Artyku y i relacje z podr y Globtroter w
Dlaczego Urugwaj? > URUGWAJ



26 listopad 2007
Dojeżdżam do odległego od granicy o 20 km Salto leżącego naprzeciw argentyńskiego miasta Concordia. Nareszcie jestem w Urugwaju. Pierwsze kroki kieruję do punktu informacji turystycznej, aby zasięgnąć garść informacji. Otrzymuję nie tylko plan miasta, ale także informację o bezpłatnym polu namiotowym. Spacer po mieście daje mi okazję do obserwacji niespiesznego życia jego mieszkańców. Pod wieczór idąc wzdłuż rzeki dochodzę do pola namiotowego. Deptak jest bardzo ruchliwy – grupki dziewcząt, młodzieńcy na motorach, spacerujące pary, tu i ówdzie na ławeczkach starsi panowie zajęci rozmowami. Nie na tyle jednak, żeby od czasu nie ukłonić się znajomym. Rozbijam namiot – jestem jedynym turystą. (Salto)
27 listopad 2007
Ceny artykułów spożywczych są nieco wyższe niż w Argentynie. Na niebie nie ma ani jednej chmurki. Drepcę za miasto i próbuję autostopu w Urugwaju. Sporo czekania i kilkukilometrowe odcinki jazdy. Dopiero pod wieczór łapię dłuższą okazję – ciężarówkę argentyńską. Tuż przed miasteczkiem Mercedes, które mam zamiar zwiedzić wysiadam. Jest 22:00. Namiot rozbijam w pobliżu bramek pobierających opłaty drogowe. W Urugwaju wszystkie drogi są płatne. (Los Arrayanes)
28 listopad 2007
Zdziwiony jestem olbrzymią ilością eukaliptusów rosnących w Urugwaju. Drzewa te dają przyjemny cień. Pod wielkim eukaliptusem jem śniadanie i obserwuję ptactwo budujące rozległe gniazda z gałązek. Szybko dojeżdżam do pobliskiego Mercedes, bo jest to odległość zaledwie 10 km. Miasteczko jest bardzo spokojne. Tradycyjnie korzystam z punktu informacji turystycznej, gdzie otrzymuję mapę regionu, a następnie zgodnie z sugestią miłej pani z informacji turystycznej zwiedzam kolejne obiekty warte odwiedzenia. Najpierw cmentarz, gdzie w starszej części są groby pojedyncze, zaś w nowszej wielopiętrowe ściany z komorami na trumny, potem największą atrakcję miasta – ruiny (kilka zrujnowanych domów mieszkalnych na wzgórzu – nic atrakcyjnego). Życie w miasteczku toczy się bardzo leniwie, szczególnie w ciągu dnia, kiedy jest upalnie ulice są puste, a mieszkańcy siedzą na ławeczkach w zacienionych miejscach przed domostwami i popijają yerba mate. Poddaję się również atmosferze, w parku jem drugie śniadanie i z sąsiadami z ławki obok również popijam yerba mate. Mercedes ma też darmowe pole namiotowe, ale nie korzystam, bo jest sporo czasu do zmierzchu. Maszeruję za miasto i to dość spory kawałek, bo miasteczko niby jest małe, ale dość rozległe. Ruch nikły. Wieczór zastaje mnie nadal tkwiącego przy drodze na skraju. Nad strumieniem rozbijam namiot. (Mercedes)
29 listopad 2007
Urugwaj zdaje się być bardzo spokojnym krajem. W ciągu dnia jest bardzo upalnie. Poranna kąpiel w rzece mile orzeźwia, niestety nie na długo. Znowu tkwię w palącym słońcu i to bardzo długo. Przy drodze o kawałek cienia jest niezmiernie trudno, bo drzewa wprawdzie są, ale w dość sporej odległości od drogi. Autostop nie jest łatwy. Do najbliższego miasteczka Dolores jadę dwoma okazjami. Przechodzę wyludnione ulice, posilam się i kolejną krótką okazją docieram do końca drogi asfaltowej. Na ogół drogi w Urugwaju są dość dobre, ale nie ruta 21, którą jadę. Słońce i kurz. Koniec drogi asfaltowej jest w szczerym polu, więc maszeruję