Artyku y i relacje z podr y Globtroter w
Temburong – mniejsza część Brunei Darussalam > BRUNEI



28 luty 2005
O 1:00 w nocy jestem powtórnie w Brunei. Lotnisko jest małe, odprawa szybka, więc w kilka minut po wylądowaniu jestem już na przystrzyżonej trawie niedaleko lotniska, gdzie rozbijam namiot. Może to subiektywne odczucie, ale odnoszę wrażenie, że wilgotność powietrza jest na Borneo wyższa, niż gdziekolwiek, gdzie dotąd byłem. Budzę się dość późno mokry i lepki od potu. Początek dnia jest miły – podchodzą do mnie policjanci, witają w Brunei Darussalam i pytają, czy czegoś nie potrzebuję. Do centrum Bandar Seri Begawan jadę tym razem autobusem. Jem śniadanie w barze (jajecznica z chlebem i kawa z mlekiem) i z przystani płynę szybką motorówką do mniejszej części dwuczłonowego państwa Brunei, do prowincji Temburong. Przez rzeki i naturalne kanały między namorzynami docieram po niecałej godzinie do Bangar, stolicy prowincji. Jem bardzo smaczny obiad chiński i od policjanta otrzymuję trochę interesujących mnie informacji. Do pobliskiego Kampong Labu jadę autostopem. Ponieważ Brunei to małe państwo, więc i odległości są niewielkie. Chyba wszyscy mają tu samochody, bo nikt nie chodzi pieszo i prawie nie istnieje komunikacja publiczna. Przy rezerwacie Bukit Patoi wysiadam i zostawiwszy plecak idę przez dżunglę w górę. Wilgotność jest wprost zabójcza, cały czas leje się ze mnie pot i szybko wypijam posiadaną wodę. Dżungla jest bardzo gęsta, do tego niebo jest całkowicie zachmurzone i zbliża się wieczór, więc jest dość ciemno. Ponieważ bardzo mi się tu podoba, więc postanawiam przejść się tym szlakiem ponownie jutro. Może będzie słonecznie? Wejście do rezerwatu to biuro i kilka dachów na palach. Obawiając się deszczu śpię na drewnianej podłodze pod jednym z dachów. Miejsce jest dobrze zorganizowane, bo są nie tylko ubikacje, ale i prysznice. Jeszcze przed zaśnięciem zaczyna kropić deszcz. (Bukit Patoi)
1 marzec 2005
Pada, a właściwie kropi przez całą noc. Rano nadal jest pochmurnie, jednak ruszam ponownie na ten sam szlak przez dżunglę mając opis trasy otrzymany od pracowników rezerwatu. Teraz dostrzegam więcej, m.in. dziki ul pszczeli i gniazdo termitów. Trasa jest ciekawa, niestety jest ciemno, a słońce przebija się przez gęstwę zaledwie na krótkie momenty. Ze szczytu widok jest przymglony, dobrze widać tylko parująca dżunglę. W południe, również autostopem wracam do Bangar i czekam na otwarcie punktu informacji turystycznej, aby otrzymać zezwolenie na wstęp do jedynego parku narodowego w Brunei – Ulu Temburong. Niestety punkt jest nieczynny cały dzień, więc nie pozostaje mi nic innego, jak spróbować dostać się do parku bez przepustki. Bangar jest osadą luźno porozrzucanych domów z niewielkim centrum ze sklepami, punktami usługowymi, targowiskiem, bankiem, meczetem, szkołą i barami. Przebiega tu główna droga północnego wybrzeża Borneo. Bez czekania dojeżdżam autostopem do Batang Duri, niewielkiej osady plemienia Ibanów, gdzie kończy się droga. Dalej jest tylko dżungla, a poruszać można się tylko rzekami. Jest późne popołudnie. Ledwo wysiadam zaczyna padać rzęsisty deszcz. Schronienie przed deszczem znajduję w pobliskim hotelu organizującym wycieczki do parku Ulu Temburong, ale dość drogo, więc nie dla mnie. Dżungli Borneo już zasmakowałem. Pracownikiem hotelu jest Indonezyjczyk, z którym rozmawiam do późna w nocy. Jest kucharzem dla gości odwiedzających Ulu Temburong, ale jak twierdzi, pracy dużo nie ma. Częstuje mnie wyśmienitą kolacją (kurczak w warzywach z ryżem + ciastko i kawa na deser) i organizuje mi darmowe spanie w kontenerze. (Batang Duri)
2 marzec 2005
