Artyku y i relacje z podr y Globtroter w
Północna droga do Indii - część1 (Polska, Rosja, Kazachstan, Chiny) > ROSJA, KAZACHSTAN, CHINY, INDIE



Tę wyprawę zaczęliśmy właściwie planować tuż po powrocie z Turcji w zeszłe wakacje; chcieliśmy lądem szlakiem południowym lub ewentualnie północnym dojechać do Indii, które tak właściwie były celem naszej podróży. Koniec końców, licząc-naiwnie, jak zwykle-że damy radę przejechać jednym szlakiem i wrócić drugim, ze względu na koszta podróży z Nepalu do Tybetu wybraliśmy północ.
Tak więc przez blisko rok czytałem przewodniki, oglądałem mapy, czytałem nieocenione relacje innych podróżnikow-dzięki wielkie zresztą wszystkim za odpowiedzi na moje listy i rozwiewanie wątpliwości. Opracowałem dokładnie trasę, jaką chciałem dojechać na subkontynent z mniej więcej przybliżonym terminarzem; oczywiście ciężko by było ustalić terminy co do dnia, ale ważne jest by wiedzieć, ile czasu należy poświęcić takiemu a innemu krajowi czy miejscu-czy chce się opalać i jechać na tydzień na Goa, czy może podziwiać w tym czasie cudną architekturę świątyń w Karnatace; czy trekować po Nepalu czy też może jeĽdzić tam na słoniach, oglądać krokodyle z kajaka i łazić po dżungli. A może wszystko na raz?! Tak nie da niestety rady, choć i tak i tak zawsze planuję nasze wyprawy tak, by zobaczyć dużo, prawie wszystko-na miejscu okoliczności zweryfikują Wasze plany. Ale bądĽcie przygotowani, bo nie jeĽdzicie dla jeżdzenia-równie dobrze można chodzić dookoła bloku-czytajcie przewodniki, oglądajcie mapy, filmy, reportaże, rozmawiajcie z innymi, pytajcie-oszczędzicie sobie tym samym potem przykrych niespodzianek, które mogą zrujnować każdą imprezę tego typu.
Konieczność
Przewodniki; co do Tybetu, nie polecam Lonely Planet-bardzo wiele razy się zawiedliśmy. Pomijam rzecz jasna kwestię cen, bo te się zmieniają bez przerwy, ale kilka innych kwestii to istna katastrofa. Czasy podróży z miejsca na miejsce podawane są z kilkugodzinnymi różnicami, przewodnik jest pełen osobistych, głupich opinii-np. że droga z Golmud do Lhasy jest nudna i pozbawiona widoków, co wyśmiali wszyscy bez wyjątku moi współpodróżnicy, że samo Golmud jest „depressing”, choć miasto żyje do póĽnego wieczora, ma świetną atmosferę i jest nowoczesne; zdarzają się wreszcie teksty, po których ma się wrażenie, że autorów LP bez przerwy naciągają (riksze mają rzekomo kosztować tyle co taksówki albo i więcej, a kosztują 2, czasem nawet 3 razy mniej).Informacje historyczne stoją na wysokim poziomie, ale kto będzie pamiętał po odwiedzeniu jednego czy dziesiątego z kolei monastyru, że tu przez kilka lat rządziła dynastia X, pokonana przez Y, którą potem pobili ludzie Y. Liczą się w gruncie rzeczy informacje praktyczne, których tu jest zdecydowanie za mało. Najgorsze jest jednak to, że LP nie zauważa, że poza Austostradą PrzyjaĽni i Tybetem zachodnim istnieje też wschód i inne rejony-nie ma o nich w książce żadnej informacji. Niektórzy podróżnicy już na miejscu wyrzucali LP i podróżowali na własną rękę, unikając kolejnych irytacji-by ich uniknąć, kupcie Rough Guide`aTibet”, który-w kwestii czysto praktycznych porad-jest dużo lepszy. A LP czytajcie dla informacji teoretycznych.Co do Nepalu i Indii, LP wraca do klasy; oba są znakomite i gorąco je polecam. apteczka-leki przeciwbiegunkowe to konieczność, każdego wcześniej czy póĽniej spotka ta nieprzyjemność ja mam zresztą tak niesympatycznie, że każda zmiana wody-czytaj kraju poza Europą-oznacza nieprzyjemne dni. Dlatego też po fatalnych doświadczeniach z Turcji w zeszłym roku zabezpieczam się w 100%.Smecta na rozwolnienie, ale nie biegunkę; na tę, gdy łagodna, Bactrim; gdy ciężka, norfloquine. Loperamide to już prawdziwa armata, ale gdy trzeba podróżować i biegunka daje o sobie znać, to ten lek ściąga jelita i gwarantuje niechodzenie do toalety w najbliższym czasie; obciąża też niestety wątrobę, więc kwalifikuje się tylko do przypadków beznadziejnych. I najważniejsze-przy biegunce traci się błyskawicznie wodę, a z tym nie ma żartów-sole fizjologiczne w proszku dodane do wody ją uzupełnią (tzw. oral rehydration salts, a po swojsku Gastrolit). Warto mieć wodę utlenioną do przemywania ran, zestaw plastrów i bandaży, choć to, jak i zresztą całą resztę można i tak dostać bez recepty w aptekach indyjskich i nepalskich. Leki przeciwbólowe, aspirynę na bóle głowy i gorączkę. Od himalajskiego słońca pękają wargi-weĽcie pomadkę. A w Tybecie nie chorujcie.... W przypadku infekcji przemywajcie ranę jodyną.
