Artyku y i relacje z podr y Globtroter w

Tererĕ > PARAGWAJ


gastropoda gastropoda Dodaj do: wykop.pl
relacje z podróży

Zdj cie PARAGWAJ / Asuncion / Obrzeze miasta / Jedyny sasiadChcesz wiedzieć jak smakuje tererĕ? Chcesz wiedzieć dlaczego prawie wszyscy Paragwajczycy mówią dwoma językami (hiszpański i guarani)? Chcesz bez komercji spotkać Indian Guarani? Jedź do Paragwaju!

10 grudzień 2007
Do Paragwaju mam dwie drogi – autobusami przez brazylijskie miasto Foz do Iguazu lub promem bezpośrednio do paragwajskiego Puerto Franco i stamtąd autobusem do Ciudad del Este. Wybieram drugą opcję. Z maleńkiej przystani, gdzie jest odprawa migracyjna płynę 10 minut na drugą stronę Rio Parana. Pieczątka w paszporcie i w chwilę później jadę autobusem miejskim do Ciudad del Este, niespodziewanie dla mnie ogromnego miasta pełnego targowisk i sklepów z tanimi artykułami „made in Asia”. W centrum stoją wieżowce i tu zasilam kieszeń w guarani. Ruszam za miasto, które ciągnie się niemiłosiernie. Atrakcji po drodze żadnych, bo to tereny usług motoryzacyjnych – warsztaty samochodowe i sklepy z częściami zamiennymi. Ta strefa ciągnie się wiele kilometrów. Jest pochmurno, czasami przelotnie pada. Ruch jest duży, ale to ruch lokalny. Parę kilometrów zostaję podrzucony, ale nadal jestem w tej samej strefie. Aby wydostać się całkowicie z tego nieciekawego obszaru wsiadam w autobus miejski i dojeżdżam do skrzyżowania. Dalej prosto, to szosa do stolicy Asuncion, w lewo na południe do Encarnacion. Osada na skrzyżowaniu ma dziwną nazwę – 30 km – to odległość od Ciudad del Este. Przechodzę dwa kilometry i nareszcie kończą się tereny zabudowane, a zaczynają pola i pastwiska. Teren jest lekko falisty i prawie bezdrzewny, czyli podobny do krajobrazu urugwajskiego. Tu zastaje mnie zmierzch. W pobliżu skromnego gospodarstwa rolnego rozbijam namiot. Po krótkiej pogawędce z gospodarzami idę spać. (Kilometro Treinta)

11 grudzień 2007
Od rana mija mnie sporo samochodów i to przeważnie pustych, ale nikt nie zatrzymuje się i zupełnie nie reaguje, odnoszę wrażenie, że w Paragwaju autostop chyba nie funkcjonuje, a złapanie okazji jest niemożliwe. Gdyby nie para Argentyńczyków, która zabiera mnie na sporą odległość, to przypuszczam, że musiałbym tu spędzić kolejną noc. W odróżnieniu od terenu po drugiej stronie rzeki Parana (pagórkowaty i porośnięty dżunglą stan Misiones) tutaj jest płasko i prawie bez drzew. Mijam nieliczne osady, które są małe, ale rozwlekłe i z zaskakująco miłą dla oka architekturą. Domy są proste, ale zadbane i pokryte czerwoną dachówką. Po 300 km wysiadam w niewielkiej osadzie Trynidad, aby zwiedzić ruiny misji jezuickich. Obiekt jest na liście UNESCO. Jedna godzina wystarcza na wolniutkie obejście całego terenu. W Trynidad wszystkie sklepy i bary są zamknięte, a ja jestem głodny, więc do pobliskiego Encarnacion jadę autobusem miejskim. Jem obiad, zaopatruję się i wydostaję z nieciekawego miasta. Namiot rozbijam przy drodze. (Villa Patricia)

12 grudzień 2007
W pobliżu szosy rosną drzewa mango dające przyjemny cień. Znajduję się między dwoma dużymi miastami, ale ruch jest niewielki. Po jakimś czasie zatrzymuje mi się pomoc drogowa. Kierowca metys jedzie do Asuncion, a to odległość ponad 370 km. Krajobraz jest monotonny, a teren bardzo słabo zaludniony. Dopiero na 100 km przed stolicą zaczynają się osady. Późnym popołudniem wysiadam gdzieś w mieście i podążam w kierunku centrum. To wprawdzie szmat drogi, ale nie jest to zabudowa beznadziejna. Tuż przed 19:00 dochodzę do punktu informacji turystycznej i otrzymuję plan miasta, mapę Paragwaju i informację, że najtańsze noclegi kosztują 70 000 g. To stanowczo za dużo, jak na moją kieszeń, ale jest darmowe pole namiotowe na obrzeżach miasta. Jest już całkowicie ciemno, gdy dojeżdżam tam autobusem miejskim. Po drodze mijam ruchliwe ulice miasta pełne eleganckich sklepów. Na pole namiotowe od dawna nikt już nie zagląda. Są gorące prysznice, olbrzymie ropuchy i miły strażnik. (Asuncion)

