Artykuły i relacje z podróży Globtroterów
Jacka listy z Czarnego Lądu - Jacek Pabisiak > NIGERIA
pabisiakj relacje z podróży
Jacek Pabisiak (jacek.pabisiak@op.pl) jest studentem ostatniego roku psychologii. Wyjechał na roczny staż do Lagos w Nigerii, gdzie pracuje w organizacji charytatywnej, której działalność obejmuje organizowanie pomocy dla bezdomnych dzieci, szukanie sposobów na rozładowywanie korków na ulicach stolicy oraz aktywizację turystyczną regionu. Jacek pisze głównie o swoich wrażeniach ze spotkania z kompletnie inną, nieznaną i fascynującą kulturą. Pełna wersja bloga - http://sputnik.pl/jacek/
March 5, 2004
Witajcie Moi Drodzy,
Wczoraj minęły dwa tygodnie, od kiedy moja stopa dotknęła po raz pierwszy Czarnego Lądu, a dziś kończy się mój pierwszy tydzień pracy - pomyślałem więc, iż czas najwyższy, bym zdał Wam jakąś z tego, co się u mnie dzieje, relacje.
Jeśli idzie o Nigerie, to powoli zaczynam się przyzwyczajać do wszystkiego - pogody, obyczajów, postrzegania mnie jako zamożnego oiybo (= biały człowiek) etc. Codziennie uczę się 300 tysięcy nowych rzeczy. Dziś dla przykładu nauczyłem się, ze służby dyplomatyczne, to nic innego, jak wyrzucanie pieniędzy podatników w błoto, ale to dłuższa historia - nic, przejechałem się przynajmniej ładnym samochodem na koszt Polski, za co wszystkim Wam serdecznie dziękuje, wszak to za Wasze pieniądze.
Praca - temat odrębny. Pierwszy tydzień minął dość interesująca, parę spotkań w interesach, trochę dobrych wieści (sprzed chwili - dostaliśmy od jednego z banków 13 tys. dolarów na jeden z naszych projektów) i trochę tych mniej dobrych (wizyta w polskiej ambasadzie). W tej chwili jestem na etapie docieranie się do wszystkiego, jeszcze nie wszystko działa (brak wizytówek, szofera ... , tu woda cieknie, tam ktoś czegoś zapomniał), ale mam nadzieje, ze to tylko kwestia czasu....
A kiedy już przy czasie jesteśmy, cóż, tutaj obowiązuje tzw. African Time, czyli, jak wołasz hydraulika w poniedziałek, to mówi, ze oddzwoni jutro, czyli koło środy ty do niego zadzwonisz znowu tylko po to, żeby się dowiedzieć, że nie mógł zadzwonić we wtorek, ponieważ jedno z jego 35 dzieci zachorowało. Ale w poniedziałek (czyli tydzień po tym, jak rozwalił się kibel) hydraulik się zjawia, ale bez sprzętu, tak przyszedł zobaczyć, o co ja takiego szumu robię.
Następnym etapem jest wycena - materiału i robocizny, a wycena w dużym stopniu zależy od tego, ile zleceniodawca ma pieniędzy, im bogatszy, tym więcej zapłaci jasna sprawa. Kiedy już wszystko ustalone, trzeba wypłacić zaliczkę na rzekome materiały, które w zasadzie sprowadzają się chyba do zakupu kilka butelek STAR (popularne tutaj nigeryjskie piwo) - I tak jest generalnie ze wszystkim.
March 8, 2004
Kibel jeszcze nie naprawiony ale za to A/C (air-conditioning) powinno JUZ!!!!!! jutro działać - postarali się chłopcy, nie mogę powiedzieć. Weekend minał baaaaaardzo imprezowo. Cały piątek i sobota przetańczone do rana. Nóg dzisiaj nie czuje. Marta (tez z Polski, przyjechała na 4 miesiące na praktykę) spędziła u mnie cały weekend i razem imprezowaliśmy. Już nas wszyscy znajż w lokalnych knajpach, rozpoznają nas nawet w innych dzielnicach- no, nic będzie trzeba jakoś do tej sławy przywyknąć ...
