Artykuły i relacje z podróży Globtroterów
Holandia - absolutna rzeczywistość > HOLANDIA


Nie wiem jak wyglądały Sodoma i Gomora, nie wiem czym sobie zasłużyły na gniew Jahwe. Pokonane leżą na dnie Morza Martwego i ono jedynie zna tajemnicę miast rozpusty. Amsterdam żyje pełnią konsumpcji i trudno liczyć na boską interwencję. Otoczony rakietami NATO, daleki od styku tektonicznych płyt, bogaty, syty, bezpieczny. Wszystko to zawdzięcza koniunkturze; kanałom, statkom wycieczkowym, wiatrakom i Rembrandtowi. Również prostytutkom – znudzonym dziewczynom, nierzadko bardzo pięknym. Groźba kosmicznej katastrofy powróci nad ranem wraz z bólem głowy i wyrzutami sumienia.
Haga. Den Haag. Od wczoraj wita się z nami deszczem i wiatrem. Nie może lub nie chce przywitać się słońcem, tym samym my, którzy większość czasu spędzamy pod zachmurzonym niebem, nie możemy rozgościć się i poczuć jak u siebie. Pierwsze wrażenie (oprócz zimna i deszczu znad Morza Północnego): kolorowi. Dla przybysza z naszej części Europy ilość kolorowych robi wrażenie – być może większe niż wiatraki i coffeeshopy. Czy tak wygląda współczesna Europa? Dzielnice dla czarnych, żółtych, Turków, Marokańczyków, Portorykańczyków. Między nimi znajdują swoje przyczółki Ukraińcy, Polacy, Białorusini. Holender niechętnie da nielegalną pracę Polakowi – boi się kontroli, Turek, nie wiedzieć czemu – boi się mniej. Świat, który nie daje pracy jest nieprzyjazny, za drogi, rządzi się prawami, które są nie do przyjęcia dla nas Polaków, ze względu na formalne bariery – brak pozwolenia na pracę. Skazuje to nas na życie na marginesie tego społeczeństwa. Kolor pracy to kolor skóry. Praca na czarno robi z ciebie czarnego. Pracując na czarno zamieszkasz u kolorowych, będziesz z nimi jadł i spał. Nie jestem rasistą. Wśród kolorowych jest wielu uczciwych ludzi, wierzę w to tak samo, jak w to, że sam jestem uczciwy. Jednak wieczorem w dzielnicy czarnych boję się – spojrzenia natarczywe, wyzywające. Ubiory wyzywające, ekstrawaganckie. W rękach jointy. A więc tak wygląda Europa. Europa jest kolorowa. Jest kolorowa u społecznych, kulturowych i materialnych podstaw. Niezależnie od koloru skóry jej mieszkańców, zależnie od koloru pracy. I takie jest pierwsze wrażenie – po dniu spędzonym w Holandii.
Turcy ni w ząb po angielsku. Ni w ząb. Holendrzy swobodnie posługują się w tym języku, Turek zaś nie rozumie pytania: „Do you need help? I’m looking for a job”. Jak wieść niesie Turcy nie używają papieru toaletowego. Mają specjalne buteleczki postawione przy klozetach w toalecie. Do tego, do czego my używamy papieru, oni używają palców. Potem moczą je w wodzie w tej właśnie buteleczce i wracają do robienia kebabów. Plotka? Nie wiem.
No sex, no job. Aneta, Polka, która przyjechała tu przed paru dniami, przyjeżdżała tu na wakacje do pracy przed rokiem i wcześniej, jest blondynką i ma urodę dziecka. W związku z tym może bez trudu znaleźć pracę u Turków. Odmawia jednak, ze względu na wcześniejsze doświadczenia. W pracy w sklepie w arabskiej dzielnicy, na pytanie skąd pochodzisz, odpowiadała zgodnie z prawdą, wtedy od klienta otrzymywała jego adres i dowiadywała się jaka jest godzina wieczornego spotkania z tureckim przyjacielem. Jak słyszymy, Polka pracująca na wymienionym stanowisku z definicji dorabia po godzinach. Ta która odmawia, spotyka się z niezmiernym zdziwieniem i w mgnieniu oka traci pracę. No sex, no job.
Aneta mieszka w mieszkaniu, którego właścicielem jest Polak. W trzech lub czterech pokojach mieszka w sumie dwadzieścia osób; najczęściej Polacy, również: Ukraińcy, Turcy. Rower kosztuje 10 euro (dodam, choć być może to zbędna uwaga: kradziony), niemiecki paszport kosztuje 1 000 euro. Niemiecki paszport jest inwestycją – bez trudu znajdziesz pracę („legalną”), zwróci się w ciągu miesiąca.
