Artyku y i relacje z podr y Globtroter w
Do grecji pociągiem. > GRECJA
krysob relacje z podróży
Bodajże w kwietniu tego roku dałem ogłoszenie do Globtrota - "włóczęga po półwyspie Pelion".
Niestety odzew był bardzo słaby. Lecz ja od dawna już "chorowałem" na na Grecję, więc zdecydowałem się jechać sam. Przynajmniej nikt nie będzie mi marudził, po drodze i narzekał na upał, na długą drogę itp. Wyruszyłem z Łodzi wieczorem 13 czerwca , w Katowicach miałem przesiadkę przed północą na pociąg do Budapesztu. W pociągu było bardzo mało podróżnych, ku mojemu zdziwieniu w przedziale z kuszetkami byłem sam, co pozwoliło mi dość komfortowo spędzić podróż, Odudziłem się nad ranem na granicy słowacko-węgierskiej. A o 8-mej byłem w Vacu, małej miejscowości na północ od Budapesztu. Wcześniej zarezerwowałem sobie nocleg w pensjonacie. Na miejscu ustaliliśmy cene za nocleg na 5.000 ft., czyli około 75 zł. Nie jest to tanio, ale warunki w pensjonacie były bardzo dobre, do tego następnego dnia zostałem zaproszony na śniadanie przygotowane przez bardzo gościnną właścicielkę pensjonatu. Vac jest niedużym miasteczkiem, z pieczołowicie odnowionym zabytkowym centrum, kilkoma imponującymi kościołami i wspaniałym położeniem nad samym Dunajem, zza którego widać zielone, dochodzące do 700 metrów wzgórza Pilis. Na drugą stronę można przeprawić się promem i ja tak zamierzałem zrobić. Niestety okazało się, że w Vacu w kasie międzynarodowej nie można nabyć biletu do Salonik. Musiałem jechać do Budapesztu na Nyugati. Zajęło mi to trochę czasu i nie było już sensu realizować wcześniejsze plany, za to powłoczyłem się trochę po Budapeszcie, w którym nie byłem ze 20 lat. Niewiele się zmieniło, na szczęście.Następnego dnia ponownie przyjechałem do Budapesztu, gdzie z Keleti miałem pociąg do Salonik. Bilet w obie strony kosztuje około 120 EURO, do tego dochodzą kuszetki po 12 EURO. Pociąg przyjechał z Wiednia z lekkim opóźnieniem. Z Keleti pociąg wyruszył z około 15-tej. Jest to typowy pociąg międzynarodowy, złożony z wagonów austriackich, rosyjskich,czeskich, węgierskich, ukraińskich i serbskich.Ja jechałem w wagonie węgierskim. W przedziale ze mną jechało starsze małżeństwo rosjan, mieszkających na Węgrzech i dobrze władających tym językiem. Ocyzwiście nie rozmawialiśmy po węgiersku tylko rosyjsku. Sasza zajmował się zawodowo reżyserią, nie pytałem o nazwisko, bo gdyby okazało się, że nic mi nie mówi, mogło by mu być przykro. Okazał się sympatycznym gadułą typowym inteligentem, rozstrząsającym stosunki polsko-rosyjskie. Miło się gawędziło, lecz spać wolałem sam (więcej tlenu ). Udało się załatwić z kuszetkowy oddzielny przedział. Niestety podróż przez Serbię i Macedonię nie była tak spokojna jak ta przez Czechy i Słowacje, a to za sprawą kontroli paszportowej, które wybudzają ze snu. Około drugiej w nocy w przedziale zrobiło się jasno , a do uszu dobiegła mnie bałkańsko-cygańska muzyka, okazało się, że tuż przy torach odbywało się wesele. Maszynista chyba specjalnie zwolnił, by posłuchać muzyki. Podróż przez Serbię i Macedonię wbrew złowieszczym przestrogą kuszetowego okazała się bardzo spokojna. Jednak okna dla spokojnego snu zamknąłem i tylko co jakiś czas otwierałem. Przed południem byliśmy z powrotem w Unii czyli w Grecji. Grecki pogranicznik zabrał paszporty i powiedział, że za pół godziny będą do odbioru na peronie. Całe to środkowo-wschodnio europejskie towarzystwo wyległo na peron, a pogranicznicy wydawali paszporty nie sprawdzając specjalnie, czy wydają je właściwej osobie. Grecja powitała mnie 30-kilkustopniowym upałem. Z Salonik