Artyku y i relacje z podr y Globtroter w
kolorowa podróż na Pico Isabel do Torres > DOMINIKANA
gusika relacje z podróży
Na północy Dominikany na bursztynowym wybrzeżu, pośród wybujałej kolorowej roślinności można wybrać się kolejką teleferico w niezapomnianą wyprawę na górę Isabel deTorres, wyrastająca 850 m ponad srebrny port Puerto Plata .
Wstaliśmy wczesnym rankiem, długo po tym jak kogut z sąsiedniego podwórka zapiał….
Oznaki zmęczenia po podróży, a w szczególności przesunięcie czasowe 6 h, dawały mi się we znaki.
Alberto wraz z rodziną przygotowali śniadanko. Przy dźwiękach muzyki, płynącej na cały regulator z głośnika sąsiada mieszkającego balkon w balkon spożyłam moje pierwsze śniadanie na Karaibach:
morisoñando (wyciśnięty sok z 3 pomarańczy, łyżeczka cukru, łyżeczka płynnej wanilii, powoli należy wlewać skondensowane mleko cały czas mieszając inaczej mleko się zsiądzie, dodajemy kostki lodu. Do smaku możemy dodać papaje, lub sok z cytryny)- pyszności!
smażone banany (wielkości takiej jak nasze, ale jak usłyszałam jedynie do smażenia)
tosty z serem i szynką
świeże mango
mała dominikańska kawa z dodatkiem przypraw, mlekiem , ale jaka aromatyczna stawiająca na nogi automatycznie!
Szybkie pakowanie, mapa, pieniądze.......itd.
Dzielnica El Congo w której mieszka Alberto nie należy do najbardziej ekskluzywnych, jednak znajduje sie tu jeden z kilku bardzo dobrze zaopatrzonych w Santiago supermarketów, w których tanio można zaopatrzeć sie w jedzenie- na kartę kredytowa wychodzi taniej.
Kupiliśmy więc trochę jedzenia i w drogę.
Jedziemy do Puerto Plata, odwiedzimy znajomego Alberta a potem na górę Pico Isabel de Torres.
Autobusy w Santiago są extremalnie tanie, jednak można na nie czekać i pół dnia
Żeby dojechać do centum Santiago, koło Parque Duarte i katedry można wziąć wygodne prywatne taxi, które kosztują 40- 50 peso (4-5 PLN). Do samochodów ładuje się zwykle 7 osób, szok:)
Uśmiałam się kiedy na tylne siedzenie na którym umiejscowiliśmy się dopchał się bardzo gruby facet, na przednich siedział kierowca, obok niego młoda dziewczyna która jechała do pracy i młody chłopak. Miałam wrażenie, że zaraz odpadnie nam koło, ale przy tym jakże było wesoło.
Muzyka na full, każdy opowiada swoja historię wczorajszego dnia, istne centrum prasowe w języku hiszpańskim.
Nie znam bardzo dobrze hiszpańskiego, więc jedynie słuchałam.
Zajechaliśmy w 15 min.
Stacja autobusów zamiejskich METRO, klimatyzowana sala z telewizorem, miła obsługa...inny świat. Na przystanku i w poczekalni widać eleganckich panów w lakierowanych skórzanych butach i nienagannie skrojonych marynarkach, dwie prostytutki (niestety to widać), eleganckie, dobrze uczesane dostojne panie i kilkoro dzieci w mundurkach szkolnych. Widać klasa wyższa, przypuszczam, że przeciętny mieszkaniec Santiago nie często wybiera się w podróż po Dominikanie, jeśli w ogóle się wybiera.
200 peso/1 os (20 PLN). Kupujemy bilet do Puerto Plata i z powrotem.
Muszę przyznać, że klimatyzowane autobusy tej linii i Careabean Tour niczemu nie ustępują europejskim standardom. Wygodne, z telewizorem, toaletą.
Przyklejam nos do szyby autobusu, śledząc każdą wieś, miasteczko jakie mijamy. Widzę kolorowe zajazdy z monumentalnymi palmami kokosowymi po bokach, w tle majaczą góry.
Godzina jazdy i jesteśmy w Puerto Plata.