w nadziei znalezienia cienia, bo przed kurzem uchronić może mnie tylko zabranie stąd. Zatrzymują mi się okoliczni rolnicy jadący krótkie odcinki wyjątkowo przedpotopowymi pojazdami, ale dojeżdżam w ten sposób do Nueva Palmira. Jest to drugi po Montevideo największy port w Urugwaju. Mnie będzie się to miasteczko kojarzyło w wyśmienitym kotletem milanesa. Do wieczora (zachód słońca jest o 21:00) przejeżdżam kolejny mały odcinek i w niewielkiej odległości od kolejnego małego miasteczka rozbijam namiot. Strefa, w której się obecnie znajduję to kąpieliskowe miejscowości nadmorskie. Jest zielono, samotnie stojące domy wydają się być dość ekskluzywne, a na małe lotniska co chwilę nadlatują małe sportowe samoloty. (Carmelo)
30 listopad 2007
Carmelo to też mała, spokojna i zupełnie pozbawiona atrakcji mieścina. Jedyna atrakcja to sielska atmosfera, jaka panuje we wszystkich urugwajskich miasteczkach na zachodzie kraju. Na pokonanie 90 km do Colonia del Sacramento znowu zużywam bardzo dużo czasu. Starówka tego portowego miasta jest wpisana na listę UNESCO. Kwateruję się w schronisku, po czym ruszam chłonąć atmosferę miejsca. Brukowane uliczki, stare domy, resztki murów obronnych, latarnia morska, trochę knajpek mogą się podobać. Było to przez pewien czas miasto opanowane przez piratów, którzy czyhali na statki kursujące do i z Buenos Aires. Miasteczko leży niemalże naprzeciw Buenos Aires, choć tego oczywiście nie widać. Rio de la Plata jest w tym miejscu bardzo szeroka. Z Buenos Aires kursują tu promy, stąd jest tu oprócz turystów urugwajskich również sporo turystów argentyńskich. Miasteczko ma bardzo przyjemną atmosferę i jest jak dotąd najbardziej interesującym architektonicznie miejscem, jakie widziałem w Urugwaju. Często gawędzę na ławeczkach z mieszkańcami, którzy biorą mnie za Urugwajczyka, może dlatego, że mówię po hiszpańsku wielokroć wolniej, niż Argentyńczycy (ja o swoim hiszpańskim nie jestem najlepszego zdania). (Colonia del Sacramento)
1 grudzień 2007
W cenie noclegu jest również możliwość skorzystania z internetu, więc korzystam. Moim celem jest teraz stolica Montevideo. Do tej pory jechałem na południe głównie wzdłuż Rio Uruguay, teraz ruszam w kierunku wschodnim wzdłuż brzegu Rio de la Plata wyglądającego jednak nie jak brzeg rzeki, a jak brzeg morza. Ruch na szosie jest spory, głównie bogatych turystów argentyńskich, ja jednak nadal posuwam się powoli. Nie tkwię już w palącym słońcu, bo na okazję czekam pod wiatą. Dopiero późnym popołudniem trafia mi się dobra okazja – ponad 150 km do Montevideo. W stolicy mieszka połowa Urugwajczyków. Kraj nie jest duży i liczy 3 miliony mieszkańców. Krajobraz jest od początku podróży przez to państwo dość jednostajny – lekko falisty z polami uprawnymi oraz pastwiskami z niewielką ilością drzew. Dużych połaci lasów raczej nie widać. Montevideo osiągam o 18:00. Początkowo nie miałem w planie zatrzymywania się tu, ale ze względu na dość późną porę postanawiam zerknąć na miasto i przenocować. Schronisko okazuje się drogie, bo kosztuje 270 pu, ale nie mam wyjścia. Już wspominałem, że Urugwaj choć biedniejszy, jest droższy od Argentyny. Zrzucam plecak i mknę jeszcze do starej części miasta oraz do portu. Centrum to różnorodne bloki o wysokości 11 pięter na zmianę z monumentalnymi budowlami użyteczności