Artyku y i relacje z podr y Globtroter w
W kolebce starożytnej Persji > IRAN



W Teheranie wylądowaliśmy punktualnie. Jak tylko samolot zatrzymał się na płycie lotniska, wszystkie kobiety musiały włożyć chusty lub czadory. Ciekawe, że w Wiedniu tylko dwie Iranki były ubrane zgodnie z obowiązującym w Iranie prawem.
Zaraz po odprawie wymieniliśmy po trzysta dolarów amerykańskich, dostając za nie po 2 765 000 riali w banknotach 20 i 10 tysięcznych (ledwo je zmieściłem w kieszeniach.
Następnie zajęliśmy się organizowaniem dalszej podróży. Pani z informacji turystycznej osobiście zaprowadziła nas do agencji, znajdującej się na zewnątrz hollu przylotów, gdzie udało się nam kupić bilety na samolot do Shirazu odlatujący o szóstej rano.
Taksówką lotniskową przejechaliśmy na dworzec krajowy, znajdujący się tuż obok. Oczywiście kierowca zdarł z nas czterokrotną stawkę. Wejścia do budynku są osobne dla mężczyzn i osobne dla kobiet (jest tak na wszystkich irańskich lotniskach). Ponieważ do odlotu mieliśmy około trzech godzin chcieliśmy się trochę zdrzemnąć, niestety około czwartej rano muezin zaczął przeraźliwie głośno nawoływać wiernych do modlitwy. Zacząłem, więc obserwować zapełniający się podróżnymi holl. Wkrótce zwróciłem uwagę, że przy jednym z licznych okienek zaczął się gromadzić tłum podróżnych. Byli bardzo podekscytowani. Co chwila któryś z nich podbiegał do okienka i coś załatwiał. Ponieważ okienko było opisane literami arabskimi mogłem się tylko domyśleć, że sprzedawano tam bardzo tanie bilety. Godzinę przed odlotem zdaliśmy bagaż i oczywiście osobnymi przejściami przeszliśmy do poczekalni. Do Shirazu lecieliśmy samolotem Fokker 100.
W Shirazie przywitał nas upał. Bezpośrednio na lotnisku zarezerwowaliśmy hotel „Kowsar” (35$ pokój/noc). Z taksówkarzem, który wiózł nas do hotelu umówiliśmy się, że jutro wynajmiemy jego taksówkę, na całodzienną wycieczkę do Pasargade, Persepolis i do grobów królewskich: Naqsh-e Rostam. Ustaliliśmy cenę na 350 000 riali za przejazd 260 kilometrów i postoje o długości zgodnej z naszymi żądaniami.
Około 10-tej wyruszyliśmy z hotelu na zwiedzanie i wylądowaliśmy w agencji turystycznej „Pars”. Rezerwacja hotelu i biletu autobusowego do Ahvazu zajęła Ani prawie godzinę. W agencji spotkaliśmy dwóch młodych Polaków, z którymi umówiliśmy się wstępnie, że pojutrze możemy wspólnie wynająć samochód na wycieczkę do Bishapuru i Firuz Abad. My byliśmy zdecydowani. Natomiast Oni mieli się jeszcze zastanowić i w przypadku decyzji pozytywnej opłacić jutro wycieczkę w agencji a następnie skontaktować się z nami wieczorem po naszym powrocie z Persepolis.
Po załatwieniu wszystkich rezerwacji, mogliśmy w końcu zacząć zwiedzanie. Pierwsze wrażenie niezbyt przyjemne. Ruch uliczny bardzo duży, pieszy jest traktowany przez kierowców jak cel. Przechodząc ulicę, nawet na światłach, trzeba uskakiwać przed nadjeżdżającymi pojazdami. Jakby tego było mało samo wejście na jezdnię wymaga dużej zręczności: miedzy ulicą a chodnikiem znajdują się kanały szerokie na pół metra i głębokie na 40 centymetrów, którymi płynie „woda”. Kładki pozwalające je przekroczyć są, od strony jezdni, najczęściej zablokowane parkującymi samochodami.