W zaduchu kuchennym, smażone jajka na kiełbasie, ubrane w dresy postacie; miedzy innymi Rysiek: „Najlepiej, chłopaki załapać się na budowę. W szklarni trochę mniej płacą. W ogóle to chujnia jest. Jeden trzy dni chodził i znalazł pracę, inny trzy tygodnie i wrócił do domu. W lutym najlepiej przyjeżdżać. Tak samo z mieszkaniem. Holendrzy się scwanili, borgi (zastaw, kaucja) chcą. Kiedyś Polacy pomieszkali, nie płacili, spierdolili i mieszkali tak za darmo, od kwadratu do kwadratu, a teraz...” Arek: „W szklarni raz gość hodował marihuanę. Znajomi z Polski u niego pracowali. On chciał ich wyjebać z roboty, bo mu się coś nie podobało. To oni do niego, że jak tak, to go podpierdolą, że hoduje. To on klamkę wyciągnął i kolana odstrzelił”.
Aneta z Małgosią, studentki, przyjechały przed trzema dniami. Szukają pracy – śpią do dziesiątej, potem jadą na rowerach za Hagę, szukają pracy, nie znajdują. Nie wychodzą wieczorami na miasto, nie zwiedzają, na nic ich nie stać. Wierzą, że znalezienie pracy jest rozwiązaniem ich wszystkich problemów. Jedzenie kupują w Aldiku – sklepie typu discount, jedzenie drugiego gatunku, ale tańsze niż nawet w Polsce. U Turków w sklepie ani w barze nie chcą pracować. 500 euro wydały na borg- kaucję za pokój w którym mieszkają. Starają się wyżyć za trzy euro dziennie. W pokoju nic zniszczyć się nie da, nic tu niema poza ścianami i telewizorem z wystawki. Na ekranie holenderska MTV, przebojem jest podstarzała piosenkarka niderlandzka, która śpiewa „Papa don’t preach” Madonny. Właścicielem mieszkania jest Polak – krzywo na nas patrzy; nie zapłacili a korzystają z łazienki, ubikacji.
Aneta: „A wczoraj jaka akcja była, wjechali Turasy z bejzbolami, chłopcy się pobili, jakies porachunki, ja nie wiem o co chodziło”.
Na nocleg jedziemy na kemping.
Monster k. Hagi – kemping. Dlaczego przyjeżdżający do Polski Ukraińcy, Białorusini, Rosjanie są tacy smutni? Na maskach samochodów rozkładają pasztety, dżemy, wódkę, często przygotowane wcześniej posiłki – pieczone kurczaki, schabowe. Niewiele rozmawiają, jedzą, zbierają się i jadą dalej. Dlaczego nie śmieją się, nie dowcipkują, tylko cichcem, tak jakby chcieli, żeby nikt ich nie przyłapał na przestępczym procederze jedzenia przy szosie.
Na dzisiejszy obiad składał się dżem i pasztet. Rozłożone na masce naszego Opla. Być może moglibyśmy jeść na haskiej starówce, podziwiając architekturę miasta, spożywając wraz z bułką atmosferę tegoż... Jednak z powodu, który w Polsce nie przyszedłby mi do głowy nie jest tak jak bym sobie tego życzył. Otóż: szkoda pieniędzy na miejsca parkingowe, na paliwo, na piwko do obiadu. Po prawej stronie pastwisko otoczone drutem kolczastym, po lewej stronie kemping. Jemy w milczeniu, wolno przeżuwając, świadomi zaoszczędzonych w ten sposób euro.
Wieczór na kempingu. „Polskie” pytanie – czy nie potrzebujemy roweru. Nie potrzebujemy. Rozbijamy się w części „słowiańskiej” – oprócz rowerowej pary Anglików, w tej części pod namiotami Polacy, Ukraińcy, Rosjanie. Po drugiej stronie w przyczepach Holendrzy, Niemcy, etc. Głównie w namiotach, starsi i bardziej doświadczeni gastarbaiterzy w wynajętych przyczepach kempingowych. Kilku Polaków ma pracę, reszta czeka na łut szczęścia – czasem podobno przyjeżdżają Holendrzy i biorą do pracy. Wraz z nadchodzącą nocą rozmowy w namiotach coraz głośniejsze. Jeżeli w nocy z trzeciego na czwarty lipca 2002, na kempingu w Monsterze była zupełnie trzeźwa osoba narodowości polskiej – była w zdecydowanej mniejszości, podobnie jak my.
Haga. Czerwone ulice Hagi. Awanturuje się człowiek. Wali pięścią w szybę krzyczy cos do białej dziewczyny za szybą. Ta jest uprzejma, ale i stanowcza. Rozmawia z nim po holendersku. Dziewczyna wydaje się być zakłopotana. Natręt ma ok. 35 lat, ale jest siwiuteńki. Przeraźliwie chudy i ma wyłupiaste oczy. Chwilę później biega po deptaku miedzy wystawami z żywym towarem, trzyma przed sobą otwarty portfel i podbiega do przechodniów. Żebrze o pieniądze na seks. Mamrocze coś pod nosem, wzrok ma dziki, nieprzytomny. Być może upalony jointami, pijany. Mam nieodparte wrażenie, że już gdzieś go widziałem, na obrazach Boscha lub Memlinga – w piekle.
