Artyku y i relacje z podr y Globtroter w

Mauretania - Pustynna Przejażdżka > MAURETANIA, MAROKO


_slawek _slawek Dodaj do: wykop.pl
relacje z podróży

Zdj cie MAURETANIA / masyw Adraru / oaza Teizent / chaty w oazieMauretania; ubogi, 3 milionowy pustynny kraj. Pędzimy asfaltową drogą wśród pustkowi na południe do stolicy Nouakszut. Przez pewien czas jedziemy równolegle z pociągiem wracającym z portu w Nouadibou do kopalni wydobywającej rudę żelaza.

To najdłuższy i najcięższy pociąg świata. Jedyny fragment linii kolejowej w tym kraju, z jednym wagonem dla pasażerów. Mam znów dużo szczęścia; jadę w komfortowych warunkach i czuję, że mogę ufać spotkanym Maurom, z którymi zabrałem się jeepem. Późnym wieczorem jesteśmy na przedmieściach Nouakszut i piaszczystą drogą podjeżdżamy pod wysokie ogrodzenie domu. Wokół panują ciemności i dopiero rano, po przespaniu się na macie widzę, gdzie jestem. W domu, należącym do siostry Bouh nie ma żadnych mebli. Toaleta na zewnątrz i brak bieżącej wody. Uzgadniamy, że w podróży będę na pół płacił za benzynę. Ely przygotowuje tradycyjną saharyjską herbatę z pianką, Bouh bezskutecznie próbuje się gdzieś dodzwonić a jego siostrzeniec Mulaj przynosi bagietki.



Na placu przed domem wielki stary mercedes, który w latach 80. brał udział w jakiejś dużej francuskiej ekspedycji.



Przedmieścia tego półmilionowego miasta wyglądają mizernie. Atmosferę, jaka tu panuje trudno mi porównać z czymkolwiek co widziałem. O ile w Azji byłem bardziej śmiały, kiedy filmowałem toczące się wokół mnie życie, tutaj czuję pewne skrępowanie. Poza gromadką rozbawionych dzieci, ludzie spoglądają na mnie trochę podejrzliwie.



Miasto boryka się z niedostatkiem wody pitnej. Mieszkańcy zaopatrują się u ulicznych sprzedawców, rozwożących ją beczkowozami ciągnionymi przez muły lub osły. Jedziemy do centrum. Nie widzę tu żadnych turystów. Niemal wszędzie moje filmowanie spotyka się z dezaprobatą a ludzie dają temu wyraz cmokając. Miasto nie prezentuje się zbyt ciekawie. Na każdym kroku odczuwam nędzę, w jakiej się tu żyje. Przypomina to trochę głębokie prowincje dużych miast w Indiach. Na subkontynencie jednak byłem często przyjaźnie nagabywany, tu raczej spotykam się z obojętnością lub niechęcią. Rządy w tym kraju sprawuje junta wojskowa. Mauretania oprócz złóż rudy żelaza nie posiada żadnych bogactw naturalnych, rolnictwo nie istnieje. Jeszcze może rybołówstwo jest pewną gałęzią gospodarki tego kraju, którego olbrzymią większość powierzchni stanowi pustynia. 80% mieszkańców to Maurowie – ludność pochodzenia arabskiego i berberyjskiego. Podróżnicy traktują najczęściej ten kraj jako tranzyt w drodze do Senegalu, Mali i innych krajów Czarnej Afryki.
Przy jednej z ulic zauważam wielu mężczyzn, handlujących telefonami komórkowymi. To najwyraźniej wyznacznik zamożności. Przy stacji benzynowej studnie, z których wyciąga się wodę i przelewa do metalowych zbiorników. Przypuszczam, że to sąsiedztwo musi wpływać na jej skażenie.



Opuszczamy miasto około południa i ruszamy na północny zachód. Surowy pejzaż za oknem przypomina mi pakistański Beludżystan. Po przejechaniu kilkuset kilometrów zatrzymujemy się w przydrożnej restauracji. To właściwie lepianka z zadaszonym przedsionkiem. W tym nieprawdopodobnym skwarze nie mam ochoty nic jeść. Ely pokazuje właścicielowi, który kawałek wiszącego koziego mięsa ma usmażyć. Jak można tu żyć? Nawet w cieniu trudno wytrzymać. Powietrze jest tak gorące, że podczas lekkiego podmuchu wiatru nawet w cieniu policzki mi płoną, jakbym stał przed ogromnym nagrzanym piekarnikiem. Ograniczam się do dwóch paczek herbatników. W samochodzie Bouh otwiera wszystkie okna, wyłączając klimatyzację. Owijam twarz ręcznikiem, by nie parzyło mnie powietrze. Pejzaż wokół nieco się zmienia i na horyzoncie pojawiają się góry. To masywy Adraru. Wszędzie piasek i spalone skały. Upały w Maroku okazały się niczym w porównaniu z tym, jak jest tutaj.