Do wieczora zwiedzamy: cytadelę, meczety, medresę i oczywiście bazar perski pokryty stropem o specjalnej konstrukcji. Zapewnia on chłód latem a ciepło zimą. Na bazarze, w stylowej herbaciarni, jemy nasz pierwszy obiad w Iranie: kebab z cebulą i smażonymi pomidorami. Ja jako dodatek zamawiam ryż. Wszędzie spotykamy się z dużym zainteresowaniem i sympatią mieszkańców Shirazu. Szczególnie było to widoczne w momencie, gdy strażnik nie chciał nas wpuścić do mauzoleum Shah-e Chragh, gdyż przyznałem się, że nie jestem muzułmaninem. Całe gromady Iranek i Irańczyków wstawiały się w naszej sprawie. Niestety bez skutku. Późnym wieczorem, zmęczeni wracamy do hotelu.
Całodzienna wycieczka do Pasargade, grobów Achemenidów w Naqsh-e Rostam i oczywiście Persepolis. Na legitymacje ITIC wstępy mamy darmowe. W Persepolis jesteśmy nawet traktowani jak goście honorowi i proszą nas o wpis w specjalną księgę. W Pasargade spotykamy grupę kilkunastoletnich uczennic, które chcą mieć z nami zdjęcia. Z Anią pozują chętnie całą grupą. Do zdjęcia ze mną ustawiają się odważnie tylko cztery dziewczynki, reszta stoi z boku i się przygląda.
Mnóstwo wrażeń, Persepolis jest naprawdę urzekające. Lonely Planet porównuje je do piramid w Gizie i Watt Ankor w Kambodży. Watt Ankor nie widziałem, ale z piramidami Persepolis według mnie zdecydowanie wygrywa. Po zwiedzeniu Persepolis jesteśmy spragnieni, nigdzie nie ma kawiarni czy sklepu, z pewną obawą pijemy więc wodę ze specjalnych saturatorów. Woda jest zimna i smaczna. Takie saturatory z wodą pitną są ustawione na ulicach czy też w zabytkach w całym Iranie.
Wieczorem w hotelu spotykamy się z Polakami, którzy zdecydowali się jechać i zapłacili za jutrzejszą wycieczkę. Rozłożony na cztery osoby koszt nie jest wysoki. Za dwadzieścia dwa dolary od osoby mamy do dyspozycji samochód z angielskojęzycznym przewodnikiem na trasie o długości 500 kilometrów.
Wyruszamy o siódmej rano. Trasa bardzo urozmaicona, głównie przez góry Zagros. Widoki wspaniałe. Zauważam, że w mijanych po drodze wioskach każdy dom jest ogrodzony wysokim, na co najmniej dwa metry murem. Od kierowcy dowiadujemy się, że jest to związane z religią. Kobiety oporządzając inwentarz nie używają czadorów, ale tak „rozebrane” nie mogą być widziane przez sąsiadów. Takie mury są charakterystyczne dla wsi w całym Iranie.
Odwiedzamy Bishapur, stolicę sasanidzkiego króla Shapura. W okolicy ruin miasta znajdują się reliefy skalne, sławiące zwycięstwa Shapura nad Rzymianami. W samych ruinach można obejrzeć pozostałości pałaców Shapura i pokonanego przez niego cesarza Rzymu Waleriana, który był w nim więziony aż do swojej śmierci.
W drodze do Firuz Abad zatrzymujemy się nad jeziorem Parishan. Położone w górach, jest miejscem gdzie setki tysięcy ptaków z Europy spędza zimę. Niestety spóźniliśmy się około trzech tygodni – już odleciały. Podczas przejażdżki motorówką po jeziorze, obserwujemy tylko pelikany i kilka gatunków kaczek.
