Artyku y i relacje z podr y Globtroter w
Waleczny Lew z Plemienia Judy > ETIOPIA



Nasza podróż do Etiopii była dość nieplanowana. W pierwszej wersji mieliśmy jechać by zmierzyć się z dachem Afryki, ale w związku z niepokojami w Kenii, w ostatniej chwili odwołano nasz lot powrotny i zrezygnowaliśmy. Na szczęście Kilimandżaro pozostało na swoim miejscu, i uroczyście obiecuje, że się nas doczeka. Usiadłem przy komputerze i szukałem jakiegoś ciekawego miejsca. Mieliśmy czas i środki. Teraz pozostał wybór miejsca. Pomysłów było kilka. Meksyk, Hong Kong .Gdzieś, gdzie nie będzie problemów z wizą, a bilet lotniczy, kupiony w ostatnim momencie nas nie zrujnuje. W pewnej chwili trafiłem na połączenie do Addis Abeby. Taniocha! Jemeńskimi liniami za niecałe 300 funtów! Przedstawiłem pomysł mojej Pani, a Ona prawie zemdlała z wrażenia. Jednak Czarny Ląd! Jej wielkie marzenie.
Gdy przeglądałem informacje w Internecie na temat poruszania się po Etiopii, mina mi zrzedła. Ale w końcu marzenia są po to by je spełniać. Jedziemy!
Ostatecznie bilet kupiliśmy w Ethiopian Airlines za 430 funtów.
Kłopoty zaczęły się już w Northampton, gdzie mieszkam i skąd odjeżdżał autobus na lotnisko Heathrow. Autobus spóźnił się godzinę i nie było szansy by zdążyć na samolot. Na szczęście mój przyjaciel pomógł nam dostać się tam w ekspresowym tempie. Nadmienię, że to nie pierwszy jego taki wyczyn, bo kiedyś musieliśmy zdążyć na prom do Francji. Mieliśmy 80 mil do pokonania w godzinę i zrobił to! Ekstremalne przeżycie. Jakby ktoś z angielskiej drogówki pytał, w jaki sposób, to ta sytuacja nie miała nigdy miejsca.
Zdążyliśmy. Samolot czekał. Pierwsze zaskoczenie to sam samolot. Zdarzało mi się podróżować na długich dystansach samolotem, ale ten mnie przeraził. Takie tanie linie lotnicze. Podobno najlepsze w Afryce i jedyne, które mają pozwolenie na latanie nad Europą. Drugie zaskoczenie, to uroda stewardes. Prześliczne kobiety! Słyszałem wcześniej o niesamowitej urodzie Etiopek, ale przyznam się nie spodziewałem czegoś takiego.
Wystartowaliśmy. Puścili nam film, który zaczynał się od połowy, na dodatek był po amharsku. Zrozumiałem, że to będzie ciekawa podróż.
Słońce wschodziło gdzieś na Sudanem. Zaraz potem ukazała się nam wyżyna abisyńska ze swoimi niebotycznymi górami.
Miękko wylądowaliśmy w stolicy Etiopii. Wczesny ranek. Pogoda jak u nas na wiosnę. Nie za gorąco, tak w sam raz. I cisza. Zaczęło mi się podobać. Jeszcze wykupienie wizy. Ponoć często jej cena jest zależna od humoru urzędnika. My zapłaciliśmy po przepisowe 20 dolarów i Etiopia stanęła przed nami otworem.
Byłem przekonany, że tuż po wyjściu za drzwi lotniska otoczą nas przeróżni naciągacze, taksówkarze, sprzedawcy, a tymczasem powitała nas cisza i spokój. Jakoś tak czysto i cywilizowanie. Grzecznie podeszła jakaś pani, machnęła identyfikatorem i spytała czy chcemy taksówkę. Dopiero, gdy zaczęliśmy się tarować, odetchnąłem z ulgą, bo już pomyślałem czy aby na pewno jestem w Afryce.
Przejazd z lotniska Bole do hotelu, to pierwsze spotkanie z miastem, o którym czytałem w książce Brandysa. Pamiętam, jak opisywał, że Addis zajmuje powierzchnię większą niż Paryż, że leży na ponad 2000 m n.p.m . Pamiętam, że historia powstania Addis jest romantyczna jak większość historii w Etiopii.
