Artyku y i relacje z podr y Globtroter w
Tajlandia 2008 > AFGANISTAN
dleszcz@hotmail.com relacje z podróży
Trasę naszej podróży mamy opracowaną, chcemy zwiedzić najciekawsze zabytki Bangkoku,
następnie wyruszyć na północ aż po Złoty Trójkąt (granica Birmy, Tajlandii i Kambodży), Kambodża, a następnie południe kraju wzdłuż wschodniego wybrzeża aż po granicę z Malezją. Następnie skok na zachodnią stronę do Satun, pobyt na wyspie Tarutao i powrót do Bangkoku.
następnie wyruszyć na północ aż po Złoty Trójkąt (granica Birmy, Tajlandii i Kambodży), Kambodża, a następnie południe kraju wzdłuż wschodniego wybrzeża aż po granicę z Malezją. Następnie skok na zachodnią stronę do Satun, pobyt na wyspie Tarutao i powrót do Bangkoku.
Luty 2008 r. Pakujemy walizki i ruszamy na wyprawę po Tajlandii i Kambodży. Lecimy Air France z międzylądowaniem w Paryżu. Bangkok wita nas nieprawdopodobną kolejką do odprawy paszportowej, stoimy przeszło godzinę, mimo iż jest chyba z 6 kolejek. Daje nam to wyobrażenie ilu turystów dziennie przylatuje do Tajlandii.
Trasę naszej podróży mamy opracowaną, chcemy zwiedzić najciekawsze zabytki Bangkoku,
następnie wyruszyć na północ aż po Złoty Trójkąt (granica Birmy, Tajlandii i Kambodży), Kambodża, a następnie południe kraju wzdłuż wschodniego wybrzeża aż po granicę z Malezją. Następnie skok na zachodnią stronę do Satun, pobyt na wyspie Tarutao i powrót do Bangkoku.
Bangkok, jak wszystkie wielkie miasta jest męczący. Dodatkowo dobija nas duża wilgotność powietrza, parę minut po wyjściu z hotelu człowiek jest cały mokry
Zwiedzamy Grand Palace istne cacuszko, zachwycają bajkowe, misterne budowle o nieprawdopodobnych kształtach, mityczne stwory strzegące wejść.
Następnie ruszamy do Chinatown, jest to szalenie gwarna, kolorowa dzielnica, pełna świątyń w chińskim stylu, zatłoczonych marketów, sklepów ze złotą biżuterią oraz restauracji. Oczywiście nie odmówimy sobie popróbowania wspaniałej chińskiej kuchni, ach te chińskie pierożki na parze – niebo w gębie!
Staramy się zobaczyć co bardziej słynne atrakcje Bangkoku, ale odległości między nimi są duże, staramy się przemieszczać drogą wodną, aby ochłodzić się rzeczną bryzą.
Jeden dzień poświęcamy na wyprawę na południe od Bangkoku aby zobaczyć „floating market” i pokazy węży i słoni. To pierwsze raczej rozczarowuje, są to zaledwie pozostałości oryginalnego pływającego targowiska, raczej robione pod turystów. Natomiast miasteczko gdzie znajduje się ów pływający market jest urocze, nie ma ulic tylko kanały, po których porusza się mnóstwo łódek. Pokazy słoni zachwycają, cóż one nie wyprawiają; grają w piłkę, stają na głowie, grają na instrumentach, wygłupiają się jak dzieci wzbudzając salwy śmiechu.Po paru dniach ruszamy na północ, najpierw Sukhothai gdzie poświęcamy dzień na zwiedzenie dawnej stolicy Tajlandii. Mnóstwo turystów na rowerach (można wypożyczyć przy wejściu na teren starego miasta) zwiedza pozostałości dawnego miasta, posągi Buddy, ruiny świątyń. Atmosfera tego miejsca skłania do zadumy.
Jednak poza starym miastem nie ma tutaj nic ciekawego, jedziemy więc dalej, do Mae Sot.