Dalsza trasa prowadzi przez zimowe obozowiska Nomadów. Zimą stoi tu tysiące namiotów. Jednak teraz teren jest całkowicie pusty, Nomadowie wyruszyli na północ gdzie spędzą lato. Mamy jednak szczęście w oddali zauważam namiot. Zatrzymujemy samochód i udajemy się w jego kierunku. Okazało się, że jedna rodzina musiała zostać przez parę dni na zimowych leżach ze względu na szkolne egzaminy dzieci. Przyjmują nas bardzo gościnnie częstują tym, co mają najlepsze – białym owczym serem. Jest tak słony, że nie możemy go przełknąć, ale doceniamy intencję. Wypytują nas o Polskę (nie bardzo wiedzą gdzie to jest), my staramy się dowiedzieć jak najwięcej o ich życiu. Robimy wspólne zdjęcia i się żegnamy. Oni już jutro wyruszają na północ.
Ostatnim punktem programu jest miasteczko Firuz Abad z monumentalnym pałacem Ardeshira I, ojca Shapura, oraz zoroastryjską świątynią ognia. Parę kilometrów dalej, na wysokim, klifowym brzegu rzeki znajdują się ruiny sasanidzkiej twierdzy (Maiden’s Palace). Po wspięciu się po prawie pionowej skale do twierdzy można podziwiać wspaniałą panoramę okolicy.
W Shirazie jesteśmy około dwudziestej. Odwozimy naszych współtowarzyszy na dworzec autobusowy, skąd mają autobus do Yazdu. My wykorzystując sytuację wykupujemy zarezerwowany w agencji bilet na jutro do Ahvazu.
Kolację jemy w restauracji położonej przy Karm Khan – głównej ulicy Shirazu. W restauracjach irańskich, niezależnie od tego, co zamawiasz, dostajesz pół cytryny oraz placek typu nan (rodzaj cienkiego naleśnika pieczonego z mąki i z wody). Nie uznają noży. Zamówiony kotlet z kurczaka konsumowałem przy pomocy łyżki i widelca. Jeżeli chodzi o menu, to dominują różne odmiany kebabu podawane z warzywami przyprawionymi na ostro. Jako dodatek serwują ryż doprawiony żółtą przyprawą.
Nasz autobus odjeżdża, o 22 00, zatem mamy cały dzień na zwiedzanie Shirazu. Po śniadaniu idziemy do informacji turystycznej, gdzie dostajemy plan miasta. Następnie wspólną taksówką (shared taxi) jedziemy do grobu największego poety Iranu – Hafeza. Shared taxi polega na tym, że gdy my wsiadaliśmy jechało nią już dwóch Irańczyków, po drodze do mauzoleum wysiedli, ale na miejscu my zapłaciliśmy połowę stawki za kurs (7000 zamiast 15000)
W mauzoleum mnóstwo wycieczek szkolnych. Wzruszające jak kilkuletnie dzieci deklamują wiersze Hafeza przy Jego grobie. Po wyjściu papuga wyciąga dla Ani wróżbę. Odczytuje ją poznana przez nas w mauzoleum Iranka. Okazuje się, że Ania jest bardzo miłą osobą, będącą w podróży. Ponadto jest matką dwóch synów.
Krótki odpoczynek w zacienionym parku. Po drodze do następnego mauzoleum, zauważam meczet, ponieważ chcę skorzystać z toalety wchodzimy do środka. Mam do wyboru dwa wejścia opisane arabskimi znakami. Wybieram jedno z nich – pudło - załatwiam swoją potrzebę w toalecie damskiej. Warto uczyć się obcych języków, nigdy nie wiadomo, kiedy się naprawdę przydadzą.
Następnie zwiedzamy mauzoleum siostrzeńca siódmego Imama szyitów. Całe w lustrach robi niesamowite wrażenie. Wracamy do hotelu, żeby się spakować i chwilę odpocząć od upału. Całe popołudnie spędzamy w Ogrodach Eramu. Znane z cyprysów są wizją muzułmańskiego raju. Wypoczynek w zacienionych alejkach wśród płynących strumyków był najlepszym sposobem spędzenia czasu przed czekającą nas całonocną podróżą.
O ósmej jesteśmy już na dworcu autobusowym. Niesamowity ruch i hałas. Naganiacze poszczególnych kompanii autobusowych bardzo głośno zachęcają do skorzystania z usług ich linii. Jest dwadzieścia stanowisk, z których co chwila odjeżdża autokar. W końcu i nasze Volvo zostaje podstawione na stanowisko numer 12. Odjeżdżamy z półgodzinnym opóźnieniem.