Dojeżdżamy do oazy Terjit. To miejsce wydaje się rajem w samym środku piekła. W skalnej rozpadlinie pas drzew palmowych i strumyk.
Bouh i Ely zostają wśród znajomych, ja idę się rozejrzeć. Zrywam daktyle z drzew i kąpię się w chłodnej bieżącej wodzie przepływającej przez kamienny basen. Z gromadką dzieci na pace podjeżdżamy do najbliższej wioski. Bouh nie było w domu kilka miesięcy, więc wypada mu przywitać się ze wszystkimi znajomymi.
Do naszej trójki dołącza przyjaciel Bouh, Mounir i w wesołej atmosferze ruszamy dalej. Nie zastanawiam się, dokąd jedziemy. Ufam losowi i spotkanym ludziom. Ta nieprzewidywalność, dawanie się ponieść zawsze w podróży jest najbardziej ekscytujące. Przejeżdżamy obok burzy piaskowej. Zatrzymujemy się, kiedy towarzyszący nam samochód ma awarię. Widząc wzajemne powitania przychodzi mi na myśl, że w tym kraju wszyscy się znają.



W końcu dojeżdżamy do miejsca, w którym przyjdzie mi spędzić kilka dni. Oaza Teizent, w której mieszka Mounir z rodziną. Moja wizyta staje się dużym wydarzeniem. Oaza jest trudno dostępna i nie przyjeżdżają tu turyści.
Kobieta w czarnym, farbującym stroju, to nauczycielka o imieniu Hindi, która oprócz Bouh jest jedyną osobą, znającą tu dobrze angielski. Poznaję rodzinę Mounira: jego młodą żonę Zeńbę oraz jej siostrę, Aiszę. Na widok kamery kobiety chowają swoje twarze. Dopiero po kilku dniach zostanę w pełni zaakceptowany.
Ulokowano mnie w przypominającej igloo chacie Mounira, zbudowanej jak większość w oazie – z żerdzi, patyków i skręconych liści palmowych. Jedynymi sprzętami wewnątrz są słomiane maty, koce, poduszki, butla gazowa i… charczący magnetofon.



To chyba z powodu mojej obecności do chaty zawitało kilka osób. Posiłek przynosi zawsze jedna z dziewczyn. Wszyscy jedzą tu z jednej miski bez używania sztućców. Kiedy mężczyźni się posilają, kobiety siedzą z tyłu. W ciągu dnia upał jest trudny do zniesienia i cała społeczność na ogół spędza kilka najgorszych godzin w chatach. Brak jakichkolwiek rozrywek wydaje się tu nikomu nie przeszkadzać. Herbatę zaparza się kilka razy w ciągu dnia w ten sam, znajomy już mi sposób, przelewając wielokrotnie płyn pomiędzy małymi szklankami, do uzyskania wysokiej pianki.



Kobiety Sahary. To chyba islam dyktuje skromność ich strojów. Patrzę na Aishę i myślę o Santosh - mojej znajomej żyjącej na pustyni Thar w Indiach, w kolorowym Sari i brzęczących ozdobach



Ważnym miejscem oazy jest wąska, głęboka studnia, przy której niemal zawsze wciąż się ktoś kręci. Staję się atrakcją w oazie. Z początku dzieci próbują nieśmiało żebrać, w końcu jednak coraz częściej słyszę swoje imię. Czuję się tu bezpiecznie od samego przyjazdu. Jest w tym jakaś prawidłowość tak w Azji jak i Afryce: im skromniejsza społeczność, tym bardziej przyjaźnie nastawiona.
Codziennym rytuałem o tej porze roku jest zrywanie daktyli. Kiedy Aisha potrzebuje owoców, prosi o pomoc Hasana, który zawsze chodzi w golfie chroniącym go przed ostrymi liśćmi palmy i ze sznurem na ramieniu, którym przywiązuje się do drzewa.



