Artyku y i relacje z podr y Globtroter w

Los Katios, Darien KONKURS > KOLUMBIA


Smok-1 Smok-1 Dodaj do: wykop.pl
relacje z podróży

Zdj cie KOLUMBIA / Antioquia / Turbo / KapielKrótki opis wyprawy do Parku Narodowego Los Katios w kolumbijskiej części Darien

Po perypetiach związanych z odlotem samolotu (zamiast rejsowych 7 godzin w busie, spędziłem 26, przez co uciekł mój samolot, musiałem zapłacić karę za możliwość wykorzystania poprzedniego biletu, itp., ale to temat na oddzielne opowiadanie) w końcu dotarłem do Monterii, około 14.30. Po wyjściu z samolotu od razu zmiana klimatu. Zamiast bogotańskich 18 stopni i deszczu, z miejsca trzydzieści parę, a chmurki tylko gdzieniegdzie na niebie. Nieco oszołomiony upałem daję się naciągnąć taksówkarzowi na dojazd do centrum (opłata 18 tys. peso jest mocno wygórowana – nawet uwzględniając konieczność uiszczenia 2.800 peso za przejazd drogą lotnisko-centrum Monterii – w Kolumbii drogi są płatne, warto to uwzględnić w kalkulacji kosztów podróży).

W Monterii okazuje się, że bezpośrednia droga na dworzec autobusowy jest zamknięta (nie wiem o co chodzi, wojsko nie przepuszcza), toteż gościu wywozi mnie na jakiś plac będący skrzyżowaniem bazarku z placem manewrowym, wszędzie pełno kurzu i śmieci, stoją jakieś taksówki i masa naciągaczy. Każdy próbuje przejąć mój plecak i wsadzić do wybranego przez siebie środka lokomocji. Grzecznie dziękuję, muszę się przecież zorientować jak dotrzeć bezpośrednio do Turbo, a przy okazji nie dać się oszukać (taksówki są znacznie droższe od busów). Po dłuższym przepytywaniu wszystkich okolicznych naciągaczy, w końcu udaje mi się ustalić sensowną cenę na przejazd. Przy okazji okazuje się, że do Turbo jedzie się dłuższą drogą (wybrzeżem, a następnie przez góry, bo bezpośrednia trasa jest nieprzejezdna). Do tego akurat jestem przyzwyczajony, to niemalże stały punkt programu. Padające od dłuższego czasu deszcze spowodowały znacznie więcej perturbacji niż tylko ograniczenia komunikacyjne.

Po godzinie, oczekiwania, targowania się, a przede wszystkim opędzania się od różnorodnych okazji zakupowych (i nie tylko!) wsadzam plecak na tył busa, wsiadam i jadę. Krajobrazy jak na Karaibach: palmy, jeziora, łąki, wszystko zielone. Ludzie, w przeciwieństwie do centralnej Kolumbii, głównie czarni, potomkowie dawnych niewolników. Autobus jedzie 5,5 godziny (na mapie wydawało się, że to blisko), po godzinie kończy się dobra asfaltowa droga i zaczyna przeprawa w nieprawdopodobnym kurzu przez górki. Autobus trzęsie niemiłosiernie, co chwila się zatrzymuje i wymienia skład podróżnych (w zasadzie tylko ja jadę pełen dystans, czyżby była jakaś inna droga ?).

Późną nocą docieram do Turbo. Miasto, zgodnie z rekomendacjami Lonely Planet nie zachęca, plecak wygląda jakbym go ciągnął po drodze za autobusem (schowek na bagaże musiał być mocno nieszczelny). Miasto żyje w nocy, ulice są pełne ludzi, ale wszystko zakurzone, zapachy portowe też nie powalają na kolana. Szybko docieram do polecanego w LP hotelu, trochę zapyziały, ale z grubsza ok. Pomimo wieczornej pory temperatury cały czas są trudne do wytrzymania, w powietrzu jest zaduch i kurz. Oprócz tego pojawiają się niespotykane wcześniej komary. Taki urok Karaibów.

