Artyku y i relacje z podr y Globtroter w
Meksyk 2003 > MEKSYK
tomkas relacje z podróży
Meksyk jest wielkim krajem o wielu obliczach. Różnorodność krajobrazów i ludzi sprawia, że na jego poznanie należy rzeczywiście poświęcić przynajmniej trzy tygodnie. Terytorium Meksyku było świadkiem rozkwitu i upadku wielu kultur, wśród których najbardziej znane to Majowie i Aztekowie. Pomimo strasznej konkwisty i wykorzystywania przez Hiszpanów wykształcił się bardzo żywotny naród, który kocha zabawę i jedzenie, żyje barwnie, choć w wielu miejscach biednie. Meksykanie nie zapominają o swoich korzeniach- stare zwyczaje obecne są prawie na każdym kroku.
WSTĘP
Meksyk jest wielkim krajem o wielu obliczach. Różnorodność krajobrazów i ludzi sprawia, że na jego poznanie należy rzeczywiście poświęcić przynajmniej trzy tygodnie. Terytorium Meksyku było świadkiem rozkwitu i upadku wielu kultur, wśród których najbardziej znane to Majowie i Aztekowie. Pomimo strasznej konkwisty i wykorzystywania przez Hiszpanów wykształcił się bardzo żywotny naród, który kocha zabawę i jedzenie, żyje barwnie, choć w wielu miejscach biednie. Meksykanie nie zapominają o swoich korzeniach- stare zwyczaje obecne są prawie na każdym kroku.
Wycieczka do Meksyku była drugą po Peru wyprawą śladami moich fascynacji kulturami Ameryki prekolumbijskiej. W wyprawach towarzyszy mi żona Wiesia, która lubi podróże, ale nie wszystkie „stare kamienie” ją aż tak interesują. Tym razem odczucia jej były jednak takie same jak moje, czyli rewelacyjne. Wszystko dzięki świetnej ekipie wycieczkowej, zróżnicowaniu ruin i krajobrazów oraz doskonałej pogodzie. Objazd tym razem odbyliśmy w dziesięć osób z krakowskim biurem trampingowym Supertramp, a naszym pilotem był twórca Supertrampa, Janusz Ciągło.
1/2 dzień 08/09.04.2003 (wtorek/środa)
O 19:14 jedziemy EuroCity z Poznania do Berlina ZooGarten. W pociągu poznajemy resztę ekipy- Janusza, Gosię, dwie Aśki, Brygidę, drugą Wiesię, Andrzeja i Jurka. Z dworca Zoo przejeżdżamy na lotnisko Tegel, gdzie nocujemy na ławkach poczekalni. Lecimy o 7:25 do Londynu i dalej do Mexico City, w którym lądujemy po 18 miejscowego czasu. Z lotniska odbiera nas kierowca Mario (z biura Destino Mexico), który od soboty będzie nas woził busem po południowym Meksyku. Kwaterujemy się w hotelu Isabel, w centrum miasta. Dołączają do nas Tomek i Patrycja, którzy będą z nami przez tydzień. Stolica wita nas raczej chłodno (ok. 15 stopni) i pochmurno, ale i tak nie ma co narzekać, bo u nas w Polsce przy wyjeździe było tylko kilka stopni powyżej zera.
3 dzień 10.04.2003 (czwartek)
Przystępujemy do zwiedzania stolicy, którą zamieszkuje ponad 22 miliony ludzi. Na razie jest średnio ciepło. Ruszamy na centralny plac Zocalo – tak nazywane są główne place we wszystkich miastach byłych kolonii Hiszpanii (sprawdziliśmy to osobiście w Peru i w Meksyku). Ogromny plac stworzony jest wręcz do wielkich manifestacji i świętowania. Wszechobecne są mniejsze i większe stoiska z rozmaitym jedzeniem, które królują w całym kraju. Ludzie ciągle coś jedzą. Sporo jest też czyścibutów. Wokół placu krąży mnóstwo zielonych „garbusów”, najpopularniejszych tutaj taksówek. Przy Zocalo stoi kolonialna katedra, Palacio Nacional i najciekawiej wyglądający z zewnątrz budynek dawnego Ratusza. W Palacio Nacional można zobaczyć liczne freski, m.in. znanego Diego Rivery- ciekawe są te wielkie malowidła. Niedaleko katedry znajdują się ruiny Templo Mayor, głównej świątyni Tenochtitlanu, oraz sąsiadujących z nią obiektów. „Dzięki” Hiszpanom niewiele pozostało z tego najważniejszego punktu stolicy Azteków. Warto zajrzeć do muzeum, w którym wystawiono zbiory kultury azteckiej. W południe przez chmury przebija się słońce i robi się trochę cieplej. Idziemy ulicą Tacuba mijając Narodowe Muzeum Sztuki i ładnie wyglądający budynek Poczty Głównej. Docieramy do Palacio de Bellas Artes, czyli pałacu sztuk pięknych. Ten mieszczący m.in. teatr gmach ma ciekawy neoklasycystyczny wystrój połączony z motywami przedhiszpańskimi (jak maski boga deszczu). Ściany wysokiego, wielopiętrowego holu zdobią pełne żywych kolorów freski Diego Rivery i Rufino Tamayo. Zaletą jest to, że można je obejrzeć bezpłatnie. Idziemy do stacji metra, którym docieramy do dzielnicy Chapultepec i przez wielki park Bosque de Chapultepec do Muzeum Archeologii i Antropologii. Na zwiedzanie trzeba poświecić ładnych parę godzin, chcąc w miarę dokładnie obejrzeć działy dotyczące poszczególnych kultur Meksyku oraz zbiory etnograficzne sięgające po współczesność. Przy wyjściu z muzeum musimy odczekać niezłą ulewę. Idziemy dosyć daleko do stacji metra i wracamy do hotelu. Wieczorem Janusz organizuje powitalny wieczór meksykański z mezcalem, w którym na dnie pływa biały robak. Emocje sięgają szczytu, gdy dobijamy do dna i ktoś musi połknąć wódkę z „dodatkiem”.
4 dzień 11.04.2003 (piątek)
Jedziemy metrem na dworzec Autobuses del Norte, którego marmurowe posadzki lśnią czystością, gdyż co chwilę ktoś je pucuje. Po godzinie dojeżdżamy autobusem do Teotihuacan, leżącego kilkadziesiąt kilometrów na północ od stolicy. Tuż przed wejściem na teren stanowiska archeologicznego zrzucamy się po 10 peso i oglądamy pokaz voladores, wiszących tancerzy, którzy kręcą się na rozwijanych linach dookoła wysokiego na ok. 10m słupa. Szacuje się, że Teotihuacan, czyli „miasto, w którym ludzie stają się bogami” w rozkwicie (250-650 n.e.) zamieszkiwało ok. 200 tys. ludzi. Wrażenie robi ponad dwukilometrowa Aleja Zmarłych i stojące przy niej Piramidy Słońca (65m) oraz Księżyca. Widoki z obu piramid warte są krótkiej wspinaczki. Jest ciepło, a słońce wychodzące raz po raz spoza chmur przypieka wielu z nas karki. Po 17 wracamy do Mexico City. We dwoje wybieramy się do wieżowca Torre Latinoamericana, ze szczytu którego świetne widoki dają poczucie rozległości najludniejszej stolicy świata. Spędzamy tu kilka godzin, by zobaczyć nocną panoramę.