pojechałem klimatyzowanym nowoczesnym pociągiem do miejscowości Korinos, która okazała się po prostu zwykłą dziurą. Przenocowałem nad możem w Hoteliku za 30 EURO. Dla singli niestety w Grecji nie jest tanio. Następnego dnia rozpocząłem wędruwkę plażą w kierunku Litochoro. Po kilkunastu kilometrach upał zaczął dawać mi się we znaki. Całe szczęśćie, że przed wyjazdem wpadłem na pomysł, by zabrać parasolkę. Bynajmniej nie po to by chronić się przed desczem. Dzięki tej parasolce uniknąłem poparzeń. Przygodnie poznani grecy podrzucili mnie do Litochoro, informując mnie, że w Grecji jest zwyczaj pomagania podróżnym. Nawet zostawili mi butelkę wody. Super. Plus dla Greków. W Litochoro udałem się do pierwszego lepszego hotelu. Starsza Pani zaoferowała mi nocleg za 35 Euro. Postanowiłem poszukać czegoś innego, lecz ona zapytała mnie o swoją cenę. Była bardzo miła więc nie chciałem jej urazić jakąś zbyt niską ceną. Ostatecznie zostałem w jej hotelu "Enipeas" na 4 noce uszczuplając swoje zasoby o 100 EURO. Następnego dnia postanowiłem zdobyć Mitikas będący najwyższym szczytem w paśmie Olimpu. Stopem zabrałem się na parking w Prioni na wys. 1.100 metrów. Niestety wyruszyłem dość póżno, więc gdy dotarłem po 3 godzinach do schroniska "A" na wysokości 2.100 metrów było już po 14-tej a ja nieżle zmęczony. Wyliczyłem, że gdybym chciał wejść na MItikas, w Prioni byłbym około 23-ciej i to idąc non stop. A z Prioni jeszcze trzeba dotrzeć jakoś do Litochoro. Dałem sobie spokój. Wracałem do Litochoro ze spotkanym tam chłopakiem z Wrocławia. Paweł właśnie zszedł ze szczytu. Postąpił jednak bardziej rozważnie, nocując w schronisku. Następnego dnia zrobiłem wypad nad może, a piątego dnia pobytu z powrotem dojechałem stopem do Prioni i przeszedłem wspaniały szlak wzdłuż rzeki Enipeas do Litochoro. Powoli kończyła mi się kasa, zmieniłem więc plany i zamiast jechać na Pelion postanowiłem wrócić do Salonik i zrobić wypad na Chalkidiki. Wybur padł na Nea Moudania leżacą blisko półwyspu Kassandra. Miejscowość ma dość ładną piasczystą plażę i nic poza tym. Następnego dnia pojechałem autobusem do Kallithei na półwyspie Kassandra, a stamtąd postanowiłem plażą iśc do Nea Fokea. Drogą jest to około 8 kilometrów. Niby niewiele, ale za Afitos zaczęły się skały i klifify, musiałem wchodzić do morza i iść po dnie, płynąć nie mogłem, bo miałem plecak. Ta wycieczka bardziej mnie zmęczyła niż wycieczki po Olimpie. Ale była pouczająca. Następnego dnia z bólem serca podjąłem decyzję o powrocie. Tym razem podróż pociągiem nie była tak komfortowa. Pociąg przyjechał z 2-godzinnym opóżnieniem rozgrzny jak piekarnik. Całe szczęście znów pasażerów w wagonie było kilku. Obok w przedziale jechał anglik, który okazał się mało komunikatywny i jakiś przygłupi. Całe szczęście w następnym jechał młody węgier, który wracał z pracy, w charakerze animatora z wyspy Kos. Wypiliśmy w sumie z kilkanaście piw zaopatrując się w ten złocisty płyn po sąsiedzku u czechów. Pociąg spóżnienia nie odrobił, wręcz przeciwnie powiększych je do 6 godzin. Zamiast jechać 24 godziny wracałem 30. Po noclegu w schronisku w centrum Budapesztu, nastepnego dnia wracałem do Polski. Jechałem teraz nowo uruchomionym połaczeniem przez Koszyce. Chyba dlatego, że było to nowe połączenie w całym wagonie byłem sam i dwóch kuszetkowych. Pociąg przyjechał do Tarnowa z lekkim opóżnieniem, lecz tym razem byłem nawet z tego zadowolony, nie musiałem wstawać o 4-tej nad ranem. W tarnowie uzupełniłem w banku zasoby gotówkowe i wyruszyłem na kilka dni na Ukrainie, gdzie żona z synem spedzała wakacje.
