Artykuły i relacje z podróży Globtroterów

Gwatemala - moje odkrycie > GWATEMALA


szkot szkot Dodaj do: wykop.pl
relacje z podróży

Zdjęcie GWATEMALA / brak / LANQUIN / SEMUC CHAMPEYW czasie mojej obecnej podrozy z Meksyku do Argentyny "odkrylem" Gwatemale. Spedzilem tam prawie 7 tygodni, a planowalem co najwyzej miesiac. Po tygodniu spedzonyn na wyspie Caye Caulker w Belize, pojechalem prosto do granicy, ktora znow okazala sie przeszkoda pelna pulapek. Udalo mi sie ominac wiekszosc z nich, wpadlem tylko w jedna.

Zaplacilem 10 Quetzali "wjazdowego" do Gwatemali. Wiedzialem ze nie ma zadnych oplat ale robilo sie ciemno i nie mialem ochoty szrpac sie o dolara. Zaraz za przejscie obskoczyli mnie taksowkarze, jedem poodpychal rywali i przekonywal mnie, ze nie ma zadnego autobusu. Ale on, moj wybawca, uratuje mnie i zawiezie do najblizszego miasta. Poszedlem dalej. Znalazl sie autobus. "Ile kosztuje?" 50Q brzmi odpowiedz kierowcy. Ide dalej. 40Q! krzyczy kierowca. Ide do wiekszego autobusu. 25 Quetzali. Juz lepiej.



Bylo zupelnie ciemno kiedy autobus ruszyl. Powoli pial sie pod gore, pokonujac ostre zakrety, podskakujac na kamieniach i wpadajac w dziury. Rzezil, charczal i przerywal, ale jechal. Wiedzialem ze ta droga jest niebezpieczna noca. Zdazaja sie rabunki calych autobusow. Facet siedzacy obok powiedzial "wszystko jest w rekach Boga". Autobus zatrzymywal sie bez powodu w ciemnosci, a wtedy wszyscy rozgladali sie nerwowo. Myslalem ze w ten grat w koncu sie zepsuje, ale szczesliwie dojechal do celu - uroczego miasteczka Flores.



TIKAL



Flores polozone jest na malej wyspie i sluzy jako baza wypadowa do slawnych ruin Majow o nazwie Tikal. Pojechalem autobusem o 5 rano z Niemka i Australijczykiem. Aby zwiedzic Tikal trzeba sie niezle nachodzic. W okresie szczytu miasto mialo ponad 100km2! Nie narzekalismy jednak, bo chodzenie sciezkami po pieknej dzunglii to sama przyjemnosc. Atrakcja byly malpy skaczace po drzewach. Ranek byl pochmurny i mglisty, tajemniczy i cichy. Pamietam kiedy zobaczylismy piramide Temple I wznoszaca sie we mgle ponad czubki drzew. Az zakrzyknelismy z wrazenia. Piramidy Tikal sa tak strome ze wygladaja jak wieze. Temple I, Swiatynia Wielkiego Jaguara, jest ogrodzona. Ale na inne mozna wejsc po drewnianych schodach skonstruowanych aby nie niszczyc piramid. W przypadku Temple V, schody sa tak strome ze to wlasciwie drabina. A ze Temple V ma 58 metrow wysokosci, wiec jest to niezla wspinaczka. Za to widok z gory rekompensuje trud wejscia na ten wspanialy punkt widokowy. Jak okiem siegnac rozciaga sie dzungla, z ktorej gdzie niegdzie wystaja piramidy. Cos wspanialego.



W centrum Tikal znajduje sie Wielki Plac wraz z dwoma piramidami: Temple I i Temple II. Widok z tej drugiej byl niezapomniany. Obejmuje wspanialy Temple I oraz wiele innych swiatyn i zabudowan zwanych Polnocny Akropolis. Tikal byl naprawde zachwycajacy i ciesze sie ze odwiedzilem to miejsce na koncu. Kazde ruiny byly piekne i unikalne, ale Tikal byl po prostu nie do pobicia.