13 grudzień 2007
W najbliższą niedzielę są w Paragwaju prawybory prezydenckie. Od lat rządzi tym krajem jedna partia Colorado, zmienia się tylko prezydent. Prawybory prezydenckie to wybory kandydata na prezydenta spośród wielu kandydatów tej samej partii. Właściwe wybory to wybrany w prawyborach kandydat partii Colorado i inni kandydaci, którzy są właściwie bez szans. Miasto jest pełne plakatów wyborczych, a dziś ma być trochę festynów wyborczych, stąd duża ilość policjantów na każdym skrzyżowaniu. Poza plakatami na każdym dostępnym miejscu widnieją nazwiska kandydatów na prezydenta, np. wymalowane na szosie, czy na wiatach przystanków autobusowych. Wiele samochodów ma podobizny kandydujących. Po śniadaniu zwijam namiot i cały majdan zostawiam na portierni. Jadę do centrum, aby pozwiedzać starą część miasta. Katedra, kościół z cegły, niewielki port rzeczny, stara stacja kolejowa (obecnie jest już tylko jedna linia kolejowa o długości 20 km z jednym pociągiem kursującym tylko w niedziele), olbrzymi pałac prezydencki, trochę rzeźb w parkach i to w zasadzie wszystkie zabytki Asuncion. W połowie dnia ruch zamiera – to czas sjesty. Niemal wszyscy chodzą z termosami pod pachą popijając nieustannie lodowatą herbatę tererě. (Asuncion)

14 grudzień 2007
Dzień zaczynam bardzo leniwie. W cieniu drzew jest przyjemny chłód, poza cieniem ruszam się jak przysłowiowa mucha w smole. Ok. 11:00 zbieram się, by ruszyć dalej. Do Villa Hayes jadę autobusem miejskim. To niewielka mieścina po zachodniej stronie Rio Paraguay. Ponownie jestem w sennej atmosferze małomiasteczkowej. Jest tu trochę sklepików, ale otwarte są tylko sklepy przemysłowe, spożywcze zaś zamknięte. Nie ma centrum i pomimo kratkowego układu ulic osada jest luźno zabudowana. Za tą osadą zaczyna się bezkresne Gran Chaco. Na szosie jest tylko ruch lokalny, więc jeszcze raz wsiadam w autobus miejski i dojeżdżam na ostatnią pętlę w Benjamin Aceval. Znajduję się teraz o 50 km od Asuncion, a za bramką kontrolną zaczyna się pustka. Ku mojemu zaskoczeniu pierwszy samochód zatrzymuje się. Jedzie do odległego o 220 km Pozo Colorado, osady w środku paragwajskiego Gran Chaco (Gran Chaco to rozległy płaskowyż rozciągający się na terenie Argentyny, Boliwii i Paragwaju, z czego największa część jest w Paragwaju). Teren jest całkowicie płaski, lekko podmokły i porośnięty bezkresnymi lasami palmowymi. Główny trakt jest asfaltowy, rzadko odchodzące drogi w bok – gruntowe. Na całym odcinku są tylko cztery maleńkie osady zamieszkałe przez Indian Guarani. Luźno rozrzucone domostwa to albo byle jak sklecone szałasy z kijów pokryte kawałkami folii, albo szopy z desek. Kierowca tłumaczy mi, że te szałasy to chwilowe miejsce zamieszkania Indian nomadów. Przemieszczają się co pewien czas, a trudnią się rybołówstwem i zbieraniem miodu oraz wyrabianiem przedmiotów artystycznych sprzedając swe towary przy drodze. Po pewnym czasie opuszczają szałasy przenosząc się na inne miejsce. Indianie zamieszkujący szopy prowadzą osiadły tryb życia mając przy domach niewielkie ogródki i poletka i hodując trochę bydła. Ubierają się współcześnie. Kobiety i dziewczęta są zaskakująco ładne, mężczyźni karłowaci. Pod wieczór osiągamy Pozo Colorado. Są tu dwie stacje paliwowe naprzeciwko siebie, trochę drewnianych i ceglanych domów luźno rozrzuconych, trochę punktów usługowych, szkoła, kościół i czerwone drogi gruntowe. Osada liczy 2000 mieszkańców i jest stolicą prowincji. Kierowca Onufre jest przedsiębiorcą i buduje tutaj tartak. Ma kilku pracowników, którzy są w trakcie budowania hal i instalowania traków. Wszyscy żyją w szałasach, po pioniersku. Działka ma 4 ha, więc jest dość miejsca na rozbicie namiotu. Wśród pracowników Onufre jest jeden kucharz, więc grupa ma zapewnione wyżywienie. Na kolację jest ryż z mięsem. Niebo rozświetlają częste błyskawice. Późnym wieczorem zaczyna padać i pada do rana. (Pozo Colorado)