Niestety odzew był bardzo słaby. Lecz ja od dawna już "chorowałem" na na Grecję, więc zdecydowałem się jechać sam. Przynajmniej nikt nie będzie mi marudził, po drodze i narzekał na upał, na długą drogę itp. Wyruszyłem z Łodzi wieczorem 13 czerwca , w Katowicach miałem przesiadkę przed północą na pociąg do Budapesztu. W pociągu było bardzo mało podróżnych, ku mojemu zdziwieniu w przedziale z kuszetkami byłem sam, co pozwoliło mi dość komfortowo spędzić podróż, Odudziłem się nad ranem na granicy słowacko-węgierskiej. A o 8-mej byłem w Vacu, małej miejscowości na północ od Budapesztu. Wcześniej zarezerwowałem sobie nocleg w pensjonacie. Na miejscu ustaliliśmy cene za nocleg na 5.000 ft., czyli około 75 zł. Nie jest to tanio, ale warunki w pensjonacie były bardzo dobre, do tego następnego dnia zostałem zaproszony na śniadanie przygotowane przez bardzo gościnną właścicielkę pensjonatu. Vac jest niedużym miasteczkiem, z pieczołowicie odnowionym zabytkowym centrum, kilkoma imponującymi kościołami i wspaniałym położeniem nad samym Dunajem, zza którego widać zielone, dochodzące do 700 metrów wzgórza Pilis. Na drugą stronę można przeprawić się promem i ja tak zamierzałem zrobić. Niestety okazało się, że w Vacu w kasie międzynarodowej nie można nabyć biletu do Salonik. Musiałem jechać do Budapesztu na Nyugati. Zajęło mi to trochę czasu i nie było już sensu realizować wcześniejsze plany, za to powłoczyłem się trochę po Budapeszcie, w którym nie byłem ze 20 lat. Niewiele się zmieniło, na szczęście.Następnego dnia ponownie przyjechałem do Budapesztu, gdzie z Keleti miałem pociąg do Salonik. Bilet w obie strony kosztuje około 120 EURO, do tego dochodzą kuszetki po 12 EURO. Pociąg przyjechał z Wiednia z lekkim opóźnieniem. Z Keleti pociąg wyruszył z około 15-tej. Jest to typowy pociąg międzynarodowy, złożony z wagonów austriackich, rosyjskich,czeskich, węgierskich, ukraińskich i serbskich.Ja jechałem w wagonie węgierskim. W przedziale ze mną jechało starsze małżeństwo rosjan, mieszkających na Węgrzech i dobrze władających tym językiem. Ocyzwiście nie rozmawialiśmy po węgiersku tylko rosyjsku. Sasza zajmował się zawodowo reżyserią, nie pytałem o nazwisko, bo gdyby okazało się, że nic mi nie mówi, mogło by mu być przykro. Okazał się sympatycznym gadułą typowym inteligentem, rozstrząsającym stosunki polsko-rosyjskie. Miło się gawędziło, lecz spać wolałem sam (więcej tlenu ). Udało się załatwić z kuszetkowy oddzielny przedział. Niestety podróż przez Serbię i Macedonię nie była tak spokojna jak ta przez Czechy i Słowacje, a to za sprawą kontroli paszportowej, które wybudzają ze snu. Około drugiej w nocy w przedziale zrobiło się jasno , a do uszu dobiegła mnie bałkańsko-cygańska muzyka, okazało się, że tuż przy torach odbywało się wesele. Maszynista chyba specjalnie zwolnił, by posłuchać muzyki. Podróż przez Serbię i Macedonię wbrew złowieszczym przestrogą kuszetowego okazała się bardzo spokojna. Jednak okna dla spokojnego snu zamknąłem i tylko co jakiś czas otwierałem. Przed południem byliśmy z powrotem w Unii czyli w Grecji. Grecki pogranicznik zabrał paszporty i powiedział, że za pół godziny będą do odbioru na peronie. Całe to środkowo-wschodnio europejskie towarzystwo wyległo na peron, a pogranicznicy wydawali paszporty nie sprawdzając specjalnie, czy wydają je właściwej osobie. Grecja powitała mnie 30-kilkustopniowym upałem. Z Salonik pojechałem klimatyzowanym nowoczesnym pociągiem do miejscowości Korinos, która okazała się po prostu zwykłą dziurą. Przenocowałem nad możem w Hoteliku za 30 EURO. Dla singli niestety w Grecji nie jest tanio. Następnego dnia rozpocząłem wędruwkę plażą w kierunku Litochoro. Po kilkunastu kilometrach upał zaczął dawać mi się we znaki. Całe szczęśćie, że przed wyjazdem wpadłem na pomysł, by zabrać parasolkę. Bynajmniej nie po to by chronić się przed desczem. Dzięki tej