Artyku y i relacje z podr y Globtroter w
Przejście graniczne Petrapole – Benapole > BANGLADESZ



Do Bangladeszu
Pociągiem jadę do Bangaon, miasta w pobliżu granicy. Ledwo wysiadam na niewielkiej stacji końcowej, kiedy z sinej chmury spada najpierw grad niewiele mniejszy od piłeczek pingpongowych, potem rzęsista ulewa. Robi się dość późno, bo prawie 15:00. Do granicy jest 8 km i nie ma komunikacji autobusowej. Pozostaje marsz na pieszo, choć można wziąć rikszę, których jest tu pod dostatkiem. Nie wiem, w którą stronę ruszyć, a dowiedzieć się, jak tam dojść jest niezmiernie trudno, bo nikt nie zna angielskiego, a na moje pytanie Benapole (miejscowość graniczna) każdy wskazuje w odpowiedzi na riksze. Informację (nie po raz pierwszy) uzyskuję w aptece. Aptekarze z reguły mówią choć trochę po angielsku i w miarę wiedzy udzielają prawidłowych informacji. Drogi toną w błocie. Od centrum do granicy biegnie długa aleja. Jeżdżą nią liczne riksze rowerowe i nieliczne ciężarówki. Po drodze ponownie zatrzymuje mnie ulewa, tym razem nieco krótsza. O 17:00 jestem na granicy. Długa kolejka ciężarówek, stragany i mnóstwo tkwiących bezczynnie facetów. Chaos, błoto i beznadzieja. Przekraczających granicę jest niewielu, a ja jestem jedynym obcokrajowcem. W punkcie indyjskim chodzę od stolika do stolika, gdzie zapisują moje dane w kajecie myląc się często, więc powtarzają czynność od nowa. Czas upływa, a w tym czasie słońce zachodzi. Odprawa po stronie Bangladeszu jest sprawniejsza, bo po wypełnieniu jednego formularza jestem już w Bangladeszu. Klucząc między tarasującymi drogę ciężarówkami i tonąc w błocie obok jeszcze bardziej obskurnych straganów brnę przez 2 km do przystanku autobusowego. Nie mam taka, a nie widzę ani bankomatu, ani punktu wymiany walut, nikt też nie oferuje mi wymiany. Już z daleka dostrzega mnie konduktor autobusu jadącego do Jessore, akceptuje rupie hinduskie, więc jadę.
Z Bangladeszu
Znowu jazda podnosząca poziom adrenaliny wśród mnóstwa riksz rowerowych. W Benapole wydaję resztę taka zostawiając, jak zwykle kilka na pamiątkę. Na granicy niespodzianka – mam zapłacić 300 Tk podatku wyjazdowego (to płacą wszyscy przekraczający granicę – może dlatego niewielu jest przekraczających granicę?) Urzędnicy migracyjni kierują mnie do okienka bankowego, ale tam kart płatniczych nie akceptują. Jakimś cudem udaje mi się przekonać urzędników, żeby przepuścili mnie bez tej opłaty – wiele razy oglądam się za siebie przy przekraczaniu granicy, czy nie cofną mnie w ostatnim momencie, ale nie. Odprawa paszportowa w punkcie indyjskim znowu długa. Urzędnik przerzuca setki razy kartki paszportu, wypełnia coś w księdze i co chwila odchodzi z pytaniami do innych, którzy niewiele mu pomagają, w końcu zwraca się do mnie z prośbą o wyjaśnienie. W tym czasie szef zarzuca mnie stereotypowymi pytaniami. Kiedy w końcu otrzymuję paszport okazuje się, że połowy nie wypełniono i historia z wypełnianiem rubryk się powtarza. Fakt przekraczania tej granicy przez białego to ponoć bardzo wielka rzadkość. Znowu tą samą aleją przemierzam 8 km i do pociągu wsiadam w ostatniej chwili.
