Artyku y i relacje z podr y Globtroter w
Podniebne Królestwo - Lesotho > LESOTHO, RPA



Do Lesoto można wjechać z RPA lub …. z RPA. Jest to bowiem jedyny sąsiad tego maleńkiego afrykańskiego państwa, stanowiącego dumne Księstwo wśród gór, enklawę o powierzchni 30 tys km2 . Jedynym bogactwem naturalnym Lesoto jest …. woda. Niektórzy dodają jeszcze – i tania siła robocza. Bezrobocie jest rzeczywiście bardzo wysokie, dlatego wielu Lesotańczyków szuka pracy w RPA.
Nasłuchałem się wielu historii na temat tego kraju. Wystarczająco wielu, by w 2008 roku zdecydować się na wyprawę szlakiem najmniejszych krajów południowej Afryki. Pierwszym na trasie było właśnie Lesoto.
Wraz z kilkoma przyjaciółmi przemieszczaliśmy się wynajętym busem. Nissan Primastar doskonale sprawdzał się w Republice Afryki Południowej, jednak mój pomysł, aby tym autem udać się do Lesoto wywoływał szczere zdumienie u większości osób, z którymi o tym rozmawiałem. Jestem wszakże zbyt uparty i przekorny, by zrezygnować z planu tylko z powodu odmiennego zdania innych.
Do przejścia granicznego Maseru Bridge pędziłem z Bloemfontain (gdzie odbierałem ostatniego uczestnika naszej wyprawy) pełen niepokoju. Słyszałem bowiem sprzeczne opinie na temat godzin otwarcia tego przejścia, oraz możliwości otrzymania wiz wjazdowych. Nie miałem też jasnej koncepcji punktu docelowego, a opowieści o drogach zasypanych kamieniami spowodowały u mnie jedyne postanowienie: nie będę tam jeździł po nocy.
Na przejściu prawie kilometrowa kolejka samochodów, na szczęście dość sprawnie przemieszczających się przez całkiem nowoczesny terminal. Okazuje się, że przejście jest całodobowe.
Wysiadam z auta i ustawiam się w długiej kolejce oczekujących do Immigration Office. Jestem jedynym białym, budzę więc zainteresowanie urzędników. Sympatyczna pani uważnie wysłuchuje mojej opowieści o zimowej Polsce, której jednak nie może znaleźć w swoich oficjalnych wykazach państw w ruchu bezwizowym. Mam deja vu, bowiem podobną przygodę przerobiłem już kiedyś w Namibii.
- Polska…Poland...European Union…- tłumaczę cierpliwie.
W końcu zapada decyzja, że musi obejrzeć na żywo wszystkie twarze z paszportów które jej wręczyłem. Gdy tylko osobiście poznała całą szóstkę – bez problemu wbiła pieczątki uprawniające do 14 dniowej wizyty w Lesoto.
Ruszamy więc w drogę.
Maseru to jedna z najwyżej położonych stolic na świecie. Daleko mu do La Paz w Boliwii (ok. 3800mnpm), ale ze swoją wysokością 1630m pozostawia w tyle Katmandu (1360) czy Andorę (1409). Jest to jednak coś w rodzaju ogromnego płaskowyżu, więc nie czuć klimatu górskiego.
Robimy krótki postój na zakup jedzenia i miejscowego piwa, przy okazji poznajemy lokalną walutę. Wymieniam trochę randów na maloti. Będą na pamiątkę. W Lesoto obie waluty – miejscowa i południowoafrykańska – funkcjonują równorzędnie w relacji 1:1. Jednak po wyjeździe stamtąd, maloti stają się li-tylko egzotyczną pamiątką z podróży i nie są wymienialne nigdzie poza granicami kraju.
Jedziemy po doskonałym asfalcie. Gdzie te bezdroża?
Robi się ciemno, a droga połyskuje „kocimi oczkami”, które fenomenalnie ułatwiają jazdę. Nawierzchnia robi się nieco gorsza kilkanaście kilometrów za Maseru, ale zupełnie przyzwoitą drogą docieramy do miasteczka Roma.