FINCA TATIN



Istnieja 2 sposoby aby dotrzec do Finca Tatin: 6 godz piechota przez dzungle albo pol godziny motorowka po rzece Dulce. Wybralem to drugie. Rzeka byla szeroko rozlana, nastepnie przerodzila sie w jezioro. Potem jednak wplynela pomiedzy pagorki porosniete gestym, bajecznie zielonym lasem tropikalnym. Czasami na brzegach pojawialy sie domy, czasem nawet male wioski. Zawsze wisialy tam sznurki na ktorych suszyla sie odziez. Zajmuje to sporo czasu bo powietrze, choc gorace, jest rowniez bardzo wilgotne. Dzieci bawia sie skaczac do wody z hustawek. Te starsze poluja na ryby z goglami na twarzy i oszczepem w reku. Czasem mijalismy male czolna ktore dla wielu tamtejszych mieszkancow sa jedynym sposobem na przemieszczanie sie po rzece. Nawet male dziewczynki wioslowaly z zaskakujaca wprawa.



Po drodze zatrzymywalismy sie kilka razy, na przyklad w miejscy gdzie rosly setki lilii wodnych albo przy goracych zrodlach, gdzie oczywiscie wkoczylismy do wody zazyc kapieli. W koncu wyladowalismy w Finca Tatin. To nie jest nawet wioska tylko hostal i kilka domkow do wynajecia w dzunglii nad sama rzeka. Sam pobyt jest przyjemnoscia, ale jest wiele sposobow na wypelnienie czasu. Poszlismy plywac w rzece a potem przejsc sie po lesie. Atmosfera w hostalu byla wspaniala. Wieczorem wszyscy razem jedlismy kolacje, w tym pyszna rybe zawinieta w liscie bananowca.



Nastepnego dnia wypozyczylismy 2 kajaki w 4 osoby i poplynelismy w gore rzeki Dulce, podziwiajac jej brzegi porosniete tropikalna roslinnoscia. Laura z Hiszpanii, z ktora dzielilem kajak, niezle wioslowala. Chcielismy poplynac w dol rzeki zeby zobaczyc ktory podobno jest piekny, ale zaczelo padac. Wkrotce strugi deszczu laly sie z szarego nieba, jakby ktos wiadra wody wylewal prosto na Finca Tatin. Dobrze ze moglismy podziwiac ten zywiol pod oslona dachu.!
Nastepnego dnia zlapalem motorowke w dol rzeki. Kanion okazal sie przecietny, choc na pewno warty zobaczenia. Kontynuowalem podroz w strone Hondurasu i tego samego dnia przekroczylem granice.
Wracajac do Gwatemali, 2 dni spedzilem w autobusach. Zatrzymalem sie na godzine w stolicy, Gwatemala, ale nie czulem sie tam bezpiecznie i pojechalem dalej tak szybko jak to bylo mozliwe.



QUETZALTENANGO



Powoli przyzwyczajam sie do tego, ze kraj jest gorzysty, drogi krete a za kierownica autobusu siedzi kierowca - wariat, wyprzedzajacy na zakretach. Podobno jeszcze nie trafilem na prawdziwego szalenca. Zasada jest bardzo prosta - jesli moj samochod jest wiekszy, to mam pierwszenstwo. W autobusie z Gwatemali do Xela, jak nazywa sie potocznie Quetzaltenango, poznalem Daniela. Razem poszlismy do hostalu, gdzie poznalismy Mayu z Japonii. Jedlismy pyszne tacos ze stoisk ulicznych. Kiedy siedze w otoczniu miejscowych ludzi i jem to co oni, czuje ze jestem w podrozy. Jedzenie przygotowane jest prymitywnie, i dlatego jest takie smaczne.



Od samego poczatku spodobalo mi sie w tym miescie - ludzie sa mili, klimat przyjemnie chlodny, jedzenie dobre a hostal i internet tanie. Nastepnego dnia spotkalem sie z Kristine i Cecilia, z ktorymi podrozowalem w Belize. Pojechalismy do goracych zrodel wysoko w gorach o nazwie Fuentes Georginas. Sa to 3 baseny, od goracego do przyjemnie cieplego, otoczone stromymi gorami pokrytymi gesta roslinnoscia. W drodze powrotnej zatrzymalismy sie w miasteczku Zunil, gdzie wszystkie kobiety nosza pieknie wyszywane, kolorowe stroje. W Xela takze wiele kobiet ubiera sie tradycyjnie. Wyszywanie takiej sukienki to bardzo zmudna i czasochlonna praca, trwajaca 5 miesiecy. Poniewaz suknia kosztuje co najmniej $150, niektore kobiety stac tylko na jedna. Wiekszosc mieszkancow Zunil pracuje na pobliskich polach. W tym regionie produkuje sie bardzo duzo warzyw, co moglismy stwierdzic po drodze do Zunil.