March 9, 2004
Dzisiaj rano przyszedł hydraulik po zaliczkę. Powiedział, ze wróci jeszcze dzisiaj naprawić
kibel. Hm...no, zobaczymy. Szofera nadal nie ma, wiec do pracy jeżdżę autobusem ostatnio - nikt, kto nie był w Nigerii, nie zrozumie, co to znaczy jeździć tutaj autobusem. Autobusy to głównie takie 6-osobowe minibusy, do których mieści się jakieś12-15 osób. Często nie maja już drzwi .Cale powyginane, z odpadającymi zderzakami, pokryte rdza etc. Cud, ze one w ogóle jeszcze jada. Oczywiście one nie są ponumerowane czy jakoś oznaczone. W każdym jest kierowca, który "kieruje" (tak jakby to była ostatnia jazda w jego życiu, wiec daje z siebie i minibusa dosłownie wszystko.) I "conductor", czyli taki gość, który stoi w drzwiach i krzyczy nazwę dzielnicy/miejsca, do którego dany autobus jedzie i tak krzycza wszyscy, a jest ich wielu. Oprócz tego wszyscy trąbią (tutaj zamiast kierunkowskazów, świateł, czy jakichkolwiek zasad ruchu drogowego używa się po prostu klaksonu), wiec dosłyszenie i zrozumienie tego nawoływacza graniczy z cudem. Rozkładów jazdy czy jakiś map nie ma. Przystanki najczęściej nie są oznaczone. Tam gdzie stoją ludzie tam jest przystanek. Przystanki lubią się tez przemieszczać, bo policja np. dziś zdecydowała skierować ruch nieco inna droga. Jeśli nie mówisz Yoruba albo Pidgin English, to możesz sobie tak stać do końca świata - chyba, ze ktoś mówiący po angielsku się nad tobą zlituje, zapyta, gdzie jedziesz i udzieli istotnych informacji, co, musze przyznać, zdarza się nawet nierzadko.
Dzisiaj wybrałem się sam autobusem (wcześniej jechałem z dziewczyna, która pracuje w tym samym biurowcu co ja). W sumie nie było najgorzej, bo jakoś dojechałem w końcu. Najgorsze jest tez to, ze temu krzykaczowi trzeba powiedzieć, gdzie chce się wysiąść ,bo tutaj każdy przystanek jest na zadanie. Wczoraj doszliśmy zgodnie z Marta do wniosku, ze jeżeli ktoś jest w
stanie przeżyć w Lagos, to jest w stanie przeżyć gdziekolwiek na świecie, naprawdę trudno o bardziej chaotyczne miejsce.
Aaaaa, tak w ogóle to wywołałem już pierwsza klisze zdjęć, ale na razie nie bardzo mam je jak
zeskanować. Zrobię to jednak, jak tylko nadarzy się okazja.
No, tak pisałem trochę już o pracy, ale w sumie niewiele o tym, gdzie mieszkam. Mieszkam w zamkniętej rezydencji Shonibare, na zamkniętym osiedlu, gdzie służby jest kilkakrotnie razy więcej niż rezydentów. Rezydencja (jak i cale osiedle) należy do pani Shonibare, księżniczki mającej już swoje lata. Ona zajmuje właściwą część rezydencji - ja mieszkam w czymś w rodzaju przybudówki, która z księżniczka łączy taras. Oprócz Buby, którego w każdej chwili można po coś wysłać do sklepu, mam do dyspozycji basen i saunę. Mieszkanie samo w sobie nie jest najgorsze - dwie sypialnie i dwie łazienki, kuchnia, jadalnia, mały salonik i jeden przechodni pokoik, z którym nie bardzo wiadomo, co zrobić. Jak na razie mieszkam sam - druga sypialnie zajmie jednak drugi stażysta, choć nie wiem, kiedy dokładnie przyjeżdża. Kiedy pierwszy raz wszedłem do mojego domu, to brud i syf tam zastane aż mnie odrzuciły - teraz już się jakoś przyzwyczaiłem. Tutaj generalnie jest brudno. Aaaa, ja mieszkam na piętrze, zaś na dole, pode mną mieszka pani Tokumbo Shonibare (Toaks), z córka Bimbo. Toaks jest z kolei córka wcześniej wspomnianej księżniczki. Zastanawiające, iż kasy maja jak lodu, natomiast mieszkają w naprawdę koszmarnych warunkach (jak na te, na które byłoby je potencjalnie stać). Toaks (ta moja sąsiadka z dołu) jest także siostrą mojej szefowej (mam nadzieje, ze wszyscy nadążają). One dwie są jak niebo i ziemia - Toaks biega w jakimś wytartym szlafroku cały dzień i generalnie siedzi w domu i nic nie robi, zaś moja szefowa jest typowa businesswoman, zadbana, nieźle ubrana (tzn. w drogie ciuchy, niekoniecznie gustownie), uwielbiająca paparazzi i bycie w centrum zainteresowania.
Czas chyba zakończyć moje wywody na dziś – spróbuje zaraz to skądś wysłać, bo na razie nie mam jeszcze internetu w pracy. Próbujemy załatwić net już od dłuższego czasu, ale to nie jest takie proste. Tutaj nic nie jest proste; dowiedzenie się czegokolwiek zabiera ci mnóstwo czasu i energii. Ech, czasami ręce opadają. Średnio kilka razy dziennie mam ochotę rzucić wszystko w cholerę. Ciężko jest sobie cokolwiek zaplanować, wszak nigdy nie wiadomo, co przyniesie jutro. Ilekroć przechodzisz przez ulice, zegnasz się z życiem.