Z pewnym trudem odnajduję Trading Post Guest House – położone na prawo od głównej drogi, w dzień jest niewątpliwie świetnie widoczne, ale w nocy… Właścicielka jest nieco zdziwiona przybyciem tak licznej a niezapowiedzianej grupy, ale bez kłopotów lokuje nas w urokliwych domkach i pokoikach.
Tradycje tego miejsca sięgają ponad stu lat wstecz, gdy zbudowano tu punkt przeładunku i dystrybucji poczty. Obecnie to niezwykle zadbane miejsce, ze świetną obsługą. Nie tylko my doceniliśmy to miejsce – w czasie naszego pobytu stacjonowała tu grupa motocyklistów biorących udział w Rajdzie Transafrykańskim. Twardziele …
Roma to duży ośrodek akademicki. Duży oczywiście jak na warunki lesotańskie. W centrum spotykamy całą masę młodych ludzi. Większość okupuje pobliskie murki i zakamarki, otaczając się chmurami dymu, który wydaje się mieć nie całkiem legalny zapach…
Wchodzimy do jedynej większej „restauracji”. Panują tu osobliwe zwyczaje. Można zamówić każde danie pod warunkiem, że będzie to kurczak. Do wyboru są dwie kategorie lokalu. W środku samoobsługa i stoliki gdzie (zazwyczaj na stojąco) można zjeść zamówione przy barze danie.
Dla oszczędnych - wersja u konkurencji. Przed lokalem rozstawione są grille gdzie można obserwować cały proces przyrządzania udka wyciągniętego z reklamówki.
Nawiązuję dobry kontakt z „właścicielem” i chwilę później siedzimy w osobnym pomieszczeniu, na zapleczu.
Kelner dwoił się i troił. Byłem tam naprawdę wzruszony. To nic, że siedzieliśmy na połamanych krzesłach, przy obrusie nie pierwszej czystości, że sztućce podane były zupełnie na odwrót, kurczak był mały, żylasty i podany na poszczerbionych talerzach. Inni goście tego lokalu nie mieli krzeseł, a jedynie ławy, bez jakiegokolwiek nakrycia, a kurczaka trzymali w garści… Czułem, że nasi gospodarze zrobili naprawdę wszystko, abyśmy czuli się podjęci po królewsku. Dla nich ważne było to, że grupa białych turystów wybrała ich lokal, zamiast restauracji w hoteliku.
Następnego poranka idziemy na spacer wokół miasteczka. Grupa dzieciaków podjęła się zaprowadzenia nas do skał, na których widać odciśnięte ślady stóp dinozaurów.
Maluchy w większości są na bosaka, ale pod kamieniach i skałach poruszają się dużo sprawniej niż nasza dobrze obuta ekipa. Budzą się we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony fascynacja tym jak można się przystosować do tych ciężkich warunków. Z drugiej jednak, żal i bezsilna złość, że w jednych krajach takie kilkuletnie dzieci są rozpieszczane najlepszymi ciuchami i słodyczami, zaś te tutaj nie mają szans nie tylko na edukację, ale nawet na skarpetki i buty…
Spotykamy pierwszych prawdziwych górali. Podstawowy środek transportu w Lesoto to osiołek lub koń. Dosiadany zazwyczaj na oklep jest przywilejem starszyzny. „Młodzież młodsza” pilnuje pasących się kóz (bardzo nam bliskich, bowiem z ich futra uzyskuje się moher) na pieszo.
Skały, na których pozostały odciski dinozaurów są w Lesoto tak popularne, że nie są jakoś szczególnie oznakowane. Możliwość przyłożenia dłoni w miejsce, w które wiele tysięcy lat temu wdepnął prehistoryczny gad, wywołuje wszakże dziwne uczucie. Taka jedność z historią Ziemi…
Wieczór w błogiej ciszy, wśród majestatycznych gór, pod rozgwieżdżonym niebem ma w sobie magię, której żadna opowieść nie przekaże. Góry mają swoją siłę.