Planowaliśmy tam odpocząć parę dni, stamtąd ruszyć wzdłuż granicy z Birmą na północ, lecz okazuje się, iż możliwości transportu są bardzo mizerne. W kierunku północnym kursują jedynie songthewy - czyli półciężarówki z odkrytym tyłem i ławeczkami zbierające po drodze pasażerów. Jest to dobry sposób podróżowania, ale na krótkie dystanse, nie przeszło 300 km. po dziurawych drogach. Zmieniamy więc plany i z Mae Sot po kilkudniowym wypoczynku jedziemy autobusem do Chiang Mai skąd będziemy robić wypady na północ.
Chiang Mai zachwyciło nas, jest tu wspaniała atmosfera, mnóstwo pięknych świątyń (a każda inna), doskonałe jedzenie. Zatrzymaliśmy się tu na tydzień, wałęsamy się po mieście, na marketach tropimy nieznane nam przyprawy, owoce, zwiedzamy lokalne atrakcje, robimy wyprawy na północ aż po Złoty Trójkąt. Odwiedzamy żyjące w górach mniejszości narodowe: Lahu, Lisu, Karen Paduang – kobiety-żyrafy o zadziwiająco długich szyjach,
Akha, których kobiety noszą bogato zdobione stroje i wspaniałe nakrycia łowy, odwiedzamy plantację orchidei – cóż za feeria barw i kształtów!!! Spływamy tratwą, odbywamy przejażdżkę na słoniach. Mnóstwo atrakcji, ja nie odmawiam sobie przyjemności wzięcia tajskiego masażu, do którego zachęcają na każdej ulicy. Objadamy się wspaniałymi potrawami, najbardziej smakuje nam tajskie curry, zupka tom yum (w obydwu potrawach ważne są te same przyprawy: trawka cytrynowa, galangal i liście limonki kaffir), satay - czyli szaszłyczki z kurczaka w sosie z ziemnych orzeszków. Tutaj odkrywamy również przepyszne mleczko sojowe podwójnie sezamowe, pijemy codziennie po 2 kartoniki - szkoda, że w Polsce nie ma takiego.
Z Chiang Mai lecimy do Kambodży zobaczyć Angkor Wat. Nie zdawałam sobie sprawy, że cały kompleks świątynny zajmuje tak wielką powierzchnię. Wynajmujemy na 3 dni taksówkę i codziennie zwiedzamy cześć kompleksu, kierowca dowozi nas do poszczególnych świątyń. Całość naprawdę robi wrażenie, pomimo upływu lat przepięknie zachowane są płaskorzeźby, każda świątynia jest w innym stylu, część świątyń wrośnięta jest w olbrzymie drzewa. Z Kambodży wracamy do Bangkoku (nie ma innej opcji) a następnie etapami posuwamy się na południe wzdłuż wschodniego wybrzeża. Odwiedzamy Hua Hin - ulubione miejsce wypoczynku aktualnego króla, Nakhon Si Thammarat oraz Songkhlę. Plaże są przepiękne, można iść godzinami po białym piasku, roślinność bujna. Urządzamy sobie wyprawy przez las tropikalny, spływ łodzią przez las namorzynowy, wyprawę do jaskiń.
W dżungli obłażą nas pijawki, ohyda!!! Ale wrażenia są niesamowite, bujna tropikalna roślinność, olbrzymie drzewa o niesamowitych kształtach obrośnięte lianami, olbrzymie paprocie, zadziwiające odgłosy dżungli; ogłuszający koncert cykad, pokrzykiwania małp i odgłosy ptactwa, czasami jak gwizd czajnika z gotującą się wodą.
Im dalej posuwamy się na południe, tym trudniej się dogadać po angielsku i turystów raczej nie widać. Problem sprawia też brak taksówek w miastach, ludzie przemieszczają się songthewami lub taksówkami motocyklowymi, ale jak jechać motocyklem z walizką? Dojeżdżamy do Songkhla, dalej na południe nie będziemy wędrować, bo ostrzegają w przewodnikach przed islamskimi ekstremistami, nie ma co ryzykować. Rejon ten zamieszkują w przeważającej liczbie muzułmanie, szczególnie w małych miasteczkach i wsiach.
