Forum dyskusyjne dodanie komentarza
temat: 14 dni czerwiec 2015 opis + ceny |
autor komentarza: [fb] Marcin Krawczyk |
data dodania: 2015-07-17 09:46:10 |
treść: Zapraszam do lektury. Nagralismy tez filmik 4min. Wpisz w google: TTrampTT Maroko i wyskoczy :) Na lotnisku wynienilem euro. tez strata 40 zl bo 4 metry dalej byla inna cena. A tak sie pieeeeeknie do mnie usmiechali z daleka z okienka kantoru. . Az sobie mysle o co im chodzi. a jak podszedlem to juz nie ;) Taksowkarzy zatrzymalo sie chyba z 10 aby mnie podrzucic do miasta po 100 dhm. Wychodzili z samochodu po 5 razy. Ale pojechalem autobusem za 4dhm. Na soku pomaranczowym chcieli mnie wydymac dolewajac wody.kombinowaliiiiiii ze as sie usmialem. Ale mowie wyciskac tu i teraz. To taki poczatek z arabami ;) Dzien trzeci. Sidi Ifni- calkiem tu sympatycznie. Po wstepnej aklimatyzacji w Agadir do tej kultury, Sidi Ifni to perelka. Ocean piekny. Na sniadanie omlet po marokansku 13dh. Mialo byc windsurfowanie ;) pytalem sie goscia pare razy czy wiatr nie za slaby... Sie dogadalismy....wyszlo surfowanie. I ok moze byc. Trzeba to przezyc. Jamajczyk zawiozl nas 5km dalej blisko portu na plaze z deskami -tak go nazwalem bo dredy i wyglad,luz typowy na jamajczyka. Niemka tez chce sprobowac. Plaza oczywiscie cala w smieciach. Aska nie chciala , wiec cykala foty. Ubrani w pianki walczylismy z falami. Poczatki trudne. Styralem sie, ale pare razy sie udalo po "surfowac". Ogolnie zeszlo ze 3h. 170dh tylko 10dh utargowem. Ceny sztywne. Jamajczyk usmiechniety mowi ze jest biedny ale wolny. Pracowac nie musi. Jak glodny to osmiornice zlapie... Tylko ze wyrznal ostatnio o kamien kolanem i cos tam gruchnelo, jakas gula na kolanie juz 2 miechy sterczy i na lekarza nie ma...+ i -tej wolnosci... Obiad -lokalny przysmak-grilowane sardynki +salatka+pita+sos.15dh nad wyraz tanio i do syta. Grilownia znajduje sie obok lokalnego Suk. Tam tez jest przystanek gdzie stoi zielony autobus ktory co godzine ma kurs na oddalona o 10km plaze Legzora. Czekamy na odjazd popijajac herbatke z miety 6dh. Niemka jedzie z nami. Lagroza piekna. Godzina juz 17 slonce robi kolory. Plan byl by wrocic na nogach do hotelu. To idziemy. Sandaly przytroczone do plecaka,idziemy boso brzegiem. Pieeeeekne skaly tworza tunele. Jest odplyw. Nastraszyli nas ze jak bedzie przyplyw to mozna zostac uwiezionym w zatoczkach. Po 4km trzeba sie wspiac na klif. I tu moje zdziwienie... Zgubilem sandala ;) fuck. Z jedna bosa stopa targam po kamieniach do ulicy. Jest asfalt. Uratowanym. Ale do Sidi 6km.. Idziemy...w szczerym polu zatrzymuje sie samochod wysiadaja 2 marokanki. Ida za nami. wtf? I smieja sie ze ide boso. Pytam czemu tutaj wysiadly. A bo policja na rogatkach a ich bylo 6 w samochodzie. Ok. Po 5 minutach dyskusji juz prawie rodzina. Twierdza ze koniecznie musimy wrocic do Agadiru beda nas goscic gotowac. Wrocili po nie tym samochodem. Allah mi je zeslal. Pakojemy sie do samochodu. Licze znowu 6 osob. Pytam ze policja. A oni ze jest ok. Nic nie rozumiem. I stoja faktycznie. Ok podwozka byla pod hotel. Wciskaja swoje telefony ,facebooki,zawracaja 2 razy, kontakt konieczny.. Jest jakies podwojne dno tej "dobroci"ktorego nie rozumiemy. Spaleni sloncem lazimy jeszcze wieczorem po uliczkach, gdzie zycie sie rozkrecilo w nocy. Handel kwitnie. Wpada caly arbuz za 10dh. I do wyrka... Maroko po oswojeniu da sie lubic... Sidi Ifni - Marrakesz > Na sniadanko padl arbuz. O 10.15 poszedl milk-shake bananowy 10dh, w towarzystwie niemki ktora to odprowadzilismy na przystanek. Usciski. Zegnamy sie. Kupujemy bilety na autobus CTM do