Nastepnego dnia, wraz z Danielem i Mayu, postanowilismy zdobyc najwyzszy wulkan w okolicy Xela, nieczynny Santa Maria. Ma 3772mnpm wysokosci, wejscie jest dlugie i meczace. Zapakowalismy namiot, spiwory i reszte ekwipunu po czym wyruszylismy dosc pozno, bo o 17.00. Szlismy pod gore mijajac pola kukurydzy i ludzi wracajacych ze swoich pol po calym dniu ciezkiej pracy. Niektore pola pokryte byly kwiatami niczym kolorowymi dywanami.
Sciezka skrecila w prawo i weszlismy do wysokiego lasu choinek. Zrobilo sie stromo i bardzo slisko. Kontynuowalismy uparcie przez nastepne 3 godziny, az do samego szczytu. Trzy osoby z pobliskiego miasteczka rowniez tam spedzely noc, ale z innych powodow. Mianowicie przyszli sie tam modlic. Ich ceremonie sa dziwnym polaczeniem katolicyzmu i lokalnych obrzedow. Rozpalili ognisko, upiekli kure ktora gdakala w plecaku kiedy nas wyprzedzali po drodze i spali pod zwykla folia.



W nocy slyszelismy halas jakby przelatujacych samolotow, co bylo dziwne. Jak sie rano okazalo, byl to aktywny wulkan Santiaquito, 1200m ponizej. Co pol godziny wyrzucal z siebie ogromna chmure ciemnego dymu. Poniewaz Santiaquito byl ponizej chmur, ten wielki grzyb dymu przebijal sie i wznosil powyzej warstwy chmur, na co my patrzelismy z wysokosci Santa Maria. Takie momenty zapisuja sie w pamieci na cale zycie.



Rano przyszly nastepne 2 grupy Gwatemalczykow, jedni palili ognisko i odprawiali jakies obrzedy. Drudzy kleczeli i modlili sie glosno. Po mroznej nocy slonce grzalo przyjemnie. Niestety musielismy sie pokowac i wracac. To byla wspaniala wycieczka, pomimo obolalych miesni i dlugiego, meczacego zejscia do wioski pod wulkanem.



LAGO ATITLAN



Po 10 dniach spedzonych w Quetzaltenango, nadszedl czas pakowania dobytku. Pojechalem mikrobusem w strone dworca. Musialem przejsc market gdzie kilka dni wczesniej o malo nie stracilem portfela. Kieszonkowcy zrobili sztuczny tlok i kiedy zlapalem za kieszen portfel byl juz w polowie wyciagniety. Tym razem przeszedlem szybkim krokiem i znalazlem sie na "dworcu". Jest to po prostu ulica gdzie stoja dziesiatki chicken busow. Po chwili moj wielki, 30-sto kilowy plecak byl na dachu, a ja w srodku kolorowego, rozlatujacego sie autobusu. Podroz trwala 4 godziny z powodu robot drogowych. Ostatni odcinek drogi to serpentyny i wyboje na ktorych autobus podskakiwal co chwila. W koncu uslyszalem "San Pedro!" Wysiadlem. Bylo juz ciemno, ale ulice byly pelne ludzi. To nic nowego. Kilkutysieczne miasteczka tetnia tu zyciem. Byc moze dlatego, ze wiekszosc ludzi mieszka w malych, obskurnych domkach bez okien, czesto podloga jest ziemia. Nic dziwnego ze nie spedzaja w nich wolnego czasu. Szedlem do hostalu kiedy uslyszalem "Marius!" i ktos rzucil mi sie na szyje. To Mayu! Mielismy sie spotkac tu, w San Pedro, ale nie myslalem ze tak szybko. Nastepnego dnia wzielismy sobie pokoj z lazienka za jedyne $4 i zaczelismy kilkudniowe leniuchowanie. Czas mijal na spacerach nad pieknym jeziorem Atitlan, zwiedzaniu okolic i gotowaniu posilkow. Jezioro otoczone jest gorami i wulkanami, co w polaczeniu z cieplym klimatem czyni je jedna z glownych atrakcji Gwatemali.