publicznej typu biurowiec czy gmach sądu. Miłym zaskoczeniem jest fakt dużej ilości starych drzew przy ulicach. Stare miasto jest w opłakanym stanie – budynki są zrujnowane, kamienice zamieszkałe przez biedotę , a chodniki i jezdnie pełne dziur. Na każdym skrzyżowaniu stoi policja turystyczna przestrzegająca mnie, abym nie chodził po tej części miasta po zmroku. Przed zachodem słońca docieram jeszcze do portu z zakurzonymi i zaniedbanymi placami. Jednym z plusów schroniska jest możliwość naładowania akumulatora do aparatu fotograficznego. Urugwaj ma trzy rodzaje gniazd prądowych – ukośne, europejskie i potrójne proste. (Montevideo)
2 grudzień 2007
Niedziela. Schroniskowe śniadanie to gorące i zimne napoje oraz bułki z masłem i dżemem. Aby wydostać się za miasto muszę skorzystać z autobusu. Do dworca autobusowego jest niezły kawał drogi, ale pomimo upału od wczesnych godzin rannych postanawiam iść tam pieszo, szczególnie, że jest to odcinek główną arterią miasta. Dworzec Tres Cruses jest bardzo nowoczesny i trochę przypominający lotnisko ze względu na architekturę budowli oraz mnóstwo eleganckich sklepów wewnątrz. Najbliższe miasteczko na mojej trasie to Canelones odległe o 45 km, zaś bilet kosztuje 55 pu, w tym 5 pu opłaty dworcowej. Po godzinie ruszam w kierunku północnym. Droga prowadzi prawie cały czas terenem zabudowanym, dopiero na 10 km przed Canelones zaczyna się pusta i płaska przestrzeń z nielicznymi gospodarstwami i pastwiskami. Jest 14:30, gdy wysiadam w centrum niewielkiego miasteczka. Po ruchliwym Montevideo ten spokój odczuwa się szczególnie mocno. Z błękitnego nieba leje się żar, a przy drodze nie ma ani odrobiny cienia. Ruch jest wprawdzie spory, ale to rodzinne niedzielne wypady za miasto. Normalnie autostop w Urugwaju nie jest łatwy, a niedziela to już kompletna klapa. Tuż przed zmierzchem idę kilka kilometrów w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca na rozbicie namiotu -obok szpaleru drzew, który rzuci rano cień na namiot. (Canelones)
3 grudzień 2007
Gdy zbyt długo tkwię w jednym miejscu w oczekiwaniu na okazję, to problemem staje się zaopatrzenie, jednak rano po skonsumowaniu moich zapasów łapię okazję i to naprawdę dobrą – to Argentyńczyk jadący przez Urugwaj do Rosario. Przez Durazno, gdzie stajemy na kawę dojeżdżam w pobliże granicy pod Paysandu. Przez moment zastanawiam się nawet, czy nie jechać do Rosario, ale jednak wysiadam. Jest jeszcze wcześnie, bo 10:00. Znowu tkwię godzinami, z tym, że tym razem w cieniu kolejnych wiat przystankowych, jako, że łapię bardzo krótkie okazje. Na dobre utykam w połowie drogi do Salto i tu w podobnym miejscu, czyli pod szpalerem drzew rozbijam namiot. (Termas de Guaviyu)
4 grudzień 2007
Dzień rozpoczynam bez śniadania i do tego głodny, bo i bez wczorajszej kolacji. Jest pochmurno – całe niebo jest zasnute chmurami, więc jest lżej tkwić przy szosie. Niewielką odległość do Salto pokonuję dopiero w południe. Tu zamykam pętlę objazdu Urugwaju. Mam dwie możliwości – albo przekroczyć granicę z Argentyną, albo kontynuować podróż na północ do granicy z Brazylią. Do granicznego miasteczka Bella Union jest 140 km. Przechodzi krótka, lecz bardzo gwałtowna ulewa. Trasa wzdłuż rzeki Uruguay nie różni się krajobrazowo od reszty kraju – lekko falisty teren pastwisk. W Bella Union, wyjątkowo