Nóż-ostry, nieduży; trzeba przecież czymś kroić chleb. Do tego jeszcze łyżka. Kubki i widelce nam się nie przydały, ale to z racji tego, że jadaliśmy głównie poza hotelem, a piliśmy z butelki. Plecak-nie żadna torba, walizka, worek-dobry plecak to podstawa. jeśli chodzi o Odzież, to potwierdzamy zasadę, że im mniej, tym lepiej. Tak więc 3 T-shirty, 2 pary krótkich spodenek z kieszeniami najlepiej także wewnętrznymi, obowiązkowo 2 pary butów-sandały i jakieś cięższe za kostkę, np. trekki lub dobre adidasy. Do Tybetu polar i coś przeciwdeszczowego, do Indii i Nepalu tylko lekkie, przewiewne ubrania.
Saszetka na pieniądze i dokumenty-najlepiej na szyję; co prawda ją widać, ale nikt jej nie wyszarpnie ani nie ściągnie z paska. Bardzo sprawdziły nam się kieszenie wewnętrzne, których nie widać, a są nie do ugryzienia przez złodzieja.
karty młodzieżowe - ISIC, ITIC(dla nauczycieli) -ubezpieczają na wypadek zachorowania itp.
Reszta, czyli aparaty, kamery video etc.-to już zależy od Was (choć ja doszedłem do wniosku, że żaden aparat nie odda takiej atmosfery jak kamera, zresztą ceny dobrego aparatu są porównywalne z kamerami-stąd zainwestowałem i zrobiliśmy ponad 4 h naprawdę niesamowitego filmu).
Przybory kosmetyczne, do golenia, itd. Tylko drogie Panie-bez pudrów, lakierów, pianek! I tak i tak hmm, czysto nie zawsze będzie...
Wizy-pieczątka AB do Rosji, chińską na rezerwację dostaje się za 100 zł po tygodniu w Warszawie, indyjska i nepalska do załatwienia poza krajem, choć zawsze najlepiej to zrobić tutaj-pierwsza jest darmowa, zabiera 3 dni, jest ważna przez 6 miesięcy i daje 2-krotny wjazd, druga to wiza jednokrotnego wjazdu na 60 dni za 30$.Zawsze sprawdĽcie aktualną sytuację w roku, w którym jedziecie, bo przepisy zmieniają się bez przerwy.
Karty kredytowe-chyba że jedziecie na krótko i chcecie mieć przy sobie czeki podróże lub gotówkę (stres gwarantowany, a w wypadku zgubienia siwieją wam włosy w dwie minuty), karta Visa, ewentualnie MasterCard, na pewno się przyda. Jeżeli gdzieś można płacić kartą, na pewno będzie to Visa; wszystkie banki z terminalem ją akceptują; gwarantuje brak stresu, bo można po kradzieży zablokować ją błyskawicznie, a za „Stefana Kowalskiego” Hindus czy inny koloryt nie może się podawać.
Relacja z podróży.
POLSKA, ROSJA, KAZACHSTAN, CHINY.
27.06.2000
Wyjeżdżamy rano, mimo lekkich bólów brzucha (chyba ze stresu!), do Terespola. Pech chciał, że trafiliśmy na pociąg osobowy-4 h wydały się tak długie! Jeszcze tylko 2,5 h oczekiwania na elektryczkę do Brześcia i póĽnym popołudniem jesteśmy na Białorusi; celnicy mieli uzasadnione wątpliwości co do naszych pieczątek AB („na AB? Do Indii??”), ale obyło się bez kłopotów. Pojawiły się one za to na białoruskim dworcu, gdy dowiedzieliśmy się, że najbliższe bilety do Ałma-Aty są do dostania za tydzień i kosztują drożej niż w zeszłym roku-75$ za plackartnyj. Nie mamy zamiaru czekać, wsiadamy w pociąg do Moskwy (13 $!Pół roku wcześniej, gdy jechaliśmy tu na Sylwestra, kosztowały 6$), licząc na rozwiązanie sytuacji na miejscu. Większego pecha mieli poznani przez nas znajomi w elektryczce z Polski-wyekwipowani w wózki do przejechania pustyni Gobi dowiedzieli się na miejscu, że pociąg do Ulan Bator jeĽdzi raz na tydzień i odjechał...dziś rano!Stąd uwaga-przed jazdą gdzieś dalej na wschód (do Moskwy nigdy nie ma problemów), zróbcie sobie wycieczkę do sąsiadów zza Buga i kupcie bilet z wyprzedzeniem-unikniecie niespodzianek.
28.06.2000
W Moskwie jesteśmy o 11 rano dnia następnego. Pada i z chodzenia po mieście nici. Z dworca odbiera nas znajomy z Indii, z którym to umawiamy się na następny dzień. Tymczasem jedziemy na Dworzec Kazański, gdzie po blisko 2h stania w gigantycznej kolejce dowiadujemy się, że miejsca są-na za tydzień (to już wiemy) i kosztują 100$ za plackartnyj (to nowość).Decydujemy się przekupić kazachskiego konduktora, bo czekanie w Moskwie i bycie na głowie znajomych Gośki nas nie urządza.
29.06.2000
Mieliśmy dziś nadrabiać nasze zaległości zabytkowe, ale paskudna pogoda nam to uniemożliwiła. Odwiedzamy więc tylko Nowidziewiczyj Monastyr, gdzie jesteśmy świadkami prawosławnego nabożeństwa-wspaniałe przeżycie, gdy w skupionej atmosferze świętości słuchamy przepięknych głosów śpiewających kobiet i donośnego kazania popa. Wieczorem spotykamy się z Ashishem, doktorem-przyjacielem z Indii, który swym wyśmienitym smażonym twarogiem z grochem (teraz, tj. po powrocie, już wiem-palak paneer) wprowadza nas w przebogaty świat indyjskiej kuchni. Już tam chcemy!