Odbiera nas znajomy Alberta, pracujący w ciągu roku na statku na Hawajach. W lato przyjeżdża do domu na urlop.
Należy do tych szczęściarzy, którzy mogą zarobić amerykańską kasę i cenne dolary.
Zajeżdżamy taxi do dzielnicy slumsów. Góruje dom znajomego, pięknie pomalowany na różowo, odnowiony.
Dom znajomego jest prawdziwym rajem. On- boss okolicy, ma kasę, ma koguta do walk. Pokazuje go nam z każdej strony, mocne czerwone nogi, ostre pióra, zabójczy wzrok.
Juan jest dumny, bo kogut startując w walkach również przynosi dochód.
Walki kogutów są powszechne we wsiach.
Na przeciwko domu Juana majaczy góra Isabel de Torres, Juan tłumaczy nam jak dojechać i wjechać na górę.
Zostajemy zaproszeni na obiad, mangu, moro, woda do picia.
Życie w małej miejscowości płynie wolno, jest czas na rozmowę, na śmiech, zabawę.
W cieniu palmy kokosowej przed domem usadawiają się ciotki i wujek Juana.
Na ulicy przy której mieszka Juan jest brud, woda stojąca w rowkach kanalizacyjnych może być źródłem malarii.
Domy, a właściwie lepianki tworzą ciąg domostw, bez okien, bez światła, bez drzwi.
Próbuję dojrzeć wnętrze jednego z takich domów, w środku widzę chyba z 6 dzieci, matkę, ojca, babcię.....przygnębiający widok, aż niedowierzam w jakich warunkach można żyć.
Obok widzę dziecko z wydętym brzuszkiem, bawiące się metalowym prętem wlepiające we mnie swoje czarne, wielkie jak orzech ślipia. Jestem tu jedyną białą istota, pewnie myślą, że amerykanka przyjechała odwiedzić Juana.
Jest mi nieco żal tych ludzi, bo nie można powiedzieć, że żyją w godnych warunkach.
Nad oceanem mnóstwo kurortów, hoteli, ale przynoszą one dochód jedynie właścicielom, którymi są najczęściej Anglicy i Niemcy. Dominikańczycy służą tu za zabawkę, rozwesela cza hotelowego (zespoły muzyczno- taneczne), boya hotelowego, kucharza, sprzątaczkę czasem managera.
Żałuję teraz, że nie wzięłam ze sobą zabawek z Santiago, które przytargałam na Dominikanę. Dziecko bawiące się prętem metalowym z pewnością ucieszyłoby się widząc kolorowego miśka, którym od dawna, znudzony nie bawił sie juz mój siostrzeniec.
Jedziemy na Pico Isabel de Torres, na którą dostać się można kolejką linową Teleférico.
Czym prędzej zbieramy się, żeby jeszcze coś zobaczyć. Pogoda z minuty na minutę się psuje, raz wychodzi słońce raz przykrywają je ciemne chmury. To normalne na Dominikanie.
Bierzemy popularne w małych miejscowościach mototaxi, które jest tanie i szybkie. Motorem jadę ja , kierowca i Alberto. Czuję się jak śledź. Gnamy jak szaleńcy pod górę Isabel.
W okresie letnim pod kolejką jest tłoczno, w kwietniu świecą pustki.
Bilet kosztuje 300 peso, zostaje więc tymczasową żoną Alberta, tzw. rezydentem płacąc przy tym 100 peso.
Turysta jest niestety na całej Dominikanie smacznym kąskiem do oskubania, więc tam gdzie sie da w szczególności turyści bez znajomości języka płacą 3 krotnie.
Jest to powszechne w sklepach- małych tiendach, taksówkach, miejscach publicznych oprócz supermarketów.
Czekamy chwilę na kolejkę podziwiając zapierającą dech roślinność. Już przy samym brzegu Parku Narodowego widzę kipiące palmy kokosowe, babanowce. Gdzie nie spojrzę zieleń, morze zieleni. Cudny widok z dołu......
Wsiadamy jako jedyni do wagonu, natychmiast otwieram obiektyw aparatu czekając na niezapomniane przeżycia.