Nasz kolejny cel to Semonkong. Pełen werwy ruszam z Romy, lecz już po kilkuset metrach droga się zwęża i przybywa w niej dziur. Kilka kilometrów dalej kończy się asfalt. Kilkanaście kilometrów później szutrowa droga zaczyna piąć się pionowo w górę. Samochód zapakowany gratami ledwie ciągnie na pierwszym biegu. Raz z jednej, raz z drugiej strony traktu rozciąga się przepaść. Powoli nabieram wprawy. Kamienie są coraz większe i leżą w najprzedziwniejszych konfiguracjach. Starając się utrzymać jako takie tempo jazdy momentami driftujemy w zakrętach. Adrenalina przyjemnie podnosi się w organiźmie. Mimo wszystko to wciąż droga ogólnodostępna.
Tu muszę wyjaśnieć, że w Lesoto drogi dzielą się na kilka kategorii.
Pierwsza, to drogi przejezdne dla wszystkich pojazdów, w każdych warunkach pogodowych. Są oznaczone jako główne, ale należą do nich zarówno szerokie asfaltowe szosy wokół Maseru, jak i wyboiste trakty, którymi mamy okazję się przemieszczać.
Druga kategoria, to drogi dostępne dla samochodów z napędem na cztery koła, oraz w dla aut z napędem na jedną oś, ale tylko w okresie gdy nie pada deszcz.
Trzecia kategoria, to drogi przejezdne jedynie dla aut 4x4. Dodam, że nie wystarczy tu bulwarówka typu Honda CRV, VW Tiguan, czy inne śliczności znane z europejskich dróg. Tu bardziej potrzebne są stalowe nerwy, wyciągarka i solidne, wysokie zawieszenie, niż błyszczący lakier, klimatyzacja i bajery przyciągające wzrok panienek z modnego pubu.
Są w końcu drogi, o których miejscowi mówią: czasem da się przejechać. Oznacza to, że możesz się tam zapuścić, jeśli dysponujesz dobrze opancerzonym pojazdem gąsienicowym, który posiada możliwości lądownika marsjańskiego, a czasem pojazdu podwodnego. Jeśli jesteś przy tym MacGywerem, nie zastanawiaj się. Jedź.
Z duszą na ramieniu zjeżdżamy do Semonkong Lodge. Dostajemy śliczny domek, z widokiem na góry. Wieczór spędzamy przy kominku, bo na zewnątrz rozpętała się burza. Pioruny strzelają po okolicznych skałach, echo dudni w oddali. Znowu mam poczucie małości wobec całej tej potęgi.
Kolejny dzień i kolejne atrakcje.
Niedaleko (hmmm) od Semonkong znajduje się wodospad na rzece Senqu. To tutejsza wersja nazwy Orange River, płynącej później przez całe RPA i stanowiącej granicę z Namibią. W Lesoto znajduje się źródło tej wielkiej rzeki.
Postanawiamy zapisać się w historii. Co z tego że komercyjnej, ale popartej certyfikatem Księgi Rekordów Guinessa.
Po krótkim treningu i nauce zjazdu na linie z „maleńkiej” bo tylko dwudziestometrowej skały, jedziemy na Maletsunyane Falls. Tutaj dokonujemy historycznego wyczynu. Jako pierwsi Polacy pokonujemy najwyższy na świecie zjazd na linie. To ponad 200 metrów pionowej skały, bez żadnego przystanku. Jeśli masz lęk wysokości, to doskonałe miejsce by się z niego wyleczyć, lub …. ostatecznie zejść na zawał.
Aby dopełnić dzieła zniszczenia nadmiaru tkanki tłuszczowej w organiźmie, po zjechaniu na dół, ruszam dnem kanionu wyrzeźbionego przez nurt rzeki. Początek nie jest łatwy, bowiem spadająca woda próbuje zmieść moje wątłe nogi ze śliskich kamieni. Każdy krok, to ryzyko połamania piszczeli, ale… przecież nie jestem tu pierwszy, a poza tym… Polakiem jestem!
Później było jeszcze ciekawiej. Wspinaczka w całkowicie przemoczonym ubraniu, po prawie pionowej skale, w upale sięgającym 40 stopni… Tak! To Tygrysy lubią najbardziej!
Gdy już siedzieliśmy przy wieczornym piwku, jednego byliśmy pewni – tego się nie zapomina.