Addis to miasto, które powstało z miłości. Zbudował je cesarz Mentlik II dla swojej żony, cesarzowej Taitu. Panował w tym miejscu lżejszy klimat, niż w poprzedniej stolicy kraju, Entoto. By nadać łagodniejszy wygląd dzikim, górzystym terenom wokoło, nowa stolica została obsadzona sprowadzonymi z Australii drzewami eukaliptusa, które są uważane, za najszybciej rosnące drzewa na świecie. Ponoć kiedyś miasto pachniało jak eukaliptusowy cukierek. Nazwa miasta, Addis Abeba, w języku amharskim oznacza „nowy kwiat”.
Taka to historia.
Obecnie Addis, to kilka milionów mieszkańców, jedno z centralnych punktów gospodarczych Afryki.. To tu znajduję się Afrika Hall, gdzie spotykają się przywódcy afrykańskich krajów, by debatować nad przyszłością kontynentu. Nowoczesne, rozwijające się miasto. Ale tuż obok szerokich, asfaltowych dróg, wyrastają dzielnice biedoty, gdzie głód, choroby, śmierć są normalnym zjawiskiem.
Addis Abeba, to także Pizza, dzielnica gdzie gwar nie cichnie całą dobę, a ciała pięknych prostytutek są dostępne łatwiej niż filiżanka herbaty, to Merkato, uznawane za największy targ Afryki, to muzea, gdzie można obejrzeć najstarszą wykopaną przedstawicielkę ludzkiego rodu, Lucy, czy spojrzeć w oczy wypchanemu leopardowi. Addis to Churchill Ave, ulica gdzie handel jest jedyną obowiązującą formą spędzania czasu. Addis, to także miejsce, gdzie rządzące elity odgradzają się od reszty społeczeństwa wysokimi murami i tabunami uzbrojonych żołnierzy.
Wybraliśmy na pierwszą noc hotel Ras Amba. Bardzo drogi jak na Etiopie, bo kosztował ok. 80 dolarów za dwie osoby, ale chciałem się najpierw zorientować w mieście, a ten hotel polecał przewodnik Lonely Planet, jedyny, który jest dostępny na rynku, jeśli chodzi o Etiopie. Później już spaliśmy w innych, dużo tańszych hotelach.
Pierwszy raz zetknąłem się z przepysznym, etiopskim jedzeniem, cudowną kawą, pitą w towarzystwie mojej narzeczonej w restauracji na dachu hotelu, skąd roztaczał się widok na okolice.
Dmuchał łagodny wiatr, który łagodził narastający z każdą chwilą upał. Zastanawialiśmy się, co dalej. Decyzja padła na Bahir Dar, miasto na północy kraju, położone nad jeziorem Tana. Miejsce, które rozbudzało moją wyobraźnie. To stąd rozpoczyna swą wędrówkę Błękitny Nil ku położonemu 5223 km na północ, morzu Śródziemnemu. Tu znajduję się wodospad Tis Isat, o którego pięknie czytałem nieskończoną ilość razy. To na wyspach jeziora Tana położone są monastyry, budowane przez mnichów pomiędzy 14 a 17 wiekiem. Jedziemy!
Wszystkie sprawy dotyczące podróży załatwiliśmy w recepcji hotelu. Lepszym rozwiązaniem wydawało nam się dopłacić trochę birrów, za busa, niż jechać publicznym transportem. I przyznam, że był to właściwy wybór.
Ale wróćmy do Addis.
Mieliśmy cały dzień na powłóczenie się po mieście. Pomimo zmęczenia po ośmiogodzinnym locie z Anglii, postanowiliśmy odwiedzić sławną Lucy w Muzeum Narodowym. Recepcjonista wytłumaczył nam drogę i ruszyliśmy w miasto.
