Jesteśmy częścią serwisu turystycznego |
![]() |
Strona główna | Trasa | Echa wyprawy | Fotografie | Przewodnik | Uczestnicy | Książki | Odnośniki | Sponsorzy |
|
Dziennik wyprawy
| ||
0. dzień - 07.13 Wyjazd z Chełma o godz.19.15. W Warszawie centralnej byłem o 23.20 i tam musiałem czekać 4,5 h na resztę ludzi. Ceny przy dworcu są dosyć wysokie jak na studenckie progi np. mała filiżanka kawy kosztuje 5 zł - taka droga jest nasza Polska. Przez te 4,5 godziny mogłem uświadomić sobie jak wygląda życie na dworcu. Narkomani są bardzo wychudzeni i wygłodzeni, ale nie agresywni. Przy kasach biletowych ciągle kręcą się ochroniarze (dworzec centralny w Warszawie), więc o jakiejś tam kradzieży raczej nie może być mowy. W poczekalni nie ma miejsca dla podróżnych, gdyż na ogół śpią w niej bezdomni. 2. Dzień 07.14 O godz. 6.30 wyruszyliśmy z Warszawy centralnej do Terespola. Podróż jak podróż, minęła. W Terespolu przesiedliśmy się na tzw. elektryczkę, u nas popularnie zwaną kowbojką. Bilet, chyba dlatego, że jest to granica kosztuje około 16 zł. Nasza synchronizacja z Białorusią wyglądała w ten sposób, iż przestawiliśmy zegarki i z godziny 12.00 stała się 14.00. Na dworcu w Białorusi jest dosyć dużo naciągaczy (jak wszędzie), którzy zawsze z chęcią pomogą nam kupić fałszywe dolary, czy też postarają się znaleźć nam najdroższy środek lokomocji do miasta, które im wskażemy. W kantorze mogliśmy wymienić dolary na 1410 Białoruskich Rubli. My posłużyliśmy się sposobem, bo po pierwsze wymieniliśmy dolary u koników za 1415 ( większa kwota niż zwykle, bo kupowaliśmy bilet do Moskwy, a z Moskwy do Irkucka co wyniosło jedną osobę 77 DOL - osób było 6 ), a po drugie kazaliśmy im kupić te bilety w kasie (też tak róbcie bo mogą wcisnąć wam lewe banknoty). Panowie konicy z chęcią przystali na ten układ, ale chyba nie byli zbyt zadowoleni, bo zdarzyło nam się usłyszeć wyrazy wypływające z ich ust i dziwnie przypominające Polskie wyrazy obraźliwe (wszak rodzina języków słowiańskich podobna jest). W Rosji jak i prawdopodobnie w krajach, które się z niej wydzieliły obowiązują następujące standardy pociągów:
Ceny, które zanotowaliśmy w pociągu Białoruskim:
3. Dzień 07.15 Po 13 h jazdy pociągiem byliśmy w Moskwie. Od razu udaliśmy się w kierunku ambasady, ale niestety była bardzo wczesna pora, więc nie udało nam się skontaktować z pracownikami ambasady. Wszyscy ruszyliśmy do pobliskiego parku I tam zjedliśmy śniadanie. Następnie wszystko potoczyło się dosyć szczęśliwie, bo w zasadzie po chwili mieliśmy zorganizowane dwa miejsca do spania. Jedno w kościele Niepokalanego poczęcia, a drugie na balkonie jakiejś starszej pani, która była dla nas bardzo miła i pozwoliła nam skorzystać ze swego tarasu (w Moskwie było upalnie). Wiedząc, iż niewiele jest kościołów w Moskwie (tylko 2) postanowiliśmy go odwiedzić. Ksiądz był dla nas bardzo miły (Polak), za co mu gorąco dziękujemy. Oczywiście ludzi miłych i uprzejmych spotkaliśmy wielu. Jedną z nich z pewnością była pani, pracująca dla parafii katolickiej w Moskwie jako tłumaczka, która zapoznała nas z dwiema urodziwymi i przesympatycznymi rodowitymi Moskwiankami. Dziewczęta te o imionach: Wiera i Karina, towarzyszyły nam podczas naszego pobytu w Moskwie. To dzięki nim mogliśmy się w bardzo szybko poruszać w tym centralnym mieście Rosji, to one w pokazały nam najciekawsze zabytki Moskwy. 4. Dzień 07.16 Wyruszyliśmy rano, nasza droga wiodła blisko ambasady Stanów Zjednoczonych (jeżeli ktoś uważa, że supermarkety są wielkie, to powinien ją zobaczyć), przez Arbat - znaną i słynną w Moskwie starą ulicą artystów. Stary Arbat - miejsce spotkań wielu znanych rosyjskich muzyków, malarzy, komediantów, ..., Nowy Arbat jest równie imponującą ulicą, tyle że zawiera mnóstwo nowoczesnych restauracyjek, sklepów, hoteli i kasyn. Idąc Starym Arbatem dochodzimy do olbrzymiej biblioteki im. Lenina, zaraz za którą znajduje się słynny Kreml - siedziba władz Rosyjskich. Wstęp do Kremla jest dosyć drogi, tym bardziej, że ceny są różne dla rosjan i obcokrajowców - tzw. „innostrańców”. Ze względu na to, iż jesteśmy studentami płacimy 100 Rubli i wchodzimy do środka. To co tam się rzuca w oczy, to na pewno cerkwie prawosławne, które są dosyć stare. Z interesujących rzeczy można także wymienić olbrzymią starą armatę, do której kule były tak monstrualnych wagi, że ze względu na specyficzne prawa fizyki obowiązujące w naszym świecie, nie mogły zostać wystrzelone. Jakby tego było mało na Kremlu możemy zobaczyć także wierzę, na którą miał zostać wciągnięty olbrzymi dzwon, lecz przy tym niewątpliwie trudnym manewrze pękła lina i dzwon runął na ziemię rozłupując się na dwie nierówne części. Nie wiemy ile ważył dzwon, ale wyglądał naprawdę imponująco. Część Kremla udostępniona dla cudzoziemców obstawiona jest przez rosyjskich żołnierzy, którzy pilnują aby turyści nie przeszkadzali rządowi, którego rezydencja mieści się w części Kremla nie udostępnionej zwiedzającym. Obok Kremla siedzibę mają restauracje, pod którymi tryskają pięknie oświetlone (w nocy) fontanny, w których to z kolei znajdują się ciekawe rzeźby przedstawiające bohaterów bajek słynnych rosyjskich pisarzy. Pomnik nieznanego żołnierza znajduje się blisko murów Kremla. Wartę przy pomniku odbywa dwóch, stojących na baczność żołnierzy, którzy zmieniani są co pewien czas. Słynny plac czerwony jest parę metrów dalej, a znajduje się na nim stara cerkiew prawosławna ( griegorij jakiś tam). Plac czerwony jest olbrzymi, mieści się na nim także mauzoleum Lenina, które w porannej porze udostępniane jest zwiedzającym. Ceny w tym miejscu Moskwy są naprawdę wysokie, więc we wszelkie posiłki i napoje lepiej zaopatrzyć się wcześniej. Dzień minął nam szybko, a w nocy wyruszyliśmy na ulice Starego Arbatu, aby podziwiać to piękne miejsce. 