5 dzień 12.04.2003 (sobota)
Ruszamy busem na południowy-wschód do Oaxaca. Z Mariem rozmawiamy mieszaniną hiszpańskiego, angielskiego i polskiego, bo Destino Mexico jest polsko-meksykańskim biurem podróży. Krajobraz Wyżyny i gór Sierra Madre del Sur jest urozmaicony, a najciekawszy jest przejazd przez rezerwat kaktusów. Zatrzymujemy się i od razu uderza nas znacznie wyższa temperatura oraz palące słońce- teraz widać co daje klimatyzacja w samochodzie. Pstrykamy zdjęcia pod przypominającymi drzewa kaktusami organowymi, o wysokości dochodzącej do 6 metrów. W porze obiadowej docieramy do Oaxaca i lokujemy się w młodzieżowym hotelu z dormitorium. Na placu Alameda de Leon odbywa się sobotni targ, rozchodzą się rozmaite zapachy (przed wszystkim smażonych na oleju kukurydzianych tortilli), na zocalo krąży mnóstwo sprzedawców z balonami. Przy jednej z uliczek jemy najsmaczniejsze lody w całej podróży. Po południu moczy nas ciepły deszcz. Siadamy w restauracji przy zocalo obserwując przy kawce toczące się życie. Do zocalo dochodzi pochód z dziećmi i wielkimi kukłami, dokładnie takimi jakie widzieliśmy w Muzeum Archeologii i Antropologii. Oaxaca znane jest z ceramiki i rzeczywiście na stoiskach panuje duży wybór pięknych wyrobów. Kupujemy miseczki i połowę kolorowego dzbana do zawieszenia na ścianie. Noc w dormitorium jest duszna, a nad ranem budzą nas strasznie zapoceni, wręcz cuchnący, wielonarodowi „współspacze” wracający z fiesty.
6 dzień 13.04.2003 (niedziela)
Rano nagle kończy się woda w hotelowym zbiorniku i połowa ekipy nie ma się w czym umyć. Mnie się udało, ale Wiesia myje się wodą pitną polewaną przeze mnie z butelki. Dopiero kiedy wyjeżdżamy z beczkowozu na ulicy poprzez długą rurę napełniają zbiornik z wodą. Ok. 8 wjeżdżamy na pobliską górę Monte Alban, wznoszącą się 400 m ponad doliną Oaxaca. Szczyt tej góry zrównali Zapotekowie i zbudowali tu swoje centrum ceremonialne, które przeżywało rozkwit między 300 a 700 n.e.. Wiele wysiłku musieli włożyć, ale efekt położenia jest doskonały. Wcześnie rano jest jeszcze mało zwiedzających, więc można rozkoszować się ciszą. Zjeżdżamy na dół, do Oaxaca i kierujemy się na pd-wschód. Jedziemy wśród pól agawy, z której produkuje się alkoholowe „złoto Oaxaca”, czyli mezcal i tequilę. Wstępujemy do Santa Maria del Tule, gdzie podziwiamy jedno z najstarszych drzew Ameryki, Arbol del Tule, które liczy nie mniej niż 2000 lat. Nasz noclegowy przystanek, Tehuantepec okazuje się małym miasteczkiem, w którym jednak życie tętni, podobnie jak w Oaxaca, prawie do rana. To zresztą jest chyba cechą wszystkich meksykańskich miast, że ruch i imprezy zamierają dopiero ok.3-4 nad ranem. Wiesia śpi jak mops, a ja długo walczę o sen, bo jest głośno i duszno. Ratuje mnie butelka chłodnej, złocistej Corony, lekkiego piwka, które pozostanie z nami do końca wycieczki.
7 dzień 14.04.2003 (poniedziałek)
Przed wyruszeniem w trasę podjeżdżamy nad Pacyfik, aby zamoczyć w nim chociaż stopy i uwiecznić to na zdjęciach. Jedziemy przez stan Chiapas do San Cristobal de las Casas, górzystego miasteczka położonego u nasady Jukatanu. Stanowi ono bazę wypadową do wielu miejsc związanych z Majami okresu klasycznego. Po drodze wiele razy kontroluje nas wojsko. Patrole towarzyszą nam później na całym Jukatanie, ale przechodzimy je bez problemów. Szukają narkotyków, broni, antyrządowych zapatystów. Na chwilę zatrzymujemy się na moście w Tuxtla Gutierrez, aby zobaczyć ujście Kanionu del Sumidero. Wczesnym popołudniem wjeżdżamy do San Cristobal. Janusz udaje się w poszukiwaniu noclegu, a my chodzimy po centrum- jest zatłoczone i raczej nieciekawe, dużo sklepów, restauracji, kafejek, tych typowych i internetowych. Uliczki pełne są turystów z wielu krajów i indiańskich przekupek, które starają się sprzedać swoje wyroby za parę peso. Na placu przy katedrze jemy pyszne kokosowe ciastka. Śpimy blisko centrum w Casa Margarita. W pokojach odczuwa się wilgoć, charakterystyczną dla tego terenu.
8 dzień 15.04.2003 (wtorek)
Z San Cristobal robimy wypad do wiosek Majów Tzotzil, Zinacantan i San Juan Chamula. Są to dosyć duże mieściny, ale niestety widać w nich biedę, którą klepią potomkowie wielkich Majów. Wiesia nie chce tego oglądać i chodzi tylko tam gdzie musi. Ja chodzę więcej i próbuję trochę pstrykać, ale niestety nie udaje mi się zrobić najważniejszego zdjęcia- kolorowemu kręgowi kobiet robiących przy ulicy, na bieżąco, na wielkiej blasze tortille dla swych rodzin. Ich cena za utrwalenie prywatności jest zbyt wysoka (200 peso !!!). Nastrój poprawia nam na szczęście popołudniowy spacer po San Cristobal. Okazuje się, że uliczki położone wyżej i dalej od centrum są zachwycające- kolorowe domki, bujna roślinność, słoneczne skwery. Na wielkim targu Mercado wzrok nasz przyciąga kilkanaście (!) rodzajów fasoli i papryki. Przy klasztorze Santo Domingo Wiesia kupuje misterne opaski na rękę. Tkactwo jest tu przebogate. Wspinamy się na wzgórze Cerro de San Cristobal, z którego roztacza się panorama miasta. Wracając wstępujemy do firmowej kawiarni z gatunkami kawy uprawianymi na tym terenie. Pijemy pyszną frappe, czyli mrożoną kawę, a do domu kupujemy próbkę ziarnistej Cafe la selva Lacandona. Wieczór spędzamy w restauracji, w której koncertują Kubańczycy- można trochę potańczyć i posłuchać.
9 dzień 16.04.2003 (środa)
Ruszamy przez bogato zalesione góry do Palenque. We znaki dają się nam setki zakrętów, serpentyn i „topas”, czyli progów spowalniających prędkość na drodze. Ludzie w wioskach tworzą sami te progi, aby chronić dzieci i zwierzęta. Oficjalnie jest to zabronione, ale nikt nie egzekwuje zakazu i w ten sposób w najgęstszym odcinku na 100 km mamy ponad 200 topas (!). Zjeżdżamy coraz niżej w głąb tropikalnej dżungli. Kilkadziesiąt kilometrów przed Palenque zbaczamy, by zobaczyć kaskady Agua Azul, przepiękne progi wodne wśród soczystej zieleni. Wodna mgiełka unosi się cały czas w dusznym powietrzu, a z nas leje się pot, kiedy idziemy w górę ścieżką od jednego piętra kaskad do drugiego. Ludzi mnóstwo, wielu kąpie się w spokojniejszym zakolu rzeki. Do Palenque dojeżdżamy ok. 13. Na każdym kroku pocimy się, bo wilgotność przekracza tu 80%. Wielkie budowle w tropikalnej scenerii tworzą rewelacyjny efekt. Nie na darmo Palenque rywalizuje z Tikal o tytuł najpiękniejszych ruin Majów. Wielki Pałac, Świątynia Inskrypcji, Świątynia Krzyża i Krzyża Liściastego to świadectwa wielkości tego ludu. Obiekty stojące nieco na uboczu ukazują jak szybko dżungla odbiera teren jej wydarty. Wieczór we współczesnym Palenque jest również interesujący, ze względu na festiwal z pokazem specjalnych strojów związanych z różnymi regionami Jukatanu. Później siedzimy grupą na hotelowym balkonie, rozmawiając i rozkoszując się łykiem zimnego piwa (tym razem litrowego Sola). Noc jest ciężka i duszna- w pokoju mimo chodzącego wentylatora jest za ciepło.