Biedak nie wzbudza zainteresowania wśród sutenerów stojących w bramach. Ci nie zwracają uwagi na wariata. Są zajęci bacznym obserwowaniem jedynych białoskórych przechodniów – gości z Polski. Czujemy na sobie ich wzrok. Marihuana potęguje w nas poczucie zagrożenia.
I’m. sorry, I can’t help you. No job, I’m. sorry. We are full, we needn’t help. Holenderska prowincja – szklarnie ciągnące się kilometrami, pokrywające hektary powierzchni ziemi. Wieś bez lasów, brakuje nawet krzaków czy zagajników. Nie ma gdzie zrobić siusiu. W jednej ze szklarni, w której zamierzam zapytać o możliwość pracy, widzę tysiące kaktusów wielkości paznokcia u kciuka. W malutkich pojemniczkach, ustawione jeden obok drugiego, od linijki. Niemalże nie widzę końca szklarni, wszędzie – kaktusiki. I ani żywej duszy. Odludzie, niczym na pustyni w Meksyku.
Czerwone ulice Amsterdamu. Dzielnica wokół kanału Damrak. Jakże odmienna atmosfera od Haskiej odpowiedniczki. Tłumy młodych mężczyzn - sexturystów z całego świata, nie brakuje też „klasycznych” turystów, głośna muzyka, gwar, narkomani, dealerzy; cocaine, ecstazy – do you want? Nawoływania naganiaczy. „Common, take it! Naked girls, live show! Seks live!”, kiedy przechodzimy, słyszymy skierowane w naszą stronę: „Pizda, chuj, kurwa! Pizda chuj, kurwa!” – naganiacze kiwają do nas zachęcająco. Odpowiadamy pozdrowieniem na pozdrowienie, machamy, idziemy dalej.
Otwierają się drzwi wyskakuje nie pierwszej młodości murzynka, chwyta mnie za rękę, zaprasza do środka. Wyrywam jej swoją rękę: „Oh, no, thank you, I’ll be back, ok.?” Słyszę: „You mother fucker, fuck jou!”. Nie powinno się podchodzić zbyt blisko szyb wystawowych. Drapieżne koty powinno oglądać się z bezpiecznej odległości – wówczas bez strachu można podziwiać ich piękno – za darmo. Krok dalej – wiele cię może kosztować.
Nie wiem jak wyglądały Sodoma i Gomora, nie wiem czym sobie zasłużyły na gniew Jahwe. Pokonane leżą na dnie Morza Martwego i ono jedynie zna tajemnicę miast rozpusty. Amsterdam żyje pełnią konsumpcji i trudno liczyć na boską interwencję. Otoczony rakietami NATO, daleki od styku tektonicznych płyt, bogaty, syty, bezpieczny. Wszystko to zawdzięcza koniunkturze; kanałom, statkom wycieczkowym, wiatrakom i Rembrandtowi. Również prostytutkom – znudzonym dziewczynom, nierzadko bardzo pięknym. Groźba kosmicznej katastrofy powróci nad ranem wraz z bólem głowy i wyrzutami sumienia.
Aachen (Akwizgran). Obok romańskiej katedry późnym popołudniem kręcą się ludzie – niewielu turystów,
miedzy innymi my.
Norman Davies: „Dziś cesarska kaplica w Akwizgranie zaliczana jest do najwspanialszych cudów sztuki romańskiej. Ale jest czymś więcej. Uczy historii lepiej niż najlepszy podręcznik. Wchodząc do środka, turyści przechodzą przez Wilcze Wrota, które zawdzięczają swoją nazwę legendzie opowiadającej o tym, jak wilk oszukał diabła w sporze o prawo własności do kaplicy. Trudno się oprzeć przemożnemu wrażeniu, jakie robi to połączenie elementów kultury epoki barbarzyństwa i kultury klasycznej...”.
Sławek i Adam przystanęli przed katedrą, której wieża zasłonięta była przez rusztowania.
- Jakie zajebiste rusztowania! Na takich to można robić cały dzień, biegać można.