Marrakeszu na 18.30, bo gosciu w budce dal do zrozumienia ze moze braknac przed odjazdem 170dh +5dh za bagaz. Wracamy do hotelu. Opuszczamy nasz pokoj. Plecaki zostawiamy przy recepcji. I smigamy nad morze. Herbatka z mieta 8dh na "promenadzie" i ciupiemy 2 godziny w Geniusza. Lazy day. Czlapiemy na bosaka po plazy. Idziemy po plecaki i udajemy sie na plac "grilownie" na Tadzin z ryby 40dh. Pysznie i do syta. Polecamy. Podkarmilem kota przyblede i juz siedziala kolo mnie jego cala rodzina. Zakupy na droge. I czekamy na autobus ctm, podjechal godzine pozniej....nikt sie nie spieszyl. Nam tez wszystko jedno bylo.... Siedzielismy i patrzyli jak zycie sie toczy w Sidi Ifni.....A teraz mamy 21.30 na stacji paliw jakas przerwa nieokreslona czasowo. Mialo byc na siku a 30 minut juz sobie czekamy. Rozklad jazdy plynie tutaj swoim z. O 3 chyba bedziem w Marrakeszu. Do Marakeszu zajechalismy o 3 w nocy. Kimanie na dworcu do 7. Jakos dalismy rade. No to w droge. Ogrod Menera z buta. Odradzamy ten "park". Dziadostwo. W parku sympatyczny arab ma przewieszona fajna kiecke na ramieniu. Przechodzac wykazalismy 3 sekundowe zainteresowanie suknia. I...gonil nas po calym parku ;) dopadl, Aska przymierzyla, arab mowi 200dh,a ja ze 100dh , meczyl sie chyba z 5 minut, i kupilismy za 100. Nastepnie z buta doczlapalismy sie do Medyny-stare miasto. Plac Jemaa el Fna budzil sie do zycia. Soczek z pomaranczy 4dh smakowal dobrze. Niemka polecila nam dobra tania miejscowe. Wiec szukamy.... Uliczek od cholery,bladzimy. Zrezygnowany zaczepiam dzieciaka by nas zaprowadzil. Wiadomo ze za kase. Doczepia sie po drodze paru jego kolegow. Czuje ze nic dobrego z tego nie bedzie. Jestesmy u celu. Daje mu 15 dh a on ze 200dh. Mowie mu ze jest crazy i wtedy robi sie mobbing bo kazdy drze ryja ze mam zaplacic 200dh. Otwarly sie drzwi od hostelu, wiec od razu pchamy sie do srodka. Ufff kobieta z hostelu cos tam do nich zagadala....po temacie. Hostelik Riad Douzi Bik okazuje sie oaza spokoju. Jakies ptaszki cwierkaja,sympatyczni ludzie. 70dh za noc w pokoju wieloosobowym. Jestesmy tu prawie sami. Sezon podobno jest tu zima. Odsypiamy podroz ze 3 godziny. Pozniej na miasto. Marakesz,lo matko, najwieksze targowiskozaliczone. Tysiace ludzi. Waskie uliczki z tysiacami kramow. Weze,kobry,malpy,handel czym sie da. Nawet niewidomy sprzedawal husteczki do nosa. I wszyscy maja jedna misje .... Jak cie wydoic z kasy. Zaczepiani jestesmy na okraglo. A nawiaz tylko z kims kontakt wzrokowy.... Na dluzsza mete jest to bardzo wkurwiajace. Nie da sie zatrzymac przy jakimkolwiek straganie bo zaraz pada tysiac pytan... Zjedlismy tazina miesnego 35dh. Pilismy awokadowego milk shake 12dh,oraz probowalismy slimaki gotowane-miseczka 5dh. Strach cos jesc na placu bo wszystkie naczynia i kubki na straganach sa myte w jednej misce. I tak wloczylismy sie do polnocy....zaliczone. Jutro w gory. Marakesz-Asni-Imlil W hosteliku dobrze sie spalo, bo bylo pusto. Rano pobudka. Sniadanko wliczone w cenie. Mietowa herbatka jak zwykle mocno slodzona (czasem to pepsi ma mniej cukru) nalesnik z maslem i miodem. Idziemy na dworzec bo o 10. 