30.06.2000
Pogoda nagle zmieniła front i oto dziś przez cały dzień świeci słońce, w związku z czym mamy okazję poszaleć z kamerą po Placu Czerwonym. Odwiedzamy też Kreml.Rosja jest jednym z tych krajów, w którym ceny dla obcokrajowców—tzw. tu innostrańców-są o wiele wyższe, niż dla tubylców. Całe szczęście świetny akcent Gośki nie zawodzi i płacimy za wejście tyle, co miejscowi-25 rubli.Wieczorem żegnamy się ze znajomymi, u których mieszkaliśmy i jedziemy na Dworzec Kazański. Do pociągu dostajemy się podziemnym przejściem, gdyż główne wejście było obstawione przez policjantów, sprawdzających bilety-my ich rzecz jasna nie mieliśmy. Ze znalezieniem przekupnego konduktora nie ma problemu-każdy z nich chce nas zabrać-ale po 100$ od osoby za kupiejny (taka kuszetka, ale z 4 łóżkami)! Wreszcie znajdujemy „prawadnicę”, która odstępuje nam swój malutki przedzialik techniczny za 100$.W nim spędzamy następne 76h i wierzcie nam, był to koszmar. Kłopot w tym, że zamiast tego przedziału, trzeba było kupić jedno łóżko-my woleliśmy jednak być sami niż z Kazachami (alkohol leje się strumieniami a odgłosy bąków obudziłyby nawet niedĽwiedzia w zimie).Dostaliśmy więc przedzialik z jedną ławeczką z boku, na której mieściły się góra dwie szczupłe osoby i z...podłogą, na której spaliśmy na zmianę. Dzień czy noc, nie było różnicy-2 h Gośka, 2 h ja i tak przez ponad 3 doby!
1,2,3.07.2000
Gdyby podróż kazachskim pociągiem ograniczała się tylko do problemów „co zrobić z lewą nogą i prawą ręką, by jakoś usnąć”, to chyba nie wspominalibyśmy jej dziś tak Ľle. Kłopot w tym, że ciągle dochodziło między nami a obsługą pociągu do scysji. Przekupni konduktorzy posprzedawali nawet swoje miejsca i, nie mając co ze sobą zrobić, „odwiedzali” nas co pewien czas, by zjeść śniadanie, obiad, czy kolację. Wypraszali nas więc z przedzialiku i jak gdyby nigdy nic, zaczynali „kuszać” i prowadzić ożywione rozmowy. Doszło do tego, że po prostu nikomu nie otwieraliśmy, co denerwowało obsługę, zmuszoną do jedzenia na korytarzu .Bąki, odbicia żołądkowe-przecież to naturalne, czemu sobie nie pofolgować...A już najlepiej przy jedzeniu. W naszym przedziale za 100$!!!
Za oknem bezkresny step, od czasu do czasu przerywany jakąś mieściną. Wówczas o pociąg zatrzymuje się, część pasażerów wysiada, kolejne grupy wchodzą, „rozliczając się” z kuszetkową. Po jednym dniu korytarz jest dość mocno zatłoczony, dobrze jednak, że ludzie często się przewijają-raz jest ich mniej, raz więcej. Na stacjach „babuszki” sprzedają „lepioszki”- pierogi z kartofli, wędzone ryby, „minerałkę” i owoce-tylko brać i „kuszać”, a wszystko świeże i mimo iż nie skomplikowane, to po 2 dniach tylko i wyłącznie chińskich zupek smakuje wybornie.
Kazachstan jest podobno według wskaĽników jednym z najbardziej skorumpowanych krajów na świecie; sam co prawda tych sond nie widziałem, ale po naszych doświadczeniach jestem całkiem przekonany, że to prawda. Od czasu do czasu mianowicie w pociągu zdarzały się kontrole „policyjne”; wyglądało to tak, że zawartość naszych plecaków była doszczętnie wypruwana i rozrzucana po całym przedziale, a >rękach „policjantów” co rusz „znikały” jakieś przedmioty, a już najczęściej pieniądze-wtedy trzeba było złapać faceta za rękę, wyjąć mu z niej banknoty, a on reagował rubasznym śmiechem. Na ogół owe kontrole przebiegały nieco łagodniej, kiedy wystarczyło pokazać paszport (notabene bez pieczątki, że przekroczyliśmy granicę z Kazachstanem-pograniczników nie było na granicy!!), raz jedna dwójka nie chciała się odczepić od naszego noża, rzekomo „zbyt ostrego”, „na który nie mieliśmy pozwolenia”...No tak, nie mamy pozwolenia na ostry nóż...”Mandat! 120$...
Ale my wam go podarujemy, dajcie 10 i po sprawie...” Straciliśmy koniec końców ten nóż, ale z korupcją w tym kraju jest naprawdę niedobrze. Uwaga też na przebierańców-być może to jakiś wieśniak w odświętnej koszuli pokazuje wam legitymację szkolną i chce w ten sposób że względu na brak jakiegoś „pozwolenia” wyciągnąć pieniądze...Tak więc kłótnie, spory, targowania, kłopoty ze skorumpowaną policją i te koszmarne 76 h na podłodze i ławce...Ale dojechaliśmy!
4.07.2000
Dojechaliśmy! Do Ałma-Aty. O 7 rano, cali szczęśliwi, że koszmar się skończył (hehe, dopiero się zacznie!). Oczywiście nie obyło się bez kolejnych pieniędzy dla kazachskich władz, tym razem w związku z rejestracją przyjezdnych. ”Każdy cudzoziemiec, przybywający na teren Republiki Kazachstanu, ma obowiązek niezwłocznie poddać się rejestracji”, jak głosi ów papierek. Warto go mieć, bo inaczej „mandacik, 100$, ale dacie 10....”, a kosztuje tylko 1$ w miejscowej walucie (1$=150 tengów).Na dworcach, lotniskach i innych miejscach grasują bestie z czapkami na głowach i odznakami na ramionach-„Registracju jest?”-znajdziecie ich bez trudu, jak nie, oni znajdą was... W mieście zatrzymujemy się w kwaterze prywatnej (nie trzeba zatrzymywać się w drogich, luksusowych hotelach, jak mówią urzędasy-to bzdura) za 4$ za spory pokój z 3 łóżkami. Ogólnie w mieście jest tanio-litr benzyny 15 centów, spory szaszłyk-50 centów (ceny zawsze podaję w USD).Miasto jest nawet przyjemne, ale dookoła pełno umundurowanych bestii, czyhających na nasze dolary (pozwolenia na czapki nie mamy!), że kupujemy na następny dzień bilet do Panfiłov, gdzie będziemy przekraczać granicę.