W dole widzę kolorowe drewniane domki, poutykane gdzieniegdzie pośród drzew, bydło pasące sie na zielonej trawce. Na szczyt można dojść pieszo, jednak pogoda jest niesprzyjająca. Zaczyna padać deszcz, więc drogami spływa błoto.
Wyjeżdżając na Dominikanę marzyłam o 3 dniowym trekkingu na Pico Duearte, najwyższy szczyt Cordyrierów na Dominikanie- 3175 m, jednak warunki pogodowe spowodowały, że odstąpiliśmy od tego pomysłu. Szkoda, muszę to zrealizować innym razem.
Pico Isabel de Torres wyrasta ponad miasteczko Puerto Plata ponad 850m, leży na terenie małego rezerwatu o powierzchni 22m2 , ale i tu można podziwiać drzewa mahoniowe, trąbkowe, 30 gatunków ptaków, kolorowe papugi Cotica- narodowy symbol Dominikany.
Górna strefa Parku została przerobiona na ogród botaniczny.
Dojeżdżamy na górę, Alberto ciągnie mnie do pamiątek. Udało nam sie utargować cenę 1800 peso za 3 obrazy, komplet odzieży w stylu Karaibskiem dla mojego siostrzeńca, figurkę mahoniowa, marakasy, i parę dodatkowych gadżetów.
Niestety ulewny deszcz nie pozowolił nam na zwiedzanie, musimy sie ewakuować, bo mogą nawet wstrzymać kursy kolejki.
Parę fotek z widokiem na port w Puerto Plata, bydła pasącego się na stokach góry, 16 metrowy posąg Chrystysa zrobiony na wzór posągu w Rio to wszystko co się udało.
W samym Puerto Plata podziwiać można jeszcze fabrykę Rumu Brugal (najlepszego na Dominikanie), Katedrę San Felipe Apostol, Museo de Arte Taino (kultura dawnych mieszkańców Haiti, Indian Taino żyjących ok. 1500 lat do momentu przybycia europejczyków). W górach otaczających Puerto Plata można znaleźć najpiękniejszy bursztyn, błękitny.
Nad Bursztynowe Wybrzeże i do srebrnego Portu Puerto Plata zapewne jeszcze powrócę, żeby dokładniej przyjrzeć się błękitnym kamieniom….
Oznaki zmęczenia po podróży, a w szczególności przesunięcie czasowe 6 h, dawały mi się we znaki.
Alberto wraz z rodziną przygotowali śniadanko. Przy dźwiękach muzyki, płynącej na cały regulator z głośnika sąsiada mieszkającego balkon w balkon spożyłam moje pierwsze śniadanie na Karaibach:
morisoñando (wyciśnięty sok z 3 pomarańczy, łyżeczka cukru, łyżeczka płynnej wanilii, powoli należy wlewać skondensowane mleko cały czas mieszając inaczej mleko się zsiądzie, dodajemy kostki lodu. Do smaku możemy dodać papaje, lub sok z cytryny)- pyszności!
smażone banany (wielkości takiej jak nasze, ale jak usłyszałam jedynie do smażenia)
tosty z serem i szynką
świeże mango
mała dominikańska kawa z dodatkiem przypraw, mlekiem , ale jaka aromatyczna stawiająca na nogi automatycznie!
Szybkie pakowanie, mapa, pieniądze.......itd.
Dzielnica El Congo w której mieszka Alberto nie należy do najbardziej ekskluzywnych, jednak znajduje sie tu jeden z kilku bardzo dobrze zaopatrzonych w Santiago supermarketów, w których tanio można zaopatrzeć sie w jedzenie- na kartę kredytowa wychodzi taniej.
Kupiliśmy więc trochę jedzenia i w drogę.
Jedziemy do Puerto Plata, odwiedzimy znajomego Alberta a potem na górę Pico Isabel de Torres.
Autobusy w Santiago są extremalnie tanie, jednak można na nie czekać i pół dnia
Żeby dojechać do centum Santiago, koło Parque Duarte i katedry można wziąć wygodne prywatne taxi, które kosztują 40- 50 peso (4-5 PLN). Do samochodów ładuje się zwykle 7 osób, szok:)
Uśmiałam się kiedy na tylne siedzenie na którym umiejscowiliśmy się dopchał się bardzo gruby facet, na przednich siedział kierowca, obok niego młoda dziewczyna która jechała do pracy i młody chłopak. Miałam wrażenie, że zaraz odpadnie nam koło, ale przy tym jakże było wesoło.