Od poznanych w barze znajomych wyciągam sporo cennych informacji na temat ciekawych miejsc które trzeba odwiedzić. Malealea – urocze wodospady, wędrówki na konikach pony. Sani Top – najwyżej położona Lodge w tych górach (już po stronie RPA). Zbieram informacje o niedrogich punktach noclegowych – nigdy nie wiadomo, kiedy się to przyda.
Ten wieczór miał jednak i inny wymiar. Spędziłem go na długich rozmowach z miejscowymi i naradach z podróżnikami, którzy przyjechali do Semonkong pojazdami mniej osobliwymi niż nasz van. Zrozumiałem bezmiar swojej naiwności w planowaniu przeprawy przez Sani Pass. Studiując mapę odkryłem ogrom błędu we wcześniejszych rachubach. Nasza dotychczasowa średnia prędkość po Lesoto wyniosła 25 km/h. Ale prawdziwe bezdroża dopiero się zaczynały. Większość z nich jest nie do pokonania przez nasze autko. Po obejrzeniu poobijanego Nissana Terrano, Toyoty Land Cruiser z poobdzieranym podwoziem moja decyzja mogła być tylko jedna. Wycofujemy się.
I tak z poczuciem drobnego niedosytu opuszczaliśmy ten wspaniały kraj, pełen cudownych krajobrazów. Drobnego, bowiem zasmakowaliśmy tego, co tu najlepsze. Ale wyjeżdżając z niedosytem, wiem że na pewno tu jeszcze wrócę.
Zamiast podsumowania, kilka rad.
Niektóre przejścia graniczne czynne są całą dobę (np Maseru Bridge), inne niekoniecznie (np Sani Pass od 8 rano do 16.00). W dodatku godziny mogą się zmienić. Warto sprawdzić to wcześniej i przybyć z zapasem czasowym. Procedury na granicy mogą zająć równie dobrze 10 minut jak i dwie godziny.
Jeśli wybierasz się do Lesoto, potrzebne będą ubrania takie jak w góry. Najwyższe szczyty leżą mocno powyżej 3 tys metrów. Najniższe miejsce leży na zachodzie (u zbiegu dwóch rzek – Makhaleng i Sensu) ale i tak jest to 1400 m npm. Nie miej złudzeń – mimo że to Afryka, w zimie pada tu śnieg. W nocy zimno jest nawet latem. Sprawdzone.
Podróżując własnym samochodem tankuj na każdej stacji benzynowej. Kolejna będzie nie wiadomo gdzie. Dobrze też mieć zapas paliwa ze sobą.
Koło zapasowe i zestaw naprawczy to komplet, bez którego nie przekraczaj nawet granicy.
Jedzenie można kupić w miasteczkach, choć nie ma tu wielkiego wyboru czy wybitnych specjałów. W tym względzie to jest prawdziwa Afryka. I to ta biedniejsza.
Noclegi można znaleźć w hotelach, w warunkach europejskich, za cenę od 40-50$ wzwyż. Można też nocować w bardzo przyzwoitych miejscach, gdzie ceny nie przekroczą 8-10$. Dawne punkty przeładunku poczty, to obecnie często Domy Gościnne. Sprawdzony przeze mnie i godny polecenia jest ten w Roma. Trading Post Guest House, (www.tradingpost.co.za) – noclegi od 7$.
Niedaleko Mokhotlong, znajduje się Molumong Guest House & Bacpackers, skąd można planować wyjścia w góry. Nie ma tu restauracji, więc trzeba mieć własne wyżywienie. Nocleg 10$.
Wspomniany wcześniej Sani Top Chalet znajduje się jeszcze po stronie RPA, jest atrakcją samą w sobie. www.sanitopchalet.co.za
Stąd warto wypuścić się na kilkudniową wyprawę z przewodnikiem (lub w grupie) do Sehlabathebe National Park
W Semonkong na pewno warto zatrzymać się w Semonkong Lodge (www.placeofsmoke.co.ls) Nocleg od 90 ZAR.
W Malealea wszyscy polecają Malealea Lodge www.malealea.com Nocleg od 11$. Przekazuję więc, może się przyda.
Z przyczyn oczywistych, małe szanse są na znalezienie bankomatów, czy banków gdzie można wymienić walutę. Wszystkich tych zabiegów należy dokonać w RPA.