Jednego dnia wybralismy sie z Mayu na gore Nariz del Indio, czyli Nos Indianina. Nazwa bierze sie stad, ze patrzac z dystansu, gora przypomina profil twarzy ludzkiej. Sciezka byla stroma i kamienista. Mijalismy krzaki na ktorych dojrzewaly ziarna kawy, pola kukurydzy, agawy. Slonce dawalo sie we znaki wiec nie spieszylismy sie. Po 3 godz stanelismy na szczycie, 2263mnpm. W planie bylo ognisko i pieczenie kurczaka, ale Mayu zapomniala zapalniczki. Trudno, przynajmniej nie trula sie papierosami. Kiedy ja zastanawialem sie jak tu wyczarowac ogien, Mayu modlila sie do Buddy. Zartowalem sobie z tego co niemiara. Jednak pojawilo sie 2 amerykanow palacych marihuane, a wkrotce potem dym naszego ogniska. Cierpliwie pieklismy nogi kurczaka, ktore skwierczly i rumienily sie w miare uplywu czasu. Slonce bylo coraz nizej. Kiedy wreszcie zjedlismy nasza pieczen, byl juz prawie zachod. Schodzilismy powoli bo bylo stromo i slisko. Zejscie druga strona gory mialo byc latwiejsze, ale nie bylo i na dodatek wyladowalismy w poblizu miasteczka Santa Clara. Zanim odnalezlismy droge bylo juz ciemno. Oczywiscie nie mielismy latarki. Wiele razy chodzilem noca po gorach i traktuje ciemnosc jako niewielkie utrudnienie. Zapomnialem jednak ze nie jestem sam. Sciezka byla bardzo stroma, a w cieniu drzew bylo zupelnie ciemno. Schodzilismy po kamieniach powoli, krok po kroku, kierowani instynktem i intuicja. Tylko swietliki zapalaly sie i gasly, tak samo jak nadzieja na szybki powrot. Sam juz bylem zmeczony i nawet sie nie zdziwilem kiedy Mayu zaczela plakac. Ja mialem porzadne buty, a ona zwykle adidasy ktore co chwila tracily przyczepnosc. Musielismy brnac dalej. Miasto bylo coraz blizej, az w koncu dotarlismy do asfaltu i pierwszej latarni. Jaka to byla ulga i radosc!



Po dniu zasluzonego odpoczynku, postanowilismy pojechac konno do punktu widokowego opodal miasta. Konie bez trudu pokonywaly wzniesienia, a my upajalismy sie niezapomnianym widokiem jeziora Atitlan. Kolejnego dnia poszlismy poplywac na niewielka plaze. Przychodzi tam tez wielu mieszkancow San Pedro, ale w innym celu. Zarowno kobiety jak i mezczyzni myja sie mydlem w jeziorze, przy czym kobiety dodatkowo piora ubrania. Jak to dobrze miec w domu cieply prysznic i pralke!



Mialem ochote zostac w San Pedro dluzej, ale w koncu jestem podroznikiem a nie wczasowiczem. Poplynelismy wiec z Mayu motorowka na druga strone jeziora, do turystycznego miasta Panajachel. Zostalismy tam 3 noce, choc samo miasto nie ma zbyt wiele do zaoferowania, oprocz taniego jedzenia i internetu. Odwiedzilismy miasteczko San Antonio Polopo, gdzie na zboczach gor rosnie bardzo duzo szczypiorku. Podeszla do nas kobieta i zaprosila do domu. Nie wiem po co za nia poszlismy, chyba zwykla ciekawosc. Na blotnistym podworku cala rodzina czyscila i wiazala w peczki szczypiorek. W domu natomiast bylo sporo tradycyjnych ubran na sprzedaz. Przez pol godziny Mayu przymierzala rozne opaski i bluzki, a ja odpowiadalem na pytania odnosnie mojego stanu cywilnego. W koncu odeszlismy nie kupujac niczego, bo bylo nam to po prostu niepotrzebne. Mijalismy jeszcze wiele kobiet tkajacych kolorowe materialy z ktorych szyja tradycyjne stroje, charakterystyczne dla tego miasteczka. Jednak kazde spojrzenie w ich strone konczylo sie naleganiem zeby cos kupic, co stalo sie denerwujace.



CHICHICASTENANGO



Nastepnego dnia pojechalismy do miasta Chichicastenango odwiedzic tamtejszy market. Na sprzedaz wystawione sa rozne wyroby, od tradycyjnych ubran do masek i kolczykow. Stoiska mienia sie cala gama kolorow, a sprzedawcy zachecaja do ogladania i oczywiscie kupowania. Przed kosciolem pali sie ognisko. Kilka osob wymachuje dymiacymi kadzidlami, a inni modla sie kleczac przed wejsciem. Z dachu rozbrzmiewa rytmiczna muzyka. Weszlismy do srodka. Obserwowalem starutka kobiete jak zapalala swieczki pod bocznym oltarzem. Zegnala sie kilkanascie razy mamroczac cos pod nosem, po czym wyciagnela piersiowke chyba rumu i rozlewala na wszystkie strony, wciaz szepczac modlitwy. Katolicyzm Gwatemali jast pomieszany z prastarymi obrzedami Majow. Ludzie sa bardzo wierzacy i religijni. Dla wiekszosci ludzi jedynym wybawieniem z nedznej egzystencji jest wyjazd do Usa lub smierc i raj obiecany przez Jezusa. Mlodzi jeszcze mysla o Usa, starzy juz tylko o raju.