30 jest jedyny autobus do Asni. Marakesz budzi sie pomalu... Po drodze pijemy szejka mlekowego z owocami za 5dh. Pychota. Jestesmy na dworcu autobusowym. Generalnie unikamy popularnych tutaj taxi. Raz ze drogo,a dwa, jak przygody to tylko w lokalasach. Bo na przyklad do Asni szukajac busa, dzien wczesniej na dworcu jakis arab nas zapewnial ze nie ma autobusow do Asni a tylko taxi. A do Imili to on nas zawiezie za 170dh !! od osoby i najlepiej zebysmy kupili bilety tu i teraz. A my spokojnie pytamy dalej i .... Jest o 10.30 za 15dh (+5dh za bagaz-haracz jak zwykle) I tym jedziemy. I znow cyrk. Przez autobus przetacza sie nascie handlarzy. Jeden nawet zrobil wyklad o jakies cudownej masci ktora pomaga na wszystko...i czestowal z probki pasazerow aby sie wysmarowali. No to jebalo juz w calym autobusie. Nawet kierowca dobrze nasmarowal sobie czolo.... Obsuwa oczywiscie o 45 min od planowanego odjazdu. Ale gdzie nam sie spieszy... Jedziemy.... Widoczki ladne.... Coraz wiecej zieleni bo i wody z pod gorami coraz wiecej....zaczyna sie wspinac po gorach.... jest i Asni. Tu ma byc przesiadka do Imlil. Jak tylko wyszlismy z autobusu czekal juz "przewodnik". Nie wiem czy mamy wypisane na czole ale jakos od razu padlo "Polonia?" my usmiechnieci, to juz leci "dzien dobly" itp.. Jak by czytal z moim mysli. Wie gdzie stoja lokalasy busy, ze potrzebujemy cos kupic na droge i pokaze nam sklep gdzie tanio. I ze jak chcemy cos zjesc to tez nas zaprowadzi.... Ale ten arab taki jakis inny od tych z nizin... Nienachalny, zyczliwy. Nakupilismy wody 5 butelek, jakies puchy sardynek, pity itp.65dh Hmm chyba trochu nadplacilem....ale jak to udowodnisz...cen nie widac. Arab mowi zna dobry Guest Hause, gdzie tanie zarcie. No to prowac pan ! Odbijamy od ulicy,idziemy po jakims rumowisku. Pytam sie czy my idziemy do tego Guest Hause. Od razu mowie ze dobrze gadal po angielsku. Tak tak zapewnia. Pare zakretow. Puka do jakis drzwi. Otwiera kobieta, mowi ze to jego zona i ona nas ugosci. Przedstawia tez swoja mala corke i kuzyna. No to juz wiemy ze z Guest Hause zrobil sie poprostu Hause. Ale gdybyscie wiedzieli co to za rudera byla ;) wszystko w rozsypce... Szybka wymiana zdan z Aska i tak sobie myslimy ze takiego lokalasa to juz na pewno nigdzie nie zjemy! Bo to juz dno dnow. Zona robi tajin z warzyw i jajek (duszone warzywa z przyprawami w gliniance) i oczywiscie herbate, tym raze prosze o minimum cukru do niej. uzgodnione 40dh na 2 osoby. Dobra cena. Siadamy sobie na poduchach i tak sobie gadamy z nimi o Maroko i zyciu. I patrzymy na ta rudere z niedowierzaniem ze da sie tu zyc. Jest milo. Tajin byl pyszny. Wyciagnal na koniec swiecidelka i korale ktore przynosi z gor od Barberow i prawie ze lzami w oczach prosil abysmy cokolwiek kupili. Aska jakos nie chetna. Nic nie chcemy. Ostatecznie robi sobie branzoletke z wisiorka za 50dh. Najedzonych odprowadzaja nas pod lokalasa busa do Imili. Organizuje bilety po 10dh u busiarza (co sie busiarzowi nie spodobalo bo pewnie chcial po 20). Lokalas-mini bus jest w totalnej rozsypce. Nasze bagaze laduja na dachu na kracie. Bus full. Duchy ( tak nazywam kobiety w rekawiczkach i burkach gdzie tylko ledwo oczy wystaja) jada z nami. Procedura odjazdu z przystanku byla tez nieprawdopodobna. Ktos w biegu doskakuje. Ktos wysiada ktos wali w blache itd... Do Imili piekna kreta droga ostro pod gore. Widac juz Toubkal 4167m ktory chcemy zdobyc. Duzo zieleni. Jestesmy u celu. Ledwo wysiadamy i .... juz czeka kolejny "przewodnik" z pytaniem "polonia?" tyle ze on faktycznie jest tu przewodnikiem. Oferuje dobra cene 60dh za spanko od glowy. Prowadz pan! I prowadzi i prowadzi pod gorke.. Pytam czy ta jego miejscowa nie jest aby na szczycie Toubkala,ale w koncu dotarlismy.... Fajny klimacik w srodku. Czestuje herbatka.... Pogaduchy,doradza co zabrac w gory. Lazimy jeszcze po Imili.... Dzien sie konczy. Jutro ruszamy do schroniska na 3200. Tam spimy by dnia nastepnego rano wyskoczyc na szczyt.... Imlili - Refugio 3200npm Do sniadanka czekalismy extra godzine bo gdy ramadan sie zbliza cofa