5. Dzień 07.17 Rano wstaliśmy wcześnie, gdyż w tym dniu postanowiliśmy wyruszyć do „Sergiej Pasad”, który jest dla wierzących Rosjan tym czym dla nas Jasna Góra w Częstochowie, z tą jednak różnicą, że „Sergiej Pasad” składa się z kilku świątyń cerkiewnych otoczonych murem. Akurat w dniu, w którym przybyliśmy, zwierzchnik cerkwi Alieksiej II miał odprawić nabożeństwo, w związku z czym wszędzie było dużo ochroniarzy. Dzięki temu, iż miejscowość ta leży 70 km od Moskwy ceny są tu w miarę normalne, np. piwo kuflowe kosztuje 5 RUB. Zabawna sytuacja, która spotkała nas w obrębie murów Cerkiewnych, to z pewnością to, iż pewna stara kobieta nie mająca oka, zaczęła nas oskarżać o przemyt narkotyków i o to, że sprzedajemy innym ludziom śmierć. Było to dosyć zabawne, bo kobieta przez cały czas krzyczała dosyć głośno, więc wszyscy ludzie patrzyli się na nas jak na przestępców, do momentu jak ktoś z obserwujących to wydarzenie poinformował starszą panią, iż nie jesteśmy amerykanami (pod ich adresem rzucała te wszelkie oskarżenia). Starsza pani poczuła się wówczas trochę głupio i opowiedziała nam historię o swojej chorobie. Podobno leżała bez ruchu 3 lata i nikt jej nie potrafił pomóc, dopiero jakaś znachorka odprawiła jakieś rytuały i dzięki temu iż wypaliła całe zło tkwiące w jej oku kobieta ta może teraz chodzić. 6. Dzień 07.18 Wyruszyliśmy na plac Pobiedy (czyli zwycięstwa), gdzie w olbrzymim parku widzieliśmy mnóstwo pomników i prawdziwych czołgów. Obok parku znajduje się muzeum, w którym znajduje się mnóstwo sprzętu wojskowego takiego jak np. czołgi, rakiety, samochody dostawcze, bunkry, samoloty, jeziorko a w nim statki wojenne. Obok tego miejsca znajduje się także meczet, do którego wstęp mają wszyscy, ale do sali modlitewnej tylko mężczyźni. 7. Dzień 07.19 W tym dniu każdy z nas się rozdzielił. Kasia, Tygrys i Adam poszli do galerii Trietakowskiej, Maciek i Gorzki do mauzolem Lenina, a ja (Tomek) do Moskiewskiego Zoo, obserwatorium (które znajdowało się w zoo) i Muzeum Puszkina. Zoo Moskiewskie się rozrosło (kiedyś zajmowało tylko jeden kawałek do szosy) i władze rozbudowały je po drugiej stronie ulicy, łącząc obie części mostem. W zoo można za dodatkową opłatą wejść do pomieszczenia w którym znajdują się duże akwaria a w nich bajecznie kolorowe, egzotyczne ryby. Wśród tych rybek był także mały rekin ludojad, którego można było obejrzeć sobie w całej okazałości. Oczywiście w Zoo nie zabrakło także tygrysów i niedźwiedzi syberyjskich, oraz mnóstwa innych zwierząt. Bardzo ciekawe były pomieszczenia dla niedźwiedzi, które siedziały w dosyć małej przestrzeni (problem każdego zoo)ogrodzonej popękaną (?) szybą, mimo wszystko Rosjanie czuli się dosyć bezpiecznie. Wstęp do zoo to wydatek rzędu 40 RUB + 25 RUB za wizytę w świecie podwodnych żyjątek. W Zoo znajdowało się obserwatorium, które można było zwiedzić za 30 RUB. Ostatnim miejscem, które zwiedziłem w tym dniu, było muzeum Puszkina. Bilet wstępu dla obcokrajowców kosztuje 160 RUB, dla Rosjan 25 RUB. Warto - muzeum Puszkina jest wielkie i piękne, mogłem obejrzeć tam fantastyczne ekspozycje mówiące dużo o kulturze innych krajów. Tak więc były tam specjalne pomieszczenia traktujące o dorobku sztuki: niemieckiej, francuskiej, włoskiej i greckiej. Oprócz wielu interesujących eksponatów w postaci obrazów można tam zobaczyć: stare wazy, kolie, pomniki, stare pieniądze, a także fragment zmumifikowanej głowy kobiety. W tym samym dniu zaprosiliśmy jeszcze Wierę i Karinę na rosyjską pizzę i podarowaliśmy im także kwiaty, dziękując im tym samym za wszelką pomoc jakiej nam udzieliły. W nocy wyruszyliśmy na dworzec, z którego odbyliśmy cztero dniową podróż do Irkucka. 8. Dzień 07.20 Jesteśmy w pociągu, w klasie „platzkartnyj”, razem z nami jedzie mnóstwo innych ludzi. W zasadzie cały dzień śpimy jak susły zmęczeni dosyć aktywnym zwiedzaniem Moskwy. Byliśmy tak zmęczeni, że aż nie chce mi się o tym pisać. 9. Dzień 07.21 Ciągle ten sam pociąg, te same sypialne miejsca, porozrzucane po całym wagonie. W tym dniu poznajemy bliżej wszelkie przyrządy pokładowe wagonu, uczymy się obsługiwać pociągowe samowary (wystarczy przekręcić kurek w lewo lub prawo). Kasia przejawia chęć umycia się, wchodzi do łazienki i po chwili wychodzi twierdząc, iż nie ma wody. Cóż, Kasia jest kobietą - blondynką ( ) i nie wie, zresztą podobnie jak my mężczyźni - nie blondyni (), że rosyjskie krany obsługuję się w dosyć specyficzny sposób. W tym dniu bliżej spotykamy przewodnika naszego wagonu, który jest buriatem (coś ala Mongoł), studentem informatyki i dorabia sobie przez wakacje. Gawędzi się nam dosyć dobrze i miło. Kolega przewodnik po zapoznaniu się z nami zaproponował tygrysowi prysznic (?) - tygrys nie chciał się zgodzić (uff). 10. Dzień 07.22 Still inside train. Dzień minął nam na jedzeniu i spaniu. Wieczorem poznaliśmy Nikołaja, który wracał z pracy na kilka dni do domu - słowa Nikołaja „ Do baby i z powrotem”. Nikołaj pierwszy zagadnął tygrysa (podobnie jak przewodnik wagonu) i postawił mu kawałek flaszki, bo większość wypił sam. Później Kola przysiadł się do nas i postawił dwa piwa, do których my nalaliśmy naszego spirytusu (przeznaczonego do obmywania ran).Nasz towarzysz powiedział, że nam musi przysłać prawdziwy rosyjski samogon, który jest naprawdę mocny. Kola zasnął po dwóch miarkach, co nas nie zaskoczyło, gdyż wcześniej już był bardzo wstawiony. Przed „śmiercią” wymieniliśmy się adresami i niektórzy z nas uściskami (tygrys). 11. Dzień 07.23 Nie jesteśmy w pociągu !!!. Iruck, do którego przybyliśmy, jest miastem bardzo starym leżącym obok słynnego jeziora Bajkał. Po przyjeździe uzupełniliśmy nasze zapasy. Tu uwaga w większości sklepów wszędzie są same przeterminowane produkty i to czasami dość znacznie, ale np. wypukła puszka pasztetu musiała pamiętać dosyć stare czasy, bo właściciel musiał się bardzo namęczyć zdrapując datę, wybitą na żelaznym denku, widelcem lub jakimś innym tępym narzędziem. Część z nas chciała przemieścić się z kierunku dworca do miasta, lecz pani pracująca w budce z puszkami przestrzegła nas przed niebezpieczeństwem poruszania się w nocy po Irkucku - można dostać patykiem w głowę. Tutaj ze względu na konflikt interesów postanowiliśmy się rozdzielić. Tygrys, Adam, Maciek i Gorzki jedna grupa, a ja i Kasia druga - odtąd będą już tylko nasze przygody. My kupujemy bilet do Czity, a stamtąd do Zabajkalska (aby przekroczyć granicę Rosji). Wyruszamy do Czity. 