Artyku y i relacje z podr y Globtroter w
Phnom Penh > KAMBODżA
Bintuprik relacje z podróży
Potraktowac można mój tekst bardziej jako impresję na temat tego miasta, ale myślę, że można z tego wydobyć zarówno wizję, jak i pewne informacje na temat miejsc wartych poznania.
PHNOM POENH- KAMBODŻA
Przybyłam do Phnom Penh, stolicy Kambodży tuż po obchodach Nowego Roku 2008, które spędziłam w sąsiedniej Malezji. Ponieważ Kuala Lumpur, jak również inne, mniej znane regiony Malezji rozleniwiają niespodziewanym w Azji uporządkowaniem, przybycie na tereny byłych Indochin wprowadziło mnie w znane już uczucie niepokoju i niespodzianki.
Pierwsze spotkanie z Kambodżą – tuż po wylądowaniu w stolicy, znalazłam się niespodziewanie nad cichym jeziorem Boeng Kak, kilka kroków od gwarnego centrum. Dostać się tu można taksówką, motocyklem, lub opuścić lotnisko i na ulicy spróbować złowić tuk-tuka.
O tym każdy podróżnik marzy: aby po meczącej drodze odnaleźć się na spokojnym zielonym tarasie, z którego roztacza się nostalgiczny widok na liliowe o zmierzchu jezioro i otaczające go budynki, takie jak monumentalny, lśniący złotem meczet. Wystarczy wsiąść na powożoną przez jednego z małych chłopców łódkę, aby dostrzec zupełnie niespodziewaną, niewidoczną z brzegu, wizję tego miejsca. Wśród soczystej wodnej roślinności, w blaszanych i słomianych chatach, na wielkich palach wbitych w taflę jeziora, mieszkają ludzie. To jest ich dom, który niedługo ma zniknąć. Prywatni inwestorzy walczą z miastem o prawo do wysuszenia jeziora pod budowę nowoczesnych gmaszysk.
Phnom Penh już od rana ukazuje swoje głośne pełne życia oblicze. Przejście przez ulicę graniczy z cudem, pędzące po szerokich ulicach miasta motocykle trąbią hałaśliwie, lecz ich ostatnią myślą jest, aby zahamować na widok niesfornego przechodnia. Motocykle są tu panami jezdni, one mają największe prawa.
W tym całym chaosie dostrzec można jednak uśmiech i spokój na sąsiadujących jezdni chodnikach. Ulice, jeśli nie są, tak jak w okolicach bazaru Psar O Russei w centrum, całkowicie zastawione przez samochody, tętnią ulicznym handlem i stoiskami usługowymi. Tak więc obok starszego mężczyzny o sennym obliczu, zaklejającym rowerowe dętki, zobaczyć można młodzieńca z jego fryzjerskim kramem, uśmiechającego się do swojego oblicza w salonowym lustrze. Tu życie naprawdę zobaczyć można na ulicy: dzieci z zabawkami, na małych kolorowych rowerkach, bawią się koło mamy, drzemiącej na płóciennym dywanie, tuż za rogiem przemierzanej ciekawskimi krokami alei. Stara handlarka z pełnym bagietek koszem na głowie spotykając klienta, stawia swój kram na środku chodnika, by przez chwilę porozmawiać i sprzedać parę bułek. Ludzie, aby się zdrzemnąć, rozwieszają na drzewach swoje hamaki, lub siadają na krawężnikach, by odpocząć od niemożliwego upału. Tak musiało być dawno temu w Europie, kiedy jej mieszkańcy mieli jeszcze czas. W tym skromnym, biednym kraju czasu jest pod dostatkiem, ciepłych uśmiechów do podarowania drugiemu człowiekowi – jeszcze więcej. Nawet w Phnom Penh, jedynym wielkim mieście, czas płynie leniwie, nikomu się nie śpieszy, a handlarze książkami, napojami, czy owocami, zawsze znajdą chwilę, by ciekawie zapytać „Skąd jesteś?”.
Będąc w stolicy Kambodży nie sposób nie pamiętać o niewesołej, wciąż tkwiącej w pamięci mieszkańców, historii. W latach 1975-1979 rewolucja Pol Pota (Czerwonych Khmerów) była jedną z najbardziej brutalnych w historii Ziemi, a w wyniku klęski głodowej, tortur, chorób i wojny śmierć poniosło ponad milion osób. Pamięć o tych wydarzeniach prowadzi w Phnom Penh do dwóch tak ważnych dla mieszkańców kraju miejsc: muzeum Tuol Sleng oraz na Pola Śmierci w Choeung Ek. Tuol Sleng opowiada ze smutkiem swoją historię. Małe i większe cele, będące niegdyś szkolnymi klasami, stały się w czasach rewolucji salami tortur. Dziś muzeum wciąż zbiera wszelkie dokumentacje i fotografie pozostałe po ofiarach tego miejsca mordu.