ospałym miasteczku wydaję na jedzenie ostatnie peso i do odległej o 6 km granicy idę na pieszo. Marsz nie jest łatwy, bo najpierw porywisty wiatr unosi tumany kurzu, a później zaczyna lać, jakby zaczynał się potop. Dobiegam do wiaty, która jednak nie daje wiele schronienia przed zacinającym deszczem. Ku mojemu zaskoczeniu podjeżdża autobus, który zabiera mnie do granicy za darmo. Przed mostem jest urugwajski punkt graniczny, gdzie wklepuję pieczątkę i przez ścianę wody jadę na stronę brazylijską. Jest tu niewielka osada i punkt celny. Pieczątki mieć nie muszę, jeśli nie wjeżdżam w głąb Brazylii. Najbliższa odprawa paszportowa jest w odległym o 75 km Uruguaiana. W budynku urzędu celnego zatrzymuję się jednak ze względu na ulewę. W którymś momencie od czarnych chmur robi się ciemno, choć jest dopiero 17:00, a z nieba zaczyna padać grad wielkości piłeczek pingpongowych, a nawet kurzych jaj. Na przejściu jest tylko ruch lokalny, czyli mieszkańców obu miasteczek przygranicznych. Ściana wody nie ustaje do wieczora. Rzeka przybiera znacznie, a cały teren jest pod wodą. Osada jest spokojna i zaniedbana, wiele domostw to opustoszałe ruiny. Podobnie jak Bella Union, również Barra do Quarai sprawia wrażenie zapomnianego zakątka świata.
Dojeżdżam do odległego od granicy o 20 km Salto leżącego naprzeciw argentyńskiego miasta Concordia. Nareszcie jestem w Urugwaju. Pierwsze kroki kieruję do punktu informacji turystycznej, aby zasięgnąć garść informacji. Otrzymuję nie tylko plan miasta, ale także informację o bezpłatnym polu namiotowym. Spacer po mieście daje mi okazję do obserwacji niespiesznego życia jego mieszkańców. Pod wieczór idąc wzdłuż rzeki dochodzę do pola namiotowego. Deptak jest bardzo ruchliwy – grupki dziewcząt, młodzieńcy na motorach, spacerujące pary, tu i ówdzie na ławeczkach starsi panowie zajęci rozmowami. Nie na tyle jednak, żeby od czasu nie ukłonić się znajomym. Rozbijam namiot – jestem jedynym turystą. (Salto)
27 listopad 2007
Ceny artykułów spożywczych są nieco wyższe niż w Argentynie. Na niebie nie ma ani jednej chmurki. Drepcę za miasto i próbuję autostopu w Urugwaju. Sporo czekania i kilkukilometrowe odcinki jazdy. Dopiero pod wieczór łapię dłuższą okazję – ciężarówkę argentyńską. Tuż przed miasteczkiem Mercedes, które mam zamiar zwiedzić wysiadam. Jest 22:00. Namiot rozbijam w pobliżu bramek pobierających opłaty drogowe. W Urugwaju wszystkie drogi są płatne. (Los Arrayanes)
28 listopad 2007
Zdziwiony jestem olbrzymią ilością eukaliptusów rosnących w Urugwaju. Drzewa te dają przyjemny cień. Pod wielkim eukaliptusem jem śniadanie i obserwuję ptactwo budujące rozległe gniazda z gałązek. Szybko dojeżdżam do pobliskiego Mercedes, bo jest to odległość zaledwie 10 km. Miasteczko jest bardzo spokojne. Tradycyjnie korzystam z punktu informacji turystycznej, gdzie otrzymuję mapę regionu, a następnie zgodnie z sugestią miłej pani z informacji turystycznej zwiedzam kolejne obiekty warte odwiedzenia. Najpierw cmentarz, gdzie w starszej części są groby pojedyncze, zaś w nowszej wielopiętrowe ściany z komorami na trumny, potem największą atrakcję miasta – ruiny (kilka zrujnowanych domów mieszkalnych na wzgórzu – nic atrakcyjnego). Życie w miasteczku toczy się bardzo leniwie, szczególnie w ciągu dnia, kiedy jest upalnie ulice są puste, a