Artyku y i relacje z podr y Globtroter w

Wyspy Zielonego Przylądka- Santiago > WYSPY ZIELONEGO PRZYLĄDKA


Łysy Łysy Dodaj do: wykop.pl
relacje z podróży

Zdj cie Wyspy Zielonego Przylądka / Sao Vincente / Sao Pedro / bazaltowe formacjeNiezbyt znane ale fascynujące od pierwszego kontaktu, niewielkie wysepki tylko kilka godzin lotu od Europy. Dziś część pierwsza: wyspa Santiago.

Santiago.

Dlaczego Wyspy Zielonego Przylądka? Hmmm- a dlaczego nie?
Historia zatoczyła pętlę czasową- na Cabo Verde wyruszyłem z Krzysztofem Babińskim z Myślenic pod Krakowem- z tym samym, z którym dane mi było wyruszyć za koło polarne w pierwszą, poważną podróż.

6 godzin spóźnienia sprawiło, że znaleźliśmy się na wyspie Santiago w środku nocy. Na początek niekonwencjonalne posunięcie: mijamy zdziwionych taksówkarzy i idziemy z lotniska przed siebie. To chyba taka „uroda” polskich backpackerów- minimum taxi, hotelów i innych wygód. Ponad godzinny rajd zaprowadził nas na podmiejskie slumsy. Trasa wiodła poprzez atrakcje tj.: wysypisko śmieci, przedmieścia miasta Praia, pełne ujadających psów, a to wszystko okraszone obywatelami spitymi grogiem. Celem jest spanie nad oceanem, ale nawet z kompasem to niełatwe zadanie. Gdzie się nie ruszymy, tam czekają chętni do pomocy miejscowi ludzie- problem w tym, że każdy chce pomóc, ale nie jest w stanie (%), co w efekcie kończy się szarpaniną między „współziomkami” i zniknięciem w przepastnych ciemnościachJ

Nagle spod ziemi wyrasta chłopak, który wraz z mamą odprowadza nas na plażę. Idą ku naszemu zdziwieniu na boso, a trasa jest trudna z uwagi na szkło oraz strome skały pogrążone w ciemnościach. Jak zwykle żądają zapłaty, lecz my mamy tylko cukierki (bardzo dobre Kukułki), którymi muszą się zadowolić. Plaża jest interesująca (ku przerażeniu naszych przewodników), gdyż gdzie się da, śpią ludzie z nogami w reklamówkach i innych workach. Rozbijamy namiot w skałach emitujących fatalny zapach ludzkich odchodów (nie ma innej alternatywy). Rano ukazują się piękne, choć posępne nieco formacje wulkaniczne. Pośród nich w niewielkiej zatoczce z sieciami zmaga się rodzina rybacka. Początek wyjazdu udany. Ruszamy do głównego miasta i stolicy zarazem. Praia nakazała nam szybko uciekać. Poznaliśmy miłego pana (niejaki Val), który współtworzył przewodnik Bradta po wyspach.

Czekając na Vala, który pobiegł wymienić nam pieniądze (dziwne uczucie- powierzyć komuś obcemu swe fundusze) trzeba było gwałtownie odskoczyć, gdyż z jakiegoś węża tryskało paliwo wprost na przechodniów. Val przybiegł i nieco ulżyło, bo w sumie mógł zniknąć. Trochę nam pomógł, nieco oszukał, ale wynik końcowy był pomyślny dla nas. Jazda busem może się przerodzić w wycieczkę po mieście z niekiedy wielokrotnym powtarzaniem, gdyż bus zanim ruszy na dobre, musi zebrać komplet pasażerów. Klientów czasem wręcz zdziera się z ulicy i przekonuje, że warto jechać. Pasażerami upycha się wszelkie dziury w pojeździe. Celem jest miasteczko Tarrafal, odległy o kilkadziesiąt kilometrów.