12. Dzień 07.24 W pociągu do Czity poznaliśmy się z kolejnym Kolą, który był prywatnym przedsiębiorcą budowlanym i podróżował wraz z synem. Pomiędzy Irkuckiem a Czitą przejeżdżaliśmy przez miejscowość o nazwie Sljudanka. W miejscowości tej leżącej nad Bajkałem kupiliśmy rybę zwaną Umel ( 10 RUB sztuka). Po przybyciu do Czity Kola z synem poszedł szybko kupić bilety, a my na do poczekalni na dworcu. Tuż przed dworcem spotkaliśmy dziadka, którego zapytaliśmy gdzie jest dworzec (ros. Wagzał), na co dziadek zrobił przerażoną minę i odpowiedział nam - a co to jest dworzec ?. Ta odpowiedź całkowicie nas zaskoczyła i ani ja ani Kaśka nie byliśmy w stanie podjąć jakąkolwiek rzeczową dyskusję z tym panem. W Czicie musieliśmy czekać prawie 15h, więc oddaliśmy nasze bagaże do przechowalni i ruszyliśmy z Kolą i jego synem do miasta. Kola pokazał nam najciekawsze miejsca miasta w którym studiował budownictwo. Widzieliśmy kilka bardzo starych domów zbudowanych z drewna, uczestniczyliśmy we mszy cerkiewnej, gdzie uraczeni zostaliśmy pięknym śpiewem starocerkiewnym. Wędrując po Czicie zwiedziliśmy także filharmonie i większość uniwersytetów Czickich. Na koniec weszliśmy do muzeum wojskowego, które było niestety akurat zamknięte, natomiast obok odbywała się wystawa figur woskowych. Uważamy, że wstęp kosztujący 20 RUB ( dorośli 30) nie był warty tej sumy, gdyż w środku ujrzeliśmy tylko 24 marnej jakości figury woskowe ułożone w jednej małej salce. Czita ma około 600 tys. Mieszkańców, część z nich stanowią Chińczycy. 13. Dzień 07.25 Jazda do Zabajkalska. Tam niestety musieliśmy czekać prawie 10 h na pociąg przekraczający granicę. Zabajkalsk to małe miasteczko graniczące z chińską mandżurią i mające zaledwie 20 tys. Mieszkańców. Podczas tych 10 h nie działo się właściwie nic ciekawego oprócz rozwiązywania krzyżówek i kupienia kilku jadalnych rzeczy w pobliskich sklepikach. Gdy pociąg nadjechał mieliśmy dosyć dziwną kontrolę na granicy Rosji z Chinami. Otóż wszyscy musieli opuścić pociąg i udać się w kierunku poczekalni dworcowej. W tym samym czasie celnicy mając w rękach nasze paszporty sprawdzali nam nasze bagaże. W zasadzie mogli zrobić z nimi wszystko, począwszy od zabrania sobie jakiejś rzeczy, po wsadzenie nam czegoś do bagażu. Bardzo zdziwił mnie taki sposób kontroli bagaży - bez obecności właścicieli!!!. Wyjazd do Mandżurii. 14. Dzień 07.26 Przekroczyliśmy granicę Chińską - jesteśmy w Chinach !!!. Jest dosyć późno, więc oferujemy naczelnikowi pociągu łapówkę w wys. 80 DOL za dowiezienie nas do Pekinu, lecz niestety ten człowiek twardo żąda od nas 100 DOL. To było dla nas za dużo, więc zrezygnowaliśmy z tego pomysłu. Musieliśmy zostać jedną noc w Mandżurii. Tu ciekawostka po wyjściu z pociągu weszliśmy do sali odpraw, gdzie chcieliśmy kupić bilety do Pekinu. Pytaliśmy pracujących tu oficerów o kasy biletowe, lecz wszyscy odpowiadali nam „mejo” (czyli „nie ma”). To był dla nas szok - jak to, na dworcu nie ma kas biletowych ?. Po wielu trudach oficer powiedział nam, że kasy biletowe są gdzieś w środku miasta. Coś nie bardzo chciało nam się w to wierzyć, więc spytaliśmy młodego przechodnia (pokazywaliśmy mu chiński napis oznaczający kasy biletowe)gdzie one są, okazało się, że po drugiej stronie torów. Ten sam młody mężczyzna zaprowadził nas do taniego (20 RMB za nocleg od osoby)i dobrego hotelu. Po wymyciu się i wymienieniu kilku dolarów w Bank of China (tylko tam można wymieniać dolary- oficjalnie)udaliśmy się na dworzec by kupić bilety. W zasadzie bez trudu kupiliśmy je płacąc 126 RMB osoba. Bilety były typu hardseat, tzn. przez cały czas musieliśmy siedzieć. Podróż z Mandżurii do Pekinu trwała ok. 30h i była to chyba jedna z najtrudniejszych podróży którą musieliśmy odbyć. Gdy pierwszy raz wsiedliśmy do chińskiego pociągu. Szok, tam wszystko jest zupełnie inne. Po pierwsze w niemal każdym chińskim pociągu widoczne jest przeludnienie. Wagony hardseat są najtańszą klasą wagonów, w związku z tym tymi właśnie pojazdami podróżuje chińska ludność. W wagonie mieści się ok. 120 miejsc siedzących, lecz kasy biletowe sprzedają „nieco” więcej biletów, gdyż sprzedają tzw. miejsca stojące (ta sam cena biletu co bilet z miejscem do siedzenia). W związku z tym kolej chińska mająca skrót MCM jest jedną z bogatszych instytucji w Chinach, a do jednego wagonu mającego 120 miejsc, wchodzi czasami ok. 250 osób. Osoby te stoją niemalże na sobie, czasami leżą pod siedzeniami. To, co jeszcze uderza w chińskim pociągu to całkowicie inne zachowanie ludzi. Większość z nich pluje na podłogę i zaciera ślinę podeszwą buta. Plują wszyscy od starych dziadków, poprzez dzieci aż po kobiety. Ludzie ci ponadto strasznie śmiecą. Wszystkie opakowania, kawałki jedzenia rzucają na podłogę. Lądują tam także łupiny ziaren, pestki dyni czy skórki arbuza. Plastykowe butelki wyrzucane są przez okno - wkoło torów jest praktycznie zawsze bród. Chińskie pociągi klasy hardseat są więc wiecznie brudne mimo tego, iż przewodnik wagonu stara się utrzymać tu porządek. Ludzie po prostu mają tu inną kulturę niż w europie. Podróżując tym pociągiem trzeba dostrzec kilka interesujących rzeczy. Zazwyczaj otwiera się okna dolne w kierunku do góry, aby obecni na każdej stacji sprzedawcy mogli sprzedać podróżnym jedzenie, wodę bądź też inne przedmioty. Sprzedawcy mają na ogół specjalne metalowe wózki na kółkach i podjeżdżają nimi pod okna. Kolejną ciekawą rzeczą jest zestaw wiatraków zamontowany na górze. Wiatraków jest siedem i obracają się we wszystkie strony, co powoduje w miarę równe rozdzielenie wiatru pomiędzy podróżujących. Podróż do Pekinu była najdłuższa, niestety wiatraki w naszym wagonie zepsuły się po kilku godzinach. Wiatraki są tam niezmiernie potrzebne, gdyż Chińczycy pomimo zakazów palenia uprawiają ten proceder nader często. Trudno jest oddychać, tym bardziej, że okna (otwierające się z dołu do góry) nie są na ogół otwierane, bo Chińczycy boją się przeziębić, w związku z tym w wagonie jest strasznie duszno i gorąco, powietrze jest pełne dymu, a na podłodze jest dużo brudu. Przed wyjazdem do Pekinu kupiliśmy kilka rzeczy. Oto ich ceny:
Ceny w pociągu są nieco droższe:
15. Dzień 07.27 Ze względu na to, iż podróż trwała 30h, to ten dzień spędziliśmy w pociągu. Ubikacja w chińskim pociągu jest dosyć specyficzna, jest to po prostu dziura w podłodze nad którą się kuca. Podobne ubikacje są we wszystkich chińskich hotelach. Przy załatwianiu się należy zatem uważać na dokumenty, które mogą nam wypaść z kieszeni. W czasie podróży wszyscy ludzie zwracali na nas szczególną uwagę, oglądali nas tak, jak my oglądamy egzotyczne zwierzęta w zoo. Pewna stara Chinka przeglądała Kasi włosy (blond) jakby nie wierzyła, że są prawdziwe. W pociągu rozmawialiśmy z pewnym człowiekiem po rosyjsku i dowiedzieliśmy się, że przeciętny robotnik zarabia w Chinach 300-500Y, nauczyciel 600-700Y, nauczyciel angielskiego 700(na prowincji)-5000Y(w dużych miastach). Zawody, które są podobno najbardziej „pieniążkodajne” w Chinach, to: lekarz (jest ich stosunkowo mało) biorący za jedną wizytę od 100Y, informatyk, nauczyciel angielskiego. Uwaga, ważne jest miejsce zakupu biletów klasy hardseat. Jeżeli zakupimy je w miejscu, z którego odchodzi pociąg, wówczas możemy liczyć na tzw. miejscówki, czyli miejsca siedzące. Jeżeli bilet kupimy w innym miejscu, możemy mieć problem z miejscówką. Pekin. Wylądowaliśmy na dworcu w Pekinie w godzinach nocnych, więc trochę trudno było nam znaleźć jakiś tani pokój. Oczywiście z pomocą przyszli nam naganiacze, którzy za darmo chcieli nas zaprowadzić do pokoju za 200$ od osoby. Po krótkiej rozmowie jedna osoba dała się przekonać, że powinniśmy zapłacić za łóżko ok. 50 RMB. Zgodziła się z wielkim trudem i zaprowadziła nas do naganiaczki, która miała pokoje za ... 100 RMB od osoby. Dziwni są ci ludzie. W końcu znaleźliśmy schronisko młodzieżowe -60 RMB osoba za noc (50 - jeżeli ktoś miał odpowiednią legitymację) . 16. Dzień 07.28 Pekin. Cały dzień minął nam na szukaniu bankomatu zdolnego wypłacić nasze pieniądze. Obskoczyliśmy prawie wszystkie główne banki w Chinach i nic. Wieczorem znaleźliśmy małą, fajną restaurację, która okazałą się być gałęzią starej kuchni cesarskiej. W Emperor’s Restaurant można zamówić dosyć egzotyczne dania takie jak np.: oko słonia, ogon wiewiórki, garb wielbłąda, itp. My dzięki uprzejmości pewnych ludzi skosztowaliśmy troszeczkę garbu wielbłąda, troszeczkę, gdyż jest on bardzo żelowaty w smaku i w zasadzie nie da się go zjeść w większej ilości. Zachwycaliśmy się też kurczakiem z orzeszkami ziemnymi w specjalnym sosie, oraz rybą gotowaną na parze w sosie słodko-kwaśnym. Na deser spróbowaliśmy bułeczki z sezamem wypełniane specjalnie przygotowaną wołowiną. Chińskie restauracje mają to do siebie, iż praktycznie w każdej dostaniemy darmową herbatę do picia. W restauracji, w której my jedliśmy, otrzymaliśmy bonusowo kawałki arbuza. Ceny w różnych restauracjach są różne, garb wielbłąda nie jest tanim daniem - 150Y to jednak dosyć duży wydatek. 17. Dzień 07.29 Zakazane miasto - wstęp 40 Y - znajduje się zaraz koło placu Tiennanmen, oczywiście jak na porządny zabytek przystało wszędzie pełno jest naciągaczy chcących sprzedać widokówki (10 szt.) za 50 Y i inne rzeczy wycenione przez Chińczyków znacznie wyżej niż we Friendship store (sklepie przyjaźni). We Friendshp store pakiet widokówek kosztuje ok. 15Y i jest on mniej więcej 3 razu droższy od tych sprzedawanych Chińczykom w innych sklepach. Zakazane miasto jest imponujące, imponuje przede wszystkim ... betonem, a dokładniej pustką, która wypełniona jest brukowymi cegłami. Tak więc środek zakazanego miasta nie jest zbyt ciekawy, po bokach możemy natomiast znaleźć mieszkania dla służby, ich apartamenty i miejsca do pracy. Na końcu Zakazanego Miasta znajduje się ogród cesarski, w którym rośnie wiele gatunków rzadkich drzew, w małych sadzawkach pływają czerwono-złote rybki, a całość jest wypełniona sztucznymi skałami, które są bardzo zręcznie wkomponowane w ogród. Oczywiście, podobnie jak Kreml, tak i Zakazane Miasto otoczone jest wielkim murem. Dodatkowo za murem jest fosa, w której pływają różne śmieci. Pod koniec dnia odwiedziliśmy Polską ambasadę, która dała nam adres taniego chińskiego schroniska młodzieżowego i pomogła odpowiedzieć nam na wiele pytań. 18. Dzień 07.30 Wyprawa na Wielki Mur - wioska Simantai. Tego dnia wstaliśmy wcześnie rano i wyruszyliśmy na dworzec autobusów dalekobieżnych. Odległość od naszego schroniska, mieszczącego się naprzeciw FriendShip store, to około 50 min. piechotą z plecakiem na plecach. Z Pekinu autobusem pojechaliśmy do Miyun (10 Y osoba) a z Miyun minibusem do Simantai (15Y osoba). W Miyun byliśmy świadkami ciekawej bójki pomiędzy kierowcami minibusów, oczywiście walczyli o to kto ma nas podwieźć, w ruch poszły małe stołki i taborety. W Simantai wkroczyliśmy na Wielki Mur płacąc oczywiście za bilet wstępu 30 Y osoba. Razem z nami na Wielki Mur wdrapywała się para ludzi z wioski, zajęło nam to około 3h. Ludzie ci cały czas nam opowiadali, że są przewodnikami turystycznymi i że nie chcą od nas żadnych pieniędzy, a idą z nami tak po prostu przy okazji. Nie byliśmy wielce zdziwieni, gdy po tych trzech godzinach wyjęli z toreb pocztówki oraz książki i chcieli nam je sprzedać za nieodpowiednią dla nas kwotę. Odcinek, który przeszliśmy z Kasią był bardzo trudny. Schody były strome, wysokie i w dodatku bardzo wąskie. Zmęczeni wspinaniem się postanowiliśmy przenocować w dwunastej wieży. Wież wkoło wioski Simantai było 14, lecz dwie nie były przygotowane dla turystów (chodzenie po nich było niebezpieczne), więc my mając duże plecaki nie za bardzo chcieliśmy ryzykować. Noc spędziliśmy wśród syków węży i dźwięków wiatru. Podsumowując, mogę powiedzieć, że bardzo się zmęczyłem nosząc ten ciężki plecak Kasiu. 19. Dzień 08.31 Ranek jest wspaniały. Dzięki temu, iż mgła rano opada, widok jest fantastyczny. Można jednym spojrzeniem ogarnąć bardzo dużą część Wielkiego Muru. Po zrobieniu kilku zdjęć ruszyliśmy z powrotem do Pekinu, gdzie na dworcu autobusowym Kasia zjadła bardzo ciekawe ciastko (2Y) z jajkiem i roślinnym nadzieniem. Tego dnia byliśmy bardzo zmęczeni, więc czym prędzej udaliśmy się do hotelu. Wieczorem z wypożyczalni naprzeciwko dworca wypożyczyliśmy rowery (rower wypożycza się płacąc najpierw zastaw, a następnie cenę za godzinę użytkowania. Od nas jak zwykle na początku Chińczyk zażądał 300 Y od roweru i 5 y za godzinę jazdy jednym rowerem. Po pewnym czasie targowania się zeszliśmy do 300 Y za dwa rowery i 1Y za godzinę (rower) ). Rowerem pojechaliśmy poprzez chińskie ulice do parku, w którym zapłaciliśmy za wstęp. Jazda po ulicach rowerem wymaga kilku słów opisu. Jest ciężko, właściwie przez cały czas walczymy o życie, ludzie nie zwracają tu większej uwagi na kolor świateł, więc czy zielone, czy czerwone Chińczyk brnie na drugą stronę. Czasami kwestię ruchu drogowego regulują policjanci, którzy są osobami z autorytetem. A propos chińskich dróg, są one szerokie i na ogół wszystkie mają specjalny pas dla rowerzystów, równie szeroki co dla samochodów. 