TOTONICAPAN



To 10-cio tysieczne miasto polozone na wysokosci 2500m jest zadko odwiedzane przez obcokrajowcow. Ponownie odwiedzilismy market, gdzie zycie prostych ludzi jest latwe do zaobserwowania. Kobiety sprzedaja przerozne owoce i warzywa. Inne lepia i pieka placki z maki zwane tortilla. Sa one podstawa diety w tym kraju. Poniewaz uzywa sie roznego rodzaju maki, tortill moze miez kolor bialy, zolty a nawet czarny. Kobiety nie chodza na zakupy z siatkami tylko z koszami na glowach. Niektore wracaja z targu z zywym towarem, takim jak kury czy indyki. Znow zaatakowali mnie kieszonkowcy, na szczescie bezskutecznie. Mimo to podobal mi sie ten market, bo byl po prostu zwykly
.


W Totonicapan znajduja sie gorace zrodla ktore postanowilismy odwiedzic. Zaplacilismy 3 centy (!) za wstep, co oznacza ze jest to atrakcja przeznaczona dla lokalnych mieszkancow a nie turystow z zagranicy. Weszlismy do srodka i zobaczylismy setki ludzi przebierajacych sie lub myjacych w bialej od mydla wodzie. Wszyscy patrzyli sie na nas i nie czulismy sie mile widziani. Wyszlismy, ale po namysle zdecydowalismy sie zaryzykowac. Rozebralismy sie i weszlismy do basenu. Usiedlismy w wodzie do kostek, gdzie w scisku mylo sie juz ze 100 osob. Z basenu wchodzi sie do "wieloryba". Jest to betonowe igloo bez oswietlenia, takze pelne ludzi. Wszyscy maja male miski do polewania sie goraca woda. Gdy zobaczyli ze my nie mamy misek, zaczeli nam oferowac swoje. Zaczelismy rozmawiac i nagle poczulismy sie wsrod swoich. Bylismy spora atrakcja dla nich, tak samo jak oni dla nas. Odwazniejsi pytali skad jestesmy i co robimy. Inni tylko sie usmiechali. Jeszcze przy wyjsciu dogonil nas chlopak zeby zrobic nam zdjecie.



Kiedy wieczorem poszlismy zjesc kolacje, znow spotkalismy zyczliwych ludzi. Zaczelo sie od rozmowy z wlascicielem skromnej restauracji. Potem przyszly jego corki i nawet sie nie obejrzelismy a minely 3 godziny. Nastepnego dnia natknelismy sie na chinska restauracje. Wiedzialem ze sie postaraja, bo Mayu uchodzi tu za Chinke, wiec pomysla ze zna sie na chinskiej kuchni. Nie pomylilem sie - dostalismy po wielkim talerzu pysznych warzyw z kurczkiem. Kiedy stalismy przy ladzie, wszystko zaczelo sie trzasc i trzeszczec. Popatrzalem na obsluge, oczekujac wyjasnien. Zamiast tego, dostalem nastepna dawke dziwnych wstrzasow, tym razem sielniejszych. Podloga przesuwala sie pod nogami a sciany wydawaly grozne dzwieki. Wtedy wszyscy zrozumielismy ze to trzesienie ziemi. Podbieglismy do wyjscia ale juz bylo po wszystkim. Trzesienie trwalo 20 sekund i mierzylo 5.3 stopni w skali Richtera. Na szczescie nie bylo zniszczen ani ofiar w ludziach.