Mieliśmy nadzieje objeść się tutaj krewetkami, okazuje się jednak, iż nie są wcale tanie. Testujemy smaki różnych niespotykanych potraw jak sałatka z kwiata banana, pikantna sałatka z zielonej papai, skrzypłocza, moje ulubione szaszłyczki satay, objadamy się wspaniałymi ananasami.
Przemieszczamy się na zachodnie wybrzeże, do Satun a następnie płyniemy na wyspę Tarutao, która jest cała Parkiem Narodowym, ilość miejsc noclegowych jest limitowana i pod kuratelą władz Parku. Jest to raj dla płetwonurków, my spędzamy czas wędrując po wyspie, obserwując florę i faunę. Jest tu mnóstwo małp, widzimy dzikie świnie i rozmaite ptactwo, lecz zwierzęta i ptaki są bardzo płochliwe, raczej je się słyszy niż widzi. Wędrujemy wzdłuż długich, bezludnych plaż zbierając muszle. A wieczorem siedząc z drinkiem przed domkiem oglądamy przepiękne zachody słońca, słuchamy odgłosów dżungli i szumu fal. Jedyne, co odbiera nam przyjemność pobytu na wyspie to twarde łóżka i brak prądu przez prawie cały dzien. Włączają go dopiero po 18-tej na parę godzin, ale cóż zrobić, chcieliśmy kontaktu z przyrodą to mamy.
Czas naszej wyprawy się powoli kończy, wracamy więc pociągiem do Bangkoku. Podroż jest bardzo wygodna, mamy 2-osobowy przedział, obsługa bardzo miła, serwują nam lunch, piwko (możesz wybrać z karty spośród 4 zestawów), tak samo jest z kolacją i śniadaniem.
W przedziale mamy nawet umywalkę, a wieczorem obsługa rozkłada spanie, zakłada czyściutką pościel. Tak można podróżować!
W Bangkoku robimy zakupy i po 1.5-miesięcznej (5 000 km) podróży żegnaj Tajlandio!
Trasę naszej podróży mamy opracowaną, chcemy zwiedzić najciekawsze zabytki Bangkoku,
następnie wyruszyć na północ aż po Złoty Trójkąt (granica Birmy, Tajlandii i Kambodży), Kambodża, a następnie południe kraju wzdłuż wschodniego wybrzeża aż po granicę z Malezją. Następnie skok na zachodnią stronę do Satun, pobyt na wyspie Tarutao i powrót do Bangkoku.
Bangkok, jak wszystkie wielkie miasta jest męczący. Dodatkowo dobija nas duża wilgotność powietrza, parę minut po wyjściu z hotelu człowiek jest cały mokry
Zwiedzamy Grand Palace istne cacuszko, zachwycają bajkowe, misterne budowle o nieprawdopodobnych kształtach, mityczne stwory strzegące wejść.
Następnie ruszamy do Chinatown, jest to szalenie gwarna, kolorowa dzielnica, pełna świątyń w chińskim stylu, zatłoczonych marketów, sklepów ze złotą biżuterią oraz restauracji. Oczywiście nie odmówimy sobie popróbowania wspaniałej chińskiej kuchni, ach te chińskie pierożki na parze – niebo w gębie!
Staramy się zobaczyć co bardziej słynne atrakcje Bangkoku, ale odległości między nimi są duże, staramy się przemieszczać drogą wodną, aby ochłodzić się rzeczną bryzą.