sie czas w Maroko na miesiac o godzine. I ponoc cofnal sie w nocy o czym dowiedzielismy sie rano. A ugadalismy sie na sniadanko na 9 wedlug naszych zegarkow. Standard,omlet,pita,drzemy,kawa,a zjedlibysmy juz jakas salatke letnia....Zredukowalismy bagaz w miejscowce w ktorej spimy w Imlili co by w gory zabrac to co najistotniejsze na 2 dni. Zapakowani w wode po 3 litry,pity,sardynki i drzem,idziemy... Pieeeekne widoki, zapierajace dech w piersiach. Idziemy mozolnie do gory z 1700 mnp do schroniska na 3200 mnp. Tatrzanskie klimaty z tym ze powyzej wysokosci 2600 zaczynamy odczuwac wysokosciowke. Z kazdym krokiem oddycha sie coraz trudniej. Po 5 godzinach jest schronisko. W sumie to dwa obok siebie. Drozsze i tansze. No my wiadomo gdzie idziemy... Spanko za 105 dh od osoby. Jedzenie mamy swoje ale jakby kto chcial to obiad po 70dh. W sumie docieramy jedni z pierwszych. Spiworow nie mamy wiec dostajemy 3 dobrze grube koce...hm. Zobaczymy. Z czasem schron sie zapelnia. Podziwiam arabow jak bez obciachu na tarasie skierowani na wschod wykonuja poklony i spiewaja do allaha. Hm wyobrazam sobie chrzescijan ktorzy spotykaja sie w schronisku na tarasie i jada z rozancem i spiewaja abba ojcze. Poki slonko kazdy wygrzewa sie na zewnatrz. Obczajamy trase z dolu ktora jutro bedziemy uderzac na Tubkal. Bedzie ostro. Gdy zaszlo slonce za gora momentalnie zrobilo sie zimno. Wszyscy pakuja sie do schronu. Wciagamy makaron z tunczykiem. Przyszlo 3 polakow. Gawozymy kto co gdzie jedzie gdzie byl i wogole. Jest milo. Dochodzi do schronu jeszcze jeden "nasz" -Marcin. Pyta czy moze isc jutro z nami na Tubkal. Pewnie ze tak. Patrzymy na zewnatrz jeszcze na gwiazdy...Pakujemy sie do wyrka ,lozka sa pietrowe. (wiekszosc juz spi bo to pokoje wieloosobowe) po 21.30 i... co tu robic....zatyczki w uszy... Trochu chlodno na poczatku...potem juz komfort...sie sni o Tubkalu. Refugio 3200 npm -Toubkal 4167npm-Imlili 1700npm Pobutka 5.25. budzi mnie wibracja w telefonie. Otwieram oczy a tu sie juz ludzie pakuja w pokoju. Budze Aske "jeszcze 5 minutek", slysze standardowo. Swita za oknem. Ogarniamy sie. Marcin juz gotowy czeka na dole. Pita z dzemem laduje w sokach trawienych. Idziemy. Nie jest zbyt zimno. Wiatru brak. Trasa jak na szpiglasowa w Tatrach. Tylko...ze nie ta wysokosc. Im wyzej tym bardziej sie mordujemy. Czasem potrzeba jest wziasc pare szybkich glebokich wdechow bo przytyka. Z Marcinem gaworzymy o podrozach, a zwiedzil juz chlopak sporo. Tempo mamy dobre,nawet wyprzedzamy. Czasem jest stromo i podloze sie obsuwa. Po 2 godzinach zaczyna nas piescic sloneczko. Jeszcze jedna godzina i widac piramidke ustawiona na szczycie. Dotarlismy ;) ciezko oddychamy. Widze ze wnosza jakiegos marokanczyka na szczyt trzymajac go pod pachami. Marnie wyglada. Pozniej sie dowiedzialem ze jedna z Polek wchodzac rzygala i miala sraczke. Wysokosciowka..... Zlamane 4000 npm Pogoda zyleeeeeta. Zero wiatru,zero chmurki. A dwa dni temu pizgalo tu wiatrem i szczyty byly w chmurach. Jest radosc. 30 minut tam siedzimy. Kazdego z nas lekko boli glowa. Cos tam pulsuje. Ech ... czas w dol. Jest coraz cieplej....po 3h wrocilismy do schroniska. Obczajam piekny wodospad, biore szybki prysznic mrozna woda na waleta. Ale co to.... Aska placze, samopoczucie sie zalamalo. No to pieknie. Nie chce jesc, bedzie rzygac. Krotki postoj w schronie. Coz trzeba szybko redukowac wysokosc. Ledwie sie wlecze bidula. Co chwila przerwa. Nie chce slyszec o saunie ani obiedzie dzisiaj. Mysle sobie, zejdziemy ponizej 2500npm to inaczej bedzie gegac. Slonce dopieka. 