Przechodzenie przez ulicę hasło klucz, każdy, kto był w Lagos od razu wie, o co chodzi, ale ja nie mam pojęcia, jak mam wytłumaczyć, dlaczego ta z pozory codzienna i zwykła czynność urasta do rozmiarów ogromnie logistycznie rozbudowanego przedsięwzięcia. Spróbuje - może się uda. Wiec przez jezdnie przechodzi się wszędzie i jeśli jest to jakaś mała uliczka, to nie ma większego problemu. Gorzej, gdy trzeba przejść przez drogę szybkiego ruchu (autostrada to czasem nieco za duże słowo). Tu nie ma przejść dla pieszych - żeby nie było wątpliwości. Trzeba jakoś zręcznie lawirować miedzy kilkoma pasmami sznurów samochodów pędzących często z zawrotna prędkością - jaka? Co z tego nie wiadomo, bo w wielu liczniki prędkości w ogóle nie działają. Światła? Zdarzają się, ale rzadko. W sumie, to jest jeszcze gorzej, kiedy są światła, bo dla Europejczyka światła, to poczucie porządku, jakiejś organizacji, jakiegoś zaplanowania - dające w efekcie poczucie bezpieczeństwa, czegoś w rodzaju - "aha, skoro oni maja czerwone, to ja mogę spokojnie przejść". Nic bardziej zgubnego!!!! To, ze ktoś ma czerwone światło wcale nie oznacza, ze się zatrzyma. Stad, sygnalizacja świetlna usypiająca twoja czujność na drodze stanowi w sumie jeszcze większe zagrożenie dla twojego życia niż jej brak. Dżungla i tyle.
Tutaj życie ludzkie w ogóle zdaje się mieć mniejsza wartość, co właściwie przestaje tak dziwić, gdy weźmie się pod uwagę fakt, ze przeludnienie jest jednym z większych problemów. Zdecydowana większość mieszkańców żyje z dnia na dzień - brak jakiegokolwiek planowania
czy wybiegania w przyszłość. Pełno jest ludzi, którzy maja do sprzedania trzy ryby, dwie marchewki i paczkę papierosów - cały ich dobytek, który pełni dumy i godności niosą na głowie. Czym będą handlować jutro? A kto to może wiedzieć? Nie wiadomo, czy jutro w ogóle będą żyć, wszystko zależy od Boga. Wydaje się, ze wielu z nich nie liczy na lepsze jutro - oni chyba nawet nie są w stanie sobie tego lepszego jutra wyobrazić. Bo niby jak miałoby wyglądać? Zdają się często nie widzieć zależności miedzy tym, co dziś robią, a możliwością lepszej przyszłości. Jak Bóg wysłucha i będzie chciał, to będzie lepiej - jak nie, to nie. Koniec kropka. Ech, długo można by pisać, ale nawet w 1% nie da się oddać tego, jak tu żyje większość ludzi.
Dobra. Teraz już lecę. Mam nadzieje, ze się nie wynudziliście za wszystkie czasy czytając te moje nieco przydługie pewnie czasem wywody. Trzymajcie się ciepłucho (ja się trzymam ciepło
24h/dobę, chcąc nie chcąc!)
Pozdrawiam serdecznie i zapraszam wszystkich chętnych w odwiedziny - mam wolna sypialnie!!!!
Papa,
Lagos, March 15th, 2004
Dziś zaczął się mój trzeci już tydzień pracy dla LIMGE, czyli Lagos Millennium Group on the Environment (tych, którzy mają ochotę dowiedzieć się czegoś więcej odsyłam na nasza stronę internetowa - www.limgeng.org). A zaczął się nie najgorzej – od jakże radosnej nowiny, iż wypłata nie jest pierwszego każdego miesiąca tylko wcześniej, i to dużo, bo już koło 24. Wprost nie mogłem się posiąść z radości, szczególnie ze w mojej malej szufladce, nie tak dawno jeszcze całkiem spora sterta Naira (nigeryjska waluta), zmalała dość znacząco. Reasumując, moje szanse na przeżycie rosną, co powinno Was wszystkich niezmiernie ucieszyć.
Zanim przejdę do opisu kolejnych fascynujących mnie zjawisk czy historii, proponuje skrót informacji mieszkaniowych w pigułce.
1. Z nieukrywana radością donoszę, iż klimatyzacja została naprawiona. Tak, tak, wiem, co sobie
myślicie, ze pewnie bujam, ze tak tylko pisze, bo mi głupio jest się przed Wami przyznać do tego, jak sprawy naprawdę wyglądają. Otóż, ci, którzy tak sadzą, są w błędzie. Działa i to działa pierwszorzędnie, znakomicie, niczym zegarek szwajcarski, z nieznana mi dotąd precyzja zabiera maszyna ta - na poły magiczna, przyznaję, zaczarowana, Hogwardzska - duszne i gorące powietrze tylko po to, by zaraz plunąć, chlusnąć nowym - chłodnym i orzeźwiającym, równie chłodnym i orzeźwiającym, jak afrykański poranny prysznic.