mieszkańcy siedzą na ławeczkach w zacienionych miejscach przed domostwami i popijają yerba mate. Poddaję się również atmosferze, w parku jem drugie śniadanie i z sąsiadami z ławki obok również popijam yerba mate. Mercedes ma też darmowe pole namiotowe, ale nie korzystam, bo jest sporo czasu do zmierzchu. Maszeruję za miasto i to dość spory kawałek, bo miasteczko niby jest małe, ale dość rozległe. Ruch nikły. Wieczór zastaje mnie nadal tkwiącego przy drodze na skraju. Nad strumieniem rozbijam namiot. (Mercedes)
29 listopad 2007
Urugwaj zdaje się być bardzo spokojnym krajem. W ciągu dnia jest bardzo upalnie. Poranna kąpiel w rzece mile orzeźwia, niestety nie na długo. Znowu tkwię w palącym słońcu i to bardzo długo. Przy drodze o kawałek cienia jest niezmiernie trudno, bo drzewa wprawdzie są, ale w dość sporej odległości od drogi. Autostop nie jest łatwy. Do najbliższego miasteczka Dolores jadę dwoma okazjami. Przechodzę wyludnione ulice, posilam się i kolejną krótką okazją docieram do końca drogi asfaltowej. Na ogół drogi w Urugwaju są dość dobre, ale nie ruta 21, którą jadę. Słońce i kurz. Koniec drogi asfaltowej jest w szczerym polu, więc maszeruję w nadziei znalezienia cienia, bo przed kurzem uchronić może mnie tylko zabranie stąd. Zatrzymują mi się okoliczni rolnicy jadący krótkie odcinki wyjątkowo przedpotopowymi pojazdami, ale dojeżdżam w ten sposób do Nueva Palmira. Jest to drugi po Montevideo największy port w Urugwaju. Mnie będzie się to miasteczko kojarzyło w wyśmienitym kotletem milanesa. Do wieczora (zachód słońca jest o 21:00) przejeżdżam kolejny mały odcinek i w niewielkiej odległości od kolejnego małego miasteczka rozbijam namiot. Strefa, w której się obecnie znajduję to kąpieliskowe miejscowości nadmorskie. Jest zielono, samotnie stojące domy wydają się być dość ekskluzywne, a na małe lotniska co chwilę nadlatują małe sportowe samoloty. (Carmelo)
30 listopad 2007
Carmelo to też mała, spokojna i zupełnie pozbawiona atrakcji mieścina. Jedyna atrakcja to sielska atmosfera, jaka panuje we wszystkich urugwajskich miasteczkach na zachodzie kraju. Na pokonanie 90 km do Colonia del Sacramento znowu zużywam bardzo dużo czasu. Starówka tego portowego miasta jest wpisana na listę UNESCO. Kwateruję się w schronisku, po czym ruszam chłonąć atmosferę miejsca. Brukowane uliczki, stare domy, resztki murów obronnych, latarnia morska, trochę knajpek mogą się podobać. Było to przez pewien czas miasto opanowane przez piratów, którzy czyhali na statki kursujące do i z Buenos Aires. Miasteczko leży niemalże naprzeciw Buenos Aires, choć tego oczywiście nie widać. Rio de la Plata jest w tym miejscu bardzo szeroka. Z Buenos Aires kursują tu promy, stąd jest tu oprócz turystów urugwajskich również sporo turystów argentyńskich. Miasteczko ma bardzo przyjemną atmosferę i jest jak dotąd najbardziej interesującym architektonicznie miejscem, jakie widziałem w Urugwaju. Często gawędzę na ławeczkach z mieszkańcami, którzy biorą mnie za Urugwajczyka, może dlatego, że mówię po hiszpańsku wielokroć wolniej, niż Argentyńczycy (ja o swoim hiszpańskim nie jestem najlepszego zdania). (Colonia del Sacramento)
1 grudzień 2007