Nauczony poprzednim doświadczeniem z Afrykańskim słońcem opatuliłem się w kurtkę i zmierzyliśmy się z Addis. Mieliśmy dotrzeć do miejsca, które nazywa się Arat Kilo i stamtąd już ponoć była prosta droga. Problem w tym, że ulice nie mają tabliczek nazwami, lecz szczęście, że wszyscy znają to miejsce i dużo osób, choć trochę mówi po angielsku. Arat Kilo, to jeden z wielu wielkich placów Addis Abeby. Mam wrażenie, że poruszanie się po tym mieście uzależnione jest właśnie o znajomości położenia takich miejsc. Szerokie, asfaltowe ulice gdzie kwitnie handel, stoją banki, czy przedstawicielstwa rożnych instytucji, skupione są wokół takich części miasta. Po dłuższych poszukiwaniach, w jakiejś bocznej uliczce odnaleźliśmy coś, co według stojącego przed bramą pana było muzeum, ale okazało się już nieczynne. Spuściliśmy głowy i pomaszerowaliśmy z powrotem.
Tutaj ostrzeżenie. Uwaga na kieszonkowców Addis Abebie! Całe gangi czekają na zagranicznych turystów i trzeba przyznać, że są dość sprawne. Największe skupisko złodziei, jest na Pizza, na Merkato i Churchill Ave, lecz trzeba uważać wszędzie, gdzie tylko jest zagęszczenie ludzi. Przeżyliśmy jedną, dość nieudolną próbę kradzieży i to podczas pierwszej przechadzki po mieście. Przewodnik nie kłamie.
Idąc z powrotem drogą do hotelu, zwrócił naszą uwagę radosny śpiew dobiegający zza muru na jednej z ulic. Spytaliśmy człowieka, który stał przy bramie, co się dzieje. Okazało się, że jest wesele. Czy możemy wejść i popatrzeć? Jasne!Proszę bardzo!- odpowiedział z uśmiechem.
To było niesamowite. Bijące w bębny kobiety, przebogato ubrani w tradycyjne szaty państwo młodzi wysiadający z ukwieconego samochodu. Szpaler cieszących się ludzi wyznaczający im drogę do kwiatowej bramy, przez którą przeszli, jakby przekraczali bramę do nowego życia. Zresztą chyba tego właśnie doświadczali .
Powrót do hotelu, świetna kolacja na tarasie i spać.
Noc przyniosła ulgę od upału. Miasto za naszym oknem rozbłysło tysiącem świateł, tylko cykady swoim śpiewaniem towarzyszyły szczekającym psom, a my wtuleni w siebie śniliśmy o zaczynającej się podróży w głąb tego niezwykłego kraju.
Gdy przeglądałem informacje w Internecie na temat poruszania się po Etiopii, mina mi zrzedła. Ale w końcu marzenia są po to by je spełniać. Jedziemy!
Ostatecznie bilet kupiliśmy w Ethiopian Airlines za 430 funtów.
Kłopoty zaczęły się już w Northampton, gdzie mieszkam i skąd odjeżdżał autobus na lotnisko Heathrow. Autobus spóźnił się godzinę i nie było szansy by zdążyć na samolot. Na szczęście mój przyjaciel pomógł nam dostać się tam w ekspresowym tempie. Nadmienię, że to nie pierwszy jego taki wyczyn, bo kiedyś musieliśmy zdążyć na prom do Francji. Mieliśmy 80 mil do pokonania w godzinę i zrobił to! Ekstremalne przeżycie. Jakby ktoś z angielskiej drogówki pytał, w jaki sposób, to ta sytuacja nie miała nigdy miejsca.
Zdążyliśmy. Samolot czekał. Pierwsze zaskoczenie to sam samolot. Zdarzało mi się podróżować na długich dystansach samolotem, ale ten mnie przeraził. Takie tanie linie lotnicze. Podobno najlepsze w Afryce i jedyne, które mają pozwolenie na latanie nad Europą. Drugie zaskoczenie, to uroda stewardes. Prześliczne kobiety! Słyszałem wcześniej o niesamowitej urodzie Etiopek, ale przyznam się nie spodziewałem czegoś takiego.
Wystartowaliśmy. Puścili nam film, który zaczynał się od połowy, na dodatek był po amharsku. Zrozumiałem, że to będzie ciekawa podróż.
Słońce wschodziło gdzieś na Sudanem. Zaraz potem ukazała się nam wyżyna abisyńska ze swoimi niebotycznymi górami.