Ogromnym szacunkiem otacza się tu starszych ludzi. W przeciwieństwie do naszej cywilizacji, tutaj wciąż są oni uosobieniem mądrości.
Kiedy słońce nie jest już tak dokuczliwe, wspinamy się na pobliskie wzgórze. Widok doliny przypomina archaiczną mapę, z naznaczonymi na niej w dziwnej perspektywie domostwami i ludzkimi sylwetkami. Kiedy przeminie pora sucha, wszyscy rozejdą się do swoich innych domów. Część na pustynię, inni, mający dzieci pójdą do miejsc, w których są szkoły. W dolinie znajdują się całe ciągi małych osad oddzielonych palmowymi gajami. Wieczorem z miasta wracają z pracy mężczyźni. Większość z nich zajmuje się sprzedażą daktyli. Kilku mieszkańców posiada jeepy służące za taksówki. Fatimatoo – najmłodsza siostra Achy i Zeńby. To ona często kursuje pomiędzy chatą Mounira i matki dziewczyn, przynosząc pożywienie.



Po zachodzie słońca przyprowadza się na noc wielbłądy i wiąże je w pobliżu studni.
5 razy dziennie oddaje się pokłony Allachowi. Ostatni już o zmroku. Jak wszyscy w oazie, śpię przed chatą i trudno mi zasnąć pod rozświetlonym gwiazdami niebem.
Kolejny dzień. Dopóki słońce jest stosunkowo nisko, spędza się czas na matach i kocach w cieniu chat. Poranki rozpoczynają się zawsze od herbaty. Obserwuję, jak oaza powoli budzi się do życia. Wszystko jakby spowolnione. Nikt się nigdzie nie śpieszy. W pobliżu chaty Mounira znajduje się stary cmentarz – sterty kamieni bez żadnych napisów.



Szybka decyzja – jedziemy odwiedzić rodzinę Bouh. Każdy wyjazd z oazy Teizent to obowiązkowy, krótki postój w miasteczku Atar, gdzie dokonujemy drobnych zakupów. To 25 tysięczne miasteczko jest ważnym przystankiem w czasie corocznego rajdu Paryż - Dakar. Kierujemy się na północny zachód w kierunku miasta Ouadane. Na pustkowiu łapiemy gumę. Najwyraźniej nie jest to pierwsza taka awaria, bo wymiana koła odbywa się bardzo sprawnie. Gdyby to było coś poważniejszego, niewątpliwie mielibyśmy problem, bo bardzo rzadko mija nas jakikolwiek pojazd.



Stare Ouadane zbudowane w X wieku na szlaku karawan, pełniło funkcję ksaru, czyli ufortyfikowanej osady z gliny i kamienia. Ely oprowadza mnie po wąskich uliczkach wśród starych ruin. Podobno to największa atrakcja turystyczna Mauretanii, ale nie spotykam tu nikogo. Miasto zniszczyły ulewne deszcze i ludzie zbudowali w sąsiedztwie nowe domy. Słońce bardzo mnie osłabia i resztkami sił wracamy do rodzinnego domu Bouh. Wymiotuję. Kiedy leżę na matach i otwieram oczy, tańczy nade mną Ely i Mounir. Egzorcyzmy? Taniec voodoo? Czy to ma dodać mi sił? Po pewnym czasie rzeczywiście odzyskuję trochę energii i wyjeżdżamy poza obręb miasta w kierunku wysokiego klifu. Przyjaciele pokazują mi ryty. Największy gładki głaz pokryty jest napisami i rysunkami. Najstarsze, najbardziej spatynowane, przedstawiają zwierzęta i jeźdźców. Ta wspaniała skała jest jak kronika spisywana od tysięcy lat.
Odwiedzamy kolejną, znajomą rodzinę nomadów, którzy częstują nas herbatą i daktylami. Kobiety pokazują mi kamienne groty strzał, jakie znalazły na pustyni. Z chęcią mi je sprzedają po krótkich targach za 500 ougija, co jest równowartością około 10 złotych. Są piękne, ale czy autentyczne?



W domu najważniejszą osobą jest ojciec Bouh. Wszyscy niezwykle go szanują. Kiedy ktoś z nim rozmawia, nawet nie patrzy mu w oczy. Ja także odczuwam respekt i nie odważam się go filmować. Zaprzyjaźniam się z dziećmi: córką Bouh i jej dwoma małymi kuzynkami. Początkowo nieśmiałe, kiedy narysowałem ich portrety, nie odstępują mnie na krok, ucząc swojego języka.
Do miasta na 3 dni przyjechali lekarze różnych specjalności i przy pobliskim szpitalu panuje duży ruch. Choć wciąż jest beznadziejnie gorąco, spaceruję po tym kamienno – piaskowym mieście.