30 tka filtr nalozona. Jakos schodzimy. W polowie drogi jest pare glinianek. Mozna tam wypic pyszny sok wycisniety z pomaranczy 10dh lub inne amerykanskie gowna typu coca cola. Walimy po szklaneczce tego soku wycisnietego przy nas. Tam tez moczymy nogi w strumieniu dla poprawy nastroju. Dalej w dol.... Ponizej 2200 slysze "juhu" Aska is back. Nawet przyspieszyla. Pierwsze zabudowania naszej wioski. Bardzo podoba mi sie takie cos z welny. Powiedzmy kurtka. Szybka przymiarka. Smiejemy sie gdzie ja w tym bede chodzil. A w domu bede zima ;) pada 300dh ,szacuje ja na 150dh. Barber cos tam swoje nawija. Mowie Aska chodz. Szkoda czasu. No i standardowo arab leci za nami i wola"my friend 150dh is ok". Hm moglem startowac od 100. Ok pamiatka jest. O 18 dotarlismy do domu. Gospodarz nagrzewa "saune" wychwala jak to bedziemy sie dobrze po niej czuc.. Juz nie wiem jak mam sobie ja wyobrazic ta saune. Ok wola nas na dach swojej rudery i..... Widze hm "kurnik" albo jak to na wsiach mieli dawniej male suszarnie tytoniu. Cos takiego. 2 metry na 1pomieszczenie. Chamsko wykonczone. Kafelki na podlodze gorace gdyz on od zewnatrz pod tym budynkiem rozpalil ognisko. Nie wiemy co robic. Dostajemy instrukcje jak sie oblewac woda z wiadra i gdzie siedziec. Za 5minut wpada, kaze mi sie nachylic i ... Mydli mi plecy nastepnie robi piling jakas drapiaca myjka. I wychodzi. Smiejemy sie. Aska mowi ze w zyciu sie tym nie bedzie myla bo higiena. Gospodarz zaglada znowu. I znow mnie mydli. Po czym bez ceregieli pilinguje Aske. Nawet nie gegla. A ja sie tylko smieje. Ok siedzimy tam jeszcze chwile. Pytam czy kazdy dom ma tutaj taka "laznie",mowi ze tak. Skasowal 100dh za "hammam" jak to nazywa. Ale doswiadczenie bezcenne ;). pozniej serwuje Tajin wolowy i podlicza nas.... Co sie okazuje... Jest analfabeta i ma trudnosci z kalkulatorem. Pomagamy mu podliczyc nas na kartce. 510dh za caloksztalt. Tak konczy sie ten dzien pelen wrazen;) Imili - Marakesz - Quarzazat Rano opuszczamy gory Wielkiego Atlasu. Majac plecaki na plecach jestesmy zaczepianiani na okraglo o taxi do Marakeszu. Slyszymy ceny 200 dh, albo 150dh. Odpowiadam ze max 60dh za nas dwoje. Tylko spokojnie. Mamy czas. Jakis lokales jedzie do Asni ( 16 km ). "Hello my friend" jak zwykle slyszymy. Ze on nas podwiezie do Marakeszu za 150dh albo do Asni za 100. A ja ze do Asni to po 15dh od nas. Cos mamrocze...odjezdza pomalu. Zatrzymal sie dalej 100metrow i wola nas. Jakie to proste ;) Upewniam sie trzy razy czy dobrze zrozumial ze po 15dh. Jedziemy. W Asni przesiadka. Od razu spotykamy "zapracowanych" arabow ktorzy goscili nas pare dni temu. Organizuja nam taxi colective po 20dh. Jedziemy starym gratem mercedes 240tka w 7 osob ;) standard. Bagaznik wypchany tymiankiem wiec ladnie pachnie cala droge. W Marakeszu kombinujemy jak sie dostac na pustnie Erg Chebbi. Idealnie byloby jechac noca (500km) lecz nie ma takich bezposrednich polaczen. Ok. Pada decyzja, jedziemy do Quarzazat autobusem CTM 85dh 5 godzin. Miasto znajduje sie prawie w polowie drogi na pustynie. Dlaczego az 5 godzin....hm wszystko sie wyjasnia. Droga prowadzi przez przelecz Tizi-n-Tichka 2260npm Jest naprawde malownicza. Dziesiatki serpentyn. Piekne zielone wawozy. Szacun dla kierowcy. Waska mijanka co chwile, a nie zwalnia przy tym za bardzo. Przepasc za przepascia. Dojerzdzamy na 20.30 wychodzimy z dworca....i .....WTF?...co jest??? ... Juz bylismy przygotowani na "przewodnika" a tu nic zero... Nikt nie zaczepia...idziemy przez miasto.... Czujmy sie nieswojo....no NIKT nie nawoluje...ech piekne miasto! Wogole jest jakies inne. Na bogato wszystko. Pierwszy