Wracając do RPA nie zapomnij kupić czapeczki. Dużej albo małej. Tej specjalnej, która jest najlepszą pamiątką i którą możesz spotkać jedynie tu.
Na pewno będziesz wiedzieć o którą chodzi :)
Nasłuchałem się wielu historii na temat tego kraju. Wystarczająco wielu, by w 2008 roku zdecydować się na wyprawę szlakiem najmniejszych krajów południowej Afryki. Pierwszym na trasie było właśnie Lesoto.
Wraz z kilkoma przyjaciółmi przemieszczaliśmy się wynajętym busem. Nissan Primastar doskonale sprawdzał się w Republice Afryki Południowej, jednak mój pomysł, aby tym autem udać się do Lesoto wywoływał szczere zdumienie u większości osób, z którymi o tym rozmawiałem. Jestem wszakże zbyt uparty i przekorny, by zrezygnować z planu tylko z powodu odmiennego zdania innych.
Do przejścia granicznego Maseru Bridge pędziłem z Bloemfontain (gdzie odbierałem ostatniego uczestnika naszej wyprawy) pełen niepokoju. Słyszałem bowiem sprzeczne opinie na temat godzin otwarcia tego przejścia, oraz możliwości otrzymania wiz wjazdowych. Nie miałem też jasnej koncepcji punktu docelowego, a opowieści o drogach zasypanych kamieniami spowodowały u mnie jedyne postanowienie: nie będę tam jeździł po nocy.
Na przejściu prawie kilometrowa kolejka samochodów, na szczęście dość sprawnie przemieszczających się przez całkiem nowoczesny terminal. Okazuje się, że przejście jest całodobowe.
Wysiadam z auta i ustawiam się w długiej kolejce oczekujących do Immigration Office. Jestem jedynym białym, budzę więc zainteresowanie urzędników. Sympatyczna pani uważnie wysłuchuje mojej opowieści o zimowej Polsce, której jednak nie może znaleźć w swoich oficjalnych wykazach państw w ruchu bezwizowym. Mam deja vu, bowiem podobną przygodę przerobiłem już kiedyś w Namibii.
- Polska…Poland...European Union…- tłumaczę cierpliwie.
W końcu zapada decyzja, że musi obejrzeć na żywo wszystkie twarze z paszportów które jej wręczyłem. Gdy tylko osobiście poznała całą szóstkę – bez problemu wbiła pieczątki uprawniające do 14 dniowej wizyty w Lesoto.
Ruszamy więc w drogę.
Maseru to jedna z najwyżej położonych stolic na świecie. Daleko mu do La Paz w Boliwii (ok. 3800mnpm), ale ze swoją wysokością 1630m pozostawia w tyle Katmandu (1360) czy Andorę (1409). Jest to jednak coś w rodzaju ogromnego płaskowyżu, więc nie czuć klimatu górskiego.
Robimy krótki postój na zakup jedzenia i miejscowego piwa, przy okazji poznajemy lokalną walutę. Wymieniam trochę randów na maloti. Będą na pamiątkę. W Lesoto obie waluty – miejscowa i południowoafrykańska – funkcjonują równorzędnie w relacji 1:1. Jednak po wyjeździe stamtąd, maloti stają się li-tylko egzotyczną pamiątką z podróży i nie są wymienialne nigdzie poza granicami kraju.
Jedziemy po doskonałym asfalcie. Gdzie te bezdroża?
Robi się ciemno, a droga połyskuje „kocimi oczkami”, które fenomenalnie ułatwiają jazdę. Nawierzchnia robi się nieco gorsza kilkanaście kilometrów za Maseru, ale zupełnie przyzwoitą drogą docieramy do miasteczka Roma.
Z pewnym trudem odnajduję Trading Post Guest House – położone na prawo od głównej drogi, w dzień jest niewątpliwie świetnie widoczne, ale w nocy… Właścicielka jest nieco zdziwiona przybyciem tak licznej a niezapowiedzianej grupy, ale bez kłopotów lokuje nas w urokliwych domkach i pokoikach.