5.07.2000
0 9 rano wsiadamy do autobusu, by w Panfiłov (w rosyjskiej wersji Żarkient) wylądować 7h póĽniej. Tak, zaczęła się definitywnie Azja-kierowca zatrzymuje się wtedy, gdy ktoś chce wysiąść lub wsiąść i niedługo w pojeĽdzie robi się naprawdę tłoczno. Ciekawostką są też miejscowe toalety-dziury w ziemi w jednym, zbiorczym pomieszczeniu pełnym grubaśnych much, siadających na wydających z siebie dzikie okrzyki wypychającego sztangę ciężarowca facetach, kucających nad owymi dziurami. Tak po prostu sobie kucają, czasem jednocześnie czytając gazetę w owym przysiadzie, no i jęczą niemiłosiernie, korzystając z toalety...A co będą sobie chłopaki milczeć, jak taki nacisk od środka...Najlepsza jednak była jedna babka w autobusie-nudziła ją podróż, kucnęła więc i w przysiadzie spała smacznie 4h...A ja jak musiałem kucać, dziko łapałem się czegoś z przodu lub podpierałem czymś z tyłu, by się nie przewrócić!
Z Panfiłova dojechaliśmy do Korgos-przejścia granicznego-stopem. Nie wierzcie kierowcom taksówek, którzy opadną was po wyjściu z autobusu i będą chcieli za „tylko 10$ od osoby” dowieĽć was do granicy, „którą zamykają za pół godziny”. Szybko, podróżnicy, szybko-nie korzystajcie z ich usług, ale pozbędĽcie się tych oszustów, bo i tak i tak granicę przekracza się tylko rano, a autobus dowiezie was do Korgos.Nocujemy u Ujgura, „który jest bardzo przyjacielski i wszyscy go znają”. Kosztuje nas to 6$, myjemy się w prawdziwej bani, śpimy na kilku dywanach na podłodze, jemy siedząc po turecku z całą rodziną. Miło!
6.07.2000
Rano, mimo uzasadnionych obaw przedostajemy się przez przejście kazachskie (mikrobusy wożą handlarzy najpierw do granicy Kazachstanu, a potem Chin; za każdy przejazd płaci się z góry ustaloną sumę 1,5$ od osoby), a potem-po długim oczekiwaniu (przerwa obiadowa między 12 a 15.00)-przez chińskie. Nie obyło się rzecz jasna bez masy pytań dotyczących miejsc pobytu w Chinach, ilości pieniędzy itp.-pieniądze pokazujecie, na karcie kredytowej macie 5 tys. $, a jedziecie do Pekinu, Szanghaju itd., ale nigdy, przenigdy do Tybetu-inaczej was nie wpuszczą. Gdy już zdążyliśmy odetchnąć z ulgą, tuż po wyjściu na ulicę obiegł nas tłum chińskich naganiaczy, oferujących wymianę twardej waluty na yuany, czyli rembieny-chińską walutę .Zaczynają zawsze od tragicznego kursu i dopiero po naprawdę długotrwałym targowaniu się, rezygnacji i kpiących śmiechach dostajemy satysfakcjonujący nas przelicznik (8,5 Y za 1$),by wtedy męczyć się z nieustępliwymi taksówkarzami, chcącymi nas nawet zabrać do Pekinu! Nie bardzo wiedząc, co ze sobą począć-wszędzie literki-robaczki i tłumy naciągaczy-wracamy do przejścia granicznego. Tu też znajdujemy Chińczyków mówiących po rosyjsku, którzy zabierają nas na obiad. Pierwszy raz w życiu jedziemy na trzęsącym się 3-kołowym motorze-autorikszy, którą w Indiach będziemy poruszać się wszędzie. Pierwszy raz jemy z Chińczykami, którzy koszmarnie mlaskają,którym się odbija-głośno!, którzy resztki jedzenia wypluwają na stół. Pierwszy raz męczymy się z pałeczkami, próbując, nieudolnie, złapać choć mały kęs. W końcu zaczynamy krakać jak inne wrony i podsuwając pod usta miskę ryżu, wsypujemy zawartość do buzi. Ależ tak łatwo, nie ogranicza nas żadna łyżka czy widelec, można sobie posiorbać i nikt nie patrzy ze zdziwieniem, a jak jakaś kostka zaplącze nam się pod językiem, to można ją wypluć na środek stołu albo-kulturalniej-pod stół; zawsze znajdzie się jakiś zainteresowany kundel, który ją zje. Nie byśmy byli niekulturalni; kraczemy tylko jak wrony, między które weszliśmy.Za 2$ najadamy się do syta i szczęśliwi udajemy się do autobusu, który już czeka na nas pod knajpką. Autobus chiński to nasz numer jeden-mowa o jego śpiącej wersji, rzecz jasna. Jest to mianowicie pojazd, który wewnątrz, miast siedzeń, ma piętrowe łóżka-fantastyczny wynalazek. Trzęsie nas co prawda niemiłosiernie, ale zawsze to leżenie lepsze niż siedzenie, to było zresztą blisko 1000 km! Taka przyjemność kosztowała po 100Y od osoby.