Pociągiem jadę do Bangaon, miasta w pobliżu granicy. Ledwo wysiadam na niewielkiej stacji końcowej, kiedy z sinej chmury spada najpierw grad niewiele mniejszy od piłeczek pingpongowych, potem rzęsista ulewa. Robi się dość późno, bo prawie 15:00. Do granicy jest 8 km i nie ma komunikacji autobusowej. Pozostaje marsz na pieszo, choć można wziąć rikszę, których jest tu pod dostatkiem. Nie wiem, w którą stronę ruszyć, a dowiedzieć się, jak tam dojść jest niezmiernie trudno, bo nikt nie zna angielskiego, a na moje pytanie Benapole (miejscowość graniczna) każdy wskazuje w odpowiedzi na riksze. Informację (nie po raz pierwszy) uzyskuję w aptece. Aptekarze z reguły mówią choć trochę po angielsku i w miarę wiedzy udzielają prawidłowych informacji. Drogi toną w błocie. Od centrum do granicy biegnie długa aleja. Jeżdżą nią liczne riksze rowerowe i nieliczne ciężarówki. Po drodze ponownie zatrzymuje mnie ulewa, tym razem nieco krótsza. O 17:00 jestem na granicy. Długa kolejka ciężarówek, stragany i mnóstwo tkwiących bezczynnie facetów. Chaos, błoto i beznadzieja. Przekraczających granicę jest niewielu, a ja jestem jedynym obcokrajowcem. W punkcie indyjskim chodzę od stolika do stolika, gdzie zapisują moje dane w kajecie myląc się często, więc powtarzają czynność od nowa. Czas upływa, a w tym czasie słońce zachodzi. Odprawa po stronie Bangladeszu jest sprawniejsza, bo po wypełnieniu jednego formularza jestem już w Bangladeszu. Klucząc między tarasującymi drogę ciężarówkami i tonąc w błocie obok jeszcze bardziej obskurnych straganów brnę przez 2 km do przystanku autobusowego. Nie mam taka, a nie widzę ani bankomatu, ani punktu wymiany walut, nikt też nie oferuje mi wymiany. Już z daleka dostrzega mnie konduktor autobusu jadącego do Jessore, akceptuje rupie hinduskie, więc jadę.
Z Bangladeszu
Znowu jazda podnosząca poziom adrenaliny wśród mnóstwa riksz rowerowych. W Benapole wydaję resztę taka zostawiając, jak zwykle kilka na pamiątkę. Na granicy niespodzianka – mam zapłacić 300 Tk podatku wyjazdowego (to płacą wszyscy przekraczający granicę – może dlatego niewielu jest przekraczających granicę?) Urzędnicy migracyjni kierują mnie do okienka bankowego, ale tam kart płatniczych nie akceptują. Jakimś cudem udaje mi się przekonać urzędników, żeby przepuścili mnie bez tej opłaty – wiele razy oglądam się za siebie przy przekraczaniu granicy, czy nie cofną mnie w ostatnim momencie, ale nie. Odprawa paszportowa w punkcie indyjskim znowu długa. Urzędnik przerzuca setki razy kartki paszportu, wypełnia coś w księdze i co chwila odchodzi z pytaniami do innych, którzy niewiele mu pomagają, w końcu zwraca się do mnie z prośbą o wyjaśnienie. W tym czasie szef zarzuca mnie stereotypowymi pytaniami. Kiedy w końcu otrzymuję paszport okazuje się, że połowy nie wypełniono i historia z wypełnianiem rubryk się powtarza. Fakt przekraczania tej granicy przez białego to ponoć bardzo wielka rzadkość. Znowu tą samą aleją przemierzam 8 km i do pociągu wsiadam w ostatniej chwili.
Z taką ilością pisaniny na granicy spotkałem się po raz pierwszy.
Dodane komentarze
gastropoda 2012-07-31 01:00:54
w podróżach mam dużo czasu; a dlaczego Ty przekraczałeś tę granicę wielokrotnie? ślę pozdrowienia![konto usuniete] 2012-07-23 07:20:12
Granica znana mi dość dobrze, przekraczałem ją kilkakrotnie w latach 1989-91, rzeczywiscie białych naliczyć tam to rzadkość. Są jednak sposoby aby takie garnice i im podobne przekraczać stosunkowo szybko i sprawnie...Pozdrawiam!Przydatne adresy
Brak adres w do wy wietlenia.
Inne materia y
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.