20. Dzień 08.01 Dzisiaj rozwiązaliśmy problem z naszą kartą do bankomatu. Okazało się, że panie z Banku Zachodniego coś tam źle wpisały do komputera i przez ten ich błąd musieliśmy zostać w Pekinie nieco dłużej niż planowaliśmy. Dobra rada sprawdźcie bank i jakość jego usług, później możecie nie mieć na to czasu. W związku z tym, iż cały czas został niejako stracony na rzeczy nie związane z podróżą, zdecydowaliśmy się na jazdę po Pekinie rowerem. Przejeżdżaliśmy obok kompleksu basenów, gdzie wejście kosztuje 10 Y od osoby, ale aż na 3h. Dziwne, lecz wg sprzedających nie można kupić biletu na mniejszy okres czasu. Tego dnia postanowiliśmy pojechać także na rynek chiński. Targowanie się jest nieodzowną cechą pobytu w tym miejscu. Wszelkie rzeczy możemy w pierwszej chwili kupić ok. 10 - 100 razy drożej niż po targowaniu się, a kupić możemy niemal wszystko: mango, banany, arbuzy, ryby, kalmary, i inne. Z punktu widzenia rowerzysty spojrzeliśmy także na chińskie uliczki i małe restauracyjki, będące jedynym źródłem utrzymania wielu rodzin. Ostatnim elementem naszego rowerowego wypadu był park (4Y osoba), który jak większość chińskich parków był fantastycznie zaprojektowany, piękne połacie wody niemal idealnie korespondowały z lądem. Po powrocie do naszego chińskiego schroniska młodzieżowego (36 Y - za łóżko w pokoju 8-osobowym) poznaliśmy się z przeuroczą i przesympatyczną młodą Chinką o imieniu Szanksi (?), z którą postanowiliśmy się wybrać następnego dnia do Summer Palace. 21. Dzień 08.02 Summer Palace - Pałac letni. Wstaliśmy rano (około 6.00) i ruszyliśmy. Do miejsca naszego przeznaczenia było dosyć daleko (około 1h 45 min. jazdy autobusem). Autobus kosztujący 6Y (nr 808) był dosyć ekskluzywny, po pierwsze nie zatłoczony, po drugie miał telewizor, w którym cały czas informowani byliśmy o trasie podróży auta. Wejście do Pałacu letniego kosztuje 30Y, lecz trzeba pamiętać, że jeżeli chcemy zwiedzić wszystkie zabytki w środku, to lepiej kupić bilet za 50Y. Mapa Pałacu letniego, to koszt rzędu 3Y (po umiejętnym targowaniu się). W środku jest cudownie. Jest pałac (dodatkowa opłata za wejście 10Y - tylko przy bilecie za 30Y), arcyciekawe pagody i olbrzymie jezioro, na którym znajduje się wyspa, do której możemy dotrzeć na dwa sposoby. Poprzez stary chiński most, lub korzystając z transportu wodnego (6Y od osoby). Bardziej odważni mogą przeprawić się sami wypożyczoną łodzią (20-40Y za godzinę). Z powrotem do hotelu wracaliśmy dwoma autobusami, nr 726 do placu Tiennanmen (3Y osoba) i później do hotelu (1Y osoba). W tym samym dniu wieczorem (o godz.22.30) wyruszyliśmy do Datong (bilet hardseat - 31Y osoba). 22. Dzień 08.03 Datong. Hotel jest tu dość drogi (40Y osobo/nocleg). Wykorzystaliśmy więc biuro CITS (China Information Tourist Service) mieszczące się na dworcu i wykupiliśmy wycieczkę za 50Y do dwóch interesujących nas miejsc. Początkowo koszt wycieczki był bardzo duży (100 Y), ale ze względu na „dopełnienie” autobusu, zapłaciliśmy połowę ceny. Najpierw ponad godzinę jechaliśmy niewygodnym minibusem do klasztoru wiszącego w powietrzu (wejście 35Y + 1Y ubezpieczenie). Klasztor został zbudowany przez mnichów kilkaset lat temu. Czas trwania budowy był dosyć długi, bo aż 60 lat, ze względu na specyfikę miejsca. Otóż klasztor jest położony na ścianie górskiej, z daleka wygląda tak, jakby był przyklejony bokiem do ściany. Mnisi w nim mieszkali i odprawiali modły. Aby świątynia była wystarczająco trwała wybrano specjalnie wytrzymały gatunek drzewa. W ścianie robiono powoli i dokładnie dziury, w które wkładano drewniane belki. Doprawdy ta imponująca budowla nawet w dzisiejszych czasach jest w dobrym stanie. Mnisi modlący się w tym klasztorze, ze względu na masowy napływ turystów, chcących ujrzeć tę budowlę, przenieśli się w spokojniejsze miejsce. Obecnie klasztor jest kurą znoszącą złote jajka dla wielu Chińczyków. Obok klasztoru znajduje się zbiornik wodny i tama, które nie są co prawda tak imponujące, lecz warte wspomnienia. Chińscy wieśniacy sprzedają w kramikach naprzeciw klasztoru wiele rozmaitych dupereli. Co ciekawe, wielu z nich próbuje sprzedać turystom, gatunek chińskich wiewiórek, zamkniętych w małych klatkach. Kolejnym etapem wycieczki były groty Yungang Shiku (studencki 25Y, normalny 50Y). Groty te ciągnęły się na przestrzeni niemal 1,5 km. To co zobaczyliśmy w środku zwaliło nas z nóg. Komnaty wykute w skale (było ich 41), a w nich olbrzymie rzeźby Buddy, szczegółowo dopracowane pod każdym względem. Jakość ich wykonania zapierała dech w piersiach. Grot było wiele, w śród nich można było znaleźć sale z 20 m posągami Buddy, oraz sale zawierające setki małych posążków, wykonanych z nadzwyczajną dbałością o najmniejsze szczegóły. Wg mnie i Kasi była to chyba jedna z najciekawszych rzeczy do zobaczenia w Chinach. 23. Dzień 08.04 Datong. Dziś pojedziemy do Taihuan, lecz rano zwiedzimy jeszcze atrakcje Datongu. Pierwszą z nich jest ściana smoków, która jest ścianą, na której są widoczne smoki zrobione ze specjalnego rodzaju kafelków. Całość wygląda dosyć ciekawie i jest warte wydania 3Y od osoby. W Datongu, tak jak w większości chińskich miast w centrum jest wieża dzwonów. Oprócz tego zobaczyliśmy klasztor Shanhua Si, (5Y studencki, normalny 10Y) z dobrze zachowanymi rzeźbami, oraz klasztor Huayan Si (3Y studencki, 6Y normalny), który był dosyć dużym klasztorem zawierającym również muzeum. O godz. 13.00 pojechaliśmy do Taihuan w górach Wutaishan. Podróż (za 40Y od osoby) autokarem trwała ponad 6h. Była naprawdę inna niż wszystkie. Niemal przez cały czas prowadziła pod górę gęstymi, krętymi ścieżkami, po których kierowca pędził naprawdę szybko. Gdy byliśmy na szczycie góry Chińczycy wysiedli aby zrobić sobie zdjęcia ze starą bramą, która dla nas nie była naprawdę ciekawa. Dwa spostrzeżenia: na szczycie było bardzo chłodno i panowała niesamowita mgła. Mgła była tak gęsta, że jadąc samochodem i wyglądając przez szyby mieliśmy widoczność tylko kilku metrów, wyglądało to tak, jak gdybyśmy wjeżdżali do raju. Aby wjechać do rezerwatu Wutaishan trzeba uiścić opłatę rzędu 48Y od osoby. Na miejscu szybko znaleźliśmy nocleg w dwójce za 25Y (pokój marnej jakości) i zjedliśmy średnio smaczny posiłek za 15Y (uważamy, że kolacja nie była warta tej kwoty). 24. Dzień 08.05 Wutaishan. W tym dniu przenieśliśmy się do hotelu za 20Y, o znacznie lepszym standardzie. Naszym pożywieniem były naleśniki (1szt - 1Y), mogliśmy też zjeść (ale tego nie zrobiliśmy) udka kurczaków po 3Y sztuka, oraz małe pisklęta smażone na patyku jak szaszłyki również w tej samej cenie. Dzięki szczęściu kupiliśmy dużego, smacznego arbuza za 2,5Y. Brzoskwinie są tu w cenie 2Y za kg, a miska klusek kosztuje 2Y, najtańszą zupkę chińską kupiliśmy za 0,6Y. W dzisiejszym dniu zwiedziliśmy naprawdę masę klasztorów:
Większość z tych świątyń pobierała opłaty za wejście rzędu 4-6Y. Oczywiście to jeszcze nie koniec, bo w świątyni zawsze przychodził do nas mnich i pokazywał nam gdzie możemy wrzucić pieniążki na ofiarę, następnie inny mnich pokazywał nam książkę, do której możemy wpisać nazwisko osoby, za którą chcemy się pomodlić i dodatkowo za to zapłacić. Ostatnim trzecim punktem pobierania pieniążków były kadzidełka, które rozdawał mnich, a ludzie musieli wrzucać za to pieniążki do specjalnego pojemnika. Cóż, po przyjeździe, mamy dosyć mieszane uczucia, jeśli chodzi o religię Buddyjską i mnichów, tym bardziej, że wcześniej poznana przez nas Chinka powiedziała nam, że każdy kto chce być bogaty idzie na mnicha, bo tak jest w życiu łatwiej. Na dodatek otrzymaliśmy także wskazówkę mówiącą o tym, że im więcej wrzucimy na ofiarę, tym bogatsi będziemy w przyszłości. Prawie wszystkie klasztory były w remoncie (nie pytajcie skąd wzięli pieniądze). Ludzie, czy Buddyjska religia opiera się tylko na pieniądzach ? 25. Dzień 08.06 Dziś wstaliśmy wcześnie rano, aby wyruszyć na wzgórze 3060m, na którym znajdował się kolejny klasztor Buddyjski. Wyruszyliśmy o godzinie 6 rano, po długim spacerze (ok.8h)doszliśmy do małego klasztorku połączonego z domami mnichów. Tam, o dziwo, mnisi nie chcieli od nas żadnych pieniędzy, mało tego, poczęstowali nas darmowym gorącym posiłkiem i ciepłą wodą do picia. Z tego miejsca do celu naszej wyprawy pozostała tylko godzina drogi. Na tych wysokościach strasznie wieje, lecz wszędzie jest dużo koni i krów, nie robiących sobie zbyt wiele z tego chłodu. Gdy dotarliśmy na szczyt była prawie 16.00. Po wejściu do odnawianej świątyni, zostaliśmy bardzo szybko spostrzeżeni przez mnicha, który oczywiście wskazał nam miejsce, gdzie możemy wrzucić pieniądze. Jakie to miłe. Z góry schodziliśmy najpierw dzikimi dróżkami (później nam powiedziano, że jest tam dużo jadowitych węży i nikt tamtędy nie chodzi), a później ścieżkami udeptanymi przez bydło. Trwało to dosyć długo, ale o godzinie 21.00 byliśmy już w pokoju. 26. Dzień 08.07 Dziś postanowiliśmy nieco odpocząć po wczorajszym wypadzie. Poszliśmy na prawdziwą operę chińską. Sztuka rozpoczynała się o godzinie 9.00 i trwała do 14.00. Następnie, ze względu głód aktorów i zbyt duży upał, od godz.19.00 do 22.00. Opera odbywała się na świeżym powietrzu i była darmowa. W przerwie spektaklu zwiedzaliśmy jak zwykle klasztory, w jednym z nich zauważyliśmy dużego Buddę na smoku. Smok jest w Chinach symbolem władzy, podobnie zresztą jak żółty kolor. Zjedliśmy smażony makaron z kiełkami pszenicy i papryką (2Y) i kupiliśmy sobie lody(2Y) oraz kolbę kukurydzy(1Y - 2 sztuki). Chińska opera, jeśli chodzi o stroje jest przebogata. Ubrania aktorów są bardzo bogato zdobione i nie wykorzystywane nigdzie indziej. Jaki był sens opery, tego chyba nie powiemy, bo pewnie sami jej nie zrozumieliśmy, ale było to mniej więcej tak. Były dwa rody, mężczyzn i kobiet. Jeden z rodu mężczyzna chciał zdobyć rękę kobiety, lecz oba klany były skłócone i prowadziły ciągłe wojny. W pierwszej części opery było bardzo dużo tańców. W drugiej akcja działa się niejako w domu. Sprzedawca butów przybywa do klanu kobiet i sprzedaje im buty. Chińczycy oglądający to widowisko trysnęli śmiechem, my też żeby nie było głupio, ale nie bardzo rozumiemy, co było w tym śmiesznego. Na operę przychodzą zazwyczaj ludzi różnych klas społecznych. Starzy Chińczycy biorą ze sobą krzesełka i na nich obserwują spektakl. Na scenie z prawej strony umieszczeni byli muzycy, po obu zaś bokach pomieszczenia umieszczone były specjalne pionowe elektroniczne tablice, aby ludzie mogli czytać teksty śpiewanych piosenek. Tutaj przydarzyła nam się też pewna miła scenka. Otóż, chcąc zobaczyć operę, siedliśmy na ziemi. Zaraz za chwilkę jakaś kobieta siadła przed nami zasłaniając nam wszystko. Pokazaliśmy Chińczykowi stojącemu obok, że kobieta nam zasłoniła cały widok i miło by było, gdyby jej zwrócił uwagę. Facet od razu zrozumiał o co nam chodzi i jednym ruchem stukną delikatnie kobietę w tył pleców. Ta nie zareagowała, a facet chyba trochę zdenerwowany, pociągnął ją za sweter, w ten sposób, iż prawie jej tego swetra nie rozdarł i w dodatku zachwiał równowagą kobiety, która nieomalże znalazła się na podłodze. Chyba kobieta tym razem zrozumiał, bo wzięła stołeczek i przeniosła się gdzie indziej. 27. Dzień 08.08 Podróż minibusem do Taiyuan. Wyjechaliśmy o 10.30, a przyjechaliśmy o 14.00. Bilet kosztował nas 60Y za dwie osoby ( normalnie 86Y). Gdy znaleźliśmy hotel, 20Y za osobę, pojechaliśmy do posiadłości pana Qiao (czyt. Ciao), znajdującej się ok. 40km za Taiyuanem. Pan Qiao był bogaczem i posiadał olbrzymi dom, który został wykorzystany przez ekipę kręcącą film „Zapalcie czerwone latarnie”. Wstęp do tej posiadłości kosztował nas 30Y osoba. Koszt przejazdu w obie strony to około12Y od osoby (1Y za autobus miejski + 5Y bus). W Taiyuanie kupiliśmy arbuzy za 6Y(ponad 7kg), banany za 3Y(1,5kg) i dwie zupki chińskie za 2Y(1Y sztuka). Skonsumowaliśmy też pierogi chińskie za 3Y, które są podawane razem z czosnkiem. Korzystając z pomocy miłej policjantki, kupiliśmy bilety do Pingyao(7Y sztuka) oraz do Xi’an (46Y sztuka). 28. Dzień 08.09 Pingyao. Podróż pociągiem zaczęła się o 7.00 rano, a trwała aż do 9.30. W pociągu poznaliśmy nauczycielkę angielskiego, byliśmy zaskoczeni jej słabym poziomem wiedzy w tym zakresie. Prawdę mówiąc, uczniowie z liceum potrafią chyba więcej niż ona, jeśli chodzi o tzw. spoken language. Nauczycielka ta narysowała nam mapkę z największymi atrakcjami Pngyao:
W Pingyao spotkaliśmy przewodnika, który był jednocześnie chrześcijaninem. W Pingyao, w obrębie murów miejskich są dwa kościoły, jeden katolicki i jeden prawosławny. Katolików w Chinach jest niewiele, toteż byliśmy bardzo uradowani spotykając tego Chińczyka. Był on na tyle miły, że zaprowadził nas do świątyni, a później zaprosił nas do swojego domu, gdzie zostaliśmy poczęstowani gorącą wodą do picia. Chyba pierwszy raz w Chinach widzieliśmy taką biedę. Z ciekawostek w Pingyao był jeden kapłan, który opiekował się kilkoma kościołami. Z charakterystycznych dań tego miasta zanotowaliśmy:
Ze stacji wyjechaliśmy o 19.20, na miejscu byliśmy o 21.45 (bilet 1 osoba 7Y) 29. Dzień 08.10 Taiyuan. Wybraliśmy się do bliźniaczej pagody, lecz mieliśmy pecha, bo w tym samym czasie zaczęło padać. Chcieliśmy wypożyczyć rower. Stary Chińczyk pracujący na parkingu dla rowerów (w Chinach są one bardzo popularne) pokazał nam gdzie znajduje się wypożyczalnia rowerów. Błądziliśmy przez chwilę i wróciliśmy do niego z powrotem po pomoc. Chyba się zdenerwował, że jesteśmy takie tępaki i postanowił sam nas tam zaprowadzić. I prowadził przez prawie 30 minut, a zaprowadził nas do wypożyczalni ... minibusów. Powiedział nam, że rowerów nie ma, są tylko minibusy. Wkurzyło nas to strasznie, ale i szybko przeszło, bo z drugiej strony ulicy znajdowała się bliźniacza pagoda. Wejście na nią kosztowało 15Y (osoba). Chiński deszcz ma inne skutki niż gdzie indziej, na ulicach momentalnie robi się potop, chyba ulice nie są do tego dopracowane. Przy takim dużym deszczu wracaliśmy na stację, aby udać się do Xi’an. Po drodze kupiliśmy koszulki, które nam zupełnie przemokły. 30. Dzień 08.11 Xi’an. W miarę szybko znaleźliśmy hotel, a właściwie, to on nas znalazł. Naganiaczka była tak miła, że nawet podwiozła nas taksówką (hotel był bardzo blisko). Koszt noclegu za osobę to 40Y. I tu niespodzianka w hotelu spotkaliśmy chłopaków z którymi się rozdzieliliśmy. Nie byli oni sami, przyłączyła się do nich bowiem pewna Chinka z Hongkongu o imieniu Schirley, która im we wszystkim pomagała. Razem poszliśmy odwiedzić Wielką Pagodę Gęsi ( wstęp 20Y osoba + 15Y wejście na wieżę), Małą Pagodę Gęsi (wstęp 10Y + 10Y wejście na wierzę). W parku widzieliśmy także mistrza ćwiczącego Wushu. Mistrz ten władał podobno perfekcyjnie 16 przyrządami, takimi jak miecze, kije, halabardy, ...Wieczorem zjedliśmy smaczną kolację w barze leżącym blisko hotelu. W tym samym dniu co się spotkaliśmy musieliśmy się też rozdzielić. Chłopaki poszli na pociąg, a my do kawiarenki internetowej, która była bardzo tania - 2Y za godzinę. 31. Dzień 08.12 Xi’an. Dziś jedziemy zobaczyć największy zabytek Chin - Armię Terakotową. Armia Terakotowa została odkryta w miarę niedawno przez chińskich wieśniaków kopiących studnię. W dawnych czasach spełniała ona rolę strażników grobowców. Niby nic w tym nadzwyczajnego, ale armia jest naprawdę potężna ( liczy ponoć 6 tys. Żołnierzy, ale większość nie jest jeszcze odkryta) i zrobiona z wielkim rozmachem. Żołnierze mają wysokość normalnych ludzi, w dłoniach trzymali normalną broń (która mogła paść łupem złodziei i nie została udostępniona zwiedzającym) i co najdziwniejsze, każdy żołnierz ma inny wyraz twarzy. Niemal wszyscy żołnierze zrobieni zostali z gliny, z gliny też wykonano konie i rydwany, jednak archeologom udało się odkopać także drewniane konie, które są całkowicie zniszczone przez czas. Wejście do tego zabytku kosztuje aż 65Y, dojeżdża się autobusem nr 306 (koszt biletu 5Y). W środku możemy wejść do trzech pawilonów, w których widoczni są terakotowi żołnierze. W tym samym miejscu dostępne mamy kino circle vision, w którym co chwilę puszczany jest kilkominutowy film. Nowością jest to, że kino zbudowane jest z 9 ekranów, które tworzą koło(stąd nazwa circle vision). Filmy oglądane są ze środka, a widzom wydaje się jakby byli w środku jakiejś akcji, gdyż na ekranach widać było obraz 360 stopniowy. Wrażenie jest naprawdę niezapomniane. W tym samym dniu pojechaliśmy do grobowca Qin Shi Huangdi, wejście 20Y nie warte było tej kwoty, gdyż nie można było zejść na dół do grobowca. Odwiedziliśmy również baseny cesarskie Huaging Chi (wejście 40Y osoba), które umiejscowione były na wzgórzu, z którego tryskało gorące źródełko. Na dole można wziąć prysznic za 20Y, ale chyba nie warto mimo doskwierającego upału. 32. Dzień 08.13 Xi’an. Dziś odwiedziliśmy Wielki Meczet (Great Mosque - cena 15Y osoba) oraz wieżę bębnów, a także rynek w dzielnicy islamskiej. W dzielnicy tej lepiej nie robić zakupów, gdyż ludzie dyktują sobie takie ceny, że aż głowa boli. Pałeczki do ryżu, kupione obok w sklepie za 4Y, kosztowały na tym rynku 55Y. Po targowaniu się sprzedawca z dąsami zniżył cenę do 48Y, dłużej nie chciało nam się z nim użerać. W tym dniu spróbowaliśmy także pewne egzotyczne danie, a mianowicie ośmiornicę na patyku, która okazała się całkiem smacznym kąskiem (3Y). O godzinie 20.10 mieliśmy pociąg do Luoyang (28Y). W Xi’an kupiliśmy także tanie torby. 33. Dzień 08.14 Luoyang. Do tego miasta przyjechaliśmy o godz. 3.20. w nocy. Czekaliśmy trochę w minibusie i za 10Y dojechaliśmy do Shaolin Si. Wejście na posiadłość szkół i klasztoru kosztuje 40Y osoba, ze względu na to, iż wchodziliśmy dosyć wcześnie nikogo nie było na bramce, więc nie płaciliśmy tej kwoty. W środku spotkaliśmy Polaka Darka, który zapisał się na 3 miesięczny kurs karate. Był on na tyle życzliwą osobą, że załatwił nam nocleg w jego szkole. Po negocjacjach z szefową szkoły doszliśmy do wniosku, że zapłacimy 10$ za dwie noce, dwie osoby. Niby wszystko ok., ale następnego dnia szefowa chciała od nas kolejne 10$. Po perswazjach i sporach zostaliśmy przy starej cenie. Rano udaliśmy się do „knajpki”, gdzie jedzą wszyscy Europejczycy i zjedliśmy jajecznicę z 7 jajek, pomidory i wypiliśmy dwie kawy, wszystko za 9,5Y. Wejście do klasztoru kosztuje dodatkowe 20Y, lecz dzięki sprytowi Darka nie musieliśmy płacić (pokazała bramce papierek z podpisem starego mistrza Shaolinu i powiedział, że do niego idziemy). W samej świątyni widoczne są wgłębienia w blokach skalnych, które nastąpiły wskutek długich ćwiczeń mnichów. Z ciekawych umiejętności mnichów należy wymienić sztukę dżidong. Polega ona na silnej koncentracji i częściowemu wyłączeniu zmysłów bólu. Mnisi potrafili włożyć dłonie aż po łokcie pomiędzy dwa żelazne walce, ważące po 73 kg. Normalnie nie da się tego zrobić, gdyż ból spowodowany gnieceniem górnego walca na nasze palce jest tak olbrzymi, że można po prostu zemdleć. Po klasztorze wyruszyliśmy na Górę Białego Buddy, gdzie jak sama nazwa wskazuje znajdował się olbrzymi posąg białego Buddy. Na to wzgórze musieliśmy wdrapywać się prawie 1,5h. Obok góry znajdował się stary klasztor Shaolinów, gdzie widzieliśmy kilkumetrowe grobowce. Wieczorem wzięliśmy kąpiel w specjalnym miejscu, gdzie przychodziła się kąpać cała wioska. Ta przyjemność kosztowała nas 2Y od osoby. Na kolację zjedliśmy 17 szaszłyków (17Y), popiliśmy to 2 piwami(1,5Y sztuka). Ze względu na mały rozmiar kozich szaszłyków zjedliśmy jeszcze makaron smażony z pomidorami (2Y) i 2 ciastka(0,5Y). Wcześniej kupiliśmy także bilet z Luoyang do Nankinu płacąc 94Y osoba. 