W cenie noclegu jest również możliwość skorzystania z internetu, więc korzystam. Moim celem jest teraz stolica Montevideo. Do tej pory jechałem na południe głównie wzdłuż Rio Uruguay, teraz ruszam w kierunku wschodnim wzdłuż brzegu Rio de la Plata wyglądającego jednak nie jak brzeg rzeki, a jak brzeg morza. Ruch na szosie jest spory, głównie bogatych turystów argentyńskich, ja jednak nadal posuwam się powoli. Nie tkwię już w palącym słońcu, bo na okazję czekam pod wiatą. Dopiero późnym popołudniem trafia mi się dobra okazja – ponad 150 km do Montevideo. W stolicy mieszka połowa Urugwajczyków. Kraj nie jest duży i liczy 3 miliony mieszkańców. Krajobraz jest od początku podróży przez to państwo dość jednostajny – lekko falisty z polami uprawnymi oraz pastwiskami z niewielką ilością drzew. Dużych połaci lasów raczej nie widać. Montevideo osiągam o 18:00. Początkowo nie miałem w planie zatrzymywania się tu, ale ze względu na dość późną porę postanawiam zerknąć na miasto i przenocować. Schronisko okazuje się drogie, bo kosztuje 270 pu, ale nie mam wyjścia. Już wspominałem, że Urugwaj choć biedniejszy, jest droższy od Argentyny. Zrzucam plecak i mknę jeszcze do starej części miasta oraz do portu. Centrum to różnorodne bloki o wysokości 11 pięter na zmianę z monumentalnymi budowlami użyteczności publicznej typu biurowiec czy gmach sądu. Miłym zaskoczeniem jest fakt dużej ilości starych drzew przy ulicach. Stare miasto jest w opłakanym stanie – budynki są zrujnowane, kamienice zamieszkałe przez biedotę , a chodniki i jezdnie pełne dziur. Na każdym skrzyżowaniu stoi policja turystyczna przestrzegająca mnie, abym nie chodził po tej części miasta po zmroku. Przed zachodem słońca docieram jeszcze do portu z zakurzonymi i zaniedbanymi placami. Jednym z plusów schroniska jest możliwość naładowania akumulatora do aparatu fotograficznego. Urugwaj ma trzy rodzaje gniazd prądowych – ukośne, europejskie i potrójne proste. (Montevideo)
2 grudzień 2007
Niedziela. Schroniskowe śniadanie to gorące i zimne napoje oraz bułki z masłem i dżemem. Aby wydostać się za miasto muszę skorzystać z autobusu. Do dworca autobusowego jest niezły kawał drogi, ale pomimo upału od wczesnych godzin rannych postanawiam iść tam pieszo, szczególnie, że jest to odcinek główną arterią miasta. Dworzec Tres Cruses jest bardzo nowoczesny i trochę przypominający lotnisko ze względu na architekturę budowli oraz mnóstwo eleganckich sklepów wewnątrz. Najbliższe miasteczko na mojej trasie to Canelones odległe o 45 km, zaś bilet kosztuje 55 pu, w tym 5 pu opłaty dworcowej. Po godzinie ruszam w kierunku północnym. Droga prowadzi prawie cały czas terenem zabudowanym, dopiero na 10 km przed Canelones zaczyna się pusta i płaska przestrzeń z nielicznymi gospodarstwami i pastwiskami. Jest 14:30, gdy wysiadam w centrum niewielkiego miasteczka. Po ruchliwym Montevideo ten spokój odczuwa się szczególnie mocno. Z błękitnego nieba leje się żar, a przy drodze nie ma ani odrobiny cienia. Ruch jest wprawdzie spory, ale to rodzinne niedzielne wypady za miasto. Normalnie autostop w Urugwaju nie jest łatwy, a niedziela to już kompletna klapa. Tuż przed zmierzchem idę kilka kilometrów w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca na rozbicie namiotu -obok szpaleru drzew, który rzuci rano cień na namiot. (Canelones)
3 grudzień 2007