Pociagiem Regional Ekspress przez Niemcy. Naprzeciwko siedzą dwie starsze panie – Rosjanki. Za nimi siedzi grupka starszych państwa – Niemców. Pociąg jedzie na wschód, w miarę zbliżania się do Polskiej granicy coraz więcej pasażerów o proweniencji słowiańskiej. Dwie Rosjanki tachają ze sobą powiązane sznurkiem plastikowe torby - reklamówki. Nie widzę innych bagaży. Bagaże Niemców – eleganckie walizki, rzecz jasna i torby. Zachowanie Niemców – głośne, żartują, opowiadają sobie dowcipy. Dobrze się bawią. Reszta pasażerów jakby onieśmielona tym zachowaniem grupy niemieckich turystów. Rosjanki są ubrane schludnie i zarazem ubogo. Na skórzanej torebce widać przetarcia. Buty – naddarty skaj. Rozmawiają ze sobą po cichu, lecz odnoszę nieodparte wrażenie, że rozpiera ich jakiś rodzaj wewnętrznej dumy, pewności siebie i zarazem pobłażliwości wobec głośnych Niemców. Tak, jak dorośli odnoszą się do psotnych dzieci. Rozmowa Rosjanek skupia się wokół jedzenia – co zjeść, kurczaka czy kotleta. W końcu decydują się na kurczaka. Wszystko zaczyna się od rozłożenia serwety na stoliku przy oknie. Na serwecie wyciągniętej z siatki po chwili leżą na stoliku talerze i na nich kawałki kurczaka. Nie przerywając rozmowy starsze panie biorą się do obierania jajek na twardo. Następnie starannie obierają ze skórki jabłko. Zastanawiam się co jeszcze znajdzie się w plastikowej siatce. Jeszcze bułeczka i można zabierać się do obiadu. Wszystko tak, jakby działo się w domowej kuchni, bez niepotrzebnego pośpiechu, zaaferowania, powoli, nie przerywając rozmowy. Po drugiej stronie przedziału Niemcy, raz jeden, raz drugi wyciągają batony Snickers, Mars, jedzą jogurty Danone, częstuja się Tik-Takami.
Postanawiam udać się do ubikacji. Pociąg przypomina naszego osobowego piętrusa, nie trzeba chyba jednak dodawać, że o niebo czystszy, bardziej nowoczesny i elegancki. Szukam wiec toalety – w tym celu schodzę na dolne piętro pociągu. Pierwsze, co uderza mnie, to zapach cebuli. Nikt tu nie siedzi, trudno jest wytrzymać – ze względu na ów nieprzyjemny zapach. Po chwili znajduję źródło smrodu. Na siedzeniu leży podwinąwszy nogi pod siebie, gruba baba w ciężkiej jesionce i chustce na głowie. Wokół poukładane siatki plastikowe powiązane sznurkiem. Baba śpi, chrapie. Przykuwają uwagę jej grube żółto czarne podeszwy u stóp.
Przesiadka w Bielefeld. Zajmuję miejsce wśród muzułmanów. Grupa Arabów składa się z trzech dziewcząt, dwóch chłopaków – wszyscy w wieku ok. 20 – 25 lat. Jadą z nimi kilkuletnie dzieci, jedno z nich ma najwyżej kilka miesięcy – śpi w wózku. Jedna z dziewcząt nosi na głowie koronkową szatę zasłaniającą włosy – element tradycyjnego stroju muzułmańskiego (jak przypuszczam). Czarna koronka dodaje jej uroku – podkreśla czerń jej oczu, czerwień pomalowanych ust, biel zębów w uśmiechu. Jest to piękna dziewczyna. Jej koleżanki natomiast w strojach europejskich, wyzywających nie mniej niż Niemki. W języku arabskim trwa flirt – dziewczyny się podśmiewują, chłopcy również, dzieci biegają po przedziale, bawią się ze sobą i przeszkadzają dorosłym we wzajemnym obsypywaniu się komplementami i uszczypliwościami (jak sądzę). Dziwi mnie strój jednej z dziewcząt- czy jest bardziej religijna, niż pozostałe? Bardziej ortodoksyjna? Może cel podróży nakazuje jej taki skromny i tradycyjny ubiór? Dziewczyna wstaje zza wózka, za którym siedziała. Dotychczas miałem okazję podziwiać urodę jej twarzy i misternie robioną koronkową szatę na głowie. Teraz widzę jej odsłonięty pępek, obcisłą bluzkę, pod która brak stanika i spodnie spod których przebija skąpa bielizna. Wszystko komponuje się kolorem do seksownej w tym momencie koronkowej (tradycyjnej?) szaty na głowie. Dziewczyna wstaje, wyciąga cukierki i częstuje dzieci, które widać ją o to poprosiły. Następnie częstuje wszystkie dzieci w przedziale, jest ich jeszcze troje, ku uciesze i niewielkim skrępowaniu ich niemieckich mam.
