Forum dyskusyjne dodanie komentarza
temat: Jak dałem się naciągnąć na pieniądze w Indiach |
autor komentarza: Andrzej W. |
data dodania: 2009-07-22 11:49:37 |
treść: Po stracie pracy w wyniku kryzysu i mając pewne oszczędności, wybrałem się do Indii na ponad dwa miesiące w celach turystycznych. Słyszałem, że tam jest tanio, tylko trzeba uważać na ceny, bo nie są nigdzie wywieszone tak, jak u nas. Miałem pewne informacje o cenach i o tym, gdzie w New Delhi szukać taniego noclegu, ale na to, co mnie spotkało, przygotowany nie byłem. Wylądowałem na lotnisku w New Delhi 21 marca około 1:00 w nocy. Rozsądnie byłoby poczekać na tym lotnisku do rana, ale myślałem, że jakieś recepcje będą otarte, a jak nie, to tam też gdzieś do rana doczekam. Wymieniłem w kantorze 100 euro na rupie i w okienku firmy taksówkowej kupiłem bilet na dojazd do ulicy Main Bazar. Po wyjściu z budynku jakiś mężczyzna zabrał mi ten bilet i poprowadził mnie do taksówki. Była żółto-czarna i nie nowa. Oprócz taksówkarza jechałem z jeszcze jednym mężczyzną siedzącym obok kierowcy. Byłem pytany, czy jestem pierwszy raz w Indiach i co chcę tu robić. Powiedziałem, że pierwszy raz i w celach turystycznych. Jeśli chodzi o miejsce, gdzie mnie zawieźć, to wiedziałem nazwę ulicy: „Main Bazar”i kilka nazw hoteli: „Smyle Inn”, „Star Palace”, „Star Paradise”. Usłyszałem, że nie wiadomo, gdzie to jest, bo nie mam adresu. Dowiedziałem się także, że nie mogę chodzić w nocy po ulicy, bo mogę zostać napadnięty oraz, że jest jakieś święto hinduskie i wszystkie miejsca są pozajmowane. Zatrzymaliśmy się przed jakimś hotelem. Moi przewoźnicy poszli się tam naradzić z portierem, co ze mną zrobić. Ja od tego portiera dowiedziałem się, że pobyt tam kosztuje 200 dolarów dziennie. Po tej naradzie powiedzieli, że zawiozą mnie do biura informacji turystycznej, że ze względu na święto i dużo przyjezdnych jest ono w nocy otwarte. Zawieźli mnie na jakiś plac, gdzie w jednym miejscu było jakieś turystyczne biuro, chyba pisało tam: „Tourist Information Office”. W środku tego urzędu było ciemno i jeden z moich przewoźników chwilę burzył w drzwi, aż kogoś tam obudził. W tym biurze rozmawiałem z jednym mężczyzną, który twierdził, że w New Delhi z powodu święta na cały tydzień miejsca noclegowe są pozajmowane, oraz że wszystkie miejsca w pociągach i autobusach opuszczających miasto są zarezerwowane. Zadzwonił gdzieś i z kimś rozmawiał, następnie wręczył mi słuchawkę. Od jakiegoś mężczyzny po drugiej stronie linii usłyszałem, że wszystkie miejsca w pociągach i autobusach wyjeżdżających z Delhi są na pewną ilość dni (nie pamiętam ile, chyba ponad tydzień) zarezerwowane. Nie przyszło mi do głowy, by spytać, kto mówi, tylko oddałem słuchawkę. Mój rozmówca (nazwę go „Prowadzący”) powiedział, że ma dla mnie dobrą propozycję: tydzień po 20 euro dziennie razem z wyżywieniem w Srinagarze. Plus 100 euro za bilet lotniczy, razem 240 euro. Mówił, że to jest rządowy plan, abym w tej sytuacji tam jechał i że to jest tanio. W sprawie tej „taniości” miałem inne informacje, ale jakie to miało znaczenie, skoro nie miałem wyjścia. Zgodziłem się na to. Wyliczył mi, że razem z podatkiem mam zapłacić 18,5 tys. rupii. Taksówkarze chcieli za czekanie 300 rupii. Dałem im je i odjechali. Ktoś inny z tego biura zaprowadził mnie do będącego w pobliżu bankomatu, gdzie pobrałem 20 tys. rupii. Po powrocie zapłaciłem 18,5 tys. rupii „Prowadzącemu”, który następnie odwiózł mnie do hotelu, gdzie za 500 rupii miałem spędzić resztę nocy. W którymś momencie powiedział, że gdy dostanę od niego papiery, to będę musiał mu jeszcze dać 2000 rupii. Po jakimś czasie (chyba przy odwożeniu mnie z hotelu) powtórzył to jeszcze raz. W tym hotelu przespałem kilka godzin. Wstałem trochę wcześniej, niż ten „Prowadzący” miał po mnie przyjechać. Miałem tam okazję spytać się, czy to prawda z tym świętem i brakiem miejsc, ale nie miałem na to siły woli. Ostatnio dużo się zdarzyło i było, o czym myśleć, poza tym pobyt w Srinagarze miałem już opłacony. Według mapy były tam góry, czym byłem zainteresowany. Myślałem, że będę mieszkał w jakimś hotelu z możliwością wychodzenia i zwiedzania okolicy. „Prowadzący’ przyjechał po mnie i pojechaliśmy do tego, co poprzednio biura. Po drodze mówił, że powinienem zarezerwować sobie następny tydzień w Srinagarze, bo później będzie dużo turystów, nie będzie miejsc i ceny pójdą w górę. Na pytanie, czy rezerwacja oznacza, że muszę ten tydzień opłacić, potwierdził to. Odmówiłem twierdząc, że nie wiem, czy będę chciał tam zostać. Pamiętałem, jak mi mówiono o braku miejsc w Delhi i trudności wyjechania stamtąd, a nie o braku miejsc w całych Indiach. W biurze dostałem bilet lotniczy i jakiś papier do pokazania w Srinagarze w miejscu, gdzie miałem mieszkać. Po cenie na bilecie poznałem, że przepłaciłem. Zażądałem rachunku potwierdzającego, ile dałem mu pieniędzy. Wypisał mi coś zupełnie nieczytelnie. Na moje protesty, że tego nie potrafię przeczytać, napisał na dole sumę cyframi. Na papierze do pokazania w Srinagarze była nazwa jakiejś firmy turystycznej. Spytałem, czy tu jest rządowe biuro informacji turystycznej i otrzymałem odpowiedź twierdzącą. Wyszedłem z plecakiem na zewnątrz, aby wsiąść do samochodu, który miał mnie odwieźć na lotnisko. Był to czas, kiedy według słów „prowadzącego” miałem mu dać 2000 rupii. Tej sumy nie było na otrzymanym prze ze mnie rachunku, ale pomyślałem, że nie danie mu jej podniosłoby i tak już lekko napiętą po wypisywaniu tego rachunku atmosferę i nie zdobyłem się na to. Wręczając mu te 2000 rupii spytałem tylko, na co są te pieniądze. Odpowiedział, że to podatek, schował je do kieszeni i poszedł. Po wylądowaniu w Srinagarze, na lotnisku na mnie czekano i zostałem odwieziony samochodem na drogę, poniżej której znajdował się brzeg jakiegoś jeziora. Tam wsiadłem do łódki, którą odwieziono mnie do większej łodzi mieszkalnej. Na łodzi miałem chwilę odpoczynku, a pod wieczór miałem omówić z osobą tam najważniejszą (chyba właścicielem) szczegóły mojego pobytu. Domyślałem się, że mogą mnie czekać dodatkowe problemy: pewnie będą chcieli pieniędzy za możliwość opuszczania łodzi. Po odpoczynku i posiłku przyszedł czas na tę rozmowę. „Właściciel” spytał mnie, gdzie chciałbym pojechać po spędzonym tutaj tygodniu. Powiedziałem, że do Dharmashali. Później okazało się, że doliczył on do ceny swoich usług koszt mojego dojazdu do następnego miejsca. Następnie zaczął na kartce papieru zapisywać w rzędach takie same kółeczka, robiąc przy tym poważną minę. Po czym powiedział, że ma dla mnie dwie propozycje: normalną i, gdyby mnie nie było stać, tańszą. Ta normalna wynosiła coś ponad 1500 euro, a ta tańsza ponad 1200 euro. Gdy zobaczyłem te sumy, to od razu wiedziałem, że wolę przesiedzieć ten tydzień na łodzi i nigdzie nie wychodzić i to powiedziałem „Właścicielowi”. Na pytanie, czy mógłbym opuszczać łódź na własną rękę, odpowiedział: nie ma takiej możliwości (no possibility). Powiedział też, że on jest po to, aby uzgodnić ze mną wspólne stanowisko i żebym mu powiedział, jaki jest mój budżet. Odpowiedziałem, że 300 euro, po targowaniu zgodziłem się na 350 euro. Stwierdził, że do tego trzeba dodać 10% podatku i ta suma urosła do 385 euro. W rupiach wyszło to na ponad 25 tys. Chciał, aby mu dać równe 25 tys. i tyle mu zapłaciłem. Zgodziłem się na to, chociaż wyjeżdżając do Indii z usług organizowania mi czasu wolnego w ogóle nie miałem zamiaru korzystać. Podając, jako mój budżet, 300 euro chyba byłem pod wrażeniem dużych sum, jakich ode mnie chciał „Właściciel”. Jaki