hostel.... Brak miejsc. Ale mamy instrukcje ze za rogiem 100 metrow jest drugi. Super. Bierzemy pokoj za 100dh bez lazienki i kibelka. Takie zostaly. Uderzamy na miasto. Przechodzac kolo recepcji widzimy jak hotelarz jedzie z poklonami na wschod w strone Mekki. Ogolnie temperatura w tym tygodniu w Maroko rosnie. Wieczor jest cieplotki. Na placu mozna sobie wypozyczyc lodeczke i poplywac w basenie- patrz foto ;) Z jedzeniem nie trafiamy. Dostajemy jakby gyrosa na talerzu ale smakuje kiepsko. Dopijamy najlepszymi jak dotychczas swiezymi sokami z kiwi i mango. Miod w gebie. I do wyrka czas bo zakwasy po Tubkalu mamy potezne. Jutro juz Ramadan. Oznacza to zero picia i jedzenia w trakcie dnia przez caly miesiac. Sprobuje zjednoczyc sie z lokalasami.... Zrezygnuje z jedzenia....ale nie z wody. Za goraco. > Quarzazat- Errachidia > Ramadan rozpoczety. Goraco 37stopni. Rano jednak wciagnelismy melona. Tyle z mojego Ramadanu ;) Wychodzimy o 10 z hotelu. Puchy w miescie. Siadamy na ryneczku w knajpeczce gdzie tylko juz bialasy siedza i piescimy zoladek avokado szejkiem. Przypomnialo mi sie jak pytalem chlopakow w Asni czemu tyle cukru uzywaja do herbaty. Usmiechnieci odpowiedzieli ze duzo "pracuja" po 6, 7godzin i potrzebuja energi. No to teraz przez miesiac maja Ramadan....wyobrazmy sobie...37stopni, wody > pic nie wolno...kazdy ruch jest minimalny, oszczedny... Tylko siedziec w cieniu, byle do wieczora. Piekny kraj. Wakacje Allah funduje na miesiac. A my od12.30 jedziemy klimatyzowanym autobusem CTM za 95dh do Errachidia. Dzien przezutowy w kierunku pustni. CTM nie maja WC. Wiec zawsze jedziemy troche odwodnieni,a bo to wiadomo kiedy bedzie postoj. A zazwyczaj jest po 2...3 godzinach, staje wtedy przy jakies knajpie ale juz na 20 minut. Pewnie kierowca ma wtedy jakis odpal do > kieszeni z utargu tej knajpy. Teraz Ramadan... knajpy pozamykane za dnia. Jedziemy przez masyw gorski Anty-Atlas. Piekne kolory. Widzimy mala trabe powietrzna unoszaca piasek wysoko do gory. Dojechalismy do Errachidia. Araby leza gdzie sie da. Wykonczeni czekaja na 19,30 gdy bedzie mozna rozpoczac uczte. Punktualnie wyje syrena. Z kazdego meczetu z glosnikow leca modly. Fiesta sie zaczela. A w Errachidia juz po staremu. Paru przewodnikow chce zrobic > deal z nami juz na dworcu. Ze zorganizuja wyprawe na wielbladach na pustnie,jedzenie i spanie pod namiotem. Padaja bardzo rozbiezne sumy 300, 400, 2000 dh. Disiaj spimy w obskurnym hotelu. Aska sie nie moze odnalezc. Doszly mnie wiesci z Polski o naszym koledze z pracy ktory odszedl.... :( ech i co tu pisac.. Errachidia -Merzouga Errachidia - nie polecamy tego miasta. Nora i tyle. O 2.30 w nocy slysze kolatki i bebenki. Znak ze rozpoczal sie kolejny dzien postu. Robimy deal z sympatycznym arabem z jednym zebem na przedzie.. Rysuje nam na kartce plan wypadu na pustnie. Ma byc wielblad, obiad, zachod slonca, milion gwiazd, spanie w namiocie, wschod, sniadanie, powrot na camelu i myjka w hostelu. Ma to byc dluzszy wypad na dalsze wydmy,a nie te przy miasteczku. Zobaczymy. Po dlugich meczacych negocjaciach z 400dh za osobe urywamy do 300. Ceny sprawdzilismy na forach internetowych. Taniej nie bedzie. Bierzemy colective taxi do Rissini. 7osob jak zwykle w srodku przez 100km. 32dh/os. Mam nadzieje ze drzwi od taxi na zakrecie sie nie otworza i nie zakoncze tu podrozy. Podziwiamy z taxi piekna oaze ciagnaca sie w kanionie. Milion palm. To cieszy oko. Tak sie zastanawiam czy warto wypozyczac samochod i samemu smigac po Maroko. Widzimy mnostwo kontroli policyjnej. Araby mowia ze sa korupcyjni. Widzac bialego moga kasowac extra. Jedziemy kolejna taxi przez 25km do Merzougi. Jestesmy na miejscu. 