Po południu jedziemy obejrzeć zawody strzeleckie, w których bierze udział brat Bouh – Moulay. Po drodze kolejna, krótka wizyta u nomadów. Jak niewiele trzeba tym ludziom do życia. Są skromni, dumni i gościnni.
Dojeżdżamy na miejsce zawodów. Długo trwają powitania a rozmówcy często nawet nie patrzą na siebie, jakby próbując przypomnieć sobie jak największą ilość krewnych, o których wypada spytać. Cele oddalone są ponad 100 metrów. W zawodach oprócz Moulaya bierze udział jeszcze kilku mężczyzn, którzy zrzucili się na naboje do karabinu. Wśród kibiców nie ma kobiet. Wygrana nie wiąże się z żadną materialną korzyścią. To nie hazard, ale pretekst do przyjacielskiego spotkania się i porozmawiania.



W nocy silny wiatr przeganiał tumany piasku; na szczęście pościelono mi na dachu domu. Rano mogłem zobaczyć stąd całą okolicę.
Żegnamy się serdecznie z wszystkimi i wracamy. Muszę przyrzec ojcu Bouh, że jeśli kiedyś znów będę w Ouadane, na pewno ich odwiedzę. Przez drogę w niektórych miejscach przepływa woda. To efekt nocnej burzy, której błyskawice widziałem nocą na zachodnim niebie. Mam ochotę wysiąść i położyć się w tych kałużach. Na moment wjeżdżamy do Chingueti, oazy, która jest siódmym w kolejności świętym miastem islamu. Nie zauważam tu jednak specjalnych śladów jego świetności, choć domy i wydmy wokół robią duże wrażenie. Podobno, zanim tą ziemię nazwano Mauretanią, nosiła ona właśnie nazwę Chingueti. Tradycyjny, krótki przystanek w Atar. Cieszę się, że wracamy do oazy, bo czuję się już tam jak w domu



Przyzwyczajam się do rytmu życia tutaj. Ma to jakiś uniwersalny wymiar. Niezwykła harmonia ludzi z otoczeniem i brak arogancji cechującej mój świat. Tą arogancję jednak dostrzega się dopiero z dystansu. Mieszkańcy takich archaicznych społeczności zdają się nie odczuwać głodu, jaki przejawiają ludzie Zachodu. Głodu posiadania i nieustannego przekraczania granic.



Przestałem nadmiernie uważać na to, co jem i piję. Kuskus z mięsem i woda wprost ze studni. Co ma być to będzie. Zostaję zaproszony do domu Hindi, gdzie na moją cześć przygotowano występy. Kiedy wewnątrz jest już za dużo gapiów, Hindi przegania ciekawskie dzieciaki. Odczuwam silne więzi emocjonalne, jakie istnieją pomiędzy ludźmi tutaj. Nieco inny, chyba trochę niższy status posiadają tu jednak Czarni.



Burza spowodowała, że do doliny spłynęła woda i zatrzymała się w specjalnie przygotowanej tamie. Ta zamulona kałuża jest jak wybawienie. Bouh, Mounir i ja nie zastanawiamy się długo i wskakujemy do wody, gdzie pluskają się już dzieci. W takim miejscu jak pustynia zaczynam rozumieć, czym może być woda, drzewo rodzące owoce i dające cień. Jak dużą wdzięczność można czuć wobec przyrody, która daje te skarby. Żyjąc w zachodnim luksusie takie refleksje się nie pojawiają. Tu wszystko jest tak niezwykle realne. Ludzie należą do natury i są od niej w pełni zależni. Niewiele się zmieniło od tysiącleci.



Kolejnego ranka idę z Aishą na drugą stronę gaju palmowego kupić mięso. Co drugi dzień o świcie właściciel wielbłądów przyprowadza jedno zwierzę, które oprawiają czarni rzeźnicy. Nie ma tu lodówek i wszystko musi być natychmiast sprzedane oraz usmażone. Także z sąsiednich osad przychodzą po mięso kobiety z plastikowymi wiaderkami.