Tradycje tego miejsca sięgają ponad stu lat wstecz, gdy zbudowano tu punkt przeładunku i dystrybucji poczty. Obecnie to niezwykle zadbane miejsce, ze świetną obsługą. Nie tylko my doceniliśmy to miejsce – w czasie naszego pobytu stacjonowała tu grupa motocyklistów biorących udział w Rajdzie Transafrykańskim. Twardziele …
Roma to duży ośrodek akademicki. Duży oczywiście jak na warunki lesotańskie. W centrum spotykamy całą masę młodych ludzi. Większość okupuje pobliskie murki i zakamarki, otaczając się chmurami dymu, który wydaje się mieć nie całkiem legalny zapach…
Wchodzimy do jedynej większej „restauracji”. Panują tu osobliwe zwyczaje. Można zamówić każde danie pod warunkiem, że będzie to kurczak. Do wyboru są dwie kategorie lokalu. W środku samoobsługa i stoliki gdzie (zazwyczaj na stojąco) można zjeść zamówione przy barze danie.
Dla oszczędnych - wersja u konkurencji. Przed lokalem rozstawione są grille gdzie można obserwować cały proces przyrządzania udka wyciągniętego z reklamówki.
Nawiązuję dobry kontakt z „właścicielem” i chwilę później siedzimy w osobnym pomieszczeniu, na zapleczu.
Kelner dwoił się i troił. Byłem tam naprawdę wzruszony. To nic, że siedzieliśmy na połamanych krzesłach, przy obrusie nie pierwszej czystości, że sztućce podane były zupełnie na odwrót, kurczak był mały, żylasty i podany na poszczerbionych talerzach. Inni goście tego lokalu nie mieli krzeseł, a jedynie ławy, bez jakiegokolwiek nakrycia, a kurczaka trzymali w garści… Czułem, że nasi gospodarze zrobili naprawdę wszystko, abyśmy czuli się podjęci po królewsku. Dla nich ważne było to, że grupa białych turystów wybrała ich lokal, zamiast restauracji w hoteliku.
Następnego poranka idziemy na spacer wokół miasteczka. Grupa dzieciaków podjęła się zaprowadzenia nas do skał, na których widać odciśnięte ślady stóp dinozaurów.
Maluchy w większości są na bosaka, ale pod kamieniach i skałach poruszają się dużo sprawniej niż nasza dobrze obuta ekipa. Budzą się we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony fascynacja tym jak można się przystosować do tych ciężkich warunków. Z drugiej jednak, żal i bezsilna złość, że w jednych krajach takie kilkuletnie dzieci są rozpieszczane najlepszymi ciuchami i słodyczami, zaś te tutaj nie mają szans nie tylko na edukację, ale nawet na skarpetki i buty…
Spotykamy pierwszych prawdziwych górali. Podstawowy środek transportu w Lesoto to osiołek lub koń. Dosiadany zazwyczaj na oklep jest przywilejem starszyzny. „Młodzież młodsza” pilnuje pasących się kóz (bardzo nam bliskich, bowiem z ich futra uzyskuje się moher) na pieszo.
Skały, na których pozostały odciski dinozaurów są w Lesoto tak popularne, że nie są jakoś szczególnie oznakowane. Możliwość przyłożenia dłoni w miejsce, w które wiele tysięcy lat temu wdepnął prehistoryczny gad, wywołuje wszakże dziwne uczucie. Taka jedność z historią Ziemi…
Wieczór w błogiej ciszy, wśród majestatycznych gór, pod rozgwieżdżonym niebem ma w sobie magię, której żadna opowieść nie przekaże. Góry mają swoją siłę.
Nasz kolejny cel to Semonkong. Pełen werwy ruszam z Romy, lecz już po kilkuset metrach droga się zwęża i przybywa w niej dziur. Kilka kilometrów dalej kończy się asfalt. Kilkanaście kilometrów później szutrowa droga zaczyna piąć się pionowo w górę. Samochód zapakowany gratami ledwie ciągnie na pierwszym biegu. Raz z jednej, raz z drugiej strony traktu rozciąga się przepaść. Powoli nabieram wprawy. Kamienie są coraz większe i leżą w najprzedziwniejszych konfiguracjach. Starając się utrzymać jako takie tempo jazdy momentami driftujemy w zakrętach. Adrenalina przyjemnie podnosi się w organiźmie. Mimo wszystko to wciąż droga ogólnodostępna.