Do przedziału wchodzą w tym momencie skinheadzi. Dobrze zbudowane sylwetki, kurtki flejersy, glany i białe drabinki w butach. Łyse głowy. Jest ich trzech, niosą otwarte piwa w rękach. Ostrożnie przechodzą miedzy bawiącymi się dziećmi, delikatnie stąpają w swych wielkich butach – tak by nie uszkodzić kruchych dziecięcych, śniadych ciał. Znikają za drzwiami przedziału.
Kostrzyń, po polskiej stronie, tuż przy granicy polsko – niemieckiej. Ubikacja na dworcu. Przysługuje jeden kawałek papieru toaletowego długości ok. 50 cm. Na desce klozetowej siedzi się trzymając buty w kałuży. Wokół napisy – najczęściej dotyczące rozgrywek ligowych – Śląsk Wrocław, Pogoń Szczecin, Legia Warszawa, Magda to k... i numer telefonu do Magdy (z podanym numerem na Polskę +48). Zapach właściwy ubikacji nie mytej od czasów wizyty Ottona. Cena za ubikację długopisem w okienku – 1 zł lub 0,30 euro.
Turcy ni w ząb po angielsku. Ni w ząb. Holendrzy swobodnie posługują się w tym języku, Turek zaś nie rozumie pytania: „Do you need help? I’m looking for a job”. Jak wieść niesie Turcy nie używają papieru toaletowego. Mają specjalne buteleczki postawione przy klozetach w toalecie. Do tego, do czego my używamy papieru, oni używają palców. Potem moczą je w wodzie w tej właśnie buteleczce i wracają do robienia kebabów. Plotka? Nie wiem.
No sex, no job. Aneta, Polka, która przyjechała tu przed paru dniami, przyjeżdżała tu na wakacje do pracy przed rokiem i wcześniej, jest blondynką i ma urodę dziecka. W związku z tym może bez trudu znaleźć pracę u Turków. Odmawia jednak, ze względu na wcześniejsze doświadczenia. W pracy w sklepie w arabskiej dzielnicy, na pytanie skąd pochodzisz, odpowiadała zgodnie z prawdą, wtedy od klienta otrzymywała jego adres i dowiadywała się jaka jest godzina wieczornego spotkania z tureckim przyjacielem. Jak słyszymy, Polka pracująca na wymienionym stanowisku z definicji dorabia po godzinach. Ta która odmawia, spotyka się z niezmiernym zdziwieniem i w mgnieniu oka traci pracę. No sex, no job.
Aneta mieszka w mieszkaniu, którego właścicielem jest Polak. W trzech lub czterech pokojach mieszka w sumie dwadzieścia osób; najczęściej Polacy, również: Ukraińcy, Turcy. Rower kosztuje 10 euro (dodam, choć być może to zbędna uwaga: kradziony), niemiecki paszport kosztuje 1 000 euro. Niemiecki paszport jest inwestycją – bez trudu znajdziesz pracę („legalną”), zwróci się w ciągu miesiąca.
W zaduchu kuchennym, smażone jajka na kiełbasie, ubrane w dresy postacie; miedzy innymi Rysiek: „Najlepiej, chłopaki załapać się na budowę. W szklarni trochę mniej płacą. W ogóle to chujnia jest. Jeden trzy dni chodził i znalazł pracę, inny trzy tygodnie i wrócił do domu. W lutym najlepiej przyjeżdżać. Tak samo z mieszkaniem. Holendrzy się scwanili, borgi (zastaw, kaucja) chcą. Kiedyś Polacy pomieszkali, nie płacili, spierdolili i mieszkali tak za darmo, od kwadratu do kwadratu, a teraz...” Arek: „W szklarni raz gość hodował marihuanę. Znajomi z Polski u niego pracowali. On chciał ich wyjebać z roboty, bo mu się coś nie podobało. To oni do niego, że jak tak, to go podpierdolą, że hoduje. To on klamkę wyciągnął i kolana odstrzelił”.
Aneta z Małgosią, studentki, przyjechały przed trzema dniami. Szukają pracy – śpią do dziesiątej, potem jadą na rowerach za Hagę, szukają pracy, nie znajdują. Nie wychodzą wieczorami na miasto, nie zwiedzają, na nic ich nie stać. Wierzą, że znalezienie pracy jest rozwiązaniem ich wszystkich problemów. Jedzenie kupują w Aldiku – sklepie typu discount, jedzenie drugiego gatunku, ale tańsze niż nawet w Polsce. U Turków w sklepie ani w barze nie chcą pracować. 500 euro wydały na borg- kaucję za pokój w którym mieszkają. Starają się wyżyć za trzy euro dziennie. W pokoju nic zniszczyć się nie da, nic tu niema poza ścianami i telewizorem z wystawki. Na ekranie holenderska MTV, przebojem jest podstarzała piosenkarka niderlandzka, która śpiewa „Papa don’t preach” Madonny. Właścicielem mieszkania jest Polak – krzywo na nas patrzy; nie zapłacili a korzystają z łazienki, ubikacji.