Dystans 660 kilometrów Volvo pokonało w osiem i pół godziny. Następną godzinę zajęło nam „przebicie się” przez zatłoczone miasto tak, że o ósmej byliśmy na terminalu. Z podróży zapamiętałem, położone tuż przed Ahvazem tereny, na których znajdują się irańskie złoża gazu ziemnego. Widok płonących „świeczek” zrobił na mnie duże wrażenie. Taki krajobraz widziałem pierwszy raz w życiu
Na miejscu za 300 000 riali wynajmujemy taksówkę. W planie mamy zwiedzenie Choqa Zanbil – zigguratu z epoki Elamitów 1300 lat przed nasza erą, Haft Tappeh – wykopalisk 3000 letniego miasta plus muzeum oraz Suzy – starożytnej stolicy Achmenidów. Planowana trasa liczy około dwustu kilometrów. Przy pomocy Iranki poznanej w autobusie uzgadniamy z kierowcą wszystkie, jak nam się wówczas wydawało, szczegóły wycieczki. Dokładnie wyjaśniamy, że najpierw chcemy podjechać na chwilę do hotelu „Iran”, który zarezerwowaliśmy w Shirazie, aby się odświeżyć.
Ruszamy, po przejechaniu kilku kilometrów obwodnicą Ahvazu, kierowca podjeżdża do stałego posterunku policji i zanosi im swój tafograf. Jest to obowiązek wszystkich zarejestrowanych przewoźników. Na obrzeżach większych irańskich miast znajdują się stałe posterunki policji, w których kierowcy muszą się meldować. Obowiązek ten nie dotyczy kierowców prywatnych. Następnie wjeżdżamy na autostradę do Suzy. Kierowca nie reaguje na nasze żądania, aby zawrócił, po prostu nie rozumie, co od niego chcemy. W końcu po energicznej interwencji zawracamy na posterunek policji. Policjant, rozumiejący kilka słów po angielsku, tłumaczy mu w czym problem.
Dojazd do hotelu zajmuje godzinę. Płacimy za pokój 310 000 riali. Mamy drobny problem ze zrozumieniem, o jaką sumę chodzi. Irańczycy sumę do zapłaty często podają w tomanach tzn. nieistniejących pieniądzach. Jeden toman wynosi 10 riali. Przeliczenie jest proste, ale nigdy nie wiem czy ten konkretny Irańczyk liczy w rialach czy w tomanach. Ostatecznie około 10-tej opuszczamy Ahvaz.
W Choqa Zanbil zostajemy potraktowani przez pracowników zigguratu jak specjalni goście. Zapraszają nas na herbatę, z dużym zainteresowaniem oglądają zdjęcia naszej rodziny, które przywiozłem z Polski. To samo w Haft Tappeh. Pracownik muzeum, po obejrzeniu naszych legitymacji „Teacher” osobiście oprowadza nas po muzeum, wypytując czy znamy jakiegoś pracownika UNESCO z Japonii. Robię mu zdjęcie z Anią. Zgadzam się, aby podczas robienia fotki objął moją żonę. Następnie pisze mi na kartce swój adres e-mailowy, prosząc o przesłanie tego zdjęcia oraz kilku zdjęć naszej rodziny. W Suzie zwiedzamy pozostałości pałacu Dariusza oraz grobowiec Daniela (tego od lwów). Późnym popołudniem jesteśmy z powrotem w hotelu.
Wieczorem, po krótkim odpoczynku, spacer po centrum miasta. Idziemy długim, krytym dachem, pasażem Chomeiniego. Mnóstwo sklepów, tłum kupujących – prawdziwa Persja. Pokój w hotelu mamy od strony ulicy. Hałas okropny gdyby nie to, że całą poprzednią noc nie spałem o zaśnięciu nie byłoby, co marzyć. Po 22-giej jakiś sprzedawca zaczął głośno zachwalać swój towar, monotonicznie powtarzając kilka słów i to mnie szybko uśpiło.