Otoczenie jest istnym cmentarzyskiem; walają się tu resztki zabitych wcześniej zwierząt. Przykry widok, ale dla tych ludzi to przymus. Trudno byłoby tu zostać wegetarianinem. Dałem Mounirowi 2000 ougija, za które Aisha kupiła całe wiadro mięsa i kilka płaskich, okrągłych chlebów. Aisha skończyła tylko szkołę koraniczną i nie zna nawet francuskiego. Jednak jakoś udaje nam się nawiązywać kontakt i pomimo kulturowych barier odczuwamy wobec siebie wyraźną sympatię.
Matka Aishy zajmuje się mięsem, którego zapach przyciąga roje much. Kuchnia to butla gazowa i patelnia na kuchence w starej zardzewiałej beczce po paliwie. Nagrzany metal aż parzy a nad głową niemiłosierne słońce.
Niektórzy modlą się w małej grupie pod przewodnictwem mułły w prowizorycznym meczecie, jednak moi gospodarze oddają cześć Allachowi w chacie, bijąc pokłony w kierunku wschodnim.
Aisha próbuje nauczyć mnie rytuału parzenia herbaty, ale niezbyt udaje mi się przelewanie i ograniczam się tylko do pomocy przy najprostszych czynnościach.
Znajduję kawałek kartonu, łamię trochę patyczków i robię planszę do gry w samotnika. Wciąga się w nią najbardziej Ely i Zeńba.



Ósmy poranek w oazie. Patrzę jak odchodzą wielbłądy i czuję, że powinienem jechać w dalszą drogę. Żegnam się z Mounirem i jego rodziną. W podziękowaniu za gościnę daję mu w prezencie swój nóż sprężynowy. Pozostawiam też cząstkę siebie i mam nadzieję, że kiedyś znów tu przyjadę. Bouh z Elom odwożą mnie do Ataru na plac, skąd mogę zabrać się jeepem do Choum – miasta leżącego na samym rogu przy granicy z Saharą Zachodnią. U jednego z mężczyzn kupuję bilet – kawałek zwykłego papieru w kratkę zapisanego po arabsku. Czekam godzinę i w końcu dowiaduję się, którym pojazdem pojadę. Na szczęście nie jest to jeden z totalnie zdezelowanych wraków, jakie stoją na placu. Jadę 2 godziny jeepem wprost przez pustynię w wiejącym wietrze i piasku dostającym się do oczu. Siedzę na tobołach a słońce spala mi kolana.



Choum to mała osada, gdzie na chwilę zatrzymuje się towarowy pociąg jadący z kopalni w Zouerat wydobywającej rudę żelaza do portu w Nouadhibou. Nie ma tu żadnej stacji. Pociąg po prostu przystaje na kilka minut i do jedynego wagonu osobowego wciskają się ci, którzy kupili bilet. Biletów już nie ma i jestem skazany na kilkunastogodzinną podróż wprost na węglarce. W poczekalni poznaję młodego Francuza, który spędził w Mauretanii 3 miesiące a wcześniej tyle samo czasu w Maroku. Eric nauczył się nieco arabskiego, zmienił imię na Muhamed i przeszedł na islam. Wracał teraz do domu po półrocznej włóczędze.



Pociąg miał przyjechać o 20.00, ale okazuje się, że z powodu jakiejś awarii przybędzie o północy. Szczęście w nieszczęściu, bo dzięki tej zwłoce poznajemy dwóch braci, którzy znają angielski, częstują nas herbatą i ciastkami a co najważniejsze, dają nam stare ubrania. Wskakujemy w środku nocy na wagon, owijając się wszystkim, co mamy. Zmarznięci, dopiero o świcie możemy zobaczyć warunki, w jakich podróżujemy. Pociąg jedzie niemal w linii prostej wzdłuż granicy z Saharą Zachodnią.Ta jedyna linia kolejowa Mauretanii ciągnie się na długości 700 km. Pociąg ma 200 wagonów. Czerwony pył rudy żelaza i piasek zasypują oczy. Choć prawie nie spałem z powodu zimna i wiatru, czuję radość. Ta podróż jest wolnością. Jedziemy 14 godzin i w końcu docieramy do Nouadhibou na cyplu zwanym Białym Przylądkiem. Kąpiel w Atlantyku, wśród wraków statków rybackich daje pewne orzeźwienie, ale nie usuwa tłustego brudu. Dopiero porządny prysznic na campingu, na którym się zatrzymałem naprawdę zmywa czerwony pył. Mohamed od razu rusza dalej, ja zostaję na noc w mieście i za 1000 ougija śpię w dużym namiocie na terenie campingu.