10 dzień 17.04.2003 (czwartek)
Następnego dnia z ulgą wjeżdżamy do stanu Campeche, na teren bardziej suchy i gorący, ale mniej parny. W połowie drogi żegnamy się z Tomkiem i Patrycją, którzy przez Meridę wracają na Kubę, gdzie pracują. W samo południe zwiedzamy ruiny Majów w Xpujil, położone w sercu Jukatanu. Główną atrakcję stanowią trzy wieże w stylu Rio Bec, ale najbardziej zaskakuje nas toaleta wyposażona w dwie muszle (osobno na urynę i ekskrementy), wiadra z piaskiem do zasypywania i wodą. Roślinność stanu Campeche jest wypalona mimo wiosennej pory roku. Na nocleg zajeżdżamy do małej mieściny Bacalar nad niebieściutką laguną. Szukamy miejsca do spania, gdyż małe hotele są zajęte. W końcu wybieramy prywatny dom z pokojami, nazwany przez nas „Hotel Licho”, bo najgorszy pokój to chyba przerobiony chlewik z dodanym prysznicem. Idziemy na plażę- niektórzy się kąpią, wielu Meksykanów skacze do wody prawie w kompletnym ubiorze tzn. w spodenkach i koszulkach. Nam przeszkadza trochę zapach wody, ale Brygida, druga Wiesia i Jurek pływają. Wieczorem spacerujemy nad laguną i rozkoszujemy się chłodnym piwkiem w restauracji.
11 - 13 dzień 18 - 20.04.2003 (Wielki Piątek, Sobota, Niedziela Wielkanocna)
Jedziemy do Tulum, gdzie szukamy noclegu na trzy dni. Po godzinie szukania i godzinie oczekiwania lokujemy się wreszcie w drewnianych domkach krytych trzciną, tuż przy plaży z bielutkim, drobnym piaskiem nad turkusowym Morzem Karaibskim. Restauracja i łazienki (niespecjalne, ale trudno) są tuż obok. Pierwszą noc część z ludzi prześpi na hamakach, później wszyscy już mają domki z łóżkami. Spędzamy tu prawie trzy dni, najpiękniejsze święta wielkanocne w moim życiu. Plażujemy, kąpiemy się w cieplutkiej, czystej wodzie, jednym słowem idealna laba. Chodzimy też na pobliskie skałki, gdzie można spotkać iguany. O wschodzie słońca małe kraby chowają się w piasek. Pelikany krążą często nad nami i nurkują tuż obok do morza. Nawet na plaży tam i z powrotem krążą patrole wojskowe- pewnie pilnują, żeby ludzie się nie spiekli za bardzo na słońcu. Żałujemy jedynie, że nie ma w wiosce kościoła, żeby zobaczyć misteria wielkanocne, które są ponoć bardzo barwne (jak cały Meksyk zresztą). W sobotę przed południem zwiedzamy znajdujące się nieopodal ruiny nadmorskiej twierdzy Majów. Po 20 organizujemy „wieczór wielkanocny” (bo u nas w Polsce to już niedziela) z jajkiem i tradycyjną tequilą. Barman w barze przy plaży ma problemy z ugotowaniem jajek i czekamy na nie ponad godzinę. Ostatecznie podaje nam obrane jajka w wytłoczkach, więc musimy je zdezynfekować odpowiednią dawką tequili. Wieczór kończy się tańcami na plaży i życzeniami wysyłanymi do Polski przez morze. W niedzielę wypoczywamy na plaży, niektórzy nie wychodzą z domków, a przynamniej z cienia.
14 dzień 21.04.2003 (poniedziałek)
Jedziemy w kierunku Meridy, przeciwległej strony półwyspu. Zatrzymujemy się, by zobaczyć Cenote de Dzitnup. Cenote to często spotykane na Jukatanie oczko wodne w zbiornikach powstałych w skale wapiennej wskutek działalności krasowej. Stanowiły one kiedyś naturalne źródła wody dla ludności. Cenote de Dzitnup znajduje się w podziemnej jaskini, a dodatkową atrakcją są piękne stalaktyty. Głównym punktem dnia jest Chichen Itza z najsłynniejszą Świętą Cenote, do której kiedyś szły wielokilometrowe procesje i wrzucano wota oraz ofiary dla boga deszczu. Okres świetności Chichen Itza przypadał na XII wiek, czas mieszanki kulturowej Majów-Tolteków, co widać po charakterystycznych dla Tolteków motywach wojny oraz kulcie Quetzalcoatla. Bardzo dobrze zachowane są piramida El Castillo i Świątynia Wojowników z Kompleksem Tysiąca Kolumn. Podziwiamy największe w Mezoameryce boisko do starożytnej gry w piłkę (166 x 68m). W czasach Majów drużyna przegrywająca najczęściej szła „pod nóż ofiarny”- może taka motywacja przydałaby się naszym piłkarzom. Teren bardzo rozległy, a ciekawych budowli sporo. Po południu zajeżdżamy do Meridy, będącej centrum wypadowym do miast Majów północnego Jukatanu. Wieczór uprzyjemniają nam na rynku młodzi tancerze prezentujący miejscowe tańce.
15 dzień 22.04.2003 (wtorek)
Przejeżdżamy drogą Puuc, szlakiem miast Majów z VIII – X wieku, charakteryzujących się jednolitym stylem. Dżungla jest gęsta, ale bardzo sucha. Widać, że droga i jakiekolwiek poletka wydarte są jej przez wypalanie, to co jest obok to gąszcz, przez który człowiek nie zdołałby przejść. Perłą stylu Puuc jest Uxmal z owalną Piramidą Wróżbity i Pałacem Namiestnika. Oko przyciągają płaskorzeźby i mozaiki w Czworokącie Mniszek oraz Pałacu Namiestnika. Po Uxmal zwiedzamy Kabah, słynące z Pałacu Masek, którego przednią fasadę zdobiło kiedyś 260 masek boga deszczu. W tym rejonie modlitwy o deszcz odgrywały szczególną rolę, dlatego na każdym kroku spotyka się podobizny Chaca przynoszącego zbawienne opady. Droga Puuc obejmuje więcej miast (Labna, Sayil, Chacmultun), ale co za dużo to nieciekawie, a i bilety nie są zbyt tanie. Na nocleg lądujemy do Campeche, z kolorowym, spokojnym zocalo, przy którym stoi nasz hotel. Wieczorem podziwiamy krótkie widowisko „Światło i dźwięk”- podświetlane zmiennymi kolorami fontanny tryskają strumieniami w rytm muzyki Czajkowskiego i Mozarta.