Upał myślę, że około 40 stopni Celsjusza. Po wyjściu na ulicę żar dosłownie przytłacza. Poprzedniego dnia mieliśmy ogromne szczęście. Było pochmurno i chwilami spadało po kilka kropel deszczu. W związku z tym temperatura była, o co najmniej 10 stopni niższa. Patrząc na kobiety otulone w czarne czadory lub ubrane w chusty, kurtki i długie spodnie robi mi się ich autentycznie żal.
Podcieniami dochodzimy do banku wymienić pieniądze. Prowadzą nas na pierwsze piętro. Urzędnicy, którzy nas obsługują są bardzo mili, wypytują o wrażenia z Iranu i o naszą opinię o ich kraju.
Generalnie zauważyłem, że Irańczycy mają kompleks swojego kraju i bardzo im zależy, aby opinia o nim była wśród cudzoziemców jak najlepsza. Podczas naszego pobytu spotykaliśmy na ulicy ludzi, którzy przekonywali nas, że Irańczycy są uprzejmi i bardzo gościnni a jedynymi „terrorystami” są sprawujący władzę. Co do rządzących to nie mam zdania, chociaż analizując niektóre wypowiedzi prezydenta Iranu trudno im odmówić racji. Natomiast rzeczywiście podczas naszego pobytu spotkaliśmy się we wszystkich odwiedzanych miejscach z wyrazami dużej sympatii i chęci bezinteresownej pomocy ze strony Irańczyków. Często stanowiliśmy obiekt dużego zainteresowania: byliśmy wypytywani skąd jesteśmy, proszono nas o wspólne zdjęcie. Wczoraj w Suzie, Irańczyk zaprosił nas do swojego domu. Szkoda, że nie mieliśmy czasu, aby skorzystać z zaproszenia.
Po wyjściu z banku spędziliśmy trochę czasu nad rzeką gdzie wiał chłodny wietrzyk a następnie wróciliśmy do hotelu. Przed dwunastą jedziemy na lotnisko skąd o 13.15 mamy samolot do Teheranu a stamtąd za dwie godziny do Yazdu.
Zaraz po odprawie wymieniliśmy po trzysta dolarów amerykańskich, dostając za nie po 2 765 000 riali w banknotach 20 i 10 tysięcznych (ledwo je zmieściłem w kieszeniach.
Następnie zajęliśmy się organizowaniem dalszej podróży. Pani z informacji turystycznej osobiście zaprowadziła nas do agencji, znajdującej się na zewnątrz hollu przylotów, gdzie udało się nam kupić bilety na samolot do Shirazu odlatujący o szóstej rano.
Taksówką lotniskową przejechaliśmy na dworzec krajowy, znajdujący się tuż obok. Oczywiście kierowca zdarł z nas czterokrotną stawkę. Wejścia do budynku są osobne dla mężczyzn i osobne dla kobiet (jest tak na wszystkich irańskich lotniskach). Ponieważ do odlotu mieliśmy około trzech godzin chcieliśmy się trochę zdrzemnąć, niestety około czwartej rano muezin zaczął przeraźliwie głośno nawoływać wiernych do modlitwy. Zacząłem, więc obserwować zapełniający się podróżnymi holl. Wkrótce zwróciłem uwagę, że przy jednym z licznych okienek zaczął się gromadzić tłum podróżnych. Byli bardzo podekscytowani. Co chwila któryś z nich podbiegał do okienka i coś załatwiał. Ponieważ okienko było opisane literami arabskimi mogłem się tylko domyśleć, że sprzedawano tam bardzo tanie bilety. Godzinę przed odlotem zdaliśmy bagaż i oczywiście osobnymi przejściami przeszliśmy do poczekalni. Do Shirazu lecieliśmy samolotem Fokker 100.
W Shirazie przywitał nas upał. Bezpośrednio na lotnisku zarezerwowaliśmy hotel „Kowsar” (35$ pokój/noc). Z taksówkarzem, który wiózł nas do hotelu umówiliśmy się, że jutro wynajmiemy jego taksówkę, na całodzienną wycieczkę do Pasargade, Persepolis i do grobów królewskich: Naqsh-e Rostam. Ustaliliśmy cenę na 350 000 riali za przejazd 260 kilometrów i postoje o długości zgodnej z naszymi żądaniami.
