Artyku y i relacje z podr y Globtroter w
"Kingdom in the Sky" - Lesotho > LESOTHO
abm27 relacje z podróży
.....dojeżdżając do Księstwa Gór-Lesotho, zatrzymaliśmy się w Clarens, uroczej miejscowości w RPA, która słynie z dobrej bazy noclegowej i wypadowej do Parku Narodowego Golden Gate. Znajdujemy spanie w domku za jedyne R150 (randy-waluta RPA) od osoby, ceny noclegów w Clarens wahają się średnio R200-R300. Nazajutrz mamy ruszać na granicę z Lesotho, ale mamy złe wieści, od czasu kolacji ciągle pada intensywny deszcz, co może nam mocno popsuć plan wyprawy. I tak też się stało, padało całą noc.
Rankiem przekroczyliśmy bez większych problemów granicę z Lesotho "Maseru-Bridge" (co dwa lata temu nie udało mi się, zostałem wyrzucony z powodu braku wizy, którą to jedni pogranicznicy potrzebują, a inni nie), tym razem trafiliśmy na sprawną obsługę na granicy i zapłaciliśmy tylko R30 za cztery osoby, nie wnikałem dlaczego tak tanio i sam nie wiem, czy to w skutek dobrego humoru urzędnika, czy też zwykłe niedbalstwo, lub niechęć sprawdzania czy mamy tą wizę czy też nie, jak to zwał tak zwał - udało nam się wjechać!
Kierując się do centrum stolicy Maseru (1600 m n.p.m.) trafiamy na informację turystyczną w której to jest sprawna i miła obsługa, informuje nas gdzie można przenocować , co w tym kraju zobaczyć. Warunki drogowe okazują się tragiczne, większość dróg szutrowych jest nieprzejezdna (dojazd tylko samochodem 4x4, a po ostatnich ulewach nawet 4x4 może nie dać rady), a szkoda, bo do zobaczenia dużo fajnych miejsc, dlatego też rezygnujemy z odwiedzenia Semonkong z przepięknym prawie 200-stu metrowym wodospadem Maletsunyane Falls. Alternatywą jest dobra droga asfaltowa, kręta dobrze oznaczona (których mało w tym kraju) do Mohale Dam, jest to zapora wybudowana z kamienia, położona nad rzeką Senqunyane. Celem tamy jest zapewnienie źródła dochodu dla Lesotho, które dostarcza wodę do centralnej prowincji Gauteng RPA, jak również do generowania energii wodnej dla Lesotho (obecnie prawie 100% zapotrzebowania Lesotho). Zwiedzamy zaporę wodną z pięknym, zapierającym dech widokiem na okoliczne góry i szczyty, po których chciało by się wędrować. Nagrodą za trudy dotarcia i wjechania do Księstwa Gór, była możliwość podziwiania wspaniałych górskich krajobrazów, zwiedzania licznych małych wiosek, odwiedzania okrągłych chat lepionych z gliny, krytych strzechą i fotografowania czarnych górali przemierzających trawiaste zbocza na osiołkach i koniach. Pasterze ubrani w tradycyjne gumowe buty, narzutę z barwnego koca, obowiązkowo kominiarka osłaniająca od wiatru i stożkowy słomiany kapelusz zwieńczony fantazyjną kokardą, a "dizajn" nakrycia głowy odwzorowany z okolicznych szczytów.
Ciekawostką jest, że, Królestwo Lesotho w swej nowej fladze, po niespełna dwudziestu latach ponownie umieściło wizerunek tradycyjnego kapelusza, noszonego przez lud Basotho.
Śpimy w Romie w Trading Post Guest House, polecił nam to miejsce jeden z Globtroterów, wynajmujemy dwa domki w Afrykańskim stylu po R150 od osoby. Jak na ubogi kraj warunki do spania w przyzwoite, z ładną kuchnią dobrze wyposażoną, kuchenka, naczynia, kawka , herbatka, grill na zewnątrz, jednym słowem - dobre i znośne warunki. Rano wyruszamy z miejscowym przewodnikiem za jedyne R50 w okoliczne góry, aby zobaczyć odciski stóp dinozaurów na skałach , ukazują się nam ładne widoczki na okolicę, odwiedzamy miejscową wytwórnie domowego dwudniowego piwa (poznajemy jak wygląda proces ważenia piwa w tubylczych warunkach - nie wygląda to za ciekawie), a smak i barwa lokalnego trunku nie zachęca do rozkoszowania sie tym napojem.
Próbuje przejechać się na osiołku, którego niechętnie pozwolił mi dosiąść za niewielką odpłatnością przejeżdżający koło nas tubylec, nawet się to udaje, zabawa na całego. Miejscowe dzieciaczki z ciekawością obserwują nas i chcą nawiązać kontakt, udaje się to tylko na podstawie wymiany uśmiechów, lub podaniem symbolicznej piątki, niestety bariera językowa nie pozwala na więcej, mimo coraz lepszej edukacji większość dzieci mówi w swoim języku - Sesotho, tylko co niektóre znają podstawy angielskiego. Mieszkają tam ludzie bardzo biedni, ale pracowici, mili i otwarci dla nas. Centrum miasteczka bardzo małe, wielu tubylców przechodzi w prawo i w lewo nie wiadomo w jakim celu, ale mają w Romie uniwersytet przedstawiany jako jedna z atrakcji w tej okolicy i parę sklepów zaopatrzonych w podstawowe produkty. Po zwiedzeniu okolicy ruszamy dobrą drogą asfaltową w kierunku granicy Van Roones Gate. Szybko się odprawiamy, obierając namiary na Port Elizabeth w RPA.