Zagaduję właściciela hotelu o możliwość dostania się do Los Katios. Rozmowa nieco na migi, bo mój łamany hiszpański nie pozwala na rozwinięcie wielu niuansów. Okazuje się, że do dostania się na teren Parku Narodowego potrzebne są zezwolenia (to akurat wiedziałem), których aktualnie nikomu nie udzielają (to też). Mój uczynny recepcjonista zaproponował pomoc. Trzy pokoje ode mnie mieszka pracownica Parku Narodowego, trzeba z nią porozmawiać, może coś się uda załatwić. Poczekałem chwilkę, przyszła drobna dziewczyna, pani biolog, pracująca w siedzibie Parku Narodowego w Turbo. Po mniej więcej pół godzinie łamanego hiszpańsko-angielskiego okazuje się, że teren Parku jest zbyt niebezpieczny do zwiedzania przez turystów. Od co najmniej dziesięciu lat nie udzielano żadnych zezwoleń, teren kontrolowany jest przez FARC, ewentualnie oddziały paramilitarne, zajmujące się przemytem kokainy do Panamy, tudzież nielegalnym pozyskiwaniem drewna z puszczy. To również wiedziałem znacznie wcześniej. Zaczynam przekonywać, że zwiedzałem już różne miejsca (niektóre może nawet bardziej niebezpieczne), że jest wpisane na listę UNESCO, że z centrali Parków Narodowych w Bogocie uzyskałem informację, że możliwe jest zwiedzanie Los Katios (to akurat nie do końca pokrywa się z prawdą), itd., itp. koniec końców obiecała zadzwonić do kierownika placówki i porozmawiać z nim.

Następnego dnia rano jedziemy na motorkach – taki miejscowy transport - poza miasto (tam jest siedziba Parku Narodowego). Na miejscu kilkunastu pracowników naukowych Parku i ja, problem, facet, który chce pojechać, tam gdzie mało kto jeździ, i weź coś z nim zrób. Zaproponowali mi grzecznie wyjazd do parku narodowego położonego w zatoce Urabia, gdzie są piękne plaże, karaibskie klimaty, i co najważniejsze bezpiecznie. Dziękuję bardzo. Po godzinnych rozmowach – szef parku osobiście zaprezentował mi mapę całego obszaru Los Katios, pokazał obszar, na którym pracownicy naukowi są w miarę bezpieczni, a który jest kontrolowany przez FARC i paramilitarnych, wyjaśnił, że tam nie ma jak dojechać, że trzeba mieć odpowiednie ubranie, środki przeciw komarom, itp., na koniec, nieco zrezygnowany przyznał, że jest możliwość zabrania się następnego dnia z łodzią, płynącą z zaopatrzeniem Turbo – Sautata (siedziba misji), oczywiście całkowicie nieoficjalnie, bez żadnych pozwoleń, jako naukowiec z Polski. Może być. Dzień cały muszę spędzić w Turbo, i coś ze sobą zrobić, ale następnego już Los Katios.

Pół dnia schodzi na szukanie punktu, gdzie mogę wymienić pieniądze (w całym Turbo nie żadnego kantoru, a banki waluty nie wymieniają), w końcu muszę wypłacić z karty – chyba najlepsza opcja. Drugie pół włóczę się bez celu po mieście (chyba najbrzydsze miejsce podczas całego pobytu w Kolumbii), ciekawi ludzie, w większości czarni, śmieci niestety wszędzie pełno, łącznie z cuchnącym portem.