Muzyka na full, każdy opowiada swoja historię wczorajszego dnia, istne centrum prasowe w języku hiszpańskim.
Nie znam bardzo dobrze hiszpańskiego, więc jedynie słuchałam.
Zajechaliśmy w 15 min.
Stacja autobusów zamiejskich METRO, klimatyzowana sala z telewizorem, miła obsługa...inny świat. Na przystanku i w poczekalni widać eleganckich panów w lakierowanych skórzanych butach i nienagannie skrojonych marynarkach, dwie prostytutki (niestety to widać), eleganckie, dobrze uczesane dostojne panie i kilkoro dzieci w mundurkach szkolnych. Widać klasa wyższa, przypuszczam, że przeciętny mieszkaniec Santiago nie często wybiera się w podróż po Dominikanie, jeśli w ogóle się wybiera.
200 peso/1 os (20 PLN). Kupujemy bilet do Puerto Plata i z powrotem.
Muszę przyznać, że klimatyzowane autobusy tej linii i Careabean Tour niczemu nie ustępują europejskim standardom. Wygodne, z telewizorem, toaletą.
Przyklejam nos do szyby autobusu, śledząc każdą wieś, miasteczko jakie mijamy. Widzę kolorowe zajazdy z monumentalnymi palmami kokosowymi po bokach, w tle majaczą góry.
Godzina jazdy i jesteśmy w Puerto Plata.
Odbiera nas znajomy Alberta, pracujący w ciągu roku na statku na Hawajach. W lato przyjeżdża do domu na urlop.
Należy do tych szczęściarzy, którzy mogą zarobić amerykańską kasę i cenne dolary.
Zajeżdżamy taxi do dzielnicy slumsów. Góruje dom znajomego, pięknie pomalowany na różowo, odnowiony.
Dom znajomego jest prawdziwym rajem. On- boss okolicy, ma kasę, ma koguta do walk. Pokazuje go nam z każdej strony, mocne czerwone nogi, ostre pióra, zabójczy wzrok.
Juan jest dumny, bo kogut startując w walkach również przynosi dochód.
Walki kogutów są powszechne we wsiach.
Na przeciwko domu Juana majaczy góra Isabel de Torres, Juan tłumaczy nam jak dojechać i wjechać na górę.
Zostajemy zaproszeni na obiad, mangu, moro, woda do picia.
Życie w małej miejscowości płynie wolno, jest czas na rozmowę, na śmiech, zabawę.
W cieniu palmy kokosowej przed domem usadawiają się ciotki i wujek Juana.
Na ulicy przy której mieszka Juan jest brud, woda stojąca w rowkach kanalizacyjnych może być źródłem malarii.
Domy, a właściwie lepianki tworzą ciąg domostw, bez okien, bez światła, bez drzwi.
Próbuję dojrzeć wnętrze jednego z takich domów, w środku widzę chyba z 6 dzieci, matkę, ojca, babcię.....przygnębiający widok, aż niedowierzam w jakich warunkach można żyć.
Obok widzę dziecko z wydętym brzuszkiem, bawiące się metalowym prętem wlepiające we mnie swoje czarne, wielkie jak orzech ślipia. Jestem tu jedyną białą istota, pewnie myślą, że amerykanka przyjechała odwiedzić Juana.
Jest mi nieco żal tych ludzi, bo nie można powiedzieć, że żyją w godnych warunkach.
Nad oceanem mnóstwo kurortów, hoteli, ale przynoszą one dochód jedynie właścicielom, którymi są najczęściej Anglicy i Niemcy. Dominikańczycy służą tu za zabawkę, rozwesela cza hotelowego (zespoły muzyczno- taneczne), boya hotelowego, kucharza, sprzątaczkę czasem managera.
Żałuję teraz, że nie wzięłam ze sobą zabawek z Santiago, które przytargałam na Dominikanę. Dziecko bawiące się prętem metalowym z pewnością ucieszyłoby się widząc kolorowego miśka, którym od dawna, znudzony nie bawił sie juz mój siostrzeniec.