Około 10-tej wyruszyliśmy z hotelu na zwiedzanie i wylądowaliśmy w agencji turystycznej „Pars”. Rezerwacja hotelu i biletu autobusowego do Ahvazu zajęła Ani prawie godzinę. W agencji spotkaliśmy dwóch młodych Polaków, z którymi umówiliśmy się wstępnie, że pojutrze możemy wspólnie wynająć samochód na wycieczkę do Bishapuru i Firuz Abad. My byliśmy zdecydowani. Natomiast Oni mieli się jeszcze zastanowić i w przypadku decyzji pozytywnej opłacić jutro wycieczkę w agencji a następnie skontaktować się z nami wieczorem po naszym powrocie z Persepolis.
Po załatwieniu wszystkich rezerwacji, mogliśmy w końcu zacząć zwiedzanie. Pierwsze wrażenie niezbyt przyjemne. Ruch uliczny bardzo duży, pieszy jest traktowany przez kierowców jak cel. Przechodząc ulicę, nawet na światłach, trzeba uskakiwać przed nadjeżdżającymi pojazdami. Jakby tego było mało samo wejście na jezdnię wymaga dużej zręczności: miedzy ulicą a chodnikiem znajdują się kanały szerokie na pół metra i głębokie na 40 centymetrów, którymi płynie „woda”. Kładki pozwalające je przekroczyć są, od strony jezdni, najczęściej zablokowane parkującymi samochodami.
Do wieczora zwiedzamy: cytadelę, meczety, medresę i oczywiście bazar perski pokryty stropem o specjalnej konstrukcji. Zapewnia on chłód latem a ciepło zimą. Na bazarze, w stylowej herbaciarni, jemy nasz pierwszy obiad w Iranie: kebab z cebulą i smażonymi pomidorami. Ja jako dodatek zamawiam ryż. Wszędzie spotykamy się z dużym zainteresowaniem i sympatią mieszkańców Shirazu. Szczególnie było to widoczne w momencie, gdy strażnik nie chciał nas wpuścić do mauzoleum Shah-e Chragh, gdyż przyznałem się, że nie jestem muzułmaninem. Całe gromady Iranek i Irańczyków wstawiały się w naszej sprawie. Niestety bez skutku. Późnym wieczorem, zmęczeni wracamy do hotelu.
Całodzienna wycieczka do Pasargade, grobów Achemenidów w Naqsh-e Rostam i oczywiście Persepolis. Na legitymacje ITIC wstępy mamy darmowe. W Persepolis jesteśmy nawet traktowani jak goście honorowi i proszą nas o wpis w specjalną księgę. W Pasargade spotykamy grupę kilkunastoletnich uczennic, które chcą mieć z nami zdjęcia. Z Anią pozują chętnie całą grupą. Do zdjęcia ze mną ustawiają się odważnie tylko cztery dziewczynki, reszta stoi z boku i się przygląda.
Mnóstwo wrażeń, Persepolis jest naprawdę urzekające. Lonely Planet porównuje je do piramid w Gizie i Watt Ankor w Kambodży. Watt Ankor nie widziałem, ale z piramidami Persepolis według mnie zdecydowanie wygrywa. Po zwiedzeniu Persepolis jesteśmy spragnieni, nigdzie nie ma kawiarni czy sklepu, z pewną obawą pijemy więc wodę ze specjalnych saturatorów. Woda jest zimna i smaczna. Takie saturatory z wodą pitną są ustawione na ulicach czy też w zabytkach w całym Iranie.
Wieczorem w hotelu spotykamy się z Polakami, którzy zdecydowali się jechać i zapłacili za jutrzejszą wycieczkę. Rozłożony na cztery osoby koszt nie jest wysoki. Za dwadzieścia dwa dolary od osoby mamy do dyspozycji samochód z angielskojęzycznym przewodnikiem na trasie o długości 500 kilometrów.