Ma być tam festiwal muzyczny w ramach święta Municipality Day. Po drodze momentami wprost niezwykłe widoki gór, bardzo strome, szpiczaste i posępne szczyty, u podnóża których rosną palmy, a całość zasnuta jest pyłem wprost z Sahary. Tarrafal można (bardzo naciągając) przyrównać do naszego Sopotu. Kolorytu całości nadają ludzie- uśmiechnięte twarze z niepowtarzalnymi fryzurami, taneczne ruchy, kolorowe stroje i muzyka (podobna do reggae) w tle. Taki klimat zapamiętałem też na Fogo- pozostałe odwiedzone wyspy prezentowały już inny styl. Festiwal okazał się klapą, gdyż próby trwały z 3 godziny, a gdy się już zaczęło, okazało się, że muzyka jest ciężkostrawna. Udało się przynajmniej przy głównej konsoli naładować baterie w kamerze. Wielką przyjemność sprawia chodzenie po mieście (przy braku prądu) i obserwowanie nocnego życia tutejszych ludzi. Oni się po prostu dobrze bawią, spotykając się, słuchając głośnej, lecz łagodnej muzyki z głośników na ulicy. Kolejny nocleg znów w pięknej scenerii: na brzegu klifu, u podnóża przepięknej góry, stworzonej z potężnych kolumn od frontu. Góra owa stała się celem w następnym dniu.

Plecaki trzeba zostawić losowi w zaroślach (w tej okolicy właśnie nasi znajomi Niemcy mieli dosyć poważne problemy z wyrostkami, którzy siłą chcieli ich okraść). Miły trekking z bardzo przyjemnymi, egzotycznymi widokami na ocean (oj przydały się kijki). Zejście z góry nie było już takie miłe, ale to nic nowego. W nagrodę wylegiwanie się na miłej, kameralnej plaży, z przerwami na pływanie w cieplutkiej i przeźroczystej wodzie. Spotkaną tylko tu innego rodzaju atrakcją były kokosy (po 3 zł), które były rozłupywane maczetami z taką precyzją, że... trudno uwierzyć, jak perfekcyjnym narzędziem w ręku kobiety może być ten przyrząd. Czas nagli, więc ruszamy na wschód do miejscowości Calheta. To taki przypadek- po prostu jedziemy i jeśli się podoba, to wysiadamy. Dziwnym trafem znajdujemy się w domu, który wynajmuje nam przyjemny chłopak. Jego brat pracuje w Paryżu, więc nie dziwią kafelki, wielkie łoże, barek i ogólny rozmach tej posiadłości. Z uwagi na mój stan spowodowany morderczym słońcem, zostałem w domu, a Krzychu ruszył na nocny obchód terenu. Jest to bardzo dobre rozwiązanie, gdyż w innym przypadku konflikt gotowy. Życie nocne kwitnie tu w każdej miejscowości.

Na ulicach znów bawią się tłumy, z głośników dobiega pogodna muzyka (inna od naszej „łupanki”) a z butelek sączy się doskonały (jeśli własnej roboty) grog. Poranek, to wypad nad ocean i pływanie połączone z obserwacją morskich żyjątek. Krystaliczna woda, połyskująca w blasku słońca ukazuje jeżowce oraz niezwykłe ryby, jakie zazwyczaj widzi się w akwariach. Po drodze wypijamy grog spod lady oraz kawkę w prowadzonej przez Niemców restauracji (to coraz częstsze zjawisko). Nagle jesteśmy otoczeni przez dzieciaki wybiegające ze szkoły- hałaśliwa, ale niezwykle sympatyczna gromadka. Oddalając powrót do Praia, wysiadamy w ostatniej już nad oceanem miejscowości Pedra Badejo.

