Artykuły i relacje z podróży Globtroterów
Spieszcie się do Boliwii > BOLIWIA
izabella relacje z podróży
Wjeżdżamy do La Paz, najwyżej położonej stolicy świata. To nasza druga wizyta w tym kraju. Czyje się tu już prawie jak w domu. Znajome ulice, znajomy zapach, znajomy widok surowych i zniszczonych wiatrem twarzy.
Wjeżdżamy do La Paz, najwyżej położonej stolicy świata. To nasza druga wizyta w tym kraju. Czyje się tu już prawie jak w domu. Znajome ulice, znajomy zapach, znajomy widok surowych i zniszczonych wiatrem twarzy.
W pierwszej lokalnej kafejce zamawiamy herbatę. Jest ponuro jak we wszystkich tego typu miejscach i czuje zapach słodkiej, gotowanej marchwi. Zbliża się pora obiadu która tłumaczy ten zapach. Czekam aż zaparzą się liście koki i przyglądam się sąsiadowi który siedzi obok przy nakrytym niezbyt czystym obrusem w kratkę stoliku. Pociąga nosem i pociera ręką czerwoną od zimna twarz. Uśmiecham się do niego a on choć odwzajemnia uśmiech natychmiast odwraca wzrok. Miesza łyżeczką swoją kawę, oblizuje ją po czym pakuje do cukiernicy i wsypuje do kawy 3 czubate łyżki cukru.
Spoglądam na cukiernice przy naszym stoliku i już wiem że słodzenie oblizaną wcześniej łyżeczką to lokalny zwyczaj. W cukiernicy nie ma osobnej łyżeczki a ja rezygnuje z cukru. W końcu jest niezdrowy ;).
Jest zimno, ale to 3800 mnpm więc trudno oczekiwać przyjaznego klimatu.
W hostalach tłok, brak wolnych miejsc więc zostajemy w hotelu w którym mieszkaliśmy 2 lata wcześniej. Moje zdjęcie zostawione wtedy w recepcji pozwala nam uzyskać lepszą cenę. Kolejnego poranka mam wrażenie że czas się zatrzymał. Pracownik hotelu o wyglądzie brazylijskiego zarządcy majątku z wyraźnym przedziałkiem na środku głowy i wywiniętymi po obu stronach lokami podaje nam śniadanie. Co za niespodzianka ;). Sucha bułka i tost, dżem o niezidentyfikowanym smaku, słona margaryna i kawa z mlekiem o smaku chloru. Zestaw śniadaniowy o nazwie "desayuno continental" jest dokładnie taki sam jak dwa lata wcześniej a "zarządca" podając śniadanie ma dokładnie taką samą niezadowoloną i nadąsaną minę.
Wydaje się, że nic się nie zmieniło. Może tylko hotel jest bardziej zniszczony. Idziemy na Mercado de Brujas. Czarownice nadal sprzedają "szczęście" zapakowane w małe pudełka a jeśli nie chcesz go kupić to próbują namówić Cię na "pudros para amores" albo inne afrodyzjaki. Nadal suszone płody lam gwarantują szczęście w nowym domu, żaba fortunę a ryba długie życie. Symbole są niezmienne jak niezmienna jest ospałość w porze lunchu i woreczki foliowe z których Boliwijczycy jedzą nawet zupę.
Mimo wielu miesięcy w Ameryce Południowej zdarza się nam zapomnieć o sjeście. Szczególnie jeśli temperatura otoczenia nie rozleniwia a w La Paz nawet w słońcu nie ma szans na gorące lenistwo.
Ulice centrum pełne są turystycznych sklepików i......... turystów, którzy nie wiedzą o porze lunchu i "odbijają" się od zabarykadowanych miotłami wejść do sklepów. Jedynie sprzedawcy na ulicach proponują Ci absolutnie "oryginalne i niepowtarzalne" skamieliny albo pop corn. Kierowcy samochodów zamiast hamować w krytycznych momentach naciskają klakson a pomocnicy kierowców busa wrzeszczą nazwę dzielnicy do której jedzie bus. Zatrzymasz go na rondzie, pasach czy w jakimkolwiek innym miejscu w jakim machniesz na niego ręką.