TODOS SANTOS CUCHUMATAN



Po drodze do polozonego w gorach Todos Santos chicken bus wspial sie na przelecz o wysokosci 3200m pokonujac setki zakretow, po czym powoli zjechal kreta, kamienista droga do doliny przykrytej chmurami. Tam wlasnie ukryte bylo miasteczko Todos Santos. Bardzo charakterystyczne sa tutaj stroje mezczyzn. Prawie kazdy, od dziecka do staruszka, nosi tradycyjne czerwone spodnie i jasna koszule z duzym, kolorowym kolnierzem. Na glowach slomiane kapelusze z niebieska opaska, oczywiscie wszyscy takie same. Mowia jezykiem Mam, hiszpanskiego ucza sie w szkole. Samo miasteczko nie wyglada zbyt ciekawie. Blotniste ulice, obskurne domy. Nic dziwnego ze tak wielu facetow sie upija. Nieraz ledwo powlucza nogami, nawet przewracaja sie w bloto. Na glownym placu zawsze stoi wielu mezczyzn i podpiera barierki. Widac nie maja nic do roboty. Kobiety, z drugiej strony, wydaja sie byc zajete. Turysci sa mile widziani, ale w 2000r pewien Japonczyk zostal zamordowany przez tlum. Po miescie chodzily pogloski ze ubrani na czarno satanisci porywaja dzieci. Ubrany akurat w czarna koszulke Japonczyk zaczepil dziecko na targu, matka sie wystraszyla, zaczela krzyczec. Japonczyk uciekal ale tlum go dopadl i zlinczowal. Oczywiscie okazalo sie ze byl niewinny i ludzie zalowali tego co sie stalo. Za pozno, niestety, dla Japonczyka.



Dzien po przyjezdzie wybralismy sie z Mayu na najwyzszy szczyt w okolicy - La Torre, 3837mnpm. Nie bylo to trudne wejscie ale zostalo wynagrodzone sloneczna pogoda i widokiem chmur ponizej. Zejscie bylo bardzo ciekawe. Sciezka prowadzila lasem wzdloz strumieni i jeziorek. Przechodzilismy po pniu ponad jednym z nich w 5 osob. Ktos musial wpasc do wody. Wydawalo sie ze nie bedzie chetnych, ale Mayu sie poswiecila, choc nieumyslnie, dla uciechy ogolu. Na szczescie dzien byl sloneczny i cieply.



Po powrocie przenieslismy sie z naszego czystego, wykafelkowanego pokoju hotelowego do obskurnej chaty rodziny Martin. Nocleg u lokalnych mieszkancow kosztuje drozej, ale daje mozliwosc przypatrzenia sie codziennemu zyciu tych ludzi. Rodzina skladala sie z babci, 2 corek i 3 wnukow. Maz starszej corki ulotnil sie i zostawil ja z trojka malych dzieci. Druga corka, Marcela, 21 lat, wciaz czeka na meza. Nie ma zadnych planow na przyszlosc. Wywrozyl jej ktos ze bedzie miala meza i 5-cioro dzieci, wiec czeka cierpliwie. W ciagu dnia obie corki tkaja tradycyjne bluzki na sprzedaz. To bardzo zmudna i czasochlonna praca, a zaplata marna, bo kupujacych jest niewielu. Praktycznie tylko turysci, bo tutaj kazdy sam potrafi sobie utkac material na ubranie. Oprocz nocujacych u nich turystow, to jest jedyne zrodlo dochodu. Babcia pracowala cale zycie na polu i piorac ludziom ubrania, ale juz nie ma sily. Ma tylko 56 lat, ale dalbym jej 70 co najmniej. Zycie w Gwatemali nie bylo latwe w ciagu trwajacej ponad 30 lat wojny domowej. Zwykli ludzie cierpieli ze strony zarowno sil rzadowych, jak i partyzantow. Zolnierze spalili jej dom, na szczescie rodzina zdazyla sie ukryc.



Ich obecny dom ma 12 lat. Zbudowany jest z bloczkow ziemi i kryty blacha. W srodku klepisko, piec takze ulepiony z bloczkow, 2 lozka bez materacy. Rozlatujaca sie szafka i garnki wiszace na scianie to caly ich sprzet domowy. Przed domem bloto po kostki oraz zlew do prania i mycia. Dobrze ze chociaz maja biezaca wode i, od 9 lat, elektrycznosc. Po prawej stronie stoi miniatura chaty zwana, o zgrozo, chuj. Jest to prymitywna sauna z ktorej oczywiscie skorzystalismy. Przez 2 godziny Marcela palila w srodku ognisko aby nagrzac kupe kamieni ktore polewane potem woda dostarczaly goraca pare. Siedzielismy tam sobie z Mayu prawie godzine, odwlekajac wyjscie na zimne, blotniste podworko. Po saunie nadszedl czas na skromna kolacje. Bylo to kilka plackow tortilla z majonezem i troche jajecznicy. Sniadanie roznilo sie tym, ze zamiast jajecznicy byla papka z czarnej fasoli, zwanej frijoles.