Aneta: „A wczoraj jaka akcja była, wjechali Turasy z bejzbolami, chłopcy się pobili, jakies porachunki, ja nie wiem o co chodziło”.
Na nocleg jedziemy na kemping.
Monster k. Hagi – kemping. Dlaczego przyjeżdżający do Polski Ukraińcy, Białorusini, Rosjanie są tacy smutni? Na maskach samochodów rozkładają pasztety, dżemy, wódkę, często przygotowane wcześniej posiłki – pieczone kurczaki, schabowe. Niewiele rozmawiają, jedzą, zbierają się i jadą dalej. Dlaczego nie śmieją się, nie dowcipkują, tylko cichcem, tak jakby chcieli, żeby nikt ich nie przyłapał na przestępczym procederze jedzenia przy szosie.
Na dzisiejszy obiad składał się dżem i pasztet. Rozłożone na masce naszego Opla. Być może moglibyśmy jeść na haskiej starówce, podziwiając architekturę miasta, spożywając wraz z bułką atmosferę tegoż... Jednak z powodu, który w Polsce nie przyszedłby mi do głowy nie jest tak jak bym sobie tego życzył. Otóż: szkoda pieniędzy na miejsca parkingowe, na paliwo, na piwko do obiadu. Po prawej stronie pastwisko otoczone drutem kolczastym, po lewej stronie kemping. Jemy w milczeniu, wolno przeżuwając, świadomi zaoszczędzonych w ten sposób euro.
Wieczór na kempingu. „Polskie” pytanie – czy nie potrzebujemy roweru. Nie potrzebujemy. Rozbijamy się w części „słowiańskiej” – oprócz rowerowej pary Anglików, w tej części pod namiotami Polacy, Ukraińcy, Rosjanie. Po drugiej stronie w przyczepach Holendrzy, Niemcy, etc. Głównie w namiotach, starsi i bardziej doświadczeni gastarbaiterzy w wynajętych przyczepach kempingowych. Kilku Polaków ma pracę, reszta czeka na łut szczęścia – czasem podobno przyjeżdżają Holendrzy i biorą do pracy. Wraz z nadchodzącą nocą rozmowy w namiotach coraz głośniejsze. Jeżeli w nocy z trzeciego na czwarty lipca 2002, na kempingu w Monsterze była zupełnie trzeźwa osoba narodowości polskiej – była w zdecydowanej mniejszości, podobnie jak my.
Haga. Czerwone ulice Hagi. Awanturuje się człowiek. Wali pięścią w szybę krzyczy cos do białej dziewczyny za szybą. Ta jest uprzejma, ale i stanowcza. Rozmawia z nim po holendersku. Dziewczyna wydaje się być zakłopotana. Natręt ma ok. 35 lat, ale jest siwiuteńki. Przeraźliwie chudy i ma wyłupiaste oczy. Chwilę później biega po deptaku miedzy wystawami z żywym towarem, trzyma przed sobą otwarty portfel i podbiega do przechodniów. Żebrze o pieniądze na seks. Mamrocze coś pod nosem, wzrok ma dziki, nieprzytomny. Być może upalony jointami, pijany. Mam nieodparte wrażenie, że już gdzieś go widziałem, na obrazach Boscha lub Memlinga – w piekle.
Biedak nie wzbudza zainteresowania wśród sutenerów stojących w bramach. Ci nie zwracają uwagi na wariata. Są zajęci bacznym obserwowaniem jedynych białoskórych przechodniów – gości z Polski. Czujemy na sobie ich wzrok. Marihuana potęguje w nas poczucie zagrożenia.
I’m. sorry, I can’t help you. No job, I’m. sorry. We are full, we needn’t help. Holenderska prowincja – szklarnie ciągnące się kilometrami, pokrywające hektary powierzchni ziemi. Wieś bez lasów, brakuje nawet krzaków czy zagajników. Nie ma gdzie zrobić siusiu. W jednej ze szklarni, w której zamierzam zapytać o możliwość pracy, widzę tysiące kaktusów wielkości paznokcia u kciuka. W malutkich pojemniczkach, ustawione jeden obok drugiego, od linijki. Niemalże nie widzę końca szklarni, wszędzie – kaktusiki. I ani żywej duszy. Odludzie, niczym na pustyni w Meksyku.
Czerwone ulice Amsterdamu. Dzielnica wokół kanału Damrak. Jakże odmienna atmosfera od Haskiej odpowiedniczki. Tłumy młodych mężczyzn - sexturystów z całego świata, nie brakuje też „klasycznych” turystów, głośna muzyka, gwar, narkomani, dealerzy; cocaine, ecstazy – do you want? Nawoływania naganiaczy. „Common, take it! Naked girls, live show! Seks live!”, kiedy przechodzimy, słyszymy skierowane w naszą stronę: „Pizda, chuj, kurwa! Pizda chuj, kurwa!” – naganiacze kiwają do nas zachęcająco. Odpowiadamy pozdrowieniem na pozdrowienie, machamy, idziemy dalej.