Kolejny dzień – wraz z pracownikami Parku, czekam na łódź. Ma dostarczyć materiały budowlane oraz zaopatrzenie do bazy. Teoretycznie powinna wypłynąć o 9.00, ale oczywiście dostarczenie worków cementu i blachy mocno się opóźnia (pośrednik tłumaczy się, negocjuje, tu cena, tamto nie dojechało – podobno zawsze nawala) w tzw. międzyczasie obserwuję sobie życie portowe. W końcu płyniemy. Jeszcze tylko odmeldowanie się w kapitanacie portu (jednostka wojskowa, ja z tego co słyszę robię za naukowca), tankowanie paliwa do beczek i płyniemy.

Pół godziny po zatoce Urabia, buja aż miło, siedziska twarde, odczuwa się każdą falę, później łódź wpływa do Rio Atrato, buja mniej, woda mętna, szeroka, krajobrazy już takie jakich można się spodziewać (trzcinowiska, namorzyny, upał, dużo ptaków). Z większych zwierząt na tym terenie występują manaty, delfiny, kapibary. Przed dotarciem do parku jeszcze odwiedzamy dwie wioski (przy obu postojach następuje nieznaczna wymiana składu podróżnego) i za chwilę jestem już na terenie Los Katios. Wcześniej jeszcze tylko jeszcze jedna , kolejna kontrola wojskowa (w krzakach stoi w pełni uzbrojony kuter patrolowy, tu też jestem naukowcem..)

Miejsce, które sobie wymarzyłem, do którego tak trudno było dotrzeć, nie rozczarowuje. Dzika przyroda, zieloność roślin (trzciny, krzaki, pnącza) aż bije w oczy, szczególnie w blasku słońca. W końcu jestem w kolumbijskiej części Darien, obszarze o największej bioróżnorodności na świecie. Wpływamy w boczny kanałek, po chwili trzeba już wyciągnąć silnik i pozostają wiosła, wreszcie docieramy do miejsca, gdzie łódka dalej nie popłynie. Wokół same trzciny, pracownicy parku bez specjalnych ceregieli wyciągają kalosze, wskakują do wody i na piechotę idą w stronę bazy Sautata. Ja oczywiście nie mam kaloszy, pozostaje tylko zdjęcie obuwia, podwinięcie spodni (ze względu na komary mam oczywiście jeansy) i chlup do wody w nieznane. Głębokość na oko jakieś pół metra, ale podłoże niejednorodne, są i miejsca znacznie głębsze, poza tym błoto, woda mętna, nie widać po czym się idzie.

Oczywiście miałem świadomość istnienia różnorodnych zagrożeń typu węże, pijawki, ale chęć dotarcia na miejsce była silniejsza. Pewnie można było po prostu wskoczyć do wody w normalnych butach, ale raz, że ciężko byłoby to potem doczyścić (błoto), a po drugie chodzenie w mokrym obuwiu po lesie deszczowym nie należy do przyjemności. Po jakiś 500 metrach błotnego spaceru, trzymając plecak w jednym ręku, a podwijając ciągle spadające jeansy drugą dochodzę do lądu stałego. Wszyscy ci co mieli kalosze zajmują się wylewaniem z nich wody (czyli jest jednak jakiś plus chodzenia boso), ja opłukuję nogi w kałuży i grzecznie czekam aż wyschną. Po chwili stwierdzam, że założenie butów też może być przyjemnością.

Sama baza w Sautacie to nic szczególnego, kilka budynków zajmowanych przez naukowców, studnia, stacja meteo (nieczynna), nadajnik satelitarny (zasięg komórek skończył się jakieś 5 km po odpłynięciu od Turbo), trochę narzędzi, ogrodzona plantacja roślin, które mają być reintrodukowane w puszczy. Po terenie kręci się kilkanaście osób, wszyscy dziwią się, że mają takie towarzystwo, i to jeszcze z Polski. Bariera językowa nie pozwala na ściślejsze nawiązanie znajomości, ale zdawkowe rozmowy potwierdzają status bazy. Faktycznie jest pomiędzy młotem (FARC), a kowadłem (prawicowe oddziały paramilitarne). Ponoć rzeczywiście i jedni i drudzy szanują naukowców, nikogo nie zastrzelili, nie okradli, jak się im nie wchodzi w drogę, to oni też nie. Na szczęście nie miałem okazji sprawdzić.