16 dzień 23.04.2003 (środa)
Nasza trasa wiedzie dalej na pd-zachód do Villahermosy. Po długiej jeździe, w dużej mierze nad brzegiem Zatoki Meksykańskiej, docieramy do Villahermosy. Znajduje się tu Park Archeologiczny La Venta, w którym zgromadzono znaleziska kultury Olmeków z okolic miejscowości La Venta, odległej o ok. 100km. Olmekowie są najstarszą z wielkich kultur Meksyku (1500 p.n.e. – 200 n.e.). Park jest ciekawie zaaranżowany- przez tropikalny lasek prowadzi dydaktyczna ścieżka od jednej rzeźby do drugiej. Między drzewami spotkać można ostronosy, a do uszu dobiega świergot niezliczonych ptaków. Szczególnie interesujące są wielkie, bazaltowe głowy wojowników o negroidalnych rysach, ważące po kilka ton. Rzeźby cechują się ciekawą trójwymiarowością. Park zawiera też zoo, a raczej jego namiastkę, porównując z naszymi ogrodami we Wrocławiu czy Poznaniu. Dobrze, że wśród zwierząt jest przynajmniej jaguar- obiekt kultu nie tylko Olmeków, ale i Majów, Tolteków, Azteków.
17 dzień 24.04.2003 (czwartek)
Kolejnego dnia przejeżdżamy do Veracruz, wśród pól ananasów, które próbujemy i kupujemy na przydrożnym stoisku. W Veracruz jest mnóstwo wczasowiczów, ale kolor wody i plaże z ciemnym piaskiem nie zachęcają nas do plażowania. Zwiedzamy jeden z hiszpańskich fortów chroniących kiedyś port przed piratami. We dwoje z Wiesią wybieramy się do znanego ponoć akwarium, ale okazuje się ono przereklamowane- nie ma delfinów, tylko rekiny i płaszczki ratują honor. Wracamy na pieszo i błądzimy w siatce ulic. Wieczorem w parku świętujemy imieniny Andrzeja („Generała”). Później trafiamy na tętniący życiem główny plac miasta. Tu śpiewają dla nas mariachi zafundowani przez nowo poznanego Meksykanina. Do pląsów porywają nas grający na cymbałach marimbas. W rytm muzyki marimbas ludzie bawią się przez kilka godzin.
18 dzień 25.04.2003 (piątek)
Po dwóch tygodniach wracamy przez Pueblę do stolicy. Ponownie wulkan Pico de Orizaba schowany jest w chmurach i nie możemy go podziwiać, chociaż jedziemy tylko kilkadziesiąt kilometrów od niego. Mexico City tym razem wita nas ciepłem i piękną pogodą, ale nic nie zastąpi spokojniejszych miasteczek i przyjemniejszego krajobrazu. Lokujemy się w hotelu Buenos Aires przy rozkopanej ulicy Motolinia. Dni, które pozostają do powrotu spędzamy indywidualnie lub w małych grupkach, ale wieczorami tradycyjnie spotykamy się przy chłodnym piwku i dzielimy wrażeniami z nowych miejsc.
19 dzień 26.04.2003 (sobota)
Sobotnie przedpołudnie w bogatej dzielnicy Coyoacan okazuje się strzałem w dziesiątkę. Spokojna okolica, piękne budynki i parki to zupełnie odmienne oblicze stolicy, której centrum jest zatłoczone i raczej nieciekawe. Spacer po uliczkach Coyoacanu jest wielką przyjemnością. Zwiedzamy muzeum malarki Fridy Kahlo, modnej u nas ze względu na książkę i film. W małym kościółku podglądamy ślub wyższej sfery, co widać po ubiorach. Śmieszne jest to, że wielu eleganckich gości czeka przed kościołem i zajada w najlepsze kukurydzę oraz słodycze z ruchomych budek z jedzeniem i piciem. Niewypałem okazuje się natomiast przejażdżka gondolą po kanałach Xochimilco, pamiętających czasy azteckie. Na szczęście nie dajemy 200 peso za dwuosobowy rejs. Pomagają nam młodzi Meksykanie z Oaxaca i płyniemy razem z nimi za 80 peso. Na podpływających co jakiś czas łodziach oferuje się nam wszystko- picie, jedzenie, kwiaty, muzykę. Niestety czas się dłuży, a kanały nie wyglądają ciekawie, poza kolorowymi gondolami. Meksykanie na innych gondolach organizują nawet małe uroczystości- widocznie taki zwyczaj i bawią się przy tym świetnie. Wieczorem przy Templo Mayor Meksykanie tańczą rytualne tańce azteckie- w rytm bębnów i w chmurze dymów.
20 dzień 27.04.2003 (niedziela)
W niedzielę jedziemy autobusem do Tuli, w której na wzgórzu znajdują się ruiny tolteckiej stolicy. Ja jadę je zwiedzać, a Wiesia chodzi po mieście. Na Piramidzie Gwiazdy Porannej stoją wielkie posągi wojowników, które kiedyś podtrzymywały dach świątyni. Poza tym nie ma zbyt wiele ciekawego do zobaczenia, no może jeszcze dobrze zachowane płaskorzeźby. Spotykamy się na zocalo i szukamy dworca autobusowego, który jest nieźle schowany wśród uliczek. Pomagają nam miejscowi odprowadzając prawie pod sam dworzec. Wracamy inną, o wiele gorszą trasą do Mexio City. Zostało jeszcze pół dnia na zobaczenie bazyliki Virgen de Guadelupe i Placu Trzech Kultur w dzielnicy Tlatelolco. Stara bazylika jest przechylona wskutek licznych tu trzęsień ziemi- ludzie w środku do ołtarza chodzą pod górkę. W nowej, wielkiej bazylice jest mrowie ludzi. W kompleksie nie tyle podziwiamy kościoły i kaplice, co przepiękny, doskonale utrzymany park, porażający soczystą zielenią. Metrem podjeżdżamy do dzielnicy Tlatelolco, która kiedyś była targowiskiem Tenochtitlanu. Plac Trzech Kultur z ruinami azteckich świątyń, kościołem i budynkiem MSZ to symbol połączenia azteckiej i hiszpańskiej przeszłości ze współczesnością Meksyku. Ja tego właśnie pogodzenia się z hiszpańską inwazją nie potrafię zrozumieć. Z wymieszania się rdzennych mieszkańców Meksyku (Azteków, Majów i innych Indian) z Hiszpanami powstał naród, który czci zarówno azteckich władców, jak i konkwistadorów, którzy zniszczyli te wspaniałe kultury. Szkoda, że nie rozwijały się one do końca bez inwazji z zewnątrz – ciekawe do jakiego poziomu by doszły.
21 dzień 28.04.2003 (poniedziałek)
My we dwoje niestety wracamy dzisiaj, o jeden dzień wcześniej niż reszta ekipy, ze względu na ograniczenia urlopowe. Spędzamy ten dzień luźniej, wiedząc, że czeka nas długa podróż. Przechodzimy spory odcinek główną ulicą Paseo de la Reforma i zachodzimy do Muzeum Osobliwości Ripley. Jest to jedno z sieci rozsianych po całym świecie muzeów z różnymi dziwami- śmiesznymi, strasznymi, nietypowo wykonanymi. Warto je zobaczyć- choćby kopię Mony Lisy złożoną z podpiekanych tostów, czy też miniatury pałaców z zapałek lub kostek cukru. Ciekawy jest też tunel z nieruchomym mostkiem, na którym traci się równowagę wskutek specjalnych efektów wzrokowych na ścianach. Wieczorem jedziemy taksówką na lotnisko i odlatujemy przez Londyn do Berlina. W domu będziemy dopiero w środę rano.