7.07.2000
Dojeżdżamy koło 7 rano do Urumczi, wysadzają nas potwory w środku metropolii i odtąd jesteśmy zdani tylko na siebie. Najpierw bezskutecznie jeĽdzimy taksówkami po mieście (koło 10Y za kurs, są taksometry), próbując znaleĽć hotel-byle jaki hotel, bo po co przepłacać, skoro stąd jutro wyjeżdżamy. Ale jest kłopot-nigdzie w tym mieście nie ma napisów po angielsku, tylko robaczki; nie wiemy jak dojść do dworca, nie wiemy jak to powiedzieć po chińsku, bo w LP znajduję wyrażenia typu „ratunku, gwałciciel!”, ale „dworca” nie ma, do knajpy można tylko trafić po zapachu albo dymie...Klęska i totalny szok kulturowy; do dziś wspominam ze zgrozą, jak staliśmy w środku tego miasta, nie wiedząc, co począć, gdzie iść, gdzie nikt-nikt!! nie mówił po angielsku. Ale od czego Opatrzność! Oto zsyła nam ona Pana Xing czy jakoś tam, który kleci jedno zdanie za drugim z wielką trudnością, ale kleci! Był on moim dosłownym punktem zaczepienia, bo gdy złapałem go za koszulkę rankiem, puściłem dopiero po południu. Pan Xing zaprowadził nas na dworzec-chiński dworzec pełen Chińczyków, setek małych postaci, stojących w 20-metrowych rzędach na baczność przed 20 okienkami.„Gdzie jedziesz, przyjacielu”- pyta Pan Xing.„Do Li Huan, przyjacielu”-odpowiadam. „Gdzie?”-„Do Li Huan”- przekonuję. Problem! Bo Li Huan to wcale nie Li Huan, tak jak wymawiasz to teraz, czytając ten tekst.Li Huan mianowicie to Liii Huuuan.I Chińczyk nie zrozumie inaczej, bo jego język jest językiem opartym na głoskach tonowych-„ma” to mama, a „maaa”-choć pisownia ta sama-to trawka! Z czasem nabrałem wprawy, ale wtedy był to prawdziwy koszmar-mapa też na nic się zdała, bo były na niej angielskie wersje chińskich miejscowości, poza tym jaki Chińczyk potrafi czytać takie robaczki jak europejskie litery.
W każdym razie Pan Xing koniec końców, po godzinie biegania od informacji do informacji, skonkludował, że nie chodzi o Li Huan, a o Liii Huuuan i zaprowadził mnie do kolejki, bym kupił bilet. Wspomniałem już wyżej, że kolejka miała dobre 20 metrów. Stać w niej 3h? Nigdy! Przecież jestem rodzynkiem, białym podróżnikiem, to chyba coś mi się należy za to...
Pan Xing bał się bezczelnie wskoczyć na przód kolejki, zresztą chyba nie ma się co dziwić; między tymi sznurkami ludzi a kasami były przerwy mniej więcej metr szerokie, oddzielające czekających Panów Xingów od kupującego bilet. Gdy któryś z Panów Xingów przekraczał magiczną kreskę, zaraz podskakiwał do niego policjant-a był, trzeba przyznać, duży (przeciętnie byłem wyższy przy 180 cm o głowę od Chińczyka, o głowę z szyją od Chinki, a mundurowy był wyższy ode mnie!) i wymachiwał z dzikim wrzaskiem na łamiącego święty przepis kolejnego podchodzenia do okienka Pana Xinga wielką pałą;ten wracał więc na swoje miejsce i znów, jak inni, stawał na baczność. Państwo policyjne! Tą pałą to dostać nie chciałem, poprosiłem więc mojego Xinga o napisanie mi po chińsku następującej informacji-„Do szanownego Pana Policjanta! Jestem zagranicznym turystą, chcącym kupić bilet do Liii Huuuan. Proszę o pomoc, nie znam języka”. Poszliśmy z karteczką razem przed okienko-poza kolejnością, a inni Xingowie patrzyli na nas jak na samobójców; zareagował policjant, podniósł swojego straszaka i ruszył na nas. Doskoczył do mnie, złapał za ramię, jak mu kartkę przed oczy, on-z wściekłego byka staje się nagle potulnym barankiem i mnie siup, na początek! Pan Xing już tam działa, mówiąc zbawienne dla mnie słowa; gdy dostaję dwa bilety na siedzące miejsca (85Y/osoba), trzęsą mi się ręce. Udało się!!!
O 14.00 ładujemy się do pociągu, do którego nie wejdzie nikt, kto nie ma biletu-co tam, na peron nikt taki nie wejdzie!
Od razu uderza nas przyjemny chłodek-w pociągu jest klimatyzacja! Od czasu do czasu pojawiają się sprzątaczki, czyszczą wyplute resztki, czasem przejedzie sprzedawca napojów i jedzenia; toaleta, choć siedząca, jest naprawdę czysta i niczym w samolocie czyści się po naciśnięciu guzika. Tylko siedzenia przymałe, na chiński rozmiar pupy-na nasze, wypasione europejskie, są trochę niewygodne.
Atmosfera jest wesoła-grupy Xingów grają w karty, śmieją się, krzycząc-rozmawiają. A my, choć nie rozumiemy ani słowa, wymieniamy uśmiechy i powitania. No i jemy chińskie zupki, ale takie prawdziwe, a nie to świństwo, które można kupić w Polsce. Prawdziwe chińskie zupki mają 5,6 dodatków-można też dokupić warzywa; mogą być z makaronem sojowym lub normalnym; mogą być z jajkiem lub bez; no i są co najmniej 3 razy większe niż w Europie. Pychota.
8.07.2000
Po 14 h jazdy docieramy do Li Huan. Dosypiamy nieco w dormitoriach na stacji (10Y od osoby, choć dyskusję zaczyna się nawet od 20Y).Po drugiej stronie ulicy jest mała knajpka, w której robią świetne tofu, ale przenigdy nie korzystajcie z menu,które wam pokażą, bo są na nim dwukrotnie wyższe ceny niż normalnie; pokażcie tylko tekst po chińsku z jakiegoś przewodnika czy rozmówek (bez których notabene nie wybierajcie się do kraju Mao) dotyczący jakiegoś dania i dostaniecie je po cenie miejscowej (w tym wypadku 7Y za tofu z ryżem i herbatą, która i tak i tak jest zawsze za darmo).