Pola Śmierci, oddalone od Phnom Penh o kilkanaście kilometrów, to kilkadziesiąt masowych grobów, wciąż odkopywanych. W centrum stoi pomnik, a w nim zebrane dotąd czaszki, pogrupowane według wieku, oraz ubrania zamordowanych. Opuszczając to miejsce, zabiera się poczucie smutku, bezradność i przerażenie. Tragedia rewolucji wydarzyła się niecałe 30 lat temu i zabrała czwartą część populacji ówczesnej Kambodży.
Tym bardziej zaskakująca jest atmosfera tego pięknego miasta. Phnom Penh coraz bardziej otwiera się na turystykę, stąd rosnąca ilość hoteli, restauracji i sklepów, a także olbrzymia ilość miłośników, którzy z taką ciekawością przemierzają to tętniące życiem miejsce o ciekawej architekturze i wyjątkowych zabytkach. Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Srebrna Pagoda, Pałac Królewski, świątynia Wat Phnom, rozległy kompleks przyklasztorny, zaspokoją potrzeby podróżników żądnych historii i bogactwa architektury khmerskiej. Dla szukających rozrywki czekają setki lokali, uroczych hoteli i restauracji położonych tuż przy ujściu rzeki Tonle Sap do Mekongu, lub nad magicznym jeziorem Boeng Kak. W tych właśnie okolicach każdego wieczoru budzi się barwne i bardzo urozmaicone życie nocne, a leniwe w piekącym słońcu alejki zamieniają się po zmroku w oddychające gwarem i zabawą miejsca, gdzie napić się można zimnego piwa Angor, zjeść bagietkę nafaszerowaną różnościami, porozmawiać, za kilka dolarów kupić książkę od małego sprzedawcy lub odbyć podróż „tuktukiem” – kolorową karocą zaprzężoną w motocykl.
Jakiegokolwiek wyboru by nie dokonać, nie będzie to czas stracony. Nierealność tego niezwykłego świata sprawia, że czas, choć na chwilę, staje w miejscu.
Przybyłam do Phnom Penh, stolicy Kambodży tuż po obchodach Nowego Roku 2008, które spędziłam w sąsiedniej Malezji. Ponieważ Kuala Lumpur, jak również inne, mniej znane regiony Malezji rozleniwiają niespodziewanym w Azji uporządkowaniem, przybycie na tereny byłych Indochin wprowadziło mnie w znane już uczucie niepokoju i niespodzianki.
Pierwsze spotkanie z Kambodżą – tuż po wylądowaniu w stolicy, znalazłam się niespodziewanie nad cichym jeziorem Boeng Kak, kilka kroków od gwarnego centrum. Dostać się tu można taksówką, motocyklem, lub opuścić lotnisko i na ulicy spróbować złowić tuk-tuka.
O tym każdy podróżnik marzy: aby po meczącej drodze odnaleźć się na spokojnym zielonym tarasie, z którego roztacza się nostalgiczny widok na liliowe o zmierzchu jezioro i otaczające go budynki, takie jak monumentalny, lśniący złotem meczet. Wystarczy wsiąść na powożoną przez jednego z małych chłopców łódkę, aby dostrzec zupełnie niespodziewaną, niewidoczną z brzegu, wizję tego miejsca. Wśród soczystej wodnej roślinności, w blaszanych i słomianych chatach, na wielkich palach wbitych w taflę jeziora, mieszkają ludzie. To jest ich dom, który niedługo ma zniknąć. Prywatni inwestorzy walczą z miastem o prawo do wysuszenia jeziora pod budowę nowoczesnych gmaszysk.
Phnom Penh już od rana ukazuje swoje głośne pełne życia oblicze. Przejście przez ulicę graniczy z cudem, pędzące po szerokich ulicach miasta motocykle trąbią hałaśliwie, lecz ich ostatnią myślą jest, aby zahamować na widok niesfornego przechodnia. Motocykle są tu panami jezdni, one mają największe prawa.