2.Kibel, kibelek, kibeleczek - chodzi i to chodzi pierwszorzędnie, jak zegarek....:) I wszystko ładnie spłukuje, a z jaka silą! Ach! Cóż za impet! Cóż za precyzja! To nie jest po prostu piękne - to jest PIĘKNEM, pięknem samym w sobie, bytem najczystszym, najpełniejszym jego ucieleśnieniem...Nie! Nie ucieleśnieniem - to jest piękno i tyle, absolutne, nieskalane, niezakłócone, niezmętnione, czyste- krystaliczne, pachnące, łechcące i lśniące - doskonale!
3.Zamki. O zamkach chyba jeszcze nie pisałem. Zamków jest wiele, tyle ile drzwi właściwie. I do każdego kluczyk. Albo i dwa. A co! Szkopuł w tym, iż żaden nie działa. Jeszcze parę dni temu działał zewnętrzny, ale po tym jak magicy z Hogwardu ('spece' od klimatyzacji) przyszli naprawić klime, przestał. Rozmawiałem już z managerem tych wszystkich magików (taki Dumbledore, coś w rodzaju w każdym razie). Generalnie, bardzo fajnie nam się zawsze rozmawia. Jest zawsze miły, o rodzinę pyta, o samopoczucie. A uśmiech od ucha do ucha z twarzy mu wprost nie schodzi. Właściwie czemu miałby schodzić? Przecież to nie o jego klime chodzi, to nie jego kibel, kibelek, kibeleczek, zamek i zameczek. Cieszy się chłop, ze może pomoc. A kiedy może pomoc? A wkrótce, Drogi Mój Panie? A kiedy to wkrótce? A tego to sam Allach nie wie...
To tyle w telegraficznym skrócie, jeśli idzie o mieszkanie. Jednym słowem nie jest najgorzej. Robactwa tez za dużo nie ma. Karaluch jest jeden, wielkości mojego kciuka. Nie żyje już - spieszę uspokajać. Leży taki zaschnięty za łóżkiem, ale jakoś nie mogę się zebrać, żeby go usunąć. Miałem jeszcze inne zdechle zwierzątko, kiedy się wprowadziłem - jaszczura. Jaszczur
wyzionął ducha w umywalce, w łazience. Nie wiem, ile tam leżał. Tak czy inaczej, ktoś przyszedł i go sprzątnął (akcja przebiegła w błyskawicznym, jak na nigeryjskie warunki, tempie, bo chyba niecałe dwa dni przeleżał...). Jaszczurów jest generalnie sporo, biegają wszędzie, tzn. po podwórzu, do domów raczej się nie zapuszczają. Podobno są niegroźne... Z innych zwierząt, z którymi żyje w niezakłóconej symbiozie, należałoby wymienić sławne moskity/komary, pchły (chyba maja jakąś osadę w moim materacu) i mrówki - ale te maluchy moje ukochane ciężko nazwać zwierzętami, jesteśmy właściwie zbratani, nierozłączni, jak papużki. Nie wyobrażam sobie życia bez nich - samotność by mnie chyba wtedy wykończyła, a tak przynajmniej wiem, ze zawsze jest tu ktoś koło mnie. Teraz już wiem, dlaczego, jak to mówią, w Afryce nigdy nie można być samotnym....
Tak się rozgadałem, a właściwie rozpisałem, że nawet o cal się nie zbliżyłem do tego, o czym chciałem pisać, czyli o rytualnych morderstwach, które aktualnie zaprzątają mój umysł . Późno już niestety, jutro kolejny dzień pracy, pobudka o siódmej, czas do łóżka. Poza tym papierosy mi się kończą, a nie mam serca budzić Buby (który śpi gdzieś na ziemi, na podjeździe), żeby poleciał po fajki. Trudno, będę musiał odłożyć te opowieści na później. Tymczasem pozdrawiam.
Pa.
Witajcie Moi Drodzy,
Wczoraj minęły dwa tygodnie, od kiedy moja stopa dotknęła po raz pierwszy Czarnego Lądu, a dziś kończy się mój pierwszy tydzień pracy - pomyślałem więc, iż czas najwyższy, bym zdał Wam jakąś z tego, co się u mnie dzieje, relacje.
Jeśli idzie o Nigerie, to powoli zaczynam się przyzwyczajać do wszystkiego - pogody, obyczajów, postrzegania mnie jako zamożnego oiybo (= biały człowiek) etc. Codziennie uczę się 300 tysięcy nowych rzeczy. Dziś dla przykładu nauczyłem się, ze służby dyplomatyczne, to nic innego, jak wyrzucanie pieniędzy podatników w błoto, ale to dłuższa historia - nic, przejechałem się przynajmniej ładnym samochodem na koszt Polski, za co wszystkim Wam serdecznie dziękuje, wszak to za Wasze pieniądze.