Miękko wylądowaliśmy w stolicy Etiopii. Wczesny ranek. Pogoda jak u nas na wiosnę. Nie za gorąco, tak w sam raz. I cisza. Zaczęło mi się podobać. Jeszcze wykupienie wizy. Ponoć często jej cena jest zależna od humoru urzędnika. My zapłaciliśmy po przepisowe 20 dolarów i Etiopia stanęła przed nami otworem.
Byłem przekonany, że tuż po wyjściu za drzwi lotniska otoczą nas przeróżni naciągacze, taksówkarze, sprzedawcy, a tymczasem powitała nas cisza i spokój. Jakoś tak czysto i cywilizowanie. Grzecznie podeszła jakaś pani, machnęła identyfikatorem i spytała czy chcemy taksówkę. Dopiero, gdy zaczęliśmy się tarować, odetchnąłem z ulgą, bo już pomyślałem czy aby na pewno jestem w Afryce.
Przejazd z lotniska Bole do hotelu, to pierwsze spotkanie z miastem, o którym czytałem w książce Brandysa. Pamiętam, jak opisywał, że Addis zajmuje powierzchnię większą niż Paryż, że leży na ponad 2000 m n.p.m . Pamiętam, że historia powstania Addis jest romantyczna jak większość historii w Etiopii.
Addis to miasto, które powstało z miłości. Zbudował je cesarz Mentlik II dla swojej żony, cesarzowej Taitu. Panował w tym miejscu lżejszy klimat, niż w poprzedniej stolicy kraju, Entoto. By nadać łagodniejszy wygląd dzikim, górzystym terenom wokoło, nowa stolica została obsadzona sprowadzonymi z Australii drzewami eukaliptusa, które są uważane, za najszybciej rosnące drzewa na świecie. Ponoć kiedyś miasto pachniało jak eukaliptusowy cukierek. Nazwa miasta, Addis Abeba, w języku amharskim oznacza „nowy kwiat”.
Taka to historia.
Obecnie Addis, to kilka milionów mieszkańców, jedno z centralnych punktów gospodarczych Afryki.. To tu znajduję się Afrika Hall, gdzie spotykają się przywódcy afrykańskich krajów, by debatować nad przyszłością kontynentu. Nowoczesne, rozwijające się miasto. Ale tuż obok szerokich, asfaltowych dróg, wyrastają dzielnice biedoty, gdzie głód, choroby, śmierć są normalnym zjawiskiem.
Addis Abeba, to także Pizza, dzielnica gdzie gwar nie cichnie całą dobę, a ciała pięknych prostytutek są dostępne łatwiej niż filiżanka herbaty, to Merkato, uznawane za największy targ Afryki, to muzea, gdzie można obejrzeć najstarszą wykopaną przedstawicielkę ludzkiego rodu, Lucy, czy spojrzeć w oczy wypchanemu leopardowi. Addis to Churchill Ave, ulica gdzie handel jest jedyną obowiązującą formą spędzania czasu. Addis, to także miejsce, gdzie rządzące elity odgradzają się od reszty społeczeństwa wysokimi murami i tabunami uzbrojonych żołnierzy.
Wybraliśmy na pierwszą noc hotel Ras Amba. Bardzo drogi jak na Etiopie, bo kosztował ok. 80 dolarów za dwie osoby, ale chciałem się najpierw zorientować w mieście, a ten hotel polecał przewodnik Lonely Planet, jedyny, który jest dostępny na rynku, jeśli chodzi o Etiopie. Później już spaliśmy w innych, dużo tańszych hotelach.
Pierwszy raz zetknąłem się z przepysznym, etiopskim jedzeniem, cudowną kawą, pitą w towarzystwie mojej narzeczonej w restauracji na dachu hotelu, skąd roztaczał się widok na okolice.
Dmuchał łagodny wiatr, który łagodził narastający z każdą chwilą upał. Zastanawialiśmy się, co dalej. Decyzja padła na Bahir Dar, miasto na północy kraju, położone nad jeziorem Tana. Miejsce, które rozbudzało moją wyobraźnie. To stąd rozpoczyna swą wędrówkę Błękitny Nil ku położonemu 5223 km na północ, morzu Śródziemnemu. Tu znajduję się wodospad Tis Isat, o którego pięknie czytałem nieskończoną ilość razy. To na wyspach jeziora Tana położone są monastyry, budowane przez mnichów pomiędzy 14 a 17 wiekiem. Jedziemy!