miałem wybór? - Siedzieć na łodzi tydzień? Miałem do dyspozycji pokój w większości zajęty przez duże łóżko i przy pokoju łazienkę. Okno wychodziło na kładkę, przez co, aby mieć prywatność, trzeba było dokładnie je zasłaniać. Telewizor we wspólnym pomieszczeniu, niewiele programów, a po angielsku tylko słabo odbierane kanały informacyjne. Inne pokoje dla turystów były puste, posiłki przynoszono mi z innej łodzi. Trudno byłoby tam wytrzymać, nic nie robiąc, a gdyby chcieli mi utrudnić życie, mieli by to dość łatwe, a ja niemiałbym się, do kogo zwrócić. - Opuścić łódź i iść gdzie indziej? Musiałbym domagać się odwiezienia na ląd z plecakiem, nie mając żadnej wiedzy, czy i jakie mam możliwości znalezienia czegoś innego. Na lądzie w mieście było pełno wojska. Stali na ulicach, mieli punkty zasłonięte między innymi workami z piaskiem. Mieli ręczną broń. Nie pamiętam skąd, ale słyszałem, że turysta zagraniczny w tym mieście ze względów bezpieczeństwa może mieszkać tylko na łodzi na tym jeziorze. Pierwszego dnia przyjechałem, siódmego wyjechałem. Przez pięć dni korzystałem z usług oprowadzania mnie. Dwa dni był „trekking”. Dwa razy wieźli mnie dżipem ponad dwie godziny w jedną stronę, (chociaż koło jeziora widać góry), w jakieś miejsca, gdzie było trochę chodzenia z lokalnym przewodnikiem. Trzy dni zwiedzałem Srinagar i okolice. Sytuacja bycia cały czas pod czyjąś opieką, działała na mnie przygnębiająco. Starałem się przeczekać to możliwie bezkonfliktowo. Jednego dnia „Właściciel” zobaczył mój telefon komórkowy. Miałem Nokię E61i. Chciał, abym mu ją dał twierdząc, że u nich takiej nie można kupić. Proponował mi w zamian różne rzeczy: miejscowy strój, dywan, inną komórkę. Po kilku dniach namawiania zgodziłem się, aby mieć spokój i być w zgodzie z buddyjską zasadą, że nie należy się przywiązywać do rzeczy. Chciałem w zamian inną komórkę. Dostałem mniejszą Nokię z mniejszą liczbą funkcji. W dniu mojego wyjazdu ze Srinagaru, podczas przewożenia mnie łódką na ląd „Właściciel” zwrócił się do mnie z twierdzeniem, że muszę mu dać kartkę, którą mi wypisał w Delhi „Prowadzący” na moje żądanie (widział ją wcześniej), bo on to potrzebuje do podatku. Było to dość wątpliwe tłumaczenie, ale nie zdobyłem się na otwarte przeciwstawienie mu i zacząłem się przeszukiwać. Znalazłem inną kartkę, którą napisałem pod jego dyktando, gdy ustaliliśmy ile mu zapłacę. Była tam wypisana jego usługa, pieniądze, które mu dałem i jego podpis. Zabrał mi ją mówiąc, że to też potrzebuje, ale tego, co chciał nie znalazłem. „Właściciel” spytał mnie jeszcze, czy chciałbym tu kiedyś powrócić. Odpowiedziałem: nigdy więcej (no more). Nie miałem powodu do sympatii do tego miejsca. Spędziłem drogi i nieprzyjemny tydzień w Srinagarze. Stamtąd pojechałem do Dharamshali, gdzie byłem już swobodnie wybierającym usługę klientem i płaciłem wielokrotnie mniej za pobyt. Przed wyjazdem z Indii byłem kilka dni w Delhi i znalazłem to miejsce, z którego wysłano mnie do Srinagaru. Napis na tym biurze był inny, a według informacji z Internetu (google maps) w tym miejscu żadnego państwowego biura informacji turystycznej nie ma. |
Forum dyskusyjne
Aby korzystać z forum należy być zarejestrowanym użytkownikiem Globtroter.pl. Kliknij [TUTAJ], jęśli jesteś nowy.
Wypowiedzi użytkowników publikowane w Globtroter.pl są prywatnymi opiniami osób korzystających z Forum.
Globtroter.pl zastrzega, że nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii i w żaden sposób nie utożsamia się z poglądami wyrażanymi w tym miejscu.
Wszelkie wątpliwości prosimy kierować na adres: globtroter@globtroter.pl.
Redakcja Globtroter.pl zastrzega sobie prawo do moderowania i redagowania wypowiedzi na Forum bez podania przyczyn, zamieszczanie treści reklamowych jest zabronione.