40stopni. Miasto wymarle. Ramadan. Kazdy sie gdzie zaszyl. Arab prowdzi nas do fajnego hosteliku. Okazuje sie ze jest milo i sympatycznie. Jest parka z Holandi z ktora to wybierzemy sie na pustnie. Przez 5 godzin czekania to sobie rozmawiamy to herbatke pijemy. Przewodnik z jednym zebem na przedzie nie jest glupi jak sie okazuje. Dobrze zna angielski. Odpowiada na nasze pytania o Maroko. Prowadzacy hostel mlody gosciu, tez jest ok. Oni akurat sa wierzacy lecz nie praktykujacy. Wiec pala, wode pija. Ramadanem sie nie przejmuja. Wieczorem przychodzi mlody chlopak camel boy, z ktorym idziemy na pustynie. Cienki z angielskiego ale jakos tam da sie dogadac. Sa i wielblady. Maja smieszne mordki jakby sie smialy caly czas. Siadamy na camelki i wio.... Zaczyna sie piasek. Podziwiamy przepiekna pustynie z olbrzymi wydmami. Oaza znajduje sie za big diune-najwieksza wydma. Wycieczka trwa 1.5h W polowie lapie nas zachod slonca oraz wstepne oklepanie tylkow. Jakos dojedziemy. Jest i oaza. Duzo drzew i pare namiotow. Jedyna zazieleniona oaza na tej pustyni. Inne oazy skladaja sie tylko z namiotow ustawionych na pustyni. Mamy szczecie ze tu trafiamy. Drzewa rosna poniewaz w tym miejscu 20 cm pod piaskiem kiedys byla woda. Teraz obnizyl sie poziom do 2 metrow ....bo drzewa ja wyciagnely. Robi sie ciemno. Camel boy organizuje swieczki oraz meant tea. Jestesmy tu tylko w piatke. Podobno w sezonie zimowo wiosennym bywa tu i ponad 200osob. Lezymy na materacach i ogladamy piekne niebo. Milky way jak na dloni. Na stol wjezdza tajin z kurczakiem. Jemy kolacje i znow patrzymy w gwiazdy. Po 12 w nocy z latarka wspinamy sie z Aska na najwyzsza wydme. Chyba ma 200meterow. Bardzo ciezko nam to idzie, rezygnujemy. Dolacza camel boy. Mowi za nie mozemy siedzie na tej wydmie z powodu skorpionow (klujacych ale nie niebezpiecznych) ktore ciagna do oazy gdzie wilgoc i woda. W oazie dodam jest okolo 20 kotow ktore ponoc jedza te skorpiony. Takie military army jak to nazwal arab. Ok idziemy dalej. Nie wiem jak on to robi ale smiga po tej wydmie 3 razy szybciej niz my. Wiec ciagnie Aske za reke a ja ledwo nadazam. Jestesmy na szczycie. Camel boy robi nam wyklad, gdzie Algeria gdzie nasz hostel itp. Widac swiatelko z innej oazy. Cieplutki wiaterek wieje na gorze. Schodzimy. Poslanko majstrujemy sobie na zewnatrz. Aska idzie lulu ....a ja jeszcze z godzinke wpatruje sie w kosmos, glaszac kota ktory sam przyplatal sie po reke.... Merzouga -Fez Popudka o 5.00 zadaz przed wschodem. Camel boy musi szyko "uciekac" do miasta przed upalem, bo od 3 ma jud Ramadan-zero picia. 1.5h znowu jedziemy na camelku. Wschod slonca lapie nas na pustyni. Camel boy cos tlumaczy ze pot z sierci glowy wielblada nalezy wetrzec w twarz i to ma pobudzic czy cos. Pomacalem tej siersci powachalem... o matko...smrod niesamowity. Po powrocie Hostelarz robi nam sniadanie,omlecik, dzemik, herbata. Autobus do Fez mamy o 20.00 bezposrednio wiec jakos trzeba przemelinowac do wieczora. Temperatura wzrosla powyzej 42 stopni. Miasteczko wymarlo. Prysznicujemy sie pare razy w ciagu dnia dla ochlody i tak ciepla woda. Przyjechal japonczyk, francuska. Lezakuja tak jak my. Z braku laku zrobilem rundke zobaczyc co sie dzieje na "miescie". A no nic. Spotkalem 3 arabow owinietych w szmaty,koltuny ktorzy lezeli na kartonach w cieniu. Siadlem sobie oboch nich na kwadrans co by popatrzec na ulice z ich perspektywy. Wymienilem pare zdan. I wrocilem. Taka tu maniana panuje ze zal odjezdzac... Hotetlikarz fajby gosciu. Taki