Praca - temat odrębny. Pierwszy tydzień minął dość interesująca, parę spotkań w interesach, trochę dobrych wieści (sprzed chwili - dostaliśmy od jednego z banków 13 tys. dolarów na jeden z naszych projektów) i trochę tych mniej dobrych (wizyta w polskiej ambasadzie). W tej chwili jestem na etapie docieranie się do wszystkiego, jeszcze nie wszystko działa (brak wizytówek, szofera ... , tu woda cieknie, tam ktoś czegoś zapomniał), ale mam nadzieje, ze to tylko kwestia czasu....
A kiedy już przy czasie jesteśmy, cóż, tutaj obowiązuje tzw. African Time, czyli, jak wołasz hydraulika w poniedziałek, to mówi, ze oddzwoni jutro, czyli koło środy ty do niego zadzwonisz znowu tylko po to, żeby się dowiedzieć, że nie mógł zadzwonić we wtorek, ponieważ jedno z jego 35 dzieci zachorowało. Ale w poniedziałek (czyli tydzień po tym, jak rozwalił się kibel) hydraulik się zjawia, ale bez sprzętu, tak przyszedł zobaczyć, o co ja takiego szumu robię.
Następnym etapem jest wycena - materiału i robocizny, a wycena w dużym stopniu zależy od tego, ile zleceniodawca ma pieniędzy, im bogatszy, tym więcej zapłaci jasna sprawa. Kiedy już wszystko ustalone, trzeba wypłacić zaliczkę na rzekome materiały, które w zasadzie sprowadzają się chyba do zakupu kilka butelek STAR (popularne tutaj nigeryjskie piwo) - I tak jest generalnie ze wszystkim.
March 8, 2004
Kibel jeszcze nie naprawiony ale za to A/C (air-conditioning) powinno JUZ!!!!!! jutro działać - postarali się chłopcy, nie mogę powiedzieć. Weekend minał baaaaaardzo imprezowo. Cały piątek i sobota przetańczone do rana. Nóg dzisiaj nie czuje. Marta (tez z Polski, przyjechała na 4 miesiące na praktykę) spędziła u mnie cały weekend i razem imprezowaliśmy. Już nas wszyscy znajż w lokalnych knajpach, rozpoznają nas nawet w innych dzielnicach- no, nic będzie trzeba jakoś do tej sławy przywyknąć ...
March 9, 2004
Dzisiaj rano przyszedł hydraulik po zaliczkę. Powiedział, ze wróci jeszcze dzisiaj naprawić
kibel. Hm...no, zobaczymy. Szofera nadal nie ma, wiec do pracy jeżdżę autobusem ostatnio - nikt, kto nie był w Nigerii, nie zrozumie, co to znaczy jeździć tutaj autobusem. Autobusy to głównie takie 6-osobowe minibusy, do których mieści się jakieś12-15 osób. Często nie maja już drzwi .Cale powyginane, z odpadającymi zderzakami, pokryte rdza etc. Cud, ze one w ogóle jeszcze jada. Oczywiście one nie są ponumerowane czy jakoś oznaczone. W każdym jest kierowca, który "kieruje" (tak jakby to była ostatnia jazda w jego życiu, wiec daje z siebie i minibusa dosłownie wszystko.) I "conductor", czyli taki gość, który stoi w drzwiach i krzyczy nazwę dzielnicy/miejsca, do którego dany autobus jedzie i tak krzycza wszyscy, a jest ich wielu. Oprócz tego wszyscy trąbią (tutaj zamiast kierunkowskazów, świateł, czy jakichkolwiek zasad ruchu drogowego używa się po prostu klaksonu), wiec dosłyszenie i zrozumienie tego nawoływacza graniczy z cudem. Rozkładów jazdy czy jakiś map nie ma. Przystanki najczęściej nie są oznaczone. Tam gdzie stoją ludzie tam jest przystanek. Przystanki lubią się tez przemieszczać, bo policja np. dziś zdecydowała skierować ruch nieco inna droga. Jeśli nie mówisz Yoruba albo Pidgin English, to możesz sobie tak stać do końca świata - chyba, ze ktoś mówiący po angielsku się nad tobą zlituje, zapyta, gdzie jedziesz i udzieli istotnych informacji, co, musze przyznać, zdarza się nawet nierzadko.
Dzisiaj wybrałem się sam autobusem (wcześniej jechałem z dziewczyna, która pracuje w tym samym biurowcu co ja). W sumie nie było najgorzej, bo jakoś dojechałem w końcu. Najgorsze jest tez to, ze temu krzykaczowi trzeba powiedzieć, gdzie chce się wysiąść ,bo tutaj każdy przystanek jest na zadanie. Wczoraj doszliśmy zgodnie z Marta do wniosku, ze jeżeli ktoś jest w
stanie przeżyć w Lagos, to jest w stanie przeżyć gdziekolwiek na świecie, naprawdę trudno o bardziej chaotyczne miejsce.