Tu muszę wyjaśnieć, że w Lesoto drogi dzielą się na kilka kategorii.
Pierwsza, to drogi przejezdne dla wszystkich pojazdów, w każdych warunkach pogodowych. Są oznaczone jako główne, ale należą do nich zarówno szerokie asfaltowe szosy wokół Maseru, jak i wyboiste trakty, którymi mamy okazję się przemieszczać.
Druga kategoria, to drogi dostępne dla samochodów z napędem na cztery koła, oraz w dla aut z napędem na jedną oś, ale tylko w okresie gdy nie pada deszcz.
Trzecia kategoria, to drogi przejezdne jedynie dla aut 4x4. Dodam, że nie wystarczy tu bulwarówka typu Honda CRV, VW Tiguan, czy inne śliczności znane z europejskich dróg. Tu bardziej potrzebne są stalowe nerwy, wyciągarka i solidne, wysokie zawieszenie, niż błyszczący lakier, klimatyzacja i bajery przyciągające wzrok panienek z modnego pubu.
Są w końcu drogi, o których miejscowi mówią: czasem da się przejechać. Oznacza to, że możesz się tam zapuścić, jeśli dysponujesz dobrze opancerzonym pojazdem gąsienicowym, który posiada możliwości lądownika marsjańskiego, a czasem pojazdu podwodnego. Jeśli jesteś przy tym MacGywerem, nie zastanawiaj się. Jedź.
Z duszą na ramieniu zjeżdżamy do Semonkong Lodge. Dostajemy śliczny domek, z widokiem na góry. Wieczór spędzamy przy kominku, bo na zewnątrz rozpętała się burza. Pioruny strzelają po okolicznych skałach, echo dudni w oddali. Znowu mam poczucie małości wobec całej tej potęgi.
Kolejny dzień i kolejne atrakcje.
Niedaleko (hmmm) od Semonkong znajduje się wodospad na rzece Senqu. To tutejsza wersja nazwy Orange River, płynącej później przez całe RPA i stanowiącej granicę z Namibią. W Lesoto znajduje się źródło tej wielkiej rzeki.
Postanawiamy zapisać się w historii. Co z tego że komercyjnej, ale popartej certyfikatem Księgi Rekordów Guinessa.
Po krótkim treningu i nauce zjazdu na linie z „maleńkiej” bo tylko dwudziestometrowej skały, jedziemy na Maletsunyane Falls. Tutaj dokonujemy historycznego wyczynu. Jako pierwsi Polacy pokonujemy najwyższy na świecie zjazd na linie. To ponad 200 metrów pionowej skały, bez żadnego przystanku. Jeśli masz lęk wysokości, to doskonałe miejsce by się z niego wyleczyć, lub …. ostatecznie zejść na zawał.
Aby dopełnić dzieła zniszczenia nadmiaru tkanki tłuszczowej w organiźmie, po zjechaniu na dół, ruszam dnem kanionu wyrzeźbionego przez nurt rzeki. Początek nie jest łatwy, bowiem spadająca woda próbuje zmieść moje wątłe nogi ze śliskich kamieni. Każdy krok, to ryzyko połamania piszczeli, ale… przecież nie jestem tu pierwszy, a poza tym… Polakiem jestem!
Później było jeszcze ciekawiej. Wspinaczka w całkowicie przemoczonym ubraniu, po prawie pionowej skale, w upale sięgającym 40 stopni… Tak! To Tygrysy lubią najbardziej!
Gdy już siedzieliśmy przy wieczornym piwku, jednego byliśmy pewni – tego się nie zapomina.
Od poznanych w barze znajomych wyciągam sporo cennych informacji na temat ciekawych miejsc które trzeba odwiedzić. Malealea – urocze wodospady, wędrówki na konikach pony. Sani Top – najwyżej położona Lodge w tych górach (już po stronie RPA). Zbieram informacje o niedrogich punktach noclegowych – nigdy nie wiadomo, kiedy się to przyda.