Tomasz Kasprzak
(korekta Wiesława Kasprzak)
Meksyk jest wielkim krajem o wielu obliczach. Różnorodność krajobrazów i ludzi sprawia, że na jego poznanie należy rzeczywiście poświęcić przynajmniej trzy tygodnie. Terytorium Meksyku było świadkiem rozkwitu i upadku wielu kultur, wśród których najbardziej znane to Majowie i Aztekowie. Pomimo strasznej konkwisty i wykorzystywania przez Hiszpanów wykształcił się bardzo żywotny naród, który kocha zabawę i jedzenie, żyje barwnie, choć w wielu miejscach biednie. Meksykanie nie zapominają o swoich korzeniach- stare zwyczaje obecne są prawie na każdym kroku.
Wycieczka do Meksyku była drugą po Peru wyprawą śladami moich fascynacji kulturami Ameryki prekolumbijskiej. W wyprawach towarzyszy mi żona Wiesia, która lubi podróże, ale nie wszystkie „stare kamienie” ją aż tak interesują. Tym razem odczucia jej były jednak takie same jak moje, czyli rewelacyjne. Wszystko dzięki świetnej ekipie wycieczkowej, zróżnicowaniu ruin i krajobrazów oraz doskonałej pogodzie. Objazd tym razem odbyliśmy w dziesięć osób z krakowskim biurem trampingowym Supertramp, a naszym pilotem był twórca Supertrampa, Janusz Ciągło.
1/2 dzień 08/09.04.2003 (wtorek/środa)
O 19:14 jedziemy EuroCity z Poznania do Berlina ZooGarten. W pociągu poznajemy resztę ekipy- Janusza, Gosię, dwie Aśki, Brygidę, drugą Wiesię, Andrzeja i Jurka. Z dworca Zoo przejeżdżamy na lotnisko Tegel, gdzie nocujemy na ławkach poczekalni. Lecimy o 7:25 do Londynu i dalej do Mexico City, w którym lądujemy po 18 miejscowego czasu. Z lotniska odbiera nas kierowca Mario (z biura Destino Mexico), który od soboty będzie nas woził busem po południowym Meksyku. Kwaterujemy się w hotelu Isabel, w centrum miasta. Dołączają do nas Tomek i Patrycja, którzy będą z nami przez tydzień. Stolica wita nas raczej chłodno (ok. 15 stopni) i pochmurno, ale i tak nie ma co narzekać, bo u nas w Polsce przy wyjeździe było tylko kilka stopni powyżej zera.
3 dzień 10.04.2003 (czwartek)
Przystępujemy do zwiedzania stolicy, którą zamieszkuje ponad 22 miliony ludzi. Na razie jest średnio ciepło. Ruszamy na centralny plac Zocalo – tak nazywane są główne place we wszystkich miastach byłych kolonii Hiszpanii (sprawdziliśmy to osobiście w Peru i w Meksyku). Ogromny plac stworzony jest wręcz do wielkich manifestacji i świętowania. Wszechobecne są mniejsze i większe stoiska z rozmaitym jedzeniem, które królują w całym kraju. Ludzie ciągle coś jedzą. Sporo jest też czyścibutów. Wokół placu krąży mnóstwo zielonych „garbusów”, najpopularniejszych tutaj taksówek. Przy Zocalo stoi kolonialna katedra, Palacio Nacional i najciekawiej wyglądający z zewnątrz budynek dawnego Ratusza. W Palacio Nacional można zobaczyć liczne freski, m.in. znanego Diego Rivery- ciekawe są te wielkie malowidła. Niedaleko katedry znajdują się ruiny Templo Mayor, głównej świątyni Tenochtitlanu, oraz sąsiadujących z nią obiektów. „Dzięki” Hiszpanom niewiele pozostało z tego najważniejszego punktu stolicy Azteków. Warto zajrzeć do muzeum, w którym wystawiono zbiory kultury azteckiej. W południe przez chmury przebija się słońce i robi się trochę cieplej. Idziemy ulicą Tacuba mijając Narodowe Muzeum Sztuki i ładnie wyglądający budynek Poczty Głównej. Docieramy do Palacio de Bellas Artes, czyli pałacu sztuk pięknych. Ten mieszczący m.in. teatr gmach ma ciekawy neoklasycystyczny wystrój połączony z motywami przedhiszpańskimi (jak maski boga deszczu). Ściany wysokiego, wielopiętrowego holu zdobią pełne żywych kolorów freski Diego Rivery i Rufino Tamayo. Zaletą jest to, że można je obejrzeć bezpłatnie. Idziemy do stacji metra, którym docieramy do dzielnicy Chapultepec i przez wielki park Bosque de Chapultepec do Muzeum Archeologii i Antropologii. Na zwiedzanie trzeba poświecić ładnych parę godzin, chcąc w miarę dokładnie obejrzeć działy dotyczące poszczególnych kultur Meksyku oraz zbiory etnograficzne sięgające po współczesność. Przy wyjściu z muzeum musimy odczekać niezłą ulewę. Idziemy dosyć daleko do stacji metra i wracamy do hotelu. Wieczorem Janusz organizuje powitalny wieczór meksykański z mezcalem, w którym na dnie pływa biały robak. Emocje sięgają szczytu, gdy dobijamy do dna i ktoś musi połknąć wódkę z „dodatkiem”.
4 dzień 11.04.2003 (piątek)
Jedziemy metrem na dworzec Autobuses del Norte, którego marmurowe posadzki lśnią czystością, gdyż co chwilę ktoś je pucuje. Po godzinie dojeżdżamy autobusem do Teotihuacan, leżącego kilkadziesiąt kilometrów na północ od stolicy. Tuż przed wejściem na teren stanowiska archeologicznego zrzucamy się po 10 peso i oglądamy pokaz voladores, wiszących tancerzy, którzy kręcą się na rozwijanych linach dookoła wysokiego na ok. 10m słupa. Szacuje się, że Teotihuacan, czyli „miasto, w którym ludzie stają się bogami” w rozkwicie (250-650 n.e.) zamieszkiwało ok. 200 tys. ludzi. Wrażenie robi ponad dwukilometrowa Aleja Zmarłych i stojące przy niej Piramidy Słońca (65m) oraz Księżyca. Widoki z obu piramid warte są krótkiej wspinaczki. Jest ciepło, a słońce wychodzące raz po raz spoza chmur przypieka wielu z nas karki. Po 17 wracamy do Mexico City. We dwoje wybieramy się do wieżowca Torre Latinoamericana, ze szczytu którego świetne widoki dają poczucie rozległości najludniejszej stolicy świata. Spędzamy tu kilka godzin, by zobaczyć nocną panoramę.
