodno to przynajmniej nie padał deszcz, aż do trzeciego dnia, kiedy ulewa złapała nas na jednym z postojów. Byliśmy na to przygotowani i założyliśmy stroje przeciwdeszczowe, które wprawdzie chroniły od deszczu, ale działały jak plastikowy worek. Na jednym z rynków gdzie zwiedzaliśmy okoliczne atrakcje, podeszła do nas Pani, która widząc, że jesteśmy w podróży wspomniała, że ona również kiedyś przejechała Pireneje na rowerze i powiedziała, że zaraz przyniesie nam owoce. Z grzeczności i braku zaufania, mówiliśmy, że nie trzeba, że nie mamy pieniędzy i w ogóle... . Powiedziała, że wróci za pięć minut. Myśleliśmy, żeby się ewakuować, no bo kto od tak sam z siebie pomaga w dzisiejszych czasach? Zostaliśmy i po chwili wróciła z owocami w ręku. Brzuch się odzywał i z początku jedliśmy łapczywie, z czasem gdy zjedliśmy po 6 bananów zwolniliśmy tępo, ale ona w dalszym ciągu obierała nowe, aż w końcu dłonie się zapełniły i nie mieliśmy gdzie ich trzymać. Nic za to nie chciała! Ona również miała ciekawe doświadczenia życiowe. Opowiedziała że jej bliscy wyjechali za ocean w poszukiwaniu pracy i już tam zostali. DZIĘKUJEMY!
Druga granica na horyzoncie i radość z kolejnego sukcesu, pozwoliły wyciszyć myśli o zmęczeniu i głodzie, który sprawił, że przydrożne winogrona wydawały się delicjami, a owoce bzu – kawiorem, aczkolwiek żołądek źle to przyjął i organizm zaczął się wyziębiać. Wtedy zrozumiałem dlaczego sportowcy noszą ciasne ubrania. Pot, który odkłada się w ubraniach ochładza się i jeżeli nie dotykają one ciała, cały czas, to sprawia, że mamy uczucie jakby założyć mokry ręcznik w zimny dzień. Kiedy dojeżdżaliśmy do noclegu przywitała nas grupa czeskich kibiców, którzy wiwatowali nam i bili brawo!
Najgorsze są momenty, kiedy już wiesz, że jesteś blisko, a czas i dystans dłuży się w nieskończoność. Daleko na horyzoncie widzieliśmy pierwsze zabudowania miejskie Wiednia, a więc... dotarliśmy! Hostel był po drugiej stronie miasta, co pozwoliło w pierwszym tchnieniu poczuć klimat miasta. Sprzedawcy biletów w pobliżu opery ubrani jak z epoki Mozartowskiej, wielokulturowość, wiadukty tylko dla pieszych i rowerzystów, i ciepło, oto jak przywitało nas to piękne miasto. Dostaliśmy kwaterę z dwoma Bułgarami. Złapaliśmy temat o wszystkim, o ścieżkach rowerowych, o warzywach uprawnych, o klimacie i o tej no... śliwowicy.
Zwiedzanie rozpoczęliśmy od muzeum technicznego. Urzekły mnie tam interaktywne atrakcje, i olbrzymie stare maszyny do produkcji prądu. Udało się wejść za darmo do Opery, zobaczyć przygotowania do sztuki, która ma w tradycji, że każdego dnia się zmienia. Daliśmy się namówić na koncert muzyki klasycznej w palmiarni (co było zrobione „trochę” pod turystów (jak zresztą wiele rzeczy)). Na słynne lody wiedeńskie Tichy zabrali nas Izabella i Staszek, którzy w trakcie naszego pobytu pomagali nam jak najefektywniej wykorzystać czas we Wiedniu. DZIĘKUJEMY! I jeszcze dodatkowe podziękowanie dla Staszka za transport rowerów z powrotem do Polski!
Miasto Wiedeń słynie z koncertów i oper, na taką i my się wybraliśmy. Nabucco - opera opowiadająca o ,,niewoli babilońskiej'' i wydarzeniach związanych z walką o władze. Podniosła muzyka, świetna gra aktorska, a jednak pani, która kupiła również stojące miejsce, stwierdziła, że u niej w Argentynie są lepsze i zmęczona staniem, w połowie wyszła :P. Chociaż w czasie tego wyjazdu wydarzyło się jeszcze wiele interesujących rzeczy, niestety to już koniec tej relacji. Czas goni, ale to może być również twoja przygoda Drogi Czytelniku...
... Autobus przywiózł nas z powrotem. Katowice przywitały nas deszczem. Wyjazd naprawdę się udał! DZIĘKUJEMY WSZYSTKIM, którzy pomogli nam na naszej drodze, a o których nie opowiedziałem. Pozdrawiam i do zobaczenia w podróży!
Kuba Fiutkowski i Mateusz Łukaszuk
P.S. Pozdrowienia dla Daniela Rudolpha i jego kompana, którzy jechali z Niemiec z miasta Nordhausen, a którym niestety nie udało się dojechać do Wiednia.
Mam nadzieję, że ten tekst zainspirował Cię, aby samemu podjąć wyzwanie i przeżyć niezwykłą przygodę życia!
Mateusz Łukaszuk
Kontakt:
https://www.facebook.com/mateusz.lukaszuk.3
Mateusz Łukaszuk
Kontakt:
https://www.facebook.com/mateusz.lukaszuk.3
Dodane komentarze
urlopowiczz 2013-11-06 09:31:26
"Gratuluję! I czekam na relacje z następncych wypraw:) A mnie się wydawało, że ogłoszenia na tym portalu nie mają żadnego odzewu, cieszę się że jednak tak nie jest."Przydatne adresy
Brak adresów do wyświetlenia.
Inne materiały
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.