I tak kończy się nasza krótka przygoda z Księstwem Gór, o którym mało kto wie, że jest to jedyny kraj na świecie położony w całości na wysokości ponad 1000 m n.p.m.
Rankiem przekroczyliśmy bez większych problemów granicę z Lesotho "Maseru-Bridge" (co dwa lata temu nie udało mi się, zostałem wyrzucony z powodu braku wizy, którą to jedni pogranicznicy potrzebują, a inni nie), tym razem trafiliśmy na sprawną obsługę na granicy i zapłaciliśmy tylko R30 za cztery osoby, nie wnikałem dlaczego tak tanio i sam nie wiem, czy to w skutek dobrego humoru urzędnika, czy też zwykłe niedbalstwo, lub niechęć sprawdzania czy mamy tą wizę czy też nie, jak to zwał tak zwał - udało nam się wjechać!
Kierując się do centrum stolicy Maseru (1600 m n.p.m.) trafiamy na informację turystyczną w której to jest sprawna i miła obsługa, informuje nas gdzie można przenocować , co w tym kraju zobaczyć. Warunki drogowe okazują się tragiczne, większość dróg szutrowych jest nieprzejezdna (dojazd tylko samochodem 4x4, a po ostatnich ulewach nawet 4x4 może nie dać rady), a szkoda, bo do zobaczenia dużo fajnych miejsc, dlatego też rezygnujemy z odwiedzenia Semonkong z przepięknym prawie 200-stu metrowym wodospadem Maletsunyane Falls. Alternatywą jest dobra droga asfaltowa, kręta dobrze oznaczona (których mało w tym kraju) do Mohale Dam, jest to zapora wybudowana z kamienia, położona nad rzeką Senqunyane. Celem tamy jest zapewnienie źródła dochodu dla Lesotho, które dostarcza wodę do centralnej prowincji Gauteng RPA, jak również do generowania energii wodnej dla Lesotho (obecnie prawie 100% zapotrzebowania Lesotho). Zwiedzamy zaporę wodną z pięknym, zapierającym dech widokiem na okoliczne góry i szczyty, po których chciało by się wędrować. Nagrodą za trudy dotarcia i wjechania do Księstwa Gór, była możliwość podziwiania wspaniałych górskich krajobrazów, zwiedzania licznych małych wiosek, odwiedzania okrągłych chat lepionych z gliny, krytych strzechą i fotografowania czarnych górali przemierzających trawiaste zbocza na osiołkach i koniach. Pasterze ubrani w tradycyjne gumowe buty, narzutę z barwnego koca, obowiązkowo kominiarka osłaniająca od wiatru i stożkowy słomiany kapelusz zwieńczony fantazyjną kokardą, a "dizajn" nakrycia głowy odwzorowany z okolicznych szczytów.
Ciekawostką jest, że, Królestwo Lesotho w swej nowej fladze, po niespełna dwudziestu latach ponownie umieściło wizerunek tradycyjnego kapelusza, noszonego przez lud Basotho.
Śpimy w Romie w Trading Post Guest House, polecił nam to miejsce jeden z Globtroterów, wynajmujemy dwa domki w Afrykańskim stylu po R150 od osoby. Jak na ubogi kraj warunki do spania w przyzwoite, z ładną kuchnią dobrze wyposażoną, kuchenka, naczynia, kawka , herbatka, grill na zewnątrz, jednym słowem - dobre i znośne warunki. Rano wyruszamy z miejscowym przewodnikiem za jedyne R50 w okoliczne góry, aby zobaczyć odciski stóp dinozaurów na skałach , ukazują się nam ładne widoczki na okolicę, odwiedzamy miejscową wytwórnie domowego dwudniowego piwa (poznajemy jak wygląda proces ważenia piwa w tubylczych warunkach - nie wygląda to za ciekawie), a smak i barwa lokalnego trunku nie zachęca do rozkoszowania sie tym napojem.
Próbuje przejechać się na osiołku, którego niechętnie pozwolił mi dosiąść za niewielką odpłatnością przejeżdżający koło nas tubylec, nawet się to udaje, zabawa na całego. Miejscowe dzieciaczki z ciekawością obserwują nas i chcą nawiązać kontakt, udaje się to tylko na podstawie wymiany uśmiechów, lub podaniem symbolicznej piątki, niestety bariera językowa nie pozwala na więcej, mimo coraz lepszej edukacji większość dzieci mówi w swoim języku - Sesotho, tylko co niektóre znają podstawy angielskiego. Mieszkają tam ludzie bardzo biedni, ale pracowici, mili i otwarci dla nas. Centrum miasteczka bardzo małe, wielu tubylców przechodzi w prawo i w lewo nie wiadomo w jakim celu, ale mają w Romie uniwersytet przedstawiany jako jedna z atrakcji w tej okolicy i parę sklepów zaopatrzonych w podstawowe produkty. Po zwiedzeniu okolicy ruszamy dobrą drogą asfaltową w kierunku granicy Van Roones Gate. Szybko się odprawiamy, obierając namiary na Port Elizabeth w RPA.
I tak kończy się nasza krótka przygoda z Księstwem Gór, o którym mało kto wie, że jest to jedyny kraj na świecie położony w całości na wysokości ponad 1000 m n.p.m.
Dodane komentarze
brak komentarzy
Przydatne adresy
Brak adres w do wy wietlenia.
Inne materia y
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.