Idziemy (z moją panią biolog) na mały treking po puszczy. Przed wyruszeniem poprawiam perfumowanie (DEET 25%), zaraz po wejściu do lasu ponawiam czynność. Troche za późno. Wilgoć po prostu zwala z nóg, jest tak parno, że T-shirta po minucie marszu można już wyżymać, DEET nie działa (albo za słaby, albo spłynął z potem), komary i inne cholerstwo wręcz obsiada człowieka (w końcu to niezbyt częsty widok w tych stronach). Całe szczęście, że to dzień (rejon mocno malaryczny) i od dwu dni biorę malarone (świństwo, ale działa). Opędzanie się od komarów zajmuje dużo czasu, ledwo da się rozejrzeć dookoła. A jest co oglądać. Jestem w środku lasu deszczowego, wokół liany, pnącza, jakieś rośliny przypominające bananowce, znane mi wcześniej helikonie, drzewa wysokie, których korony zasłaniają dopływ promieni słonecznych. Po chwili wychodzimy na polankę, słońce przypieka jak wściekłe, ale jest trochę mniej komarów, ubranie przykleja się do ciała, w ustach czuję gorzki smak specyfika przeciwkomarowego. Widok na razie taki sobie. Po prostu puszcza. Wszystko skąpane w słońcu.

Kolejny przystanek to mirador (czyli punkt widokowy). Widać ślady minionej świetności. Drewniana wieżyczka (typu nasza ambona myśliwska, tylko 2 razy wyższa) została zbudowana parę ładnych lat temu, bo większość desek spróchniała, dolnej partii schodów nie ma wcale. Widok z platformy wynagradza niebezpieczeństwo. Mam przed sobą panoramę na dużą cześć Parku Narodowego, z meandrującą Rio Atrato, rozległymi terenami bagiennymi i lasem deszczowym. Z drugiej strony i góry i blisko granica z Panamą. Właśnie tamtędy biegną te szlaki przemytnicze, narkotykowe, tamtędy prawdopodobnie próbowali przedzierać się Ci, którym udało się przejść z Panamy do Kolumbii przez Darien. W drodze powrotnej na deser dostrzegam przelatującego między drzewami tukana (ledwo leci, taki ma ciężki dziób).

Powrót do bazy, degustowanie miejscowej herbaty (zwykła, nie koka) i powoli zwijamy się w drogę powrotną (część osób wraca, niestety nikt nie chce pożyczyć kaloszy, albo może nie umiem za bardzo po hiszpańsku), czeka mnie powtórka z rozrywki, ale trudno. Do Turbo docieram już wieczorem, łódź musi odmeldowac się z powrotem na lokalnym posterunku wojskowym. Niestety odjechał już ostatni bus do Monterii, więc ku zadowoleniu właściciela, zostaję kolejną noc w moim hotelu.

Ceny:

Przejazd Monteria lotnisko – Monteria dowolny punkt 18.000 peso
Przejazd Monteria – Turbo, busem 35.000,
Nocleg: Turbo, hotel Florida, cena za pokój: 20.000 peso
Łódź Turbo – Riosucio 40.000 peso
Obiad Turbo: zestaw zupa – kurczak (ryż, surówka, piwo) max. 10.000 peso
Butelka wody - 1,5 litra – 2.800 peso,
Paczka kawy w sklepie lokalnym 2100 peso
Przejazd po mieście na motorku – 1.000 peso niezależnie od odległości
Proponowany w Turbo kurs wymiany 1700 peso za dolara
Oficjalny kurs wymiany (listopad 2011) – 1930 peso za usd.