Po 3 h jazdy mikrobusem dostajemy się do Dun Hueng (10Y/osoba).Miasteczko, słynne ze względu na Mogao Caves, pełne jest turystów, knajpek, hoteli (dormitoria w Dun Hueng Hotel kosztują po 20Y od osoby) i kafejek internetowych (20Y za 1 h).Po zalokowaniu się w hotelu, ruszamy wypełnić brzuchy jakąś porcją ostrego tofu i wreszcie znajdujemy malutką, miłą restauracyjkę. Kurczę, a może by tak zamiast tofu...kurczę? Na przykład z ziemniakami, na dużym talerzu-niech choć raz będzie swojsko. Zamawiamy więc dopendżi, które to poznani jeszcze w Kazachstanie Chińczycy reklamowali z zachwytem jako fantastyczną potrawę przebogatej chińskiej kuchni. Czekamy...i czekamy. Po pół godziny zaczęto przynosić do knajpy przed chwilą kupione ziemniaki, pięć minut póĽniej ostatni krzyk wydała zabijana na nasz obiad, morderców, kura.Za 15 minut zaczęło ładnie pachnieć, w sumie wszystkiego po 70 minutach przyniesiono nam przeogromny talerz po brzegi wypełniony kurą w sosie paprykowo-pomidorowym. Dookoła kartofelki, widać papryczki, mięsko, pachnie fantastycznie... „Ooo, a cóż to za część kurczaka... Chwila, przecież to łeb z grzebieniem, dziobem i oczami!”-krzyknąłem przerażony, by potem krzyknąć jeszcze kilka razy, gdy w talerzu znajdywałem kurze pazurki, łapki, wnętrzności i-chyba do „połechtania” gardła-piórka. Nici z obiadu, nie wiedzieć czemu, przeszła nam nagle ochota na szukanie „europejskich” części tego zwierzaka.
Źli i głodni rozglądamy się za innym lokalem, gdy nagle widzimy grających w bilard Chińczyków-a czemu by im nie dołożyć, za dopendżi?! Szło mi nawet całkiem nieĽle, gdy mojemu przeciwnikowi nagle zaczęli pomagać jego kumple-a to jakaś bila dziwnym trafem zmieniała miejsca, tak że coraz trudniej było ją uderzyć, nie wspominając o stole, koszmarnie krzywym. No, najpierw się wytłumaczyłem, teraz mogę się przyznać, że przegrałem. Dwa razy!
Po zapchaniu wreszcie brzuchów ruszamy do centrum, by znaleĽć CITS-China International Travel Service, które to, będąc oficjalnym biurem rządowym, zajmuje się sprzedażą biletów (czytaj-wyciąganiem pieniędzy) zagranicznym turystom, podróżującym w nietypowe miejsca-takie jak Tybet, na przykład. Pierwszy kłopot polegał na tym, że wszyscy Chińczycy twierdzili, że do Golmud (skąd mieliśmy jechać do Tybetu) można się dostać tylko pociągiem, co nijak się miało do czytanych przez nas opisów podróżników jeżdżących tam autobusami. Gdy wreszcie znaleĽliśmy biuro CITS (choć nawet obsługa w naszym hotelu twierdziła, że go nie ma; uwaga na kłamliwą Amy!), pojawił się problem numer dwa-cena biletu. Siedzący w CITS urzędas twierdził, że podróż do Golmud jest bardzo niebezpieczna i stąd on, jako przedstawiciel CITS, musi zapewnić nam komfort jazdy-za 400Y od osoby! Cena była totalnie kosmiczna, więc zaczęła się długotrwała dyskusja jej dotycząca; krótko mówiąc targowanie. Trwało to jakieś 20 minut, w końcu, po żaleniu się na sytuację finansową studentów w Polsce, na brak pomocy ze strony chińskiego rządu, który powinien wspierać zagranicznych turystów i inne tego typu bzdury, zbiłem cenę do 350Y...za 2 osoby. Gdy pół godziny póĽniej odbierałem bilet z pieczątkami CITS gwarantującymi wejście do autobusu, prośbę Chińczyka o napiwek zbiłem tylko szyderczym śmiechem.
9.07.2000
12 h w leżącym autobusie...Za oknami góry, martwe pola, góry, pola...W środku zaś dzika wrzawa-biały-ja-kłóci się z Chińczykiem! Ale frajda, cały autobus wstał z miejsc i patrzy, co się stanie. Krzyczymy dziko obaj; ja bronię swojego miejsca, za które zapłaciłem w końcu niemało, a on nie chce opuścić łóżka, które na chwilę opuściłem. Ależ się obaj naklęliśmy, ja po polsku, a on chińsku (nie, nie rozumiałem ani słowa, ale na pewno nie śpiewał).Gdy inne argumenty zawiodły, spojrzałem mu głęboko w oczy (po tym, gdy już siłą zrzuciłem go z łóżka), on obraził się, poszedł i było po sprawie. Czasem i tak trzeba. Niestety.
Wieczorem dostajemy się do Golmud i gdy już się cieszymy, że to już prawie Tybet, „jesteśmy wolni, możemy iść”, to pojawia się inny, bieżący problem-znalezienie noclegu. W Golmud żaden hotel-poza jednym, którego nie mogliśmy znaleĽć-nie akceptuje obcokrajowców. Wyglądało to tak, że chodziliśmy z jednego hotelu do drugiego, by dowiedzieć się, że tu nocować nie możemy; gdzie możemy, tego nie wiedział nikt. Achhhh!!!