Nouadhibou to drugie co do wielkości miasto Mauretanii, z niecałymi stu tysiącami mieszkańców. Nie ma tu właściwie niczego ciekawego, ale mnie bardziej niż miejsca interesują ludzie. Podobnie jak w Noakszot nie czuję się tu do końca bezpiecznie. Często odczuwam beznamiętny wzrok podejrzanych typów.
Wyjeżdżam z miasta zdezelowanym Citroenem, płacąc 200 ougija i dojeżdżam do punktu kontrolnego przy rozjeździe dróg, a stamtąd ciężarówką do granicy. Widząc modlących się kierowcó myślę, że także powinienem podziękować opatrzności za bezpieczne przebycie drogi i przygody, jaka mnie spotkały.
Dość długo czekam na okazję, by wydostać się z granicy. W końcu zabieram się furgonetką jadącą do Dakhli. Mężczyzna przygotowujący herbatę to Abdullah. W furgonetce poznam jeszcze senegalską rodzinę; kobietę z dwójką dzieci – Fatimą i Ibrahimem U Abdullaha zostaniemy w Dakhli jedną noc, potem wyruszymy autobusem do Marrakeszu. Pożyczę kobiecie pieniądze na bilet. Tam będzie na nich czekał mąż kobiety – szef kuchni w jednym z marokańskich hoteli. Zostanę zaproszony do ich domu i spędzimy wspólnie kilka dni. Potem ruszę dalej na północ, odwiedzając jeszcze kilka marokańskich miast: Azrou, Meknes, Tetouan i w końcu z Ceuty dopłynę do brzegów Hiszpanii.



Na krótko zaspokoiłem swój apetyt drogi i zanim jeszcze wróciłem do Polski, zacząłem obmyślać nową, afrykańską trasę podróży.



Sławek Brzóska

Zdj cia

MAURETANIA / masyw Adraru / oaza Teizent / chaty w oazieMAURETANIA / brak / Ouadane / dziewczynka z MAURETANIA / masyw Adraru / oaza Teizent / dziewczynka z oazyMAURETANIA / masyw Adraru / oaza Teizent / gaj palmowy w oazieMAURETANIA / masyw Adraru / oaza Teizent / Młodzież z oazyMAURETANIA / brak / okolice Ouadane / NomadziMAURETANIA / masyw Adraru / okolice Atar / Oaza TerjitMAURETANIA / masyw Adraru / okolice Atar / oaza TerjitMAURETANIA / brak / Ouadane / Ruiny starego OuadaneMAURETANIA / masyw Adraru / oaza Teizent / rzeźnicy oprawiajacy zabitego wielbłądaMAURETANIA / masyw Adraru / oaza Teizent / spotkanie w gaju palmowymMAURETANIA / masyw Adraru / oaza Teizent / widok z klifu na oazęMAURETANIA / masyw Adraru / oaza Teizent / widok z klifu na oazęMAURETANIA / masyw Adraru / oaza Teizent / Wielbłądy odchodzące rankiem z oazy na pastwiska

Dodane komentarze

brokulek do czy
13.12.2006

brokulek 2006-12-19 14:05:51

ZAFASCYNOWAŁO MNIE TO CO PRZECZYTAŁAM...CHYBA SPRUBUJĘ TAKIEJ PRZEJAŻDŻKI I NAPISZE REPORTARZ:)W końcu jestem dziennikarką...

Przydatne adresy

Brak adres w do wy wietlenia.

Strefa Globtrotera

Dział Artykuły

Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.

Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.

Jak dodać artykuł?

  1. Zarejestruj się w naszym serwisie - TUTAJ
  2. Dodaj zdjęcia (10 punktów) - TUTAJ
  3. Dodaj artykuł (100 punktów) - TUTAJ
  4. Artykuły są moderowane przez administratora.

Inne Artykuły

X

Serwis Globtroter.pl zapisuje informacje w postaci ciasteczek (ang. cookies). Są one używane w celach reklamowych, statystycznych oraz funkcjonalnych - co pozwala dostosować serwis do potrzeb osób, które odwiedzają go wielokrotnie. Ciateczka mogą też stosować współpracujący z nami reklamodawcy. Czytaj więcej »

Akceptuję Politykę plików cookies

Wszelkie prawa zastrzeżone © 2001 - 2025 Globtroter.pl