Wyruszamy o siódmej rano. Trasa bardzo urozmaicona, głównie przez góry Zagros. Widoki wspaniałe. Zauważam, że w mijanych po drodze wioskach każdy dom jest ogrodzony wysokim, na co najmniej dwa metry murem. Od kierowcy dowiadujemy się, że jest to związane z religią. Kobiety oporządzając inwentarz nie używają czadorów, ale tak „rozebrane” nie mogą być widziane przez sąsiadów. Takie mury są charakterystyczne dla wsi w całym Iranie.
Odwiedzamy Bishapur, stolicę sasanidzkiego króla Shapura. W okolicy ruin miasta znajdują się reliefy skalne, sławiące zwycięstwa Shapura nad Rzymianami. W samych ruinach można obejrzeć pozostałości pałaców Shapura i pokonanego przez niego cesarza Rzymu Waleriana, który był w nim więziony aż do swojej śmierci.
W drodze do Firuz Abad zatrzymujemy się nad jeziorem Parishan. Położone w górach, jest miejscem gdzie setki tysięcy ptaków z Europy spędza zimę. Niestety spóźniliśmy się około trzech tygodni – już odleciały. Podczas przejażdżki motorówką po jeziorze, obserwujemy tylko pelikany i kilka gatunków kaczek.
Dalsza trasa prowadzi przez zimowe obozowiska Nomadów. Zimą stoi tu tysiące namiotów. Jednak teraz teren jest całkowicie pusty, Nomadowie wyruszyli na północ gdzie spędzą lato. Mamy jednak szczęście w oddali zauważam namiot. Zatrzymujemy samochód i udajemy się w jego kierunku. Okazało się, że jedna rodzina musiała zostać przez parę dni na zimowych leżach ze względu na szkolne egzaminy dzieci. Przyjmują nas bardzo gościnnie częstują tym, co mają najlepsze – białym owczym serem. Jest tak słony, że nie możemy go przełknąć, ale doceniamy intencję. Wypytują nas o Polskę (nie bardzo wiedzą gdzie to jest), my staramy się dowiedzieć jak najwięcej o ich życiu. Robimy wspólne zdjęcia i się żegnamy. Oni już jutro wyruszają na północ.
Ostatnim punktem programu jest miasteczko Firuz Abad z monumentalnym pałacem Ardeshira I, ojca Shapura, oraz zoroastryjską świątynią ognia. Parę kilometrów dalej, na wysokim, klifowym brzegu rzeki znajdują się ruiny sasanidzkiej twierdzy (Maiden’s Palace). Po wspięciu się po prawie pionowej skale do twierdzy można podziwiać wspaniałą panoramę okolicy.
W Shirazie jesteśmy około dwudziestej. Odwozimy naszych współtowarzyszy na dworzec autobusowy, skąd mają autobus do Yazdu. My wykorzystując sytuację wykupujemy zarezerwowany w agencji bilet na jutro do Ahvazu.
Kolację jemy w restauracji położonej przy Karm Khan – głównej ulicy Shirazu. W restauracjach irańskich, niezależnie od tego, co zamawiasz, dostajesz pół cytryny oraz placek typu nan (rodzaj cienkiego naleśnika pieczonego z mąki i z wody). Nie uznają noży. Zamówiony kotlet z kurczaka konsumowałem przy pomocy łyżki i widelca. Jeżeli chodzi o menu, to dominują różne odmiany kebabu podawane z warzywami przyprawionymi na ostro. Jako dodatek serwują ryż doprawiony żółtą przyprawą.
Nasz autobus odjeżdża, o 22 00, zatem mamy cały dzień na zwiedzanie Shirazu. Po śniadaniu idziemy do informacji turystycznej, gdzie dostajemy plan miasta. Następnie wspólną taksówką (shared taxi) jedziemy do grobu największego poety Iranu – Hafeza. Shared taxi polega na tym, że gdy my wsiadaliśmy jechało nią już dwóch Irańczyków, po drodze do mauzoleum wysiedli, ale na miejscu my zapłaciliśmy połowę stawki za kurs (7000 zamiast 15000)
W mauzoleum mnóstwo wycieczek szkolnych. Wzruszające jak kilkuletnie dzieci deklamują wiersze Hafeza przy Jego grobie. Po wyjściu papuga wyciąga dla Ani wróżbę. Odczytuje ją poznana przez nas w mauzoleum Iranka. Okazuje się, że Ania jest bardzo miłą osobą, będącą w podróży. Ponadto jest matką dwóch synów.