Słodkie bułki i smażony makaron, czyli mie goreng to obfite śniadanie. Jest dość słonecznie i bardzo, ale to bardzo parno. Na dostanie się bez przepustki do parku nie mam raczej szans, więc ruszam na spacer po okolicy. Osada leży nad rzeką, obszar jest lekko pagórkowaty i porośnięty gęstą dżunglą. Chaty z drewna na palach pokryte rdzewiejącą blachą są luźno porozrzucane i giną wśród tropikalnych drzew i zarośli. Najbardziej charakterystyczne dla ludów Borneo są tzw. długie chaty. Długa chata to po prostu długi barak, w którym mieszka wiele rodzin. Tak mieszkają tylko Ibanowie i Dajakowie, bo Malajowie mają chaty jednorodzinne. Trafiają się też sporadycznie nowe domy o europejskiej architekturze. Trafiam do takiej długiej chaty, gdzie wdaję się w dłuższą pogawędkę z mieszkańcami. W trakcie rozmowy schodzimy na tematy religijne – Ibanowie są animistami i choć obowiązującą religią Brunei jest islam, to jest to kraj tolerancyjny. Nad rzeką rozmawiam ze szkutnikiem dłubiącym pod palmą długie łodzie z drewna meranti, zahaczam o małe zoo, w którym są lokalne zwierzęta, m.in. jelenie i pocę się niesamowicie w tutejszym klimacie pijąc ogromne ilości wody. Nad rzeką próbuję złapać okazyjną łódkę, by dostać się do parku, ale bez powodzenia. Bez przepustki nie mam co myśleć o wstępie. Nieopodal osady jest wiszący most i nawet tu potrzebne jest zezwolenie, by przejść na drugą stronę rzeki, ale o to zezwolenie nie jest trudno. W rozmowach z Brunejczykami dowiaduję się trochę o ich sytuacji finansowej. Wszystko jest tanie, bo nie jest obłożone żadnym podatkiem i żyje się właściwie bez problemów finansowych. Na obiad wracam do Bangar. Stąd ponownie płynę motorówką przez rzeki i odnogi pełne namorzynów do Bandar Seri Begawan. Przez kładki Kampong Ayer dochodzę do pałacu sułtańskiego. Wieczorem docieram do małej osady nad morzem. Z centrum Muara na plażę jest blisko 2 km. Tu rozbijam namiot. (Muara)
3 marzec 2005
Na dzień dobry kąpię się w morzu. Są niewielkie fale, a woda jest bardziej rześka, niż w dotychczasowych okolicznych akwenach, a od morza wieje orzeźwiający wiatr. Plaża jest wąska, ale długa, piasek miałki i biały i jedynym mankamentem plaży są resztki drewna wyrzucone przez morze i zalegające całą plażę i niestety również sporo śmieci plastikowych. Nie ma palm tylko drzewa z liśćmi w kształcie igiełek. Przy plaży jest niewielki park z altanami i placem zabaw dla dzieci. Tu spędzam sporą część dnia, bo w cieniu przy chłodnym wietrze od morza jest przyjemny chłód. Na plaży z powodu gorąca nie da się wytrzymać. W przyplażowym barze jem obiad i po posiłku idę do centrum. Brunei to bardzo bezpieczny kraj. O pozostawiony na plaży namiot nie muszę się obawiać. Na targowisku w Muara rozmawiam nieco z kobietami przy straganach. W Brunei nie ma problemu z porozumieniem się, bo wszyscy mówią całkiem nieźle po angielsku. Kobiety trochę narzekają na brak rozrywek, o których wiedzą z telewizji – niejedna chętnie poszłaby na tańce. Sułtan zafundował wprawdzie olbrzymi park rozrywki w Jerudong, ale... wg moich rozmówczyń to dobra rozrywka do spędzenia miłych chwil z dziećmi. Miły wiatr od morza, rozgwieżdżone niebo, szum fal i kojący spokój. (Muara)
4 marzec 2005
Wylot mam po 13:00, więc nie muszę się spieszyć. Trochę leniuchuję, potem autobusem dojeżdżam do centrum handlowo-usługowego w pobliżu lotniska. Z lekkim opóźnieniem wylatuję do Australii.
Pobyt w Brunei zaliczam do bardzo udanych, pomimo wyczerpującego upału o wyjątkowej wilgotności. Ludzie są tu bardzo przychylnie nastawieni do turysty (chociaż ja ani jednego nie widziałem), jest to kraj bezpieczny i zamożny, nikt nie próbuje mnie naciągnąć, prawie wszyscy pozdrawiają mnie słowami: „Welcome to Brunei Darussalam”.
Dodane komentarze
brak komentarzy
Przydatne adresy
Brak adres w do wy wietlenia.
Inne materia y
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.