Aaaaa, tak w ogóle to wywołałem już pierwsza klisze zdjęć, ale na razie nie bardzo mam je jak
zeskanować. Zrobię to jednak, jak tylko nadarzy się okazja.
No, tak pisałem trochę już o pracy, ale w sumie niewiele o tym, gdzie mieszkam. Mieszkam w zamkniętej rezydencji Shonibare, na zamkniętym osiedlu, gdzie służby jest kilkakrotnie razy więcej niż rezydentów. Rezydencja (jak i cale osiedle) należy do pani Shonibare, księżniczki mającej już swoje lata. Ona zajmuje właściwą część rezydencji - ja mieszkam w czymś w rodzaju przybudówki, która z księżniczka łączy taras. Oprócz Buby, którego w każdej chwili można po coś wysłać do sklepu, mam do dyspozycji basen i saunę. Mieszkanie samo w sobie nie jest najgorsze - dwie sypialnie i dwie łazienki, kuchnia, jadalnia, mały salonik i jeden przechodni pokoik, z którym nie bardzo wiadomo, co zrobić. Jak na razie mieszkam sam - druga sypialnie zajmie jednak drugi stażysta, choć nie wiem, kiedy dokładnie przyjeżdża. Kiedy pierwszy raz wszedłem do mojego domu, to brud i syf tam zastane aż mnie odrzuciły - teraz już się jakoś przyzwyczaiłem. Tutaj generalnie jest brudno. Aaaa, ja mieszkam na piętrze, zaś na dole, pode mną mieszka pani Tokumbo Shonibare (Toaks), z córka Bimbo. Toaks jest z kolei córka wcześniej wspomnianej księżniczki. Zastanawiające, iż kasy maja jak lodu, natomiast mieszkają w naprawdę koszmarnych warunkach (jak na te, na które byłoby je potencjalnie stać). Toaks (ta moja sąsiadka z dołu) jest także siostrą mojej szefowej (mam nadzieje, ze wszyscy nadążają). One dwie są jak niebo i ziemia - Toaks biega w jakimś wytartym szlafroku cały dzień i generalnie siedzi w domu i nic nie robi, zaś moja szefowa jest typowa businesswoman, zadbana, nieźle ubrana (tzn. w drogie ciuchy, niekoniecznie gustownie), uwielbiająca paparazzi i bycie w centrum zainteresowania.
Czas chyba zakończyć moje wywody na dziś – spróbuje zaraz to skądś wysłać, bo na razie nie mam jeszcze internetu w pracy. Próbujemy załatwić net już od dłuższego czasu, ale to nie jest takie proste. Tutaj nic nie jest proste; dowiedzenie się czegokolwiek zabiera ci mnóstwo czasu i energii. Ech, czasami ręce opadają. Średnio kilka razy dziennie mam ochotę rzucić wszystko w cholerę. Ciężko jest sobie cokolwiek zaplanować, wszak nigdy nie wiadomo, co przyniesie jutro. Ilekroć przechodzisz przez ulice, zegnasz się z życiem.
Przechodzenie przez ulicę hasło klucz, każdy, kto był w Lagos od razu wie, o co chodzi, ale ja nie mam pojęcia, jak mam wytłumaczyć, dlaczego ta z pozory codzienna i zwykła czynność urasta do rozmiarów ogromnie logistycznie rozbudowanego przedsięwzięcia. Spróbuje - może się uda. Wiec przez jezdnie przechodzi się wszędzie i jeśli jest to jakaś mała uliczka, to nie ma większego problemu. Gorzej, gdy trzeba przejść przez drogę szybkiego ruchu (autostrada to czasem nieco za duże słowo). Tu nie ma przejść dla pieszych - żeby nie było wątpliwości. Trzeba jakoś zręcznie lawirować miedzy kilkoma pasmami sznurów samochodów pędzących często z zawrotna prędkością - jaka? Co z tego nie wiadomo, bo w wielu liczniki prędkości w ogóle nie działają. Światła? Zdarzają się, ale rzadko. W sumie, to jest jeszcze gorzej, kiedy są światła, bo dla Europejczyka światła, to poczucie porządku, jakiejś organizacji, jakiegoś zaplanowania - dające w efekcie poczucie bezpieczeństwa, czegoś w rodzaju - "aha, skoro oni maja czerwone, to ja mogę spokojnie przejść". Nic bardziej zgubnego!!!! To, ze ktoś ma czerwone światło wcale nie oznacza, ze się zatrzyma. Stad, sygnalizacja świetlna usypiająca twoja czujność na drodze stanowi w sumie jeszcze większe zagrożenie dla twojego życia niż jej brak. Dżungla i tyle.