5 dzień 12.04.2003 (sobota)
Ruszamy busem na południowy-wschód do Oaxaca. Z Mariem rozmawiamy mieszaniną hiszpańskiego, angielskiego i polskiego, bo Destino Mexico jest polsko-meksykańskim biurem podróży. Krajobraz Wyżyny i gór Sierra Madre del Sur jest urozmaicony, a najciekawszy jest przejazd przez rezerwat kaktusów. Zatrzymujemy się i od razu uderza nas znacznie wyższa temperatura oraz palące słońce- teraz widać co daje klimatyzacja w samochodzie. Pstrykamy zdjęcia pod przypominającymi drzewa kaktusami organowymi, o wysokości dochodzącej do 6 metrów. W porze obiadowej docieramy do Oaxaca i lokujemy się w młodzieżowym hotelu z dormitorium. Na placu Alameda de Leon odbywa się sobotni targ, rozchodzą się rozmaite zapachy (przed wszystkim smażonych na oleju kukurydzianych tortilli), na zocalo krąży mnóstwo sprzedawców z balonami. Przy jednej z uliczek jemy najsmaczniejsze lody w całej podróży. Po południu moczy nas ciepły deszcz. Siadamy w restauracji przy zocalo obserwując przy kawce toczące się życie. Do zocalo dochodzi pochód z dziećmi i wielkimi kukłami, dokładnie takimi jakie widzieliśmy w Muzeum Archeologii i Antropologii. Oaxaca znane jest z ceramiki i rzeczywiście na stoiskach panuje duży wybór pięknych wyrobów. Kupujemy miseczki i połowę kolorowego dzbana do zawieszenia na ścianie. Noc w dormitorium jest duszna, a nad ranem budzą nas strasznie zapoceni, wręcz cuchnący, wielonarodowi „współspacze” wracający z fiesty.
6 dzień 13.04.2003 (niedziela)
Rano nagle kończy się woda w hotelowym zbiorniku i połowa ekipy nie ma się w czym umyć. Mnie się udało, ale Wiesia myje się wodą pitną polewaną przeze mnie z butelki. Dopiero kiedy wyjeżdżamy z beczkowozu na ulicy poprzez długą rurę napełniają zbiornik z wodą. Ok. 8 wjeżdżamy na pobliską górę Monte Alban, wznoszącą się 400 m ponad doliną Oaxaca. Szczyt tej góry zrównali Zapotekowie i zbudowali tu swoje centrum ceremonialne, które przeżywało rozkwit między 300 a 700 n.e.. Wiele wysiłku musieli włożyć, ale efekt położenia jest doskonały. Wcześnie rano jest jeszcze mało zwiedzających, więc można rozkoszować się ciszą. Zjeżdżamy na dół, do Oaxaca i kierujemy się na pd-wschód. Jedziemy wśród pól agawy, z której produkuje się alkoholowe „złoto Oaxaca”, czyli mezcal i tequilę. Wstępujemy do Santa Maria del Tule, gdzie podziwiamy jedno z najstarszych drzew Ameryki, Arbol del Tule, które liczy nie mniej niż 2000 lat. Nasz noclegowy przystanek, Tehuantepec okazuje się małym miasteczkiem, w którym jednak życie tętni, podobnie jak w Oaxaca, prawie do rana. To zresztą jest chyba cechą wszystkich meksykańskich miast, że ruch i imprezy zamierają dopiero ok.3-4 nad ranem. Wiesia śpi jak mops, a ja długo walczę o sen, bo jest głośno i duszno. Ratuje mnie butelka chłodnej, złocistej Corony, lekkiego piwka, które pozostanie z nami do końca wycieczki.
7 dzień 14.04.2003 (poniedziałek)
Przed wyruszeniem w trasę podjeżdżamy nad Pacyfik, aby zamoczyć w nim chociaż stopy i uwiecznić to na zdjęciach. Jedziemy przez stan Chiapas do San Cristobal de las Casas, górzystego miasteczka położonego u nasady Jukatanu. Stanowi ono bazę wypadową do wielu miejsc związanych z Majami okresu klasycznego. Po drodze wiele razy kontroluje nas wojsko. Patrole towarzyszą nam później na całym Jukatanie, ale przechodzimy je bez problemów. Szukają narkotyków, broni, antyrządowych zapatystów. Na chwilę zatrzymujemy się na moście w Tuxtla Gutierrez, aby zobaczyć ujście Kanionu del Sumidero. Wczesnym popołudniem wjeżdżamy do San Cristobal. Janusz udaje się w poszukiwaniu noclegu, a my chodzimy po centrum- jest zatłoczone i raczej nieciekawe, dużo sklepów, restauracji, kafejek, tych typowych i internetowych. Uliczki pełne są turystów z wielu krajów i indiańskich przekupek, które starają się sprzedać swoje wyroby za parę peso. Na placu przy katedrze jemy pyszne kokosowe ciastka. Śpimy blisko centrum w Casa Margarita. W pokojach odczuwa się wilgoć, charakterystyczną dla tego terenu.
8 dzień 15.04.2003 (wtorek)
Z San Cristobal robimy wypad do wiosek Majów Tzotzil, Zinacantan i San Juan Chamula. Są to dosyć duże mieściny, ale niestety widać w nich biedę, którą klepią potomkowie wielkich Majów. Wiesia nie chce tego oglądać i chodzi tylko tam gdzie musi. Ja chodzę więcej i próbuję trochę pstrykać, ale niestety nie udaje mi się zrobić najważniejszego zdjęcia- kolorowemu kręgowi kobiet robiących przy ulicy, na bieżąco, na wielkiej blasze tortille dla swych rodzin. Ich cena za utrwalenie prywatności jest zbyt wysoka (200 peso !!!). Nastrój poprawia nam na szczęście popołudniowy spacer po San Cristobal. Okazuje się, że uliczki położone wyżej i dalej od centrum są zachwycające- kolorowe domki, bujna roślinność, słoneczne skwery. Na wielkim targu Mercado wzrok nasz przyciąga kilkanaście (!) rodzajów fasoli i papryki. Przy klasztorze Santo Domingo Wiesia kupuje misterne opaski na rękę. Tkactwo jest tu przebogate. Wspinamy się na wzgórze Cerro de San Cristobal, z którego roztacza się panorama miasta. Wracając wstępujemy do firmowej kawiarni z gatunkami kawy uprawianymi na tym terenie. Pijemy pyszną frappe, czyli mrożoną kawę, a do domu kupujemy próbkę ziarnistej Cafe la selva Lacandona. Wieczór spędzamy w restauracji, w której koncertują Kubańczycy- można trochę potańczyć i posłuchać.
9 dzień 16.04.2003 (środa)
Ruszamy przez bogato zalesione góry do Palenque. We znaki dają się nam setki zakrętów, serpentyn i „topas”, czyli progów spowalniających prędkość na drodze. Ludzie w wioskach tworzą sami te progi, aby chronić dzieci i zwierzęta. Oficjalnie jest to zabronione, ale nikt nie egzekwuje zakazu i w ten sposób w najgęstszym odcinku na 100 km mamy ponad 200 topas (!). Zjeżdżamy coraz niżej w głąb tropikalnej dżungli. Kilkadziesiąt kilometrów przed Palenque zbaczamy, by zobaczyć kaskady Agua Azul, przepiękne progi wodne wśród soczystej zieleni. Wodna mgiełka unosi się cały czas w dusznym powietrzu, a z nas leje się pot, kiedy idziemy w górę ścieżką od jednego piętra kaskad do drugiego. Ludzi mnóstwo, wielu kąpie się w spokojniejszym zakolu rzeki. Do Palenque dojeżdżamy ok. 13. Na każdym kroku pocimy się, bo wilgotność przekracza tu 80%. Wielkie budowle w tropikalnej scenerii tworzą rewelacyjny efekt. Nie na darmo Palenque rywalizuje z Tikal o tytuł najpiękniejszych ruin Majów. Wielki Pałac, Świątynia Inskrypcji, Świątynia Krzyża i Krzyża Liściastego to świadectwa wielkości tego ludu. Obiekty stojące nieco na uboczu ukazują jak szybko dżungla odbiera teren jej wydarty. Wieczór we współczesnym Palenque jest również interesujący, ze względu na festiwal z pokazem specjalnych strojów związanych z różnymi regionami Jukatanu. Później siedzimy grupą na hotelowym balkonie, rozmawiając i rozkoszując się łykiem zimnego piwa (tym razem litrowego Sola). Noc jest ciężka i duszna- w pokoju mimo chodzącego wentylatora jest za ciepło.