zeuropenizowany Berber . Duzo sobie gadamy i zartujemy. Przed odjazdem robi nam solidny Tajin. Siedzimy jeszcze z godzinke na ulicy. Pach....19.30 jada modly z glosnikow na Meczecie. Kolejny dzien Ramadanu odfajkowali. Jeszcze nam stawia herbatke z miety ktora coraz bardziej lubimy, w koncu zegnamy i wio w droge. Przejezdzajac przez Errachidia dziadek z zebem na przedzie..." jakby "na nas czekal na przystanku. Wchodzi do autobusu , zegnamy sie. Dostaje 20dh na papierosy i od razu sie umywa. Po to przyszedl, z tego zyje. Sypialnia w autobusie za 170dh w kierunku Fez. Byle do rana... Fez O 1.30 w nocy kierowca zatrzymal sie przy knajpie i oglosil godzinna przerwe. Musza sie najesc przed 3. Ramadan welcome. I my cos skubnelizmy bo co tu robic.... O 6 bylismy w Fez. Doczlapalismy do mediny (stare miasto) udajac sie w kierunku hostelu. Uliczek tysiace, bardzo waskie,jestesmy gdzies blisko... Mlody chlopak doprowadza nas do drzwi o dziwo nic nie chce w zamian. W hoteliku jestesmy sami, jest ok.chciaz wali tutaj jakby pasta do podlogi. Pokoj z lazienka prze booking.com 220dh. Ruszamy na miasto, skwar,upal dokucza. Ramadan jednak przeszkadza w podrozowaniu, nie ma gdzie sie co napic, i cos przekasic. Szukamy slynnej garbarni. Oczywiscie za 5dh "przewodnik" prowadzi nas na taras z ktorego widac ta "niewolnicza" prace. Paskudna robota. Stoja w tych kolorowych kadziach i depcza skore. Syf i smrod. I tak lazimy dalej bez celu po Fezie, znowu zaczepiani dziesiatki razy... Siestujemy z godzinke na jakies lawce w ogrodach. Czekamy do wieczora, pewnie wciagniemy cos dobrego. A jutro... Jutro lecimy wieczorem do Belgii tam kiblujemy do rana na lotnisku i wtorek to juz Polska. Inszallach -"jak Bog da" po arabsku. Reasumujac: Legzira-plaze, Tubkal -gory, Erg Chebbi-pustynia , to wszystko bajka, a Marakesz, Fez uwazamy za olbrzmymi china town... z meczacymi nachalnymi arabami, ktorych jedynym celem jest wyciagnac od Ciebie kase. Wolimy odpoczywac na lonie natury. Pozdrawiamy Asia&Marcin. Umieszcze gdzies ta relacje na forach internetowych. Dlatego podawalem szczegoly i ceny.Jeszcze uzupelnie nazwy dobrych hosteli i jak tam trafic....moze ktos skorzysta w podrozy. Wczoraj o 19. 40 poszla salwa z armaty w miescie na zakonczenie kolejnego dnia w Ramadanie. Ze wszystkich glosnikow na Meczetach rozpoczely sie modly.... I miasto opustoszalo. Pozamykali kramy. Wszyscy poszli cos szamac do domow. Zrobilismy spora rundke po miescie w nocy... no po tych waskich uliczkach to niezly schiz. Ale dychamy dalej. Nikt nam krzywdy nie zrobil. Teraz sniadanko i na lotnisko. Reasumujac. Zamknelismy sie w 2000zl na osobe z przelotem za 2 tygodnie. Mozna bylo spokojnie urwac po 150zl ale tak jak pisalem po paru dniach znasz juz realia. Objechalismy kawal maroka, wiec na busy tez trochu poszlo. Cos my zobaczyli to nasze a i brzuchy nie byly puste. Najdrozej wypadaja duze miasta. Najtaniej na prowincjach. No to pakowac pleacaki i hej przygodo! |
Forum dyskusyjne
Aby korzystać z forum należy być zarejestrowanym użytkownikiem Globtroter.pl. Kliknij [TUTAJ], jęśli jesteś nowy.
Wypowiedzi użytkowników publikowane w Globtroter.pl są prywatnymi opiniami osób korzystających z Forum.
Globtroter.pl zastrzega, że nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii i w żaden sposób nie utożsamia się z poglądami wyrażanymi w tym miejscu.
Wszelkie wątpliwości prosimy kierować na adres: globtroter@globtroter.pl.
Redakcja Globtroter.pl zastrzega sobie prawo do moderowania i redagowania wypowiedzi na Forum bez podania przyczyn, zamieszczanie treści reklamowych jest zabronione.