15 grudzień 2007
Niebo jest szare i dalej pada. Atmosfera wśród tych ludzi jest bardzo luźna i miła. Onufre okazuje się bardzo sympatycznym, gościnnym i wesołym facetem. Padać przestaje dopiero w południe. Wszędzie grunt jest bardzo grząski. Onufre jedzie do najbliższej osady Indian nad Rio Verde, więc zabieram się z nim na przejażdżkę. To odległość 50 km. Po drodze rosną tylko palmy. Rio Verde, osada Indian Guarani liczy ok. 400 rodzin, a szopy są rozrzucone bardzo luźno wśród palm. Przydomowe ogródki bardziej przypominają mi zachwaszczony ugór niż ogród, ale można tam dostrzec jakieś uprawy. Czerwone drogi toną w błocie. Indianie zbierają się wokół dużej szopy stanowiącej dom zebrań, aby ustalić na kogo głosować. Ciekawy obrazek. Choć w pobliżu przebiega linia energetyczna, to w szopach prądu nie ma. Cywilizacja przejawia się w licznych telefonach komórkowych. Takich osad jest w Gran Chaco setki, z tym że większość z dala od głównej drogi, a dojazd do nich jest bardzo trudny, bo drogi gruntowe są prawie nieprzejezdne, szczególnie gdy pada deszcz. Onufre rozmawia z Indianami w języku guarani. Dowiaduję się, że prawie wszyscy obywatele Paragwaju mówią dwoma językami, czyli po hiszpańsku i guarani. Popołudnie spędzam bardzo leniwie. Nie jest gorąco dzięki całkowitemu zachmurzeniu. (Pozo Colorado)

16 grudzień 2007
Wyborcza niedziela. Jest pochmurnie i dzięki temu znośnie. Liczne autobusy wożą Indian do lokali wyborczych. Centrum Pozo Colorado jest pełne odświętnie ubranych Indian, którzy po głosowaniu ciągają się w grupkach (kobiety z dziećmi osobno i mężczyźni osobno) po osadzie bez wyraźnego celu. Po śniadaniu żegnam się z Onufre i staję przy szosie w kierunku zachodnim. Pragnę dotrzeć do Filadelfia. Z wyjątkiem autobusów do wożenia Indian do wyborów nie ma żadnego innego pojazdu. Wiem jak wygląda Gran Chaco, a osadę Filadelfia chcę odwiedzić ze względu na mennonitów. W połowie dnia widzę, że nie ruszę, więc zmieniam kierunek na wschodni, aby wrócić do Asuncion. Aby uświadomić sobie dzikość Gran Chaco trzeba rzec, że obszarowo ta część kraju zajmuje więcej niż połowę powierzchni, a mieszka tu zaledwie kilka procent mieszkańców Paragwaju. Gran Chaco zamieszkują w zasadzie tylko Indianie Guarani, niewielka liczba Metysów oraz liczne kolonie mennonitów. Po kolejnej godzinie tkwienia przy pustej szosie niespodzianka – staje przy mnie współwłaściciel budującego się tartaku i zaprasza na fiestę. Wracam do Onufre i jego pracowników. Współwłaściciel jest z żoną, która przed posiłkiem odmawia modlitwę, po czym z bagażnika lądują na prowizorycznych stołach góry mięsa wołowego, surówki i butelki sidry (niskoprocentowy szampan z jabłek). Zapoznaję się z zamierzoną produkcją. Z bardzo twardego drewna tartak będzie robił półprodukt na parkiety do Hiszpanii. Kontrakt jest już podpisany. Drewno ma ciemnobrunatny kolor i jest bardzo ciężkie, tak ciężkie, że w wodzie tonie. Nie ma co ruszać dziś na trasę, więc zostaję. Na kolację jest kolejna porcja mięsa i wino, no a po kolacji rozmowy do późna. (Pozo Colorado)

17 grudzień 2007
Skończyło się zachmurzone niebo. Ponownie wrócił błękit nieba i upał. Z zamiaru dotarcia do Filadelfia już zrezygnowałem. Staję na wylocie w kierunku Asuncion. Do Asuncion wracają autobusy wyborcze, więc około południa zabieram się z jednym z autobusów, dojeżdżając przed wieczorem do Villa Hayes. Autobus zabiera po drodze liczną rodzinę indiańską, która z całym swoim dobytkiem opuszcza szałasy i przemieszcza się 200 km w pobliże Villa Hayes, gdzie koczuje już sporo Indian. Tak wygląda dziś przemieszczanie się nomadów. Cały dobytek to kilka wypchanych worków, kury, pies i kotek. Na pieszo docieram do skrzyżowania z drogą wiodącą ku granicy z Argentyną. O tej porze nie pozostaje mi nic innego, jak poszukać odpowiedniego miejsca na nocleg, a z tym nie jest łatwo, bo cały teren jest podmokły. Po przemaszerowaniu kolejnych kilometrów znajduję nareszcie suchy kawalątek. W trakcie rozbijania namiotu dostaję niemalże obłędu z powodu chmar gryzących komarów. Co za ulga znaleźć się wewnątrz namiotu! (Villa Hayes)