Otwierają się drzwi wyskakuje nie pierwszej młodości murzynka, chwyta mnie za rękę, zaprasza do środka. Wyrywam jej swoją rękę: „Oh, no, thank you, I’ll be back, ok.?” Słyszę: „You mother fucker, fuck jou!”. Nie powinno się podchodzić zbyt blisko szyb wystawowych. Drapieżne koty powinno oglądać się z bezpiecznej odległości – wówczas bez strachu można podziwiać ich piękno – za darmo. Krok dalej – wiele cię może kosztować.
Nie wiem jak wyglądały Sodoma i Gomora, nie wiem czym sobie zasłużyły na gniew Jahwe. Pokonane leżą na dnie Morza Martwego i ono jedynie zna tajemnicę miast rozpusty. Amsterdam żyje pełnią konsumpcji i trudno liczyć na boską interwencję. Otoczony rakietami NATO, daleki od styku tektonicznych płyt, bogaty, syty, bezpieczny. Wszystko to zawdzięcza koniunkturze; kanałom, statkom wycieczkowym, wiatrakom i Rembrandtowi. Również prostytutkom – znudzonym dziewczynom, nierzadko bardzo pięknym. Groźba kosmicznej katastrofy powróci nad ranem wraz z bólem głowy i wyrzutami sumienia.
Aachen (Akwizgran). Obok romańskiej katedry późnym popołudniem kręcą się ludzie – niewielu turystów,
miedzy innymi my.
Norman Davies: „Dziś cesarska kaplica w Akwizgranie zaliczana jest do najwspanialszych cudów sztuki romańskiej. Ale jest czymś więcej. Uczy historii lepiej niż najlepszy podręcznik. Wchodząc do środka, turyści przechodzą przez Wilcze Wrota, które zawdzięczają swoją nazwę legendzie opowiadającej o tym, jak wilk oszukał diabła w sporze o prawo własności do kaplicy. Trudno się oprzeć przemożnemu wrażeniu, jakie robi to połączenie elementów kultury epoki barbarzyństwa i kultury klasycznej...”.
Sławek i Adam przystanęli przed katedrą, której wieża zasłonięta była przez rusztowania.
- Jakie zajebiste rusztowania! Na takich to można robić cały dzień, biegać można.
Pociagiem Regional Ekspress przez Niemcy. Naprzeciwko siedzą dwie starsze panie – Rosjanki. Za nimi siedzi grupka starszych państwa – Niemców. Pociąg jedzie na wschód, w miarę zbliżania się do Polskiej granicy coraz więcej pasażerów o proweniencji słowiańskiej. Dwie Rosjanki tachają ze sobą powiązane sznurkiem plastikowe torby - reklamówki. Nie widzę innych bagaży. Bagaże Niemców – eleganckie walizki, rzecz jasna i torby. Zachowanie Niemców – głośne, żartują, opowiadają sobie dowcipy. Dobrze się bawią. Reszta pasażerów jakby onieśmielona tym zachowaniem grupy niemieckich turystów. Rosjanki są ubrane schludnie i zarazem ubogo. Na skórzanej torebce widać przetarcia. Buty – naddarty skaj. Rozmawiają ze sobą po cichu, lecz odnoszę nieodparte wrażenie, że rozpiera ich jakiś rodzaj wewnętrznej dumy, pewności siebie i zarazem pobłażliwości wobec głośnych Niemców. Tak, jak dorośli odnoszą się do psotnych dzieci. Rozmowa Rosjanek skupia się wokół jedzenia – co zjeść, kurczaka czy kotleta. W końcu decydują się na kurczaka. Wszystko zaczyna się od rozłożenia serwety na stoliku przy oknie. Na serwecie wyciągniętej z siatki po chwili leżą na stoliku talerze i na nich kawałki kurczaka. Nie przerywając rozmowy starsze panie biorą się do obierania jajek na twardo. Następnie starannie obierają ze skórki jabłko. Zastanawiam się co jeszcze znajdzie się w plastikowej siatce. Jeszcze bułeczka i można zabierać się do obiadu. Wszystko tak, jakby działo się w domowej kuchni, bez niepotrzebnego pośpiechu, zaaferowania, powoli, nie przerywając rozmowy. Po drugiej stronie przedziału Niemcy, raz jeden, raz drugi wyciągają batony Snickers, Mars, jedzą jogurty Danone, częstuja się Tik-Takami.