W tym całym chaosie dostrzec można jednak uśmiech i spokój na sąsiadujących jezdni chodnikach. Ulice, jeśli nie są, tak jak w okolicach bazaru Psar O Russei w centrum, całkowicie zastawione przez samochody, tętnią ulicznym handlem i stoiskami usługowymi. Tak więc obok starszego mężczyzny o sennym obliczu, zaklejającym rowerowe dętki, zobaczyć można młodzieńca z jego fryzjerskim kramem, uśmiechającego się do swojego oblicza w salonowym lustrze. Tu życie naprawdę zobaczyć można na ulicy: dzieci z zabawkami, na małych kolorowych rowerkach, bawią się koło mamy, drzemiącej na płóciennym dywanie, tuż za rogiem przemierzanej ciekawskimi krokami alei. Stara handlarka z pełnym bagietek koszem na głowie spotykając klienta, stawia swój kram na środku chodnika, by przez chwilę porozmawiać i sprzedać parę bułek. Ludzie, aby się zdrzemnąć, rozwieszają na drzewach swoje hamaki, lub siadają na krawężnikach, by odpocząć od niemożliwego upału. Tak musiało być dawno temu w Europie, kiedy jej mieszkańcy mieli jeszcze czas. W tym skromnym, biednym kraju czasu jest pod dostatkiem, ciepłych uśmiechów do podarowania drugiemu człowiekowi – jeszcze więcej. Nawet w Phnom Penh, jedynym wielkim mieście, czas płynie leniwie, nikomu się nie śpieszy, a handlarze książkami, napojami, czy owocami, zawsze znajdą chwilę, by ciekawie zapytać „Skąd jesteś?”.
Będąc w stolicy Kambodży nie sposób nie pamiętać o niewesołej, wciąż tkwiącej w pamięci mieszkańców, historii. W latach 1975-1979 rewolucja Pol Pota (Czerwonych Khmerów) była jedną z najbardziej brutalnych w historii Ziemi, a w wyniku klęski głodowej, tortur, chorób i wojny śmierć poniosło ponad milion osób. Pamięć o tych wydarzeniach prowadzi w Phnom Penh do dwóch tak ważnych dla mieszkańców kraju miejsc: muzeum Tuol Sleng oraz na Pola Śmierci w Choeung Ek. Tuol Sleng opowiada ze smutkiem swoją historię. Małe i większe cele, będące niegdyś szkolnymi klasami, stały się w czasach rewolucji salami tortur. Dziś muzeum wciąż zbiera wszelkie dokumentacje i fotografie pozostałe po ofiarach tego miejsca mordu.
Pola Śmierci, oddalone od Phnom Penh o kilkanaście kilometrów, to kilkadziesiąt masowych grobów, wciąż odkopywanych. W centrum stoi pomnik, a w nim zebrane dotąd czaszki, pogrupowane według wieku, oraz ubrania zamordowanych. Opuszczając to miejsce, zabiera się poczucie smutku, bezradność i przerażenie. Tragedia rewolucji wydarzyła się niecałe 30 lat temu i zabrała czwartą część populacji ówczesnej Kambodży.
Tym bardziej zaskakująca jest atmosfera tego pięknego miasta. Phnom Penh coraz bardziej otwiera się na turystykę, stąd rosnąca ilość hoteli, restauracji i sklepów, a także olbrzymia ilość miłośników, którzy z taką ciekawością przemierzają to tętniące życiem miejsce o ciekawej architekturze i wyjątkowych zabytkach. Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Srebrna Pagoda, Pałac Królewski, świątynia Wat Phnom, rozległy kompleks przyklasztorny, zaspokoją potrzeby podróżników żądnych historii i bogactwa architektury khmerskiej. Dla szukających rozrywki czekają setki lokali, uroczych hoteli i restauracji położonych tuż przy ujściu rzeki Tonle Sap do Mekongu, lub nad magicznym jeziorem Boeng Kak. W tych właśnie okolicach każdego wieczoru budzi się barwne i bardzo urozmaicone życie nocne, a leniwe w piekącym słońcu alejki zamieniają się po zmroku w oddychające gwarem i zabawą miejsca, gdzie napić się można zimnego piwa Angor, zjeść bagietkę nafaszerowaną różnościami, porozmawiać, za kilka dolarów kupić książkę od małego sprzedawcy lub odbyć podróż „tuktukiem” – kolorową karocą zaprzężoną w motocykl.
Jakiegokolwiek wyboru by nie dokonać, nie będzie to czas stracony. Nierealność tego niezwykłego świata sprawia, że czas, choć na chwilę, staje w miejscu.
Szczyt sezonu przypada w Kambodży na styczeń-marzec. Jeśli ktoś poszukuje w Phnom Penh najtańszego noclegu, zdecydowanie polecam okolice wspomnianego wyżej jeziora, gdzie za dwójkę zapłaci się już 4 dolary i to w sezonie. Aura pieknego jeziora jest dodatkowym atutem. Radzę rozważnie wybrać guest house, jeśli szuka sie ciszy - w niektórych od rana do...rana trwa impreza.
Nie spomniałam o trakcjach typu Pałac Królewski, Srebrna Pagoda, czy uniwersytet buddyjski, bo o tym dowiedzieć sie można z każdego najbardziej nawet okrojonego przewodnika
Nie spomniałam o trakcjach typu Pałac Królewski, Srebrna Pagoda, czy uniwersytet buddyjski, bo o tym dowiedzieć sie można z każdego najbardziej nawet okrojonego przewodnika
Dodane komentarze
brak komentarzy
Przydatne adresy
Brak adres w do wy wietlenia.
Inne materia y
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.