Z radoscia znalazlem mape Swiata ktora widac ktos im kiedys podarowal. Nareszcie moglem komus pokazac gdzie jest Polska. Marcela, jako mloda dziewczyna, rokowala najwieksze nadzieje na to, ze cos zajazy. Niestety, nie mogla nawet znalezc Gwatemali. Szukala w Afryce. Powiedzialem, ze tam mieszkaja Murzyni. Akurat Kongo mialo ciemny kolor, wiec powiedziala wskazujac tam palcem: "rozumiem, tu mieszkaja Czarni bo tu jest czarno". Rece opadaja, przeciez chodzila do szkoly. Dla niej i dla innych jej podobnych nie ma zadnych szans na lepsza przyszlosc. Caly Swiat sie zmienia, pedzi do przodu, a oni z kazdym dniem zostaja coraz bardziej w tyle. Na szczescie jest to problem tylko bardziej odizolowanych wiosek.



Pokrecilismy sie do poludnia i odjechalismy, zostawiajac ich samych ze wszystkimi problemami jakie przygotowalo im zycie.



LANQUIN



Jadac droga z Huehuetenango do Lanquin autobus pokonuje tysiace zakretow czasami pnac sie w gore, a czasami zjezdzajac w dol. Mija miasteczka i wioski otoczone zielonymi, stromymi gorami. Zatrzymalismy sie na nocleg w Uaspantan, gdzie najbardziej przypadl mi do gustu piec w kuchni. Nastepnego dnia dotarlismy do miasteczka Lanquin i odwiedzilismy pobliska jaskinie. Jej korytarze maja dlugosc 40 km ale tylko czesc jest dostepna do zwiedzania. Jeszcze nikomu nie udalo sie pokonac calej dlugosci, choc byli tacy co weszli i juz nie wyszli. Dnem jaskini plynie rzeka wiec wymaga to specjalistycznego sprzetu. Idac korytarzami slychac w dole szum wody. W dwoch miejscach zszedlem w dol az do rzeki. Plynie ona kilkoma korytami o silnym pradzie, huczy, pieni sie i znika w ciemnych dziurach. Nie chcialbym tam wpasc! Sporo sie napocilem i ublocilem aby pokonac jeden z kanalow. Idac dalej znalazlem obszerna komnate pelna zwisajacych stalagmitow. Jeszcze kawalek w glab tunelu i koniec. Dziwne uczucie byc tak samemu gleboko pod ziemia,moze nie strach ale jakis niepokoj. Wyszedlem z dziury do oswietlonego, glownego korytarza gdzie Mayu juz sie niecierpliwila. Poszlismy dalej podziwiajac przerozne formy skal, stalaktytow i stalagmitow. Zapuscilismy sie w ciemny tunel gdzie zyja dziwne, 10-cio centymetrowe owady. Jak mozna sie spodziewac, nie reaguja na swiatlo, ale dotkniecie jednego z dlugich, falyjacych czulkow powodawalo natychmiastowa ucieczke. Niestety musielismy wracac bo juz nas przyszli szukac. Zamiast dozwolonej godziny spedzilismy w srodku prawie trzy.



Kolejny dzien poswiecilismy na wypad do parku narodowego Semuc Champey. Po polgodzinnej wspinaczce do punktu widokowego, naszym oczom ukazal sie piekny widok kanionu i blekitnych jeziorek wypelniajacych jego dno. Spoceni i ubloceni nie moglismy sie doczekac kapieli, wiec zeszlismy jak najszybciej w dol. Rzeka Cohabon wpada tam z ogromnym hukiem do tunelu i pojawia sie dopiero po 300 metrach. Dlugo podziwialismy ten zywiol wpatrujac sie w spieniony nurt rzeki, ktora kotluje sie i pieni wpadajac w ciemna otchlan. Czesc wody plynie jednak gora po skalach, tworzac blekitno-zielone laguny ktore widzielismy z gory. Ciepla woda spada z jednego jeziorka do drugiego malymi kaskadami, zapraszajac do kapieli. Oczywiscie nie trzeba nas bylo namawiac, taka kapiel nalezy traktowac jako przedsmak raju. W sloncu kolor wody i otaczajacej nas zieleni byl po prostu boski. Po 300-stu metrach skaly koncza sie nagle a 10m ponizej z hukiem pojawia sie rzeka Cohabon. Semuc Champey byl wyjatkowo pieknym miejscem ktore na dlugo zapisze sie w mojej pamieci.