Postanawiam udać się do ubikacji. Pociąg przypomina naszego osobowego piętrusa, nie trzeba chyba jednak dodawać, że o niebo czystszy, bardziej nowoczesny i elegancki. Szukam wiec toalety – w tym celu schodzę na dolne piętro pociągu. Pierwsze, co uderza mnie, to zapach cebuli. Nikt tu nie siedzi, trudno jest wytrzymać – ze względu na ów nieprzyjemny zapach. Po chwili znajduję źródło smrodu. Na siedzeniu leży podwinąwszy nogi pod siebie, gruba baba w ciężkiej jesionce i chustce na głowie. Wokół poukładane siatki plastikowe powiązane sznurkiem. Baba śpi, chrapie. Przykuwają uwagę jej grube żółto czarne podeszwy u stóp.
Przesiadka w Bielefeld. Zajmuję miejsce wśród muzułmanów. Grupa Arabów składa się z trzech dziewcząt, dwóch chłopaków – wszyscy w wieku ok. 20 – 25 lat. Jadą z nimi kilkuletnie dzieci, jedno z nich ma najwyżej kilka miesięcy – śpi w wózku. Jedna z dziewcząt nosi na głowie koronkową szatę zasłaniającą włosy – element tradycyjnego stroju muzułmańskiego (jak przypuszczam). Czarna koronka dodaje jej uroku – podkreśla czerń jej oczu, czerwień pomalowanych ust, biel zębów w uśmiechu. Jest to piękna dziewczyna. Jej koleżanki natomiast w strojach europejskich, wyzywających nie mniej niż Niemki. W języku arabskim trwa flirt – dziewczyny się podśmiewują, chłopcy również, dzieci biegają po przedziale, bawią się ze sobą i przeszkadzają dorosłym we wzajemnym obsypywaniu się komplementami i uszczypliwościami (jak sądzę). Dziwi mnie strój jednej z dziewcząt- czy jest bardziej religijna, niż pozostałe? Bardziej ortodoksyjna? Może cel podróży nakazuje jej taki skromny i tradycyjny ubiór? Dziewczyna wstaje zza wózka, za którym siedziała. Dotychczas miałem okazję podziwiać urodę jej twarzy i misternie robioną koronkową szatę na głowie. Teraz widzę jej odsłonięty pępek, obcisłą bluzkę, pod która brak stanika i spodnie spod których przebija skąpa bielizna. Wszystko komponuje się kolorem do seksownej w tym momencie koronkowej (tradycyjnej?) szaty na głowie. Dziewczyna wstaje, wyciąga cukierki i częstuje dzieci, które widać ją o to poprosiły. Następnie częstuje wszystkie dzieci w przedziale, jest ich jeszcze troje, ku uciesze i niewielkim skrępowaniu ich niemieckich mam.
Do przedziału wchodzą w tym momencie skinheadzi. Dobrze zbudowane sylwetki, kurtki flejersy, glany i białe drabinki w butach. Łyse głowy. Jest ich trzech, niosą otwarte piwa w rękach. Ostrożnie przechodzą miedzy bawiącymi się dziećmi, delikatnie stąpają w swych wielkich butach – tak by nie uszkodzić kruchych dziecięcych, śniadych ciał. Znikają za drzwiami przedziału.
Kostrzyń, po polskiej stronie, tuż przy granicy polsko – niemieckiej. Ubikacja na dworcu. Przysługuje jeden kawałek papieru toaletowego długości ok. 50 cm. Na desce klozetowej siedzi się trzymając buty w kałuży. Wokół napisy – najczęściej dotyczące rozgrywek ligowych – Śląsk Wrocław, Pogoń Szczecin, Legia Warszawa, Magda to k... i numer telefonu do Magdy (z podanym numerem na Polskę +48). Zapach właściwy ubikacji nie mytej od czasów wizyty Ottona. Cena za ubikację długopisem w okienku – 1 zł lub 0,30 euro.
Dodane komentarze
chemick 2007-06-01 12:10:43
Rok temu przeczytalem ten artykulik i mimo wszystko pojechalem na kemping De Molenslag w Monster, oczywiscie za praca. W karawanie przywitala nas kartka poprzednich najemcow o tresci malo optymistycznej. Szukali pracy tydzien, nie znalezli, wrocili do Polski. Pewnie gdyby nie tanie piwo i marihuana zmartwiloby to nas... Po 2 dniach zwiedzania okolic (nie szukalismy pracy bo rowerow nie mielismy), spedzania czasu na plazy i w karawanie, oczywiscie przy niezbednym piwku i joincie, ktos zapukal. Byla to sasiadka, mloda dziewczyna z Polski. Przywitala sie i zapytala czy nie szukamy pracy. 2 dni pozniej juz pracowalismy w szklarni z kaktusami :).Reasumujac. Trzeba byc kompletnie lewym, zeby nie znalezc w Holandii pracy. END
Przydatne adresy
Brak adresów do wyświetlenia.