10 dzień 17.04.2003 (czwartek)
Następnego dnia z ulgą wjeżdżamy do stanu Campeche, na teren bardziej suchy i gorący, ale mniej parny. W połowie drogi żegnamy się z Tomkiem i Patrycją, którzy przez Meridę wracają na Kubę, gdzie pracują. W samo południe zwiedzamy ruiny Majów w Xpujil, położone w sercu Jukatanu. Główną atrakcję stanowią trzy wieże w stylu Rio Bec, ale najbardziej zaskakuje nas toaleta wyposażona w dwie muszle (osobno na urynę i ekskrementy), wiadra z piaskiem do zasypywania i wodą. Roślinność stanu Campeche jest wypalona mimo wiosennej pory roku. Na nocleg zajeżdżamy do małej mieściny Bacalar nad niebieściutką laguną. Szukamy miejsca do spania, gdyż małe hotele są zajęte. W końcu wybieramy prywatny dom z pokojami, nazwany przez nas „Hotel Licho”, bo najgorszy pokój to chyba przerobiony chlewik z dodanym prysznicem. Idziemy na plażę- niektórzy się kąpią, wielu Meksykanów skacze do wody prawie w kompletnym ubiorze tzn. w spodenkach i koszulkach. Nam przeszkadza trochę zapach wody, ale Brygida, druga Wiesia i Jurek pływają. Wieczorem spacerujemy nad laguną i rozkoszujemy się chłodnym piwkiem w restauracji.
11 - 13 dzień 18 - 20.04.2003 (Wielki Piątek, Sobota, Niedziela Wielkanocna)
Jedziemy do Tulum, gdzie szukamy noclegu na trzy dni. Po godzinie szukania i godzinie oczekiwania lokujemy się wreszcie w drewnianych domkach krytych trzciną, tuż przy plaży z bielutkim, drobnym piaskiem nad turkusowym Morzem Karaibskim. Restauracja i łazienki (niespecjalne, ale trudno) są tuż obok. Pierwszą noc część z ludzi prześpi na hamakach, później wszyscy już mają domki z łóżkami. Spędzamy tu prawie trzy dni, najpiękniejsze święta wielkanocne w moim życiu. Plażujemy, kąpiemy się w cieplutkiej, czystej wodzie, jednym słowem idealna laba. Chodzimy też na pobliskie skałki, gdzie można spotkać iguany. O wschodzie słońca małe kraby chowają się w piasek. Pelikany krążą często nad nami i nurkują tuż obok do morza. Nawet na plaży tam i z powrotem krążą patrole wojskowe- pewnie pilnują, żeby ludzie się nie spiekli za bardzo na słońcu. Żałujemy jedynie, że nie ma w wiosce kościoła, żeby zobaczyć misteria wielkanocne, które są ponoć bardzo barwne (jak cały Meksyk zresztą). W sobotę przed południem zwiedzamy znajdujące się nieopodal ruiny nadmorskiej twierdzy Majów. Po 20 organizujemy „wieczór wielkanocny” (bo u nas w Polsce to już niedziela) z jajkiem i tradycyjną tequilą. Barman w barze przy plaży ma problemy z ugotowaniem jajek i czekamy na nie ponad godzinę. Ostatecznie podaje nam obrane jajka w wytłoczkach, więc musimy je zdezynfekować odpowiednią dawką tequili. Wieczór kończy się tańcami na plaży i życzeniami wysyłanymi do Polski przez morze. W niedzielę wypoczywamy na plaży, niektórzy nie wychodzą z domków, a przynamniej z cienia.
14 dzień 21.04.2003 (poniedziałek)
Jedziemy w kierunku Meridy, przeciwległej strony półwyspu. Zatrzymujemy się, by zobaczyć Cenote de Dzitnup. Cenote to często spotykane na Jukatanie oczko wodne w zbiornikach powstałych w skale wapiennej wskutek działalności krasowej. Stanowiły one kiedyś naturalne źródła wody dla ludności. Cenote de Dzitnup znajduje się w podziemnej jaskini, a dodatkową atrakcją są piękne stalaktyty. Głównym punktem dnia jest Chichen Itza z najsłynniejszą Świętą Cenote, do której kiedyś szły wielokilometrowe procesje i wrzucano wota oraz ofiary dla boga deszczu. Okres świetności Chichen Itza przypadał na XII wiek, czas mieszanki kulturowej Majów-Tolteków, co widać po charakterystycznych dla Tolteków motywach wojny oraz kulcie Quetzalcoatla. Bardzo dobrze zachowane są piramida El Castillo i Świątynia Wojowników z Kompleksem Tysiąca Kolumn. Podziwiamy największe w Mezoameryce boisko do starożytnej gry w piłkę (166 x 68m). W czasach Majów drużyna przegrywająca najczęściej szła „pod nóż ofiarny”- może taka motywacja przydałaby się naszym piłkarzom. Teren bardzo rozległy, a ciekawych budowli sporo. Po południu zajeżdżamy do Meridy, będącej centrum wypadowym do miast Majów północnego Jukatanu. Wieczór uprzyjemniają nam na rynku młodzi tancerze prezentujący miejscowe tańce.
15 dzień 22.04.2003 (wtorek)
Przejeżdżamy drogą Puuc, szlakiem miast Majów z VIII – X wieku, charakteryzujących się jednolitym stylem. Dżungla jest gęsta, ale bardzo sucha. Widać, że droga i jakiekolwiek poletka wydarte są jej przez wypalanie, to co jest obok to gąszcz, przez który człowiek nie zdołałby przejść. Perłą stylu Puuc jest Uxmal z owalną Piramidą Wróżbity i Pałacem Namiestnika. Oko przyciągają płaskorzeźby i mozaiki w Czworokącie Mniszek oraz Pałacu Namiestnika. Po Uxmal zwiedzamy Kabah, słynące z Pałacu Masek, którego przednią fasadę zdobiło kiedyś 260 masek boga deszczu. W tym rejonie modlitwy o deszcz odgrywały szczególną rolę, dlatego na każdym kroku spotyka się podobizny Chaca przynoszącego zbawienne opady. Droga Puuc obejmuje więcej miast (Labna, Sayil, Chacmultun), ale co za dużo to nieciekawie, a i bilety nie są zbyt tanie. Na nocleg lądujemy do Campeche, z kolorowym, spokojnym zocalo, przy którym stoi nasz hotel. Wieczorem podziwiamy krótkie widowisko „Światło i dźwięk”- podświetlane zmiennymi kolorami fontanny tryskają strumieniami w rytm muzyki Czajkowskiego i Mozarta.