Aktualnie, jedno z trudniej dostępnych miejsc w Kolumbii, ze względu na bezpieczeństwo turystom nie są wydawane pozwolenia na odwiedzenie parku

Zdj cia

KOLUMBIA / Antioquia / Turbo / KapielKOLUMBIA / Antioquia / Turbo / ZadumaKOLUMBIA / Choco / Los Katios NP / MokradłaKOLUMBIA / Antioquia / Turbo / SprzedawczyniKOLUMBIA / Choco / Los Katios NP / Panorama DarienKOLUMBIA / Antioquia / Turbo / Przy porcieKOLUMBIA / Choco / Los Katios NP / PożegnanieKOLUMBIA / Choco / Los Katios NP / Pożegnanie (2)KOLUMBIA / Antioquia / Turbo / Port w TurboKOLUMBIA / Antioquia / Turbo / Ryby na targuKOLUMBIA / Antioquia / Golfo de Uraba / Okolice TurboKOLUMBIA / Antioquia / Bocas del Rio Atrato / Wioska

Dodane komentarze

[konto usuniete] do czy
29.01.2012

[konto usuniete] 2013-04-30 17:07:08

Kurcze - jak to się dzieje, że relacja sprzed dwóch lat jest pozycjonowana z datą dzisiejszą??? Chociaż relacja ciekawa

Monawaw do czy
10.12.2012

Monawaw 2012-12-28 21:28:45

melduje ze dzis przeczytałam relacje :) ... czułam jak mnie obsiadły komary ... jakbym tam była ... super !!! pozdrawiam

Smok-1 do czy
09.03.2010

Smok-1 2012-07-12 08:49:08

Michał, jadę na podobne klimaty (mam nadzieję) w listopadzie/grudniu do Wietnamu.. Może się skusisz ?

gastropoda do czy
19.05.2011

gastropoda 2012-07-11 22:53:54

Ze też mnie tam z Tobą nie było...

[konto usuniete] do czy
06.07.2011

[konto usuniete] 2011-12-24 04:17:21

Bardzo fajnie napisane, no wyprawa na miarę Indian Jones...zaintrygował mnie tukan z ciężkim dziobem;)

[konto usuniete] do czy
29.03.2011

[konto usuniete] 2011-12-16 22:22:57

Jestem pełna uznania dla Ciebie i wyprawy którą opisałeś, czekam na dalszy ciąg :)

piotrwaz do czy
31.01.2010

piotrwaz 2011-12-16 16:09:27

Smoku chylę głowę .

[konto usuniete] do czy
03.07.2010

[konto usuniete] 2011-12-15 21:37:30

Fajnie się czyta Twoją opowieść. Już sobie wyobraziłam te roje komarów i chlupot mętnej wody :) Miałeś szczęście, że spotkałeś panią biolog...:) Koniecznie opisz następne etapy podróży. Pozdrawiam.

nitkaska do czy
21.05.2011

nitkaska 2011-12-15 20:00:41

nie mogę się doczekać relacji z kolejnych etapów podróży! Czytałam i byłam tam z Tobą (no, prawie...). Masz człowieku samozaparcie! Naukowiec...Ale mam znajomości:):):)

Przydatne adresy

Brak adres w do wy wietlenia.

Strefa Globtrotera

Dział Artykuły

Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.

Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.

Jak dodać artykuł?

  1. Zarejestruj się w naszym serwisie - TUTAJ
  2. Dodaj zdjęcia (10 punktów) - TUTAJ
  3. Dodaj artykuł (100 punktów) - TUTAJ
  4. Artykuły są moderowane przez administratora.

Inne Artykuły

X

Serwis Globtroter.pl zapisuje informacje w postaci ciasteczek (ang. cookies). Są one używane w celach reklamowych, statystycznych oraz funkcjonalnych - co pozwala dostosować serwis do potrzeb osób, które odwiedzają go wielokrotnie. Ciateczka mogą też stosować współpracujący z nami reklamodawcy. Czytaj więcej »

Akceptuję Politykę plików cookies

Wszelkie prawa zastrzeżone © 2001 - 2025 Globtroter.pl