Tutaj życie ludzkie w ogóle zdaje się mieć mniejsza wartość, co właściwie przestaje tak dziwić, gdy weźmie się pod uwagę fakt, ze przeludnienie jest jednym z większych problemów. Zdecydowana większość mieszkańców żyje z dnia na dzień - brak jakiegokolwiek planowania
czy wybiegania w przyszłość. Pełno jest ludzi, którzy maja do sprzedania trzy ryby, dwie marchewki i paczkę papierosów - cały ich dobytek, który pełni dumy i godności niosą na głowie. Czym będą handlować jutro? A kto to może wiedzieć? Nie wiadomo, czy jutro w ogóle będą żyć, wszystko zależy od Boga. Wydaje się, ze wielu z nich nie liczy na lepsze jutro - oni chyba nawet nie są w stanie sobie tego lepszego jutra wyobrazić. Bo niby jak miałoby wyglądać? Zdają się często nie widzieć zależności miedzy tym, co dziś robią, a możliwością lepszej przyszłości. Jak Bóg wysłucha i będzie chciał, to będzie lepiej - jak nie, to nie. Koniec kropka. Ech, długo można by pisać, ale nawet w 1% nie da się oddać tego, jak tu żyje większość ludzi.
Dobra. Teraz już lecę. Mam nadzieje, ze się nie wynudziliście za wszystkie czasy czytając te moje nieco przydługie pewnie czasem wywody. Trzymajcie się ciepłucho (ja się trzymam ciepło
24h/dobę, chcąc nie chcąc!)
Pozdrawiam serdecznie i zapraszam wszystkich chętnych w odwiedziny - mam wolna sypialnie!!!!
Papa,
Lagos, March 15th, 2004
Dziś zaczął się mój trzeci już tydzień pracy dla LIMGE, czyli Lagos Millennium Group on the Environment (tych, którzy mają ochotę dowiedzieć się czegoś więcej odsyłam na nasza stronę internetowa - www.limgeng.org). A zaczął się nie najgorzej – od jakże radosnej nowiny, iż wypłata nie jest pierwszego każdego miesiąca tylko wcześniej, i to dużo, bo już koło 24. Wprost nie mogłem się posiąść z radości, szczególnie ze w mojej malej szufladce, nie tak dawno jeszcze całkiem spora sterta Naira (nigeryjska waluta), zmalała dość znacząco. Reasumując, moje szanse na przeżycie rosną, co powinno Was wszystkich niezmiernie ucieszyć.
Zanim przejdę do opisu kolejnych fascynujących mnie zjawisk czy historii, proponuje skrót informacji mieszkaniowych w pigułce.
1. Z nieukrywana radością donoszę, iż klimatyzacja została naprawiona. Tak, tak, wiem, co sobie
myślicie, ze pewnie bujam, ze tak tylko pisze, bo mi głupio jest się przed Wami przyznać do tego, jak sprawy naprawdę wyglądają. Otóż, ci, którzy tak sadzą, są w błędzie. Działa i to działa pierwszorzędnie, znakomicie, niczym zegarek szwajcarski, z nieznana mi dotąd precyzja zabiera maszyna ta - na poły magiczna, przyznaję, zaczarowana, Hogwardzska - duszne i gorące powietrze tylko po to, by zaraz plunąć, chlusnąć nowym - chłodnym i orzeźwiającym, równie chłodnym i orzeźwiającym, jak afrykański poranny prysznic.
2.Kibel, kibelek, kibeleczek - chodzi i to chodzi pierwszorzędnie, jak zegarek....:) I wszystko ładnie spłukuje, a z jaka silą! Ach! Cóż za impet! Cóż za precyzja! To nie jest po prostu piękne - to jest PIĘKNEM, pięknem samym w sobie, bytem najczystszym, najpełniejszym jego ucieleśnieniem...Nie! Nie ucieleśnieniem - to jest piękno i tyle, absolutne, nieskalane, niezakłócone, niezmętnione, czyste- krystaliczne, pachnące, łechcące i lśniące - doskonale!
3.Zamki. O zamkach chyba jeszcze nie pisałem. Zamków jest wiele, tyle ile drzwi właściwie. I do każdego kluczyk. Albo i dwa. A co! Szkopuł w tym, iż żaden nie działa. Jeszcze parę dni temu działał zewnętrzny, ale po tym jak magicy z Hogwardu ('spece' od klimatyzacji) przyszli naprawić klime, przestał. Rozmawiałem już z managerem tych wszystkich magików (taki Dumbledore, coś w rodzaju w każdym razie). Generalnie, bardzo fajnie nam się zawsze rozmawia. Jest zawsze miły, o rodzinę pyta, o samopoczucie. A uśmiech od ucha do ucha z twarzy mu wprost nie schodzi. Właściwie czemu miałby schodzić? Przecież to nie o jego klime chodzi, to nie jego kibel, kibelek, kibeleczek, zamek i zameczek. Cieszy się chłop, ze może pomoc. A kiedy może pomoc? A wkrótce, Drogi Mój Panie? A kiedy to wkrótce? A tego to sam Allach nie wie...