34. Dzień 08.15 Shaolin Si. Dziś nadszedł czas na kolejną wyprawę w góry. Do tego celu użyliśmy najpierw kolejki krzesełkowej, później weszliśmy na górę płacąc 2Y za wejście. Kolejka krzesełkowa to koszt rzędu 15Y osoba. Na górce spostrzegliśmy siedzącego Chińczyka, który zawołał nas do siebie i poprosił, aby Kasia wyciągnęła którąś z jego kilku karteczek. Wiedziałem o co chodzi i zapytałem ile? Trzy juany - odpowiedział. W Chinach to normalne, że zawsze ktoś chce cię na coś naciągnąć, ale na szczycie góry ?, to była dla nas nowość. Pochodziliśmy trochę po górach (2h) i drogę powrotną przebyliśmy kolejką wagonikową, która była dosyć droga (50Y normalny, 25 studencki). Zjazd trwał około 30 min. Zaraz potem pobiegliśmy do charakterystycznego budynku, który okazał się być ptaszarnią (wstęp 2Y osoba + dla chętnych karma 1Y). Obserwowaliśmy tam wiele gatunków ptaków, min. mewy, koguty, bociany itp. W określonych godzinach do 16.30 odbywają się tam pokazy papug, a konkretniej turyści mogą zobaczyć jak papugi pokonują tor przeszkód. 35. Dzień 08.16 Wyjazd do Nankinu. Bilety z Shaolin Si do Luoyang kosztowały nas 10Y osoba. W Luoyangu przed wyjazdem poszliśmy do parku na W......, gdzie jechaliśmy kolejką krzesełkową (15Y osoba) ponad parkiem, wodą i ... wybiegiem tygrysów, albowiem kolejka zawiozła nas do Zoo. Cóż, gdybyśmy spadli wtedy w dół, tygrysy na pewno w końcu mogłyby zjeść coś normalnego. W parku jest wesołe miasteczko, można także wypożyczyć łódkę. Chińczycy są chyba mistrzami w projektowaniu parków, jest tu wszystko, woda, tereny zielone, drzewa, kolejka krzesełkowa, ptaszarnia i dużo fajnych pomników. Wieczorem wyjechaliśmy do Nankinu. 36. Dzień 08.17 Nankin. Pokój kosztował nas 30Y od osoby i mieścił się kilka minut drogi od dworca. Dziś poszliśmy do parku jeziora Xuanwa Gongyuan (wejście 10Y osoba). Można tu także wypożyczyć łódkę 25-30Y lub przejechać się motorówką za 10Y. W tym ślicznym parku jest kolejka jednotorowa, która krąży nad jeziorami, widok z niej jest przepiękny. Tu zdarzyła się bardzo miła rzecz, mianowicie poznaliśmy menadżera metalu ze swoją dziewczyną i jej bratem. Mieli chyba napływ gotówki, bo zaproponowali, że podwiozą nas swoim autem gdzie chcemy (jakiś mercedes). Pojechaliśmy na Nankiński most na rzece Jangcy. Most był olbrzymi, dwupiętrowy, na górze jeździły samochody, a na dole pociągi. Wejście na wierzę na moście kosztowało tylko 2Y od osoby. Dalsze wydarzenia również były dla nas bardzo miłe, bowiem Chińczycy byli tak uprzejmi, że zaprosili nas na kolację złożoną z: daktyli, kaczki, kaczki w zupie, ryby duszonej na parze podanej razem z jajecznicą, tofu, węgorzem w zupie + zasmażana krew kaczki. Wieczorem pojechaliśmy, aby podziwiać Fuzi Miao nocą. 37. Dzień 08.18 Nankin. Szkarłatno złota góra - Zijin Shan. Autobus z dworca zawiózł nas na miejsce, gdzie zwiedziliśmy:
Do tych fantastycznych zabytków szliśmy aleją, po której obu bokach poustawiane były olbrzymie kamienne zwierzęta. Dzień nam minął bardzo ciekawie, szczególnie przyjemne było wsłuchiwanie się w rytm muzyki klasycznej w sali koncertowej dr Sun Yantsena. Sala była na świeżym powietrzu, przed nią były fontanny, które wypuszczały z siebie wodę w sposób zsynchronizowany z odtwarzaną aktualnie muzyką. Słuchanie muzyki w tym miejscu to naprawdę cudowne przeżycie. 38. Dzień 08.19 Ten to przede wszystkim dzień zakupów. Pojechaliśmy na targowisko w Nankinie i tam dokonaliśmy pewnych inwestycji w rzeczy trwałe. Oprócz zakupów byliśmy na Fuzi Miao i wstąpiliśmy do świątyni (koszt 12Y osoba), w której oprócz muzeów, została wydzielona specjalna sala, w której grano koncerty, oczywiście za odpowiednią opłatą. Okolice Fuzi Miao są również ciekawe, mnóstwo mostów, wody i innych atrakcji jest z pewnością warte obejrzenia. 39. Dzień 08.20 Nankin. Tego dnia daliśmy się Chińczykom nabrać. Kupiliśmy bilet za 15Y, aby zobaczyć ruiny starego grobowca. To co zobaczyliśmy strasznie nas rozśmieszyło i zdenerwowało. Cztery kamienie leżały obok siebie, a na wbitej tabliczce był napis, że tu kiedyś był grobowiec. Lepsze kamienie leżały na ulicy obok. Ze względu na naciski Kasi znowu zrobiliśmy zakupy na Fuzi Miao. Wieczorem wyruszyliśmy do Pekinu. Bilety na pociąg nr 1462 kosztowały nas 115Y i niestety nie mogliśmy usiąść, bo nie było już miejsca. 40. Dzień 08.21 Do Pekinu przybyliśmy o 14.30. Przechowalnia bagaży chciała zabrać od nas 80Y za nasze tobołki, co było ceną śmieszną, gdyż nocleg kosztował nas 72Y. Po poszukiwaniach znaleźliśmy przechowalnię bagaży za 25Y. Znów wypożyczyliśmy rowery i pojechaliśmy do parku obejrzeć świątynię Tantan. Wstęp do parku to koszt rzędu 15Y, a do świątyni 20Y.Wieczorem na pożegnanie zjedliśmy kolację w cesarskiej restauracji i zrobiliśmy ostatnie zakupy. Resztę czasu (pociąg był o 7.41 rano) spędziliśmy przed dworcem. 41. Dzień 08.22 7.41 odjazd przez Mongolię do Ułan-Ude. 42. Dzień 08.23 Jazda pociągiem. 43. Dzień 08.24 Czekanie na pociąg i wyjazd do Irkucka. 44. Dzień 08.25 Czekanie w poczekalni 15h na pociąg i odjazd do Moskwy. 45. Dzień 08.26 Poznanie rosyjskiego informatyka w przedziale. 46. Dzień 08.27 Rozmowa. 47. Dzień 08.28 Rozmowa. 48. Dzień 08.29 Przybycie do Moskwy i odjazd do Brześcia. 49. Dzień 08.30 Przekroczenie granicy w Terespolu i wyjazd do Warszawy, a następnie do naszych miejscowości. 50. Dzień 08.31 Już jesteśmy w domu. |