Jedziemy na Pico Isabel de Torres, na którą dostać się można kolejką linową Teleférico.
Czym prędzej zbieramy się, żeby jeszcze coś zobaczyć. Pogoda z minuty na minutę się psuje, raz wychodzi słońce raz przykrywają je ciemne chmury. To normalne na Dominikanie.
Bierzemy popularne w małych miejscowościach mototaxi, które jest tanie i szybkie. Motorem jadę ja , kierowca i Alberto. Czuję się jak śledź. Gnamy jak szaleńcy pod górę Isabel.
W okresie letnim pod kolejką jest tłoczno, w kwietniu świecą pustki.
Bilet kosztuje 300 peso, zostaje więc tymczasową żoną Alberta, tzw. rezydentem płacąc przy tym 100 peso.
Turysta jest niestety na całej Dominikanie smacznym kąskiem do oskubania, więc tam gdzie sie da w szczególności turyści bez znajomości języka płacą 3 krotnie.
Jest to powszechne w sklepach- małych tiendach, taksówkach, miejscach publicznych oprócz supermarketów.
Czekamy chwilę na kolejkę podziwiając zapierającą dech roślinność. Już przy samym brzegu Parku Narodowego widzę kipiące palmy kokosowe, babanowce. Gdzie nie spojrzę zieleń, morze zieleni. Cudny widok z dołu......
Wsiadamy jako jedyni do wagonu, natychmiast otwieram obiektyw aparatu czekając na niezapomniane przeżycia.
W dole widzę kolorowe drewniane domki, poutykane gdzieniegdzie pośród drzew, bydło pasące sie na zielonej trawce. Na szczyt można dojść pieszo, jednak pogoda jest niesprzyjająca. Zaczyna padać deszcz, więc drogami spływa błoto.
Wyjeżdżając na Dominikanę marzyłam o 3 dniowym trekkingu na Pico Duearte, najwyższy szczyt Cordyrierów na Dominikanie- 3175 m, jednak warunki pogodowe spowodowały, że odstąpiliśmy od tego pomysłu. Szkoda, muszę to zrealizować innym razem.
Pico Isabel de Torres wyrasta ponad miasteczko Puerto Plata ponad 850m, leży na terenie małego rezerwatu o powierzchni 22m2 , ale i tu można podziwiać drzewa mahoniowe, trąbkowe, 30 gatunków ptaków, kolorowe papugi Cotica- narodowy symbol Dominikany.
Górna strefa Parku została przerobiona na ogród botaniczny.
Dojeżdżamy na górę, Alberto ciągnie mnie do pamiątek. Udało nam sie utargować cenę 1800 peso za 3 obrazy, komplet odzieży w stylu Karaibskiem dla mojego siostrzeńca, figurkę mahoniowa, marakasy, i parę dodatkowych gadżetów.
Niestety ulewny deszcz nie pozowolił nam na zwiedzanie, musimy sie ewakuować, bo mogą nawet wstrzymać kursy kolejki.
Parę fotek z widokiem na port w Puerto Plata, bydła pasącego się na stokach góry, 16 metrowy posąg Chrystysa zrobiony na wzór posągu w Rio to wszystko co się udało.
W samym Puerto Plata podziwiać można jeszcze fabrykę Rumu Brugal (najlepszego na Dominikanie), Katedrę San Felipe Apostol, Museo de Arte Taino (kultura dawnych mieszkańców Haiti, Indian Taino żyjących ok. 1500 lat do momentu przybycia europejczyków). W górach otaczających Puerto Plata można znaleźć najpiękniejszy bursztyn, błękitny.
Nad Bursztynowe Wybrzeże i do srebrnego Portu Puerto Plata zapewne jeszcze powrócę, żeby dokładniej przyjrzeć się błękitnym kamieniom….
Dodane komentarze
marcowadziewczyna 2007-09-13 21:39:38
śietny atrykuł przeczytałam z prawdziwa przyjemnosciąmarcowadziewczyna 2007-09-13 21:39:22
śietny atrykuł przeczytałam z prawdziwa przyjemnosciąPrzydatne adresy
Brak adres w do wy wietlenia.
Inne materia y
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.