To tyle w telegraficznym skrócie, jeśli idzie o mieszkanie. Jednym słowem nie jest najgorzej. Robactwa tez za dużo nie ma. Karaluch jest jeden, wielkości mojego kciuka. Nie żyje już - spieszę uspokajać. Leży taki zaschnięty za łóżkiem, ale jakoś nie mogę się zebrać, żeby go usunąć. Miałem jeszcze inne zdechle zwierzątko, kiedy się wprowadziłem - jaszczura. Jaszczur
wyzionął ducha w umywalce, w łazience. Nie wiem, ile tam leżał. Tak czy inaczej, ktoś przyszedł i go sprzątnął (akcja przebiegła w błyskawicznym, jak na nigeryjskie warunki, tempie, bo chyba niecałe dwa dni przeleżał...). Jaszczurów jest generalnie sporo, biegają wszędzie, tzn. po podwórzu, do domów raczej się nie zapuszczają. Podobno są niegroźne... Z innych zwierząt, z którymi żyje w niezakłóconej symbiozie, należałoby wymienić sławne moskity/komary, pchły (chyba maja jakąś osadę w moim materacu) i mrówki - ale te maluchy moje ukochane ciężko nazwać zwierzętami, jesteśmy właściwie zbratani, nierozłączni, jak papużki. Nie wyobrażam sobie życia bez nich - samotność by mnie chyba wtedy wykończyła, a tak przynajmniej wiem, ze zawsze jest tu ktoś koło mnie. Teraz już wiem, dlaczego, jak to mówią, w Afryce nigdy nie można być samotnym....
Tak się rozgadałem, a właściwie rozpisałem, że nawet o cal się nie zbliżyłem do tego, o czym chciałem pisać, czyli o rytualnych morderstwach, które aktualnie zaprzątają mój umysł . Późno już niestety, jutro kolejny dzień pracy, pobudka o siódmej, czas do łóżka. Poza tym papierosy mi się kończą, a nie mam serca budzić Buby (który śpi gdzieś na ziemi, na podjeździe), żeby poleciał po fajki. Trudno, będę musiał odłożyć te opowieści na później. Tymczasem pozdrawiam.
Pa.
Dodane komentarze
tynkaa 2007-02-13 07:51:43
z przyjemnoscia przeczytalam artykul:) a co sie usmalam to moje:) ja mialam podobne odczucia np. w naszej ambasadzie. (banda d****) po prostu tragedia, ale wracajac do czesci bardziej przyjemnej to faktycznie pare pierwszych dni nalezy poswiecic na dostosowaniu sie:) nie mniej jednak polecam kazdemu aby zwiedzil ten interesujacy kraj. Aha i strasznie zazdroszcze ze ty byles tam az rok:( ja dopiero za jakies 4 latka pojade, kiedy moj synek podrosnie ibede go mogla zabrac ze sobatynkaa 2007-02-13 07:50:29
z przyjemnoscia przeczytalam artykul:) a co sie usmalam to moje:) ja mialam podobne odczucia np. w naszej ambasadzie. (banda d****) po prostu tragedia, ale wracajac do czesci bardziej przyjemnej to faktycznie pare pierwszych dni nalezy poswiecic na dostosowaniu sie:) nie mniej jednak polecam kazdemu aby zwiedzil ten interesujacy kraj. Aha i strasznie zazdroszcze ze ty byles tam az rok:( ja dopiero za jakies 4 latka pojade, kiedy moj synek podrosnie ibede go mogla zabrac ze sobavoitas 2006-02-09 01:54:21
Lagos to jeden wielki "wahala", a "Nigeria jagga-jagga" ! - ale najwspanialsze byly przejazdzki okada w godzinach szczytu i danfo - pozdrawiam :-)usunięty/nieznany
Oga oga oga... jedno słowo od jednego człowieka - o co chodzi wie wtajemniczony - WINYLE :o)!!!...mLodY! a jak!
haruka_s 2004-06-01 23:43:33
hey! tu siostrzyczka! pozdrawiam serdecznie... kiedyś (jak będzie mnie stać) pojadę sobie do Lagos... chciałabym to wszystko poczuć na własnej skórze... Nigeria to BARDZO ciekawy kraj... :*agga 2004-05-26 08:44:00
Bardzo fajnie czyta sie blog Jacka :-) Dzieki niemu juz wiem, ze Nigeria nie jest miejscem, gdzie moglabym zyc .... - te karaluchy :-(((((Przydatne adresy
Brak adresów do wyświetlenia.
Inne materiały
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.