Artykuły i relacje z podróży Globtroterów
Marmolada 4-6.07.2008 > WłOCHY
Wojtekn2 relacje z podróży
Po Nepalu doszliśmy do wniosku, że trzeba się ruszać. Efektem tych głębokich przemyśleń był ten wyjazd. Dlaczego Marmolada? Bo fajna, najwyższa w Dolomitach i malownicza
(i jeszcze nie byłem). W czwartek po południu dojechałem do Czechowic, skąd z resztą ekipy w deszczu ruszyliśmy do Włoch. Jadąc na zmianę dotarliśmy w końcu do Malaga Ciapela, gdzie czekał już na nas hotelik. Po takiej drodze to człowiek nawet nie myśli tylko idzie spać. Dopiero rano widoki przez okno pokazały, że to Dolomity… Cudo. Pogoda też miodzio, więc śniadanko i czekamy na drugą część grupy, która po ucieczce z rodzinnych wakacji nad włoskim morzem dotarła po około 10.00. No to w drogę. Po przepakowaniu sprzętu jedziemy na kamping skąd zaczyna się szlak. Pogoda jak marzenie, słonko, nie za ciepło lekki wiaterek i widoki jak w bajce. Idzie się lekko i tylko wrażenie, że te góry takie małe, przytulne i swojskie… no tak, ale po Nepalu ma się inną skalę J.
Spacerek przez piękne okolice trwał aż do schroniska…… skąd rozpoczęło się mozolne podchodzenie na przełęcz,……na której przypięty jest schron Dal Bianco. Końcowe podejście zamieniło się w koszmar, bo nachylone, luźne i drobne piargi skutecznie wysysały energię, a przy okazji stanowiły całkiem realne zagrożenie sypiąc z góry kamieniami.
Ofiara tych latających kamieni była jedna Marcin (rozwalona dłoń). Mało brakowało i byłoby gorzej, bo ledwo uciekłem przed spadającym mi na głowę szybkim kamolem. Jak już się nam udało w końcu wgramolić na przełęcz, to okazało się, że mamy szczęście, bo grupa Włochów okupująca schron schodzi w dół i mamy go dla siebie. No to laba. Popołudnie spędziliśmy na gotowaniu, część poszła na wycieczkę do pobliskiej jaskini skąd testowaliśmy radiotelefony. Schron ten to takie metalowe pudło przykręcone do skały linkami, z pryczami piętrowymi w środku, tak, że luksus.
Wieczór w takim schronie to jest to, co w Alpach uwielbiam.
Potem krótka noc i nieprawdopodobny wschód słońca.
Zebrać się trzeba było wcześnie, żeby być pod ferratką o rozsądnej porze i bez tłoku. No i się nie udało. Podchodząca z dołu grupa ambitnych Włochów dopadła nas już na piargach pod ścianą. Tłok przygotowań do wejścia w ścianę spowodował, że znacząca większość z nas się sprężyła i weszła w ferratę. Wspinanko powiem szczerze nie było trudne. Jak ktoś się posługuje zestawem do ferrat to będzie to dla niego prościzna. Ekspozycja fajna i na końcu pod szczytem lodowczyk. Warunki na lodowcu znośne brak większych szczelin, tak że ok. Na szczycie mgła i pamiątkowe zdjęcie pod flagą wolnego Tybetu (nasi są wszędzie). Potem jeszcze tylko herbatka w schronie i powrót tą sama drogą aż do początku ferreaty. Tu schodzimy w dół po lodowcu aż do stacji kolejki. Jeszcze tylko zwycięskie piwo i kolejką w dół. A na dole deszcz i … PIZZA. Teraz to już tylko długi powrót do domu
(i jeszcze nie byłem). W czwartek po południu dojechałem do Czechowic, skąd z resztą ekipy w deszczu ruszyliśmy do Włoch. Jadąc na zmianę dotarliśmy w końcu do Malaga Ciapela, gdzie czekał już na nas hotelik. Po takiej drodze to człowiek nawet nie myśli tylko idzie spać. Dopiero rano widoki przez okno pokazały, że to Dolomity… Cudo. Pogoda też miodzio, więc śniadanko i czekamy na drugą część grupy, która po ucieczce z rodzinnych wakacji nad włoskim morzem dotarła po około 10.00. No to w drogę. Po przepakowaniu sprzętu jedziemy na kamping skąd zaczyna się szlak. Pogoda jak marzenie, słonko, nie za ciepło lekki wiaterek i widoki jak w bajce. Idzie się lekko i tylko wrażenie, że te góry takie małe, przytulne i swojskie… no tak, ale po Nepalu ma się inną skalę J.
Spacerek przez piękne okolice trwał aż do schroniska…… skąd rozpoczęło się mozolne podchodzenie na przełęcz,……na której przypięty jest schron Dal Bianco. Końcowe podejście zamieniło się w koszmar, bo nachylone, luźne i drobne piargi skutecznie wysysały energię, a przy okazji stanowiły całkiem realne zagrożenie sypiąc z góry kamieniami.
Ofiara tych latających kamieni była jedna Marcin (rozwalona dłoń). Mało brakowało i byłoby gorzej, bo ledwo uciekłem przed spadającym mi na głowę szybkim kamolem. Jak już się nam udało w końcu wgramolić na przełęcz, to okazało się, że mamy szczęście, bo grupa Włochów okupująca schron schodzi w dół i mamy go dla siebie. No to laba. Popołudnie spędziliśmy na gotowaniu, część poszła na wycieczkę do pobliskiej jaskini skąd testowaliśmy radiotelefony. Schron ten to takie metalowe pudło przykręcone do skały linkami, z pryczami piętrowymi w środku, tak, że luksus.
Wieczór w takim schronie to jest to, co w Alpach uwielbiam.
Potem krótka noc i nieprawdopodobny wschód słońca.
Zebrać się trzeba było wcześnie, żeby być pod ferratką o rozsądnej porze i bez tłoku. No i się nie udało. Podchodząca z dołu grupa ambitnych Włochów dopadła nas już na piargach pod ścianą. Tłok przygotowań do wejścia w ścianę spowodował, że znacząca większość z nas się sprężyła i weszła w ferratę. Wspinanko powiem szczerze nie było trudne. Jak ktoś się posługuje zestawem do ferrat to będzie to dla niego prościzna. Ekspozycja fajna i na końcu pod szczytem lodowczyk. Warunki na lodowcu znośne brak większych szczelin, tak że ok. Na szczycie mgła i pamiątkowe zdjęcie pod flagą wolnego Tybetu (nasi są wszędzie). Potem jeszcze tylko herbatka w schronie i powrót tą sama drogą aż do początku ferreaty. Tu schodzimy w dół po lodowcu aż do stacji kolejki. Jeszcze tylko zwycięskie piwo i kolejką w dół. A na dole deszcz i … PIZZA. Teraz to już tylko długi powrót do domu
Więcej na www.wojtek.intendo.pl
Dodane komentarze
brak komentarzy
Przydatne adresy
Brak adresów do wyświetlenia.
Inne materiały
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.