Z sentymentem myślę o takiej Boliwii, bo właśnie taką zobaczyłam ją pierwszy raz. Surową ale pełną magii, z pozoru pełną dystansu ale w gruncie rzeczy bardzo przyjazną.
Trzeba jednak przyznać, że dwa lata od czasu naszej ostatniej wyprawy do Boliwii wiele zmieniły.
Ostatnia nasza wizyta była w czasie "miesiąca miodowego" Evo Moralesa. Krótko po wyborach każdy mur, plakat, billboard krzyczał "kochamy Cię Evo", "dziękujemy Ci Boże za Prezydenta Evo", "Prezydent Evo blisko ludzi". "Miesiąc miodowy" trwał dłużej niż można by się tego spodziewać ale dziś mury powtarzają zupełnie inną "modlitwę"- "Evo dotrzymaj obietnic", "nie chcemy w kraju złodziei" itp.
I tak w 80% biedne społeczeństwo staje się coraz biedniejsze. W Corico które nie widzieć czemu ma opinię turystycznej stolicy Boliwii jest zaledwie kilka restauracji z czego zwykle otwarta jest jedna bądź dwie. Jeśli trafisz już do otwartej knajpy to jest bardzo prawdopodobne że nie dostaniesz tego co masz ochotę zamówić. Dlatego dla świętego spokoju zapytaj lepiej na początku co jest dostępne.
Coraz więcej turystów i coraz bardziej zapchane hotele, coraz wyższe ceny i coraz mniejszy wybór, coraz większa frustracja Boliwijczyków i coraz mniejsze umiejętności zadbania o własny interes.
Zastanawiam się jak długo jeszcze Boliwijczycy wytrzymają frustracje i jak długo Boliwia będzie najbardziej tradycyjnym i magicznym krajem Ameryki Południowej. Nie czekajcie aż się przekonam. Spieszcie się do Boliwii!!!
W pierwszej lokalnej kafejce zamawiamy herbatę. Jest ponuro jak we wszystkich tego typu miejscach i czuje zapach słodkiej, gotowanej marchwi. Zbliża się pora obiadu która tłumaczy ten zapach. Czekam aż zaparzą się liście koki i przyglądam się sąsiadowi który siedzi obok przy nakrytym niezbyt czystym obrusem w kratkę stoliku. Pociąga nosem i pociera ręką czerwoną od zimna twarz. Uśmiecham się do niego a on choć odwzajemnia uśmiech natychmiast odwraca wzrok. Miesza łyżeczką swoją kawę, oblizuje ją po czym pakuje do cukiernicy i wsypuje do kawy 3 czubate łyżki cukru.
Spoglądam na cukiernice przy naszym stoliku i już wiem że słodzenie oblizaną wcześniej łyżeczką to lokalny zwyczaj. W cukiernicy nie ma osobnej łyżeczki a ja rezygnuje z cukru. W końcu jest niezdrowy ;).
Jest zimno, ale to 3800 mnpm więc trudno oczekiwać przyjaznego klimatu.
W hostalach tłok, brak wolnych miejsc więc zostajemy w hotelu w którym mieszkaliśmy 2 lata wcześniej. Moje zdjęcie zostawione wtedy w recepcji pozwala nam uzyskać lepszą cenę. Kolejnego poranka mam wrażenie że czas się zatrzymał. Pracownik hotelu o wyglądzie brazylijskiego zarządcy majątku z wyraźnym przedziałkiem na środku głowy i wywiniętymi po obu stronach lokami podaje nam śniadanie. Co za niespodzianka ;). Sucha bułka i tost, dżem o niezidentyfikowanym smaku, słona margaryna i kawa z mlekiem o smaku chloru. Zestaw śniadaniowy o nazwie "desayuno continental" jest dokładnie taki sam jak dwa lata wcześniej a "zarządca" podając śniadanie ma dokładnie taką samą niezadowoloną i nadąsaną minę.