16 dzień 23.04.2003 (środa)
Nasza trasa wiedzie dalej na pd-zachód do Villahermosy. Po długiej jeździe, w dużej mierze nad brzegiem Zatoki Meksykańskiej, docieramy do Villahermosy. Znajduje się tu Park Archeologiczny La Venta, w którym zgromadzono znaleziska kultury Olmeków z okolic miejscowości La Venta, odległej o ok. 100km. Olmekowie są najstarszą z wielkich kultur Meksyku (1500 p.n.e. – 200 n.e.). Park jest ciekawie zaaranżowany- przez tropikalny lasek prowadzi dydaktyczna ścieżka od jednej rzeźby do drugiej. Między drzewami spotkać można ostronosy, a do uszu dobiega świergot niezliczonych ptaków. Szczególnie interesujące są wielkie, bazaltowe głowy wojowników o negroidalnych rysach, ważące po kilka ton. Rzeźby cechują się ciekawą trójwymiarowością. Park zawiera też zoo, a raczej jego namiastkę, porównując z naszymi ogrodami we Wrocławiu czy Poznaniu. Dobrze, że wśród zwierząt jest przynajmniej jaguar- obiekt kultu nie tylko Olmeków, ale i Majów, Tolteków, Azteków.
17 dzień 24.04.2003 (czwartek)
Kolejnego dnia przejeżdżamy do Veracruz, wśród pól ananasów, które próbujemy i kupujemy na przydrożnym stoisku. W Veracruz jest mnóstwo wczasowiczów, ale kolor wody i plaże z ciemnym piaskiem nie zachęcają nas do plażowania. Zwiedzamy jeden z hiszpańskich fortów chroniących kiedyś port przed piratami. We dwoje z Wiesią wybieramy się do znanego ponoć akwarium, ale okazuje się ono przereklamowane- nie ma delfinów, tylko rekiny i płaszczki ratują honor. Wracamy na pieszo i błądzimy w siatce ulic. Wieczorem w parku świętujemy imieniny Andrzeja („Generała”). Później trafiamy na tętniący życiem główny plac miasta. Tu śpiewają dla nas mariachi zafundowani przez nowo poznanego Meksykanina. Do pląsów porywają nas grający na cymbałach marimbas. W rytm muzyki marimbas ludzie bawią się przez kilka godzin.
18 dzień 25.04.2003 (piątek)
Po dwóch tygodniach wracamy przez Pueblę do stolicy. Ponownie wulkan Pico de Orizaba schowany jest w chmurach i nie możemy go podziwiać, chociaż jedziemy tylko kilkadziesiąt kilometrów od niego. Mexico City tym razem wita nas ciepłem i piękną pogodą, ale nic nie zastąpi spokojniejszych miasteczek i przyjemniejszego krajobrazu. Lokujemy się w hotelu Buenos Aires przy rozkopanej ulicy Motolinia. Dni, które pozostają do powrotu spędzamy indywidualnie lub w małych grupkach, ale wieczorami tradycyjnie spotykamy się przy chłodnym piwku i dzielimy wrażeniami z nowych miejsc.
19 dzień 26.04.2003 (sobota)
Sobotnie przedpołudnie w bogatej dzielnicy Coyoacan okazuje się strzałem w dziesiątkę. Spokojna okolica, piękne budynki i parki to zupełnie odmienne oblicze stolicy, której centrum jest zatłoczone i raczej nieciekawe. Spacer po uliczkach Coyoacanu jest wielką przyjemnością. Zwiedzamy muzeum malarki Fridy Kahlo, modnej u nas ze względu na książkę i film. W małym kościółku podglądamy ślub wyższej sfery, co widać po ubiorach. Śmieszne jest to, że wielu eleganckich gości czeka przed kościołem i zajada w najlepsze kukurydzę oraz słodycze z ruchomych budek z jedzeniem i piciem. Niewypałem okazuje się natomiast przejażdżka gondolą po kanałach Xochimilco, pamiętających czasy azteckie. Na szczęście nie dajemy 200 peso za dwuosobowy rejs. Pomagają nam młodzi Meksykanie z Oaxaca i płyniemy razem z nimi za 80 peso. Na podpływających co jakiś czas łodziach oferuje się nam wszystko- picie, jedzenie, kwiaty, muzykę. Niestety czas się dłuży, a kanały nie wyglądają ciekawie, poza kolorowymi gondolami. Meksykanie na innych gondolach organizują nawet małe uroczystości- widocznie taki zwyczaj i bawią się przy tym świetnie. Wieczorem przy Templo Mayor Meksykanie tańczą rytualne tańce azteckie- w rytm bębnów i w chmurze dymów.
20 dzień 27.04.2003 (niedziela)
W niedzielę jedziemy autobusem do Tuli, w której na wzgórzu znajdują się ruiny tolteckiej stolicy. Ja jadę je zwiedzać, a Wiesia chodzi po mieście. Na Piramidzie Gwiazdy Porannej stoją wielkie posągi wojowników, które kiedyś podtrzymywały dach świątyni. Poza tym nie ma zbyt wiele ciekawego do zobaczenia, no może jeszcze dobrze zachowane płaskorzeźby. Spotykamy się na zocalo i szukamy dworca autobusowego, który jest nieźle schowany wśród uliczek. Pomagają nam miejscowi odprowadzając prawie pod sam dworzec. Wracamy inną, o wiele gorszą trasą do Mexio City. Zostało jeszcze pół dnia na zobaczenie bazyliki Virgen de Guadelupe i Placu Trzech Kultur w dzielnicy Tlatelolco. Stara bazylika jest przechylona wskutek licznych tu trzęsień ziemi- ludzie w środku do ołtarza chodzą pod górkę. W nowej, wielkiej bazylice jest mrowie ludzi. W kompleksie nie tyle podziwiamy kościoły i kaplice, co przepiękny, doskonale utrzymany park, porażający soczystą zielenią. Metrem podjeżdżamy do dzielnicy Tlatelolco, która kiedyś była targowiskiem Tenochtitlanu. Plac Trzech Kultur z ruinami azteckich świątyń, kościołem i budynkiem MSZ to symbol połączenia azteckiej i hiszpańskiej przeszłości ze współczesnością Meksyku. Ja tego właśnie pogodzenia się z hiszpańską inwazją nie potrafię zrozumieć. Z wymieszania się rdzennych mieszkańców Meksyku (Azteków, Majów i innych Indian) z Hiszpanami powstał naród, który czci zarówno azteckich władców, jak i konkwistadorów, którzy zniszczyli te wspaniałe kultury. Szkoda, że nie rozwijały się one do końca bez inwazji z zewnątrz – ciekawe do jakiego poziomu by doszły.
21 dzień 28.04.2003 (poniedziałek)
My we dwoje niestety wracamy dzisiaj, o jeden dzień wcześniej niż reszta ekipy, ze względu na ograniczenia urlopowe. Spędzamy ten dzień luźniej, wiedząc, że czeka nas długa podróż. Przechodzimy spory odcinek główną ulicą Paseo de la Reforma i zachodzimy do Muzeum Osobliwości Ripley. Jest to jedno z sieci rozsianych po całym świecie muzeów z różnymi dziwami- śmiesznymi, strasznymi, nietypowo wykonanymi. Warto je zobaczyć- choćby kopię Mony Lisy złożoną z podpiekanych tostów, czy też miniatury pałaców z zapałek lub kostek cukru. Ciekawy jest też tunel z nieruchomym mostkiem, na którym traci się równowagę wskutek specjalnych efektów wzrokowych na ścianach. Wieczorem jedziemy taksówką na lotnisko i odlatujemy przez Londyn do Berlina. W domu będziemy dopiero w środę rano.
Tomasz Kasprzak
(korekta Wiesława Kasprzak)
Dodane komentarze
ela08 2008-01-23 14:07:34
Dziękuję za czytelną , niewydumaną relację z wyprawy. Prawdopodobnie już za pół roku przydadzą mi się te informacje [ wybieram się w tamte strrony]. Serdecznie pozdrawiamPrzydatne adresy
Brak adres w do wy wietlenia.
Inne materia y
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.