Jak zwykle udajemy się nad ocean, gdzie napotykamy zróżnicowany krajobraz w postaci zasnutych mgłą palm, dziwnych stworzeń, no i jak zwykle tajemniczych form lawowych. Tu następuje niespodziewanie szybki zwrot akcji. Na plaży dopadł nas lekko podchmielony jegomość z flaszką grogu w jednej i syropu trzcinowego w drugiej ręce. W reklamówce miał wyniesione z „zakładu pracy” jakieś badyle. Okazało się, że jest to trzcina cukrowa, którą szarpie się zębami i wysysa pyszny sok. Nie spodziewaliśmy się, że za parę dni ta umiejętność bardzo się nam przyda. Człowiek ten był bardzo komunikatywny, a jego oraz nasza wylewność wzrosły znacznie po konsumpcji wyśmienitego grogu własnej produkcji. Nazwaliśmy naszego bohatera „żniwiarzem”. Mimo, iż on mówił po kreolsku, a my swoją mieszanką językową, udawało się nam dobrze dogadywać. W pewnym momencie zaczęliśmy porównywać nasze braki w uzębieniu- czyżby to był efekt uboczny mikstury grogu i syropu trzcinowego? Idąc na Aluguera (tamtejszy zbiorowy transport) znaleźliśmy się w wielkim tłumie uczniów w mundurkach, wychodzących ze szkoły. Co za widok! Oni też chyba o nas tak myśleli.

Nasz „żniwiarz” przegonił w zdecydowany sposób miejscowych natrętów i odprowadził nas aż do samego busa. Góry przybierają na Santiago formy, które są w stanie poruszyć każdego. Trekking w nich to niezły pomysł na przyszłość. Z luźnych myśli... Niebawem zawita tu komercja, jak na Wyspach Kanaryjskich, co widać już teraz. Dużo się buduje, ludzie jeżdżą autami wysokiej klasy, dbają o siebie i swe dzieci. Druga strona medalu, to swoisty „urok” w postaci załatwiania potrzeb fizjologicznych gdzie popadnie, nieczystości spływające ulicami, brudne plaże i szereg innych specyficznych rzeczy. Stanowi to jednak o uroku tych okolic. Mnie osobiście rozczulił widok kozy, posilającej się beznamiętnie na wysypisku śmieci kartonem z firmowym napisem. Pozostaje 10 godzinne oczekiwanie na lot ku majestatycznemu wulkanowi Fogo.


Santiago zaskakuje swą różnorodnością. Każdy znajdzie tam coś dla siebie. Czekają jednak inne, równie atrakcyjne wyspy...

Zdj cia

Wyspy Zielonego Przylądka / Sao Vincente / Sao Pedro / bazaltowe formacjeWyspy Zielonego Przylądka / Santiago / Tarrafal / klify na północy SantiagoWyspy Zielonego Przylądka / Santiago / Praia / nocleg na lawieWyspy Zielonego Przylądka / Santiago / Calheta / morskie żyjątkaWyspy Zielonego Przylądka / Santiago / Pedra Badejo / pożeracz trzcinyWyspy Zielonego Przylądka / Calheta / Calheta / ryba z dużym jęzorkiemWyspy Zielonego Przylądka / Santiago / Praia / rybacka rodzinka o porankuWyspy Zielonego Przylądka / Santiago / Calheta / przerwa w nauceWyspy Zielonego Przylądka / Santiago / Tarrafal / interesująca górka

Dodane komentarze

podróżnik do czy
04.02.2007

podróżnik 2007-02-08 21:07:43

Istotnie artykuł zaskakuje różnorodnością przy jednoczesnym zachowaniu jednostainego tempa. Dużo ciekawych i przydatnych informacji jest jego mocną stroną.

Przydatne adresy

Brak adres w do wy wietlenia.

Strefa Globtrotera

Dział Artykuły

Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.

Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.

Jak dodać artykuł?

  1. Zarejestruj się w naszym serwisie - TUTAJ
  2. Dodaj zdjęcia (10 punktów) - TUTAJ
  3. Dodaj artykuł (100 punktów) - TUTAJ
  4. Artykuły są moderowane przez administratora.

Inne Artykuły

X

Serwis Globtroter.pl zapisuje informacje w postaci ciasteczek (ang. cookies). Są one używane w celach reklamowych, statystycznych oraz funkcjonalnych - co pozwala dostosować serwis do potrzeb osób, które odwiedzają go wielokrotnie. Ciateczka mogą też stosować współpracujący z nami reklamodawcy. Czytaj więcej »

Akceptuję Politykę plików cookies

Wszelkie prawa zastrzeżone © 2001 - 2025 Globtroter.pl