Wszystkie sprawy dotyczące podróży załatwiliśmy w recepcji hotelu. Lepszym rozwiązaniem wydawało nam się dopłacić trochę birrów, za busa, niż jechać publicznym transportem. I przyznam, że był to właściwy wybór.
Ale wróćmy do Addis.
Mieliśmy cały dzień na powłóczenie się po mieście. Pomimo zmęczenia po ośmiogodzinnym locie z Anglii, postanowiliśmy odwiedzić sławną Lucy w Muzeum Narodowym. Recepcjonista wytłumaczył nam drogę i ruszyliśmy w miasto.
Nauczony poprzednim doświadczeniem z Afrykańskim słońcem opatuliłem się w kurtkę i zmierzyliśmy się z Addis. Mieliśmy dotrzeć do miejsca, które nazywa się Arat Kilo i stamtąd już ponoć była prosta droga. Problem w tym, że ulice nie mają tabliczek nazwami, lecz szczęście, że wszyscy znają to miejsce i dużo osób, choć trochę mówi po angielsku. Arat Kilo, to jeden z wielu wielkich placów Addis Abeby. Mam wrażenie, że poruszanie się po tym mieście uzależnione jest właśnie o znajomości położenia takich miejsc. Szerokie, asfaltowe ulice gdzie kwitnie handel, stoją banki, czy przedstawicielstwa rożnych instytucji, skupione są wokół takich części miasta. Po dłuższych poszukiwaniach, w jakiejś bocznej uliczce odnaleźliśmy coś, co według stojącego przed bramą pana było muzeum, ale okazało się już nieczynne. Spuściliśmy głowy i pomaszerowaliśmy z powrotem.
Tutaj ostrzeżenie. Uwaga na kieszonkowców Addis Abebie! Całe gangi czekają na zagranicznych turystów i trzeba przyznać, że są dość sprawne. Największe skupisko złodziei, jest na Pizza, na Merkato i Churchill Ave, lecz trzeba uważać wszędzie, gdzie tylko jest zagęszczenie ludzi. Przeżyliśmy jedną, dość nieudolną próbę kradzieży i to podczas pierwszej przechadzki po mieście. Przewodnik nie kłamie.
Idąc z powrotem drogą do hotelu, zwrócił naszą uwagę radosny śpiew dobiegający zza muru na jednej z ulic. Spytaliśmy człowieka, który stał przy bramie, co się dzieje. Okazało się, że jest wesele. Czy możemy wejść i popatrzeć? Jasne!Proszę bardzo!- odpowiedział z uśmiechem.
To było niesamowite. Bijące w bębny kobiety, przebogato ubrani w tradycyjne szaty państwo młodzi wysiadający z ukwieconego samochodu. Szpaler cieszących się ludzi wyznaczający im drogę do kwiatowej bramy, przez którą przeszli, jakby przekraczali bramę do nowego życia. Zresztą chyba tego właśnie doświadczali .
Powrót do hotelu, świetna kolacja na tarasie i spać.
Noc przyniosła ulgę od upału. Miasto za naszym oknem rozbłysło tysiącem świateł, tylko cykady swoim śpiewaniem towarzyszyły szczekającym psom, a my wtuleni w siebie śniliśmy o zaczynającej się podróży w głąb tego niezwykłego kraju.
W następnej części zabierzemy Was na północ Etiopii. Nad jezioro Tana, w księżycowe góry Siemen i do kamiennych kościołów Lalibeli. Zapraszam
Dodane komentarze
Baska2007 2008-07-28 09:38:08
Dzieki za te artykuły nt mojej ukochanej Etiopii.Jestem za leniwa by pisać o podróży a tu powracam myślami...
cleo 2008-03-10 15:13:00
Artykuł zachęca do podróży :-) Czekam z niecierpliwością na dalsze części :-)Przydatne adresy
Brak adres w do wy wietlenia.
Inne materia y
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.