18 grudzień 2007
Niebo zalegają ciemnosine chmury, z których tuż po zwinięciu namiotu zaczyna padać. Ruch między Asuncion a granicą jest duży, ale nikt nie chce stanąć, aby uratować mnie przed dalszym moknięciem. Idę w poszukiwaniu jakiegoś schronienia i znajduję reklamę dachów (dobra reklama!), gdzie przeczekuję burzę trwającą ponad godzinę. Nadal pada, więc korzystam z autobusu miejskiego jadącego w pobliże punktu granicznego. Ostanie 4 km idę już bez deszczu, ale w błocie. Całe przejście graniczne Puerto Falcon tonie w błocie. Na granicy ruch jak w ulu. Pasażerowie autobusów, ciężarówki, handlarze, cinkciarze, Indianki z pamiątkami, zwykli gapie. Choć odprawa jest podzielona na dwie części (w Puerto Falcon wjazd do Paragwaju i wyjazd z Argentyny, zaś po drugiej stronie rzeki w Puerto Pilcomayo wjazd do Argentyny i wyjazd z Paragwaju), to kolejki do okienek migracyjnych są podobnie długie, jak kiedyś w Polsce po mięso.


Trasa:
.....PARAGWAJ – Puerto Franco – Ciudad del Este – Kilometro Treinta – Trynidad – Encarnacion – Villa Patricia – Asuncion – Villa Hayes – Pozo Colorado – Rio Verde – Pozo Colorado – Villa Hayes – Puerto Elsa – Puerto Falcon - (Argentyna).....

Zdj cia

PARAGWAJ / Asuncion / Obrzeze miasta / Jedyny sasiadPARAGWAJ / Trynidad / mala osada / Ruiny misjiPARAGWAJ / Trynidad / za ruinami / Tez trojca

Dodane komentarze

gastropoda do czy
19.05.2011

gastropoda 2013-04-07 00:32:31

Smok-1, wiem o tych drugich ruinach; mój pobyt tam był samotny, gdyby nie nasze kilkuletnie rozminięcie to nas dwóch tworzyłoby tłok, miejsce bardzo zadbane i spokojne

Smok-1 do czy
09.03.2010

Smok-1 2013-04-06 11:45:26

Michał, obok Trinidad (Santissima Trinidad del Parana, są jeszcze ruiny drugiej misji, też wpisanej na UNESCO, Jesus de Tavarangue (12 km od Trinidad, boczną drogą asfaltową, są drogowskazy), bazylika jest nawet lepiej zachowana niż w Trinidad. Co dziwne w obu prawie nie było turystów.

gastropoda do czy
19.05.2011

gastropoda 2011-05-31 23:46:38

jkh - miło mi, że doceniasz diariusze z tej podróży; nie czytuję książek podróżniczych, ale podejrzewam, iż są naszpikowane dramaturgią i "egzotyką"....

jkh12@interia.pl (kontoo zablokowane) do czy
12.02.2011

jkh12@interia.pl (kontoo zablokowane) 2011-05-31 06:38:49

Od poczatku opisów wyprawy przez GASTROPA, wiedziałem, że będą bardzo ciekawe - prawdziwe i pouczające, oby więcej takich globtroterów. Są przeciwnością bardzo wielu - niestety - książek podróżniczych.

Przydatne adresy

Brak adres w do wy wietlenia.

Strefa Globtrotera

Dział Artykuły

Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.

Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.

Jak dodać artykuł?

  1. Zarejestruj się w naszym serwisie - TUTAJ
  2. Dodaj zdjęcia (10 punktów) - TUTAJ
  3. Dodaj artykuł (100 punktów) - TUTAJ
  4. Artykuły są moderowane przez administratora.

Inne Artykuły

X

Serwis Globtroter.pl zapisuje informacje w postaci ciasteczek (ang. cookies). Są one używane w celach reklamowych, statystycznych oraz funkcjonalnych - co pozwala dostosować serwis do potrzeb osób, które odwiedzają go wielokrotnie. Ciateczka mogą też stosować współpracujący z nami reklamodawcy. Czytaj więcej »

Akceptuję Politykę plików cookies

Wszelkie prawa zastrzeżone © 2001 - 2025 Globtroter.pl