PóĽnym wieczorem trafiamy wreszcie do Golmud Hotel, w którym dwójka kosztuje 85Y.Na pierwszym piętrze tego hotelu znajduje się CITS, gdzie jutro chcemy kupić bilety do Lhasy. Pokoje są naprawdę czyste i nawet polecałbym ten hotel, gdyby nie to, że specjalnego wyboru nie ma...Spotykamy tu też kilku Anglików jadących do Tybetu i spędzamy pół nocy razem na gadaniu o Chinach i podróżach, zaspokajając tym samym głód oglądania białych twarzy...
10.07.2000
Co denerwuje jeszcze bardziej niż banda Chińczyków zajmujących miejsca innym w autobusie? Niż kurze łepki i pazurki na twoim talerzu? Niż krzykliwe Pane Xingi, plujące i charczące gdzie popadnie? Pusty portfel za granicą! Chyba 5 razy pytałem się urzędasa z Dun Hueng z CITS, czy w Golmud mogę wybrać pieniądze z karty kredytowej. Zapewniał, że tak. Przekonywał! Upewniał! Rozwiewał wątpliwości! I skłamał, burak jeden. Oszukał nas podle i potwornie wrobił. Małpa czerwona! Oto rano, pełni entuzjazmu, idziemy do banku z przygotowanymi kartami kredytowymi i paszportami. Pierwszym po drodze jest bank przemysłowy. Może być? No chyba tak, bo weszliśmy do środka, nawet stał ATM (bankomat) w środku, tyle że popsuty. Trudno-wyciągniemy z terminala. Pokazuję więc Pani Xing zza okienka moją Visę, ona bierze ją i z zaciekawieniem ogląda...do góry nogami! Woła koleżanki, kolegów; teraz wszyscy obracają moją kartę na wszystkie możliwe strony, śmieją się, sprawdzając jak wesoło odbija światło orzełek w hologramie. Po 10 minutach pokazywania jej sobie dostaję ją z powrotem.„A pieniądze?”-„U nas nie można”-zdają się znaczyć wywody chińskiego bankiera. Trudno, spróbuję w innym banku. Bank handlowy? Ok? Nie! Nie ok, bo sytuacja się powtarza. Wreszcie, zdesperowany, ląduję w Bank of China-jeżeli nie tu, to nigdzie indziej (co już z resztą wiem).I znowu klapa, tym razem choć dostaję informację po angielsku, że w Golmud z kart kredytowych korzystać nie można. Pytam więc (jak gdyby było mało problemów), czy w Lhasie można. Po odpowiedzi ugięły się na moment pode mną nogi. Czyżby LP miał jakieś złe informacje? Czyżby coś zmieniło się od ostatniego roku? Wymieniam póki co dolary, które mamy, po zabójczym kursie 1$=8.0 Y; tracimy na transakcji razem 40$.Za czeki podróżne kurs jest lepszy, co jest absolutnym zaprzeczeniem znanej nam dotychczas praktyki-za gotówkę zawsze płaci się lepiej, bo od razu można nią obracać. Ale nie w Chinach. Z drżeniem w głosie proszę poznanych dzień wcześniej Anglików o pomoc finansową-brakuje nam blisko 100$! Chłopaki z nieciekawymi minami (kto by takiej nie miał) pożyczają sporą bądĽ co bądĽ sumę poznanemu wczoraj Polakowi. Klęska!
LP podawał, że w `99 bilet z Golmud do Lhasy kupowany w CITS kosztował 1380Y.Kosztował...Teraz trzeba dołożyć co najmniej 280Y na bilet powrotny do Golmud, lub kilkakrotnie więcej, jeżeli zdecydujecie się jechać do granicy lub lecieć do Kathmandu (1790 Y).Kolejna katastrofa, bo przecież pożyczyliśmy tylko tyle, ile było napisane w przewodniku...Z jednej strony gryzła mnie duma, by nie pożyczać więcej, z drugiej znowu płacić Xingom 10 razy więcej niż miejscowi? Nigdy!I zacząłem się targować...z rządowym biurem chińskim! A to że nie mam (co akurat było prawdą), a to że chcę, a nie mogę, bo z Visy skorzystać nie da tu rady, że w zeszłym roku było mniej...I udało się! Znów się okazało, że Azja to kraj prawdziwego targowania i nieważne z kim, gdzie, o co, targować trzeba się zawsze-szczególnie, gdy jest się w takiej sytuacji podbramkowej, w jakiej byliśmy my. I ustąpił CITS-razem-z 560Y, czyli z 70$...PóĽniej, w Lhasie, okazało się, że po kilku rozmowach z CITS te 280Y zwracali.
Oficjalnie jest to jedyna metoda dostania się z Golmud do Lhasy; po drodze jest wiele patroli, często „mobilnych”, które sprawdzają, czy obcokrajowcy kupili bilety w CITS-na dobrą sprawę wyjścia nie mieli, bo bez takiego biletu do autobusu się nie wejdzie. Nieoficjalnie i nielegalnie, przyjeżdżający pociągiem są czasami na dworcu nagabywani przez facetów, którzy proponują przejazd jeepem do Lhasy za 400Y-różnica więc, bagatela, ponad 100$.Spotkałem potem w Lhasie Austriaka, który skorzystał z ich oferty-jechał zamiast 42 h, jak my, 24; jeepem, nie autobusem; przy punktach kontrolnych wypuszczany był z samochodu i, czasem w nocy, musiał obchodzić po omacku kompleks policyjnych budynków, licząc, że nie będzie na drodze żadnej dziury; raz zdarzyło się kierowcy jeepa uciekać przed pogonią chińskich żołnierzy, bo groził mu za to mandat w wysokości 2000Y i zabranie prawa jazdy, nie wspominając o karach dla turystów. Z jednej strony jest więc ta ogromna oszczędność 120$, z drugiej nie mniejsze ryzyko-a jak przewoĽnik będzie nieuczciwy i w środku pola pod budynkiem policyjnym odjedzie z waszym dobytkiem? A jak złapie go kontrola i dostaniecie po mandacie 100-dolarowym i rzecz jasna wrócicie do Golmud, by z pokłonami płacić raz jeszcze, tym razem CITS? Słyszałem także o Polakach, którzy rok wcześniej dostali się do Tybetu po 40-h jeĽdzie w ciężarówce z Tybetańczykiem, z którym się dogadali...Tego już absolutnie nie polecam, biorąc pod uwagę, czym jest idea umowy dla tych ludzi...Więcej-w rozdziale o Tybecie.