ANTIGUA



Antigua Guatemala to chyba najladniejsze miasto w Gwatemali. Bylo stolica kraju az do czasu poteznego trzesienia ziemi ktore zrujnowalo miasto. Stolica zostala przeniesiona, a w Antigua zostaly zgliszcza. Teraz wiekszosc miasta jest odbudowana, ale ciagle mozna ogladac wiele ruin.


Po miesiacu podrozy z Mayu, nasze drogi sie rozeszly i przyjechalem sam do Antigua. Dojechal za to Daniel, Gwatemalczyk z ktorym zdobywalismy Santa Maria. Spodobaly mu sie wulkany i chcial abysmy wybrali sie na nastepny. Tym razem celem byl aktywny Pacaya. Pojechalismy w czterech i po godzinie bylismy u brzegu czarnej, zastyglej rzeki lawy. Jeszcze kilka miesiecy temu byla czerwona, teraz niestety tylko w niektorych miejscach mozna odpalic papierosa od goracej lawy. Bylo juz prawie ciemno, w kraterze 500m powyzej co chwila pryskala rozgrzana do czerwonosci lawa. Nie trwalo to dlugo bo chmury przeslonily szczyt i zawiedzeni zeszlismy do parkingu.



Pojechalismy do Gwatemali na impreze do znajomej znajomego Daniela. Wjechalismy na piekne, strzezone osiedle. Bylem zaskoczony kiedy podjechalismy pod dom. Wielki, bogaty, otoczony zielenia. Co chwila podjezdzaly super samochody pelne nastolatkow. Grala muzyka, alkoholu oczywiscie nie brakowalo. To byl zupelnie inny swiat od tego z Todos Santos. Tutaj mlodziez miala wszystko czego dusza zapragnie, od samochodow do modnych ciuchow. Jestem pewny ze nie maja pojecia jak zyja ludzie biedni. W ich malym swiatku niczego nie brakuje, wiec nie maja potrzeby go opuszczac.



PODSUMOWANIE:

Gwatemala bardzo mi przypadla do gustu. Przyjemny klimat, niskie ceny, przyjazni ludzie. Najbardziej zaskoczyla mnie roznorodnosc kultur tego kraju. W Gwatemali istnieja 22 jezyki oprocz hiszpanskiego, a potomkowie Majow zyja tak jakby czas stanal w miejscu. Szczegolnie kobiety ubieraja piekne, kolorowe stroje i nosza zakupy w koszach na glowie. Po drogach smigaja chicken busy zapelnione do granic mozliwosci. Krajobrazy, choc niewatpliwie piekne, nie zrobily na mnie az takiego wrazenia. Dla mnie glownym bogactwem Gwatemali sa jej mieszkancy.

Mariusz Lewicki

www.mariusztravel.com

Zdjęcia

GWATEMALA / brak / LANQUIN / SEMUC CHAMPEY

Dodane komentarze

[fb] Justyna Piwowarczyk dołączył
05.04.2016

[fb] Justyna Piwowarczyk 2016-04-05 19:57:07

Hej, dzięki za obszerną relację! Też mam pytanie o bezpieczeństwo. Chciałam zrobić 3 tygodniowy wypad z trekkingiem w mniej turystycznych miejscach i nie wiem czy jest to rozsądne przy obecnych raportach o bezpieczeństwie. Będę wdzięczna za odpowiedź!

haluska dołączył
21.08.2011

haluska 2014-03-09 23:12:44

Jak oceniasz bezpieczeństwo w Gwatemali. Wybieramy się we dwie z koleżanką ale wszyscy straszą mnie ogromną przestępczością w tym kraju. Nie chciałabym mieć zepsutych wakacji przez siedzenie w hotelu z powodu złodziei i bandytów Pozdrawaim haluska

Przydatne adresy

Brak adresów do wyświetlenia.

Strefa Globtrotera

Dział Artykuły

Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.

Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.

Jak dodać artykuł?

  1. Zarejestruj się w naszym serwisie - TUTAJ
  2. Dodaj zdjęcia (10 punktów) - TUTAJ
  3. Dodaj artykuł (100 punktów) - TUTAJ
  4. Artykuły są moderowane przez administratora.

Inne Artykuły

X

Serwis Globtroter.pl zapisuje informacje w postaci ciasteczek (ang. cookies). Są one używane w celach reklamowych, statystycznych oraz funkcjonalnych - co pozwala dostosować serwis do potrzeb osób, które odwiedzają go wielokrotnie. Ciateczka mogą też stosować współpracujący z nami reklamodawcy. Czytaj więcej »

Akceptuję Politykę plików cookies

Wszelkie prawa zastrzeżone © 2001 - 2023 Globtroter.pl