parasolce uniknąłem poparzeń. Przygodnie poznani grecy podrzucili mnie do Litochoro, informując mnie, że w Grecji jest zwyczaj pomagania podróżnym. Nawet zostawili mi butelkę wody. Super. Plus dla Greków. W Litochoro udałem się do pierwszego lepszego hotelu. Starsza Pani zaoferowała mi nocleg za 35 Euro. Postanowiłem poszukać czegoś innego, lecz ona zapytała mnie o swoją cenę. Była bardzo miła więc nie chciałem jej urazić jakąś zbyt niską ceną. Ostatecznie zostałem w jej hotelu "Enipeas" na 4 noce uszczuplając swoje zasoby o 100 EURO. Następnego dnia postanowiłem zdobyć Mitikas będący najwyższym szczytem w paśmie Olimpu. Stopem zabrałem się na parking w Prioni na wys. 1.100 metrów. Niestety wyruszyłem dość póżno, więc gdy dotarłem po 3 godzinach do schroniska "A" na wysokości 2.100 metrów było już po 14-tej a ja nieżle zmęczony. Wyliczyłem, że gdybym chciał wejść na MItikas, w Prioni byłbym około 23-ciej i to idąc non stop. A z Prioni jeszcze trzeba dotrzeć jakoś do Litochoro. Dałem sobie spokój. Wracałem do Litochoro ze spotkanym tam chłopakiem z Wrocławia. Paweł właśnie zszedł ze szczytu. Postąpił jednak bardziej rozważnie, nocując w schronisku. Następnego dnia zrobiłem wypad nad może, a piątego dnia pobytu z powrotem dojechałem stopem do Prioni i przeszedłem wspaniały szlak wzdłuż rzeki Enipeas do Litochoro. Powoli kończyła mi się kasa, zmieniłem więc plany i zamiast jechać na Pelion postanowiłem wrócić do Salonik i zrobić wypad na Chalkidiki. Wybur padł na Nea Moudania leżacą blisko półwyspu Kassandra. Miejscowość ma dość ładną piasczystą plażę i nic poza tym. Następnego dnia pojechałem autobusem do Kallithei na półwyspie Kassandra, a stamtąd postanowiłem plażą iśc do Nea Fokea. Drogą jest to około 8 kilometrów. Niby niewiele, ale za Afitos zaczęły się skały i klifify, musiałem wchodzić do morza i iść po dnie, płynąć nie mogłem, bo miałem plecak. Ta wycieczka bardziej mnie zmęczyła niż wycieczki po Olimpie. Ale była pouczająca. Następnego dnia z bólem serca podjąłem decyzję o powrocie. Tym razem podróż pociągiem nie była tak komfortowa. Pociąg przyjechał z 2-godzinnym opóżnieniem rozgrzny jak piekarnik. Całe szczęście znów pasażerów w wagonie było kilku. Obok w przedziale jechał anglik, który okazał się mało komunikatywny i jakiś przygłupi. Całe szczęście w następnym jechał młody węgier, który wracał z pracy, w charakerze animatora z wyspy Kos. Wypiliśmy w sumie z kilkanaście piw zaopatrując się w ten złocisty płyn po sąsiedzku u czechów. Pociąg spóżnienia nie odrobił, wręcz przeciwnie powiększych je do 6 godzin. Zamiast jechać 24 godziny wracałem 30. Po noclegu w schronisku w centrum Budapesztu, nastepnego dnia wracałem do Polski. Jechałem teraz nowo uruchomionym połaczeniem przez Koszyce. Chyba dlatego, że było to nowe połączenie w całym wagonie byłem sam i dwóch kuszetkowych. Pociąg przyjechał do Tarnowa z lekkim opóżnieniem, lecz tym razem byłem nawet z tego zadowolony, nie musiałem wstawać o 4-tej nad ranem. W tarnowie uzupełniłem w banku zasoby gotówkowe i wyruszyłem na kilka dni na Ukrainie, gdzie żona z synem spedzała wakacje.
Obecnie, kiedy liczy się szybkość i wygoda taki sposób podróżownia może wydawać się anachroniczny. Mnie on jednak odpowiada, nie lubię tej zależności od techniki i większych lub mniejszych umiejętności pilotów. Pociąg jedzie może niezbyt szybko, ale jednak jedzie. Z tego względu przyjąłem sobie zasadę, że po Europie podróżuję pociągiem. W przyszłym roku też zamierzam gdzieś wyruszyć, najchętniej do Grecji, której kulturę i przyrodę uwielbiam. A może, tym razem dla ochłody, gdzieś na północ ?
Dodane komentarze
mydwoje 2008-08-06 20:15:23
Układam trasę na jesień na zasadzie: noc w pociągu -dzień "gdzieś tam w świecie" . Może sie dołączysz?Przydatne adresy
Brak adres w do wy wietlenia.
Inne materia y
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.