Ten wieczór miał jednak i inny wymiar. Spędziłem go na długich rozmowach z miejscowymi i naradach z podróżnikami, którzy przyjechali do Semonkong pojazdami mniej osobliwymi niż nasz van. Zrozumiałem bezmiar swojej naiwności w planowaniu przeprawy przez Sani Pass. Studiując mapę odkryłem ogrom błędu we wcześniejszych rachubach. Nasza dotychczasowa średnia prędkość po Lesoto wyniosła 25 km/h. Ale prawdziwe bezdroża dopiero się zaczynały. Większość z nich jest nie do pokonania przez nasze autko. Po obejrzeniu poobijanego Nissana Terrano, Toyoty Land Cruiser z poobdzieranym podwoziem moja decyzja mogła być tylko jedna. Wycofujemy się.
I tak z poczuciem drobnego niedosytu opuszczaliśmy ten wspaniały kraj, pełen cudownych krajobrazów. Drobnego, bowiem zasmakowaliśmy tego, co tu najlepsze. Ale wyjeżdżając z niedosytem, wiem że na pewno tu jeszcze wrócę.
Zamiast podsumowania, kilka rad.
Niektóre przejścia graniczne czynne są całą dobę (np Maseru Bridge), inne niekoniecznie (np Sani Pass od 8 rano do 16.00). W dodatku godziny mogą się zmienić. Warto sprawdzić to wcześniej i przybyć z zapasem czasowym. Procedury na granicy mogą zająć równie dobrze 10 minut jak i dwie godziny.
Jeśli wybierasz się do Lesoto, potrzebne będą ubrania takie jak w góry. Najwyższe szczyty leżą mocno powyżej 3 tys metrów. Najniższe miejsce leży na zachodzie (u zbiegu dwóch rzek – Makhaleng i Sensu) ale i tak jest to 1400 m npm. Nie miej złudzeń – mimo że to Afryka, w zimie pada tu śnieg. W nocy zimno jest nawet latem. Sprawdzone.
Podróżując własnym samochodem tankuj na każdej stacji benzynowej. Kolejna będzie nie wiadomo gdzie. Dobrze też mieć zapas paliwa ze sobą.
Koło zapasowe i zestaw naprawczy to komplet, bez którego nie przekraczaj nawet granicy.
Jedzenie można kupić w miasteczkach, choć nie ma tu wielkiego wyboru czy wybitnych specjałów. W tym względzie to jest prawdziwa Afryka. I to ta biedniejsza.
Noclegi można znaleźć w hotelach, w warunkach europejskich, za cenę od 40-50$ wzwyż. Można też nocować w bardzo przyzwoitych miejscach, gdzie ceny nie przekroczą 8-10$. Dawne punkty przeładunku poczty, to obecnie często Domy Gościnne. Sprawdzony przeze mnie i godny polecenia jest ten w Roma. Trading Post Guest House, (www.tradingpost.co.za) – noclegi od 7$.
Niedaleko Mokhotlong, znajduje się Molumong Guest House & Bacpackers, skąd można planować wyjścia w góry. Nie ma tu restauracji, więc trzeba mieć własne wyżywienie. Nocleg 10$.
Wspomniany wcześniej Sani Top Chalet znajduje się jeszcze po stronie RPA, jest atrakcją samą w sobie. www.sanitopchalet.co.za
Stąd warto wypuścić się na kilkudniową wyprawę z przewodnikiem (lub w grupie) do Sehlabathebe National Park
W Semonkong na pewno warto zatrzymać się w Semonkong Lodge (www.placeofsmoke.co.ls) Nocleg od 90 ZAR.
W Malealea wszyscy polecają Malealea Lodge www.malealea.com Nocleg od 11$. Przekazuję więc, może się przyda.
Z przyczyn oczywistych, małe szanse są na znalezienie bankomatów, czy banków gdzie można wymienić walutę. Wszystkich tych zabiegów należy dokonać w RPA.
Wracając do RPA nie zapomnij kupić czapeczki. Dużej albo małej. Tej specjalnej, która jest najlepszą pamiątką i którą możesz spotkać jedynie tu.
Na pewno będziesz wiedzieć o którą chodzi :)
Dodane komentarze
brak komentarzy
Przydatne adresy
Brak adres w do wy wietlenia.
Inne materia y
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.