Jeden dzień poświęcamy na wyprawę na południe od Bangkoku aby zobaczyć „floating market” i pokazy węży i słoni. To pierwsze raczej rozczarowuje, są to zaledwie pozostałości oryginalnego pływającego targowiska, raczej robione pod turystów. Natomiast miasteczko gdzie znajduje się ów pływający market jest urocze, nie ma ulic tylko kanały, po których porusza się mnóstwo łódek. Pokazy słoni zachwycają, cóż one nie wyprawiają; grają w piłkę, stają na głowie, grają na instrumentach, wygłupiają się jak dzieci wzbudzając salwy śmiechu.Po paru dniach ruszamy na północ, najpierw Sukhothai gdzie poświęcamy dzień na zwiedzenie dawnej stolicy Tajlandii. Mnóstwo turystów na rowerach (można wypożyczyć przy wejściu na teren starego miasta) zwiedza pozostałości dawnego miasta, posągi Buddy, ruiny świątyń. Atmosfera tego miejsca skłania do zadumy.
Jednak poza starym miastem nie ma tutaj nic ciekawego, jedziemy więc dalej, do Mae Sot.
Planowaliśmy tam odpocząć parę dni, stamtąd ruszyć wzdłuż granicy z Birmą na północ, lecz okazuje się, iż możliwości transportu są bardzo mizerne. W kierunku północnym kursują jedynie songthewy - czyli półciężarówki z odkrytym tyłem i ławeczkami zbierające po drodze pasażerów. Jest to dobry sposób podróżowania, ale na krótkie dystanse, nie przeszło 300 km. po dziurawych drogach. Zmieniamy więc plany i z Mae Sot po kilkudniowym wypoczynku jedziemy autobusem do Chiang Mai skąd będziemy robić wypady na północ.
Chiang Mai zachwyciło nas, jest tu wspaniała atmosfera, mnóstwo pięknych świątyń (a każda inna), doskonałe jedzenie. Zatrzymaliśmy się tu na tydzień, wałęsamy się po mieście, na marketach tropimy nieznane nam przyprawy, owoce, zwiedzamy lokalne atrakcje, robimy wyprawy na północ aż po Złoty Trójkąt. Odwiedzamy żyjące w górach mniejszości narodowe: Lahu, Lisu, Karen Paduang – kobiety-żyrafy o zadziwiająco długich szyjach,
Akha, których kobiety noszą bogato zdobione stroje i wspaniałe nakrycia łowy, odwiedzamy plantację orchidei – cóż za feeria barw i kształtów!!! Spływamy tratwą, odbywamy przejażdżkę na słoniach. Mnóstwo atrakcji, ja nie odmawiam sobie przyjemności wzięcia tajskiego masażu, do którego zachęcają na każdej ulicy. Objadamy się wspaniałymi potrawami, najbardziej smakuje nam tajskie curry, zupka tom yum (w obydwu potrawach ważne są te same przyprawy: trawka cytrynowa, galangal i liście limonki kaffir), satay - czyli szaszłyczki z kurczaka w sosie z ziemnych orzeszków. Tutaj odkrywamy również przepyszne mleczko sojowe podwójnie sezamowe, pijemy codziennie po 2 kartoniki - szkoda, że w Polsce nie ma takiego.
Z Chiang Mai lecimy do Kambodży zobaczyć Angkor Wat. Nie zdawałam sobie sprawy, że cały kompleks świątynny zajmuje tak wielką powierzchnię. Wynajmujemy na 3 dni taksówkę i codziennie zwiedzamy cześć kompleksu, kierowca dowozi nas do poszczególnych świątyń. Całość naprawdę robi wrażenie, pomimo upływu lat przepięknie zachowane są płaskorzeźby, każda świątynia jest w innym stylu, część świątyń wrośnięta jest w olbrzymie drzewa. Z Kambodży wracamy do Bangkoku (nie ma innej opcji) a następnie etapami posuwamy się na południe wzdłuż wschodniego wybrzeża. Odwiedzamy Hua Hin - ulubione miejsce wypoczynku aktualnego króla, Nakhon Si Thammarat oraz Songkhlę. Plaże są przepiękne, można iść godzinami po białym piasku, roślinność bujna. Urządzamy sobie wyprawy przez las tropikalny, spływ łodzią przez las namorzynowy, wyprawę do jaskiń.