Wydaje się, że nic się nie zmieniło. Może tylko hotel jest bardziej zniszczony. Idziemy na Mercado de Brujas. Czarownice nadal sprzedają "szczęście" zapakowane w małe pudełka a jeśli nie chcesz go kupić to próbują namówić Cię na "pudros para amores" albo inne afrodyzjaki. Nadal suszone płody lam gwarantują szczęście w nowym domu, żaba fortunę a ryba długie życie. Symbole są niezmienne jak niezmienna jest ospałość w porze lunchu i woreczki foliowe z których Boliwijczycy jedzą nawet zupę.
Mimo wielu miesięcy w Ameryce Południowej zdarza się nam zapomnieć o sjeście. Szczególnie jeśli temperatura otoczenia nie rozleniwia a w La Paz nawet w słońcu nie ma szans na gorące lenistwo.
Ulice centrum pełne są turystycznych sklepików i......... turystów, którzy nie wiedzą o porze lunchu i "odbijają" się od zabarykadowanych miotłami wejść do sklepów. Jedynie sprzedawcy na ulicach proponują Ci absolutnie "oryginalne i niepowtarzalne" skamieliny albo pop corn. Kierowcy samochodów zamiast hamować w krytycznych momentach naciskają klakson a pomocnicy kierowców busa wrzeszczą nazwę dzielnicy do której jedzie bus. Zatrzymasz go na rondzie, pasach czy w jakimkolwiek innym miejscu w jakim machniesz na niego ręką.
Z sentymentem myślę o takiej Boliwii, bo właśnie taką zobaczyłam ją pierwszy raz. Surową ale pełną magii, z pozoru pełną dystansu ale w gruncie rzeczy bardzo przyjazną.
Trzeba jednak przyznać, że dwa lata od czasu naszej ostatniej wyprawy do Boliwii wiele zmieniły.
Ostatnia nasza wizyta była w czasie "miesiąca miodowego" Evo Moralesa. Krótko po wyborach każdy mur, plakat, billboard krzyczał "kochamy Cię Evo", "dziękujemy Ci Boże za Prezydenta Evo", "Prezydent Evo blisko ludzi". "Miesiąc miodowy" trwał dłużej niż można by się tego spodziewać ale dziś mury powtarzają zupełnie inną "modlitwę"- "Evo dotrzymaj obietnic", "nie chcemy w kraju złodziei" itp.
I tak w 80% biedne społeczeństwo staje się coraz biedniejsze. W Corico które nie widzieć czemu ma opinię turystycznej stolicy Boliwii jest zaledwie kilka restauracji z czego zwykle otwarta jest jedna bądź dwie. Jeśli trafisz już do otwartej knajpy to jest bardzo prawdopodobne że nie dostaniesz tego co masz ochotę zamówić. Dlatego dla świętego spokoju zapytaj lepiej na początku co jest dostępne.
Coraz więcej turystów i coraz bardziej zapchane hotele, coraz wyższe ceny i coraz mniejszy wybór, coraz większa frustracja Boliwijczyków i coraz mniejsze umiejętności zadbania o własny interes.
Zastanawiam się jak długo jeszcze Boliwijczycy wytrzymają frustracje i jak długo Boliwia będzie najbardziej tradycyjnym i magicznym krajem Ameryki Południowej. Nie czekajcie aż się przekonam. Spieszcie się do Boliwii!!!
Dodane komentarze
[konto usuniete] 2017-07-20 00:18:18
też pamiętam tę wcześniejszą Boliwię. Teraz czas powrotu i sama jestem ciekawa swoich wrażeń.Przydatne adresy
tytuł | licznik | ocena | uwagi |
---|---|---|---|
Odkryte | 531 | Strona opisująca podróże, głownie do Ameryki południowej. Znajdziesz tu opisy podrózy i informacje prakyczne |
Inne materiały
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.