Gdy zbyt długo tkwię w jednym miejscu w oczekiwaniu na okazję, to problemem staje się zaopatrzenie, jednak rano po skonsumowaniu moich zapasów łapię okazję i to naprawdę dobrą – to Argentyńczyk jadący przez Urugwaj do Rosario. Przez Durazno, gdzie stajemy na kawę dojeżdżam w pobliże granicy pod Paysandu. Przez moment zastanawiam się nawet, czy nie jechać do Rosario, ale jednak wysiadam. Jest jeszcze wcześnie, bo 10:00. Znowu tkwię godzinami, z tym, że tym razem w cieniu kolejnych wiat przystankowych, jako, że łapię bardzo krótkie okazje. Na dobre utykam w połowie drogi do Salto i tu w podobnym miejscu, czyli pod szpalerem drzew rozbijam namiot. (Termas de Guaviyu)
4 grudzień 2007
Dzień rozpoczynam bez śniadania i do tego głodny, bo i bez wczorajszej kolacji. Jest pochmurno – całe niebo jest zasnute chmurami, więc jest lżej tkwić przy szosie. Niewielką odległość do Salto pokonuję dopiero w południe. Tu zamykam pętlę objazdu Urugwaju. Mam dwie możliwości – albo przekroczyć granicę z Argentyną, albo kontynuować podróż na północ do granicy z Brazylią. Do granicznego miasteczka Bella Union jest 140 km. Przechodzi krótka, lecz bardzo gwałtowna ulewa. Trasa wzdłuż rzeki Uruguay nie różni się krajobrazowo od reszty kraju – lekko falisty teren pastwisk. W Bella Union, wyjątkowo ospałym miasteczku wydaję na jedzenie ostatnie peso i do odległej o 6 km granicy idę na pieszo. Marsz nie jest łatwy, bo najpierw porywisty wiatr unosi tumany kurzu, a później zaczyna lać, jakby zaczynał się potop. Dobiegam do wiaty, która jednak nie daje wiele schronienia przed zacinającym deszczem. Ku mojemu zaskoczeniu podjeżdża autobus, który zabiera mnie do granicy za darmo. Przed mostem jest urugwajski punkt graniczny, gdzie wklepuję pieczątkę i przez ścianę wody jadę na stronę brazylijską. Jest tu niewielka osada i punkt celny. Pieczątki mieć nie muszę, jeśli nie wjeżdżam w głąb Brazylii. Najbliższa odprawa paszportowa jest w odległym o 75 km Uruguaiana. W budynku urzędu celnego zatrzymuję się jednak ze względu na ulewę. W którymś momencie od czarnych chmur robi się ciemno, choć jest dopiero 17:00, a z nieba zaczyna padać grad wielkości piłeczek pingpongowych, a nawet kurzych jaj. Na przejściu jest tylko ruch lokalny, czyli mieszkańców obu miasteczek przygranicznych. Ściana wody nie ustaje do wieczora. Rzeka przybiera znacznie, a cały teren jest pod wodą. Osada jest spokojna i zaniedbana, wiele domostw to opustoszałe ruiny. Podobnie jak Bella Union, również Barra do Quarai sprawia wrażenie zapomnianego zakątka świata.
Trasa:
.....URUGWAJ – Presa Salto – Salto – Los Arrayanes – Mercedes – Dolores – Nueva Palmira – Carmelo – Colonia del Sacramento – Montevideo – Canelones – Durazno – Paysandu – Termas de Guaviyu – Salto – Bella Union - (Brazylia).....
.....URUGWAJ – Presa Salto – Salto – Los Arrayanes – Mercedes – Dolores – Nueva Palmira – Carmelo – Colonia del Sacramento – Montevideo – Canelones – Durazno – Paysandu – Termas de Guaviyu – Salto – Bella Union - (Brazylia).....
Dodane komentarze
Smok-1 2011-05-30 08:38:06
Jakoś strasznie tanio Ci to wszystko wychodzi, muszę rozważyć opcję namiotową, szczególnie jeśli jest lekki, pozdrawiamjkh12@interia.pl (kontoo zablokowane) 2011-05-30 06:28:41
Bardzo ciekawie i dobrze opisane - napewno przyda sie przy planowaniu wyjazdu. Pozdrawiam JHPrzydatne adresy
Brak adres w do wy wietlenia.
Inne materia y
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.