W dżungli obłażą nas pijawki, ohyda!!! Ale wrażenia są niesamowite, bujna tropikalna roślinność, olbrzymie drzewa o niesamowitych kształtach obrośnięte lianami, olbrzymie paprocie, zadziwiające odgłosy dżungli; ogłuszający koncert cykad, pokrzykiwania małp i odgłosy ptactwa, czasami jak gwizd czajnika z gotującą się wodą.
Im dalej posuwamy się na południe, tym trudniej się dogadać po angielsku i turystów raczej nie widać. Problem sprawia też brak taksówek w miastach, ludzie przemieszczają się songthewami lub taksówkami motocyklowymi, ale jak jechać motocyklem z walizką? Dojeżdżamy do Songkhla, dalej na południe nie będziemy wędrować, bo ostrzegają w przewodnikach przed islamskimi ekstremistami, nie ma co ryzykować. Rejon ten zamieszkują w przeważającej liczbie muzułmanie, szczególnie w małych miasteczkach i wsiach.
Mieliśmy nadzieje objeść się tutaj krewetkami, okazuje się jednak, iż nie są wcale tanie. Testujemy smaki różnych niespotykanych potraw jak sałatka z kwiata banana, pikantna sałatka z zielonej papai, skrzypłocza, moje ulubione szaszłyczki satay, objadamy się wspaniałymi ananasami.
Przemieszczamy się na zachodnie wybrzeże, do Satun a następnie płyniemy na wyspę Tarutao, która jest cała Parkiem Narodowym, ilość miejsc noclegowych jest limitowana i pod kuratelą władz Parku. Jest to raj dla płetwonurków, my spędzamy czas wędrując po wyspie, obserwując florę i faunę. Jest tu mnóstwo małp, widzimy dzikie świnie i rozmaite ptactwo, lecz zwierzęta i ptaki są bardzo płochliwe, raczej je się słyszy niż widzi. Wędrujemy wzdłuż długich, bezludnych plaż zbierając muszle. A wieczorem siedząc z drinkiem przed domkiem oglądamy przepiękne zachody słońca, słuchamy odgłosów dżungli i szumu fal. Jedyne, co odbiera nam przyjemność pobytu na wyspie to twarde łóżka i brak prądu przez prawie cały dzien. Włączają go dopiero po 18-tej na parę godzin, ale cóż zrobić, chcieliśmy kontaktu z przyrodą to mamy.
Czas naszej wyprawy się powoli kończy, wracamy więc pociągiem do Bangkoku. Podroż jest bardzo wygodna, mamy 2-osobowy przedział, obsługa bardzo miła, serwują nam lunch, piwko (możesz wybrać z karty spośród 4 zestawów), tak samo jest z kolacją i śniadaniem.
W przedziale mamy nawet umywalkę, a wieczorem obsługa rozkłada spanie, zakłada czyściutką pościel. Tak można podróżować!
W Bangkoku robimy zakupy i po 1.5-miesięcznej (5 000 km) podróży żegnaj Tajlandio!
Co nas zachwyciło w Tajlandii a co rozczarowało? Zachwyciły nas wspaniale, równe
4-pasmowe szosy z poboczami dla rowerów, sympatyczni, zawsze uśmiechnięci i uprzejmi Tajowie uwielbiający swojego króla, Chiang Mai ze swoimi pięknymi świątyniami, wspaniałe plaże i bujna roślinność południa. Nie rozczarowało nas chyba nic.
4-pasmowe szosy z poboczami dla rowerów, sympatyczni, zawsze uśmiechnięci i uprzejmi Tajowie uwielbiający swojego króla, Chiang Mai ze swoimi pięknymi świątyniami, wspaniałe plaże i bujna roślinność południa. Nie rozczarowało nas chyba nic.
Dodane komentarze
brak komentarzy
Przydatne adresy
Brak adres w do wy wietlenia.
Inne materia y
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.