Rady i wskazówki dot. Rosji, Kazachstanu i Chin
Przez Białoruś należy przejechać szybko, bo jest koszmarnie skorumpowana i jeśli gdzieś za długo będziecie przebywać, wypatrzą was policyjne sępy i zaczną krążyć.
Moskwa jest bardzo europejska, ceny porównywalne do polskich (poza alkoholem; tylko u sąsiadów zza Buga widziałem piwo w 2-litrowych butelkach w cenie naszego pół litra); doskonałym wynalazkiem są też babuszki, starsze na ogół kobieciny, stojące na większości dworców z kartkami „kwartiru, komnata”i oferujące pokoje w swoich mieszkaniach w cenie 100 rubli (koło 4 $).Warto z nich skorzystać, bo hotele są tu bardzo drogie. Co do bezpieczeństwa, to nie zauważyłem, by było tu gorzej niż w jakiejkolwiek innej stolicy, a już na pewno nie w Warszawie. Powszechną bzdurą jest straszenie jadących do Moskwy słynną rosyjską mafią-sądzicie, że obchodzi ich maluczki turysta, nawet z kamerą w ręku? Nie! Obracają milionami dolarów, zajmują się przemytem, narkotykami, ściąganiem haraczy-ale z całą pewnością nie napadami na turystów.
Kazachstan to kolejna klęska, jeśli chodzi o korupcję; doszło do tego, że chodząc po Ałma-Acie, wypatrywaliśmy z daleka mundurowych i od razu schodziliśmy im z drogi, bo inaczej od razu sprawdzali nam wszystkie papiery, rejestrację, pozwolenia itd. Zawsze dziko się kłóćcie, każcie się zabierać do naczelnika, straszcie ambasadą itp. Podobno nocami nie należy podróżować, lepiej nie sprawdzajcie, czy to prawda. Znajomość rosyjskiego, choć w stopniu podstawowym, to absolutna konieczność. Przyzwyczajcie się do powszechnych bąków, odbić żołądkowych i innych przejawów miejscowej „kultury”.
Do Chin nie wybierajcie się bez rozmówek, bo inaczej szybko podejmiecie decyzję o powrocie. Podobno część wschodnia kraju jest bardziej cywilizowana i trochę osób mówi po angielsku, ale na zachodzie przeżywaliśmy złe chwile bez słownika; tu nikt nie mówi po innemu niż chiński. Chińczycy, szczególnie urzędnicy, są niegrzeczni, niemili, traktują wszystkich z góry-typowe dla państwa komunistycznego. Nie łamcie żadnych przepisów ani nie wygłaszajcie głośno swych poglądów, bo możecie za to wylądować w więzieniu. Przyzwyczajcie się do wszędobylskiego plucia, nawet w restauracji, śmiecenia i wydawania z siebie „naturalnych” odgłosów. Z tym pluciem to naprawdę nie żarty, wiele razy trzeba było uskakiwać, by nie dostać pociskiem. Kiepsko wygląda to szczególnie wtedy, gdy-to do panów-oglądasz się za jakąś atrakcyjną kobietą, a ona nagle chrrrrr takie z czeluści gardła, jeszcze parę razy by pozbierać zawartość i łup to na ulicę (mam nadzieję, że nic teraz nie jecie).Uwaga na oszukiwanie w sklepach, gdzie za fakt bycia białą twarzą macie cenę zwykle nieco wyższą niż miejscowi; jest to powszechnie akceptowane, więc znaki oburzenia niewiele dadzą, a zwyczajnie trzeba się targować lub iść gdzie indziej. Chińczycy nie mają zmysłu handlarza i bardzo często nie opuszczą ceny dla zasady, nawet gdyby mieli zarobić nieco mniej (ale wciąż więcej, niż na jakimś tubylcu).Gdy załatwiacie coś z urzędnikami, komplementy na temat ich doskonałej pozycji społecznej, pomocy dla kraju i dla was-zagranicznych turystów, potrafią otworzyć zamknięte drzwi czy rozwiązać trudne problemy. Możecie śmiało obiecywać list pochwalny do ministerstwa, brać namiary itd.-łasi są bowiem na tego typu nagrody i wtedy ustępują, na przykład z cenami. Prezenty i inne podarki są akceptowane i na pewno bardzo pomagają.
To nie jest łapówka! Tu rozumie się to raczej jako sposób przyspieszenia transakcji lub jej ułatwienia.
Zapraszamy równiż do lektury kolejnej części naszej relacji...
Dodane komentarze
lamik17 2007-03-25 00:01:23
wspaniała podróż ! :) podziwiam Was za odwagę i wytrwałość :) życzę dalszych udanych wyprawwww.zgorki.com
Przydatne adresy
Inne materia y
ROSJA
- artyku y / relacje: ROSJA (73)
- linki 49
- galeria zdj 2586
- przewodnik: ROSJA
- og oszenia 0
- forum: ROSJA(253)
KAZACHSTAN
- artyku y / relacje: KAZACHSTAN (23)
- linki 13
- galeria zdj 618
- przewodnik: KAZACHSTAN
- og oszenia 3
- forum: KAZACHSTAN(44)
CHINY
- artyku y / relacje: CHINY (111)
- linki 91
- galeria zdj 4398
- przewodnik: CHINY
- og oszenia 1
- forum: CHINY(405)
INDIE
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.