Krótki odpoczynek w zacienionym parku. Po drodze do następnego mauzoleum, zauważam meczet, ponieważ chcę skorzystać z toalety wchodzimy do środka. Mam do wyboru dwa wejścia opisane arabskimi znakami. Wybieram jedno z nich – pudło - załatwiam swoją potrzebę w toalecie damskiej. Warto uczyć się obcych języków, nigdy nie wiadomo, kiedy się naprawdę przydadzą.
Następnie zwiedzamy mauzoleum siostrzeńca siódmego Imama szyitów. Całe w lustrach robi niesamowite wrażenie. Wracamy do hotelu, żeby się spakować i chwilę odpocząć od upału. Całe popołudnie spędzamy w Ogrodach Eramu. Znane z cyprysów są wizją muzułmańskiego raju. Wypoczynek w zacienionych alejkach wśród płynących strumyków był najlepszym sposobem spędzenia czasu przed czekającą nas całonocną podróżą.
O ósmej jesteśmy już na dworcu autobusowym. Niesamowity ruch i hałas. Naganiacze poszczególnych kompanii autobusowych bardzo głośno zachęcają do skorzystania z usług ich linii. Jest dwadzieścia stanowisk, z których co chwila odjeżdża autokar. W końcu i nasze Volvo zostaje podstawione na stanowisko numer 12. Odjeżdżamy z półgodzinnym opóźnieniem.
Dystans 660 kilometrów Volvo pokonało w osiem i pół godziny. Następną godzinę zajęło nam „przebicie się” przez zatłoczone miasto tak, że o ósmej byliśmy na terminalu. Z podróży zapamiętałem, położone tuż przed Ahvazem tereny, na których znajdują się irańskie złoża gazu ziemnego. Widok płonących „świeczek” zrobił na mnie duże wrażenie. Taki krajobraz widziałem pierwszy raz w życiu
Na miejscu za 300 000 riali wynajmujemy taksówkę. W planie mamy zwiedzenie Choqa Zanbil – zigguratu z epoki Elamitów 1300 lat przed nasza erą, Haft Tappeh – wykopalisk 3000 letniego miasta plus muzeum oraz Suzy – starożytnej stolicy Achmenidów. Planowana trasa liczy około dwustu kilometrów. Przy pomocy Iranki poznanej w autobusie uzgadniamy z kierowcą wszystkie, jak nam się wówczas wydawało, szczegóły wycieczki. Dokładnie wyjaśniamy, że najpierw chcemy podjechać na chwilę do hotelu „Iran”, który zarezerwowaliśmy w Shirazie, aby się odświeżyć.
Ruszamy, po przejechaniu kilku kilometrów obwodnicą Ahvazu, kierowca podjeżdża do stałego posterunku policji i zanosi im swój tafograf. Jest to obowiązek wszystkich zarejestrowanych przewoźników. Na obrzeżach większych irańskich miast znajdują się stałe posterunki policji, w których kierowcy muszą się meldować. Obowiązek ten nie dotyczy kierowców prywatnych. Następnie wjeżdżamy na autostradę do Suzy. Kierowca nie reaguje na nasze żądania, aby zawrócił, po prostu nie rozumie, co od niego chcemy. W końcu po energicznej interwencji zawracamy na posterunek policji. Policjant, rozumiejący kilka słów po angielsku, tłumaczy mu w czym problem.
Dojazd do hotelu zajmuje godzinę. Płacimy za pokój 310 000 riali. Mamy drobny problem ze zrozumieniem, o jaką sumę chodzi. Irańczycy sumę do zapłaty często podają w tomanach tzn. nieistniejących pieniądzach. Jeden toman wynosi 10 riali. Przeliczenie jest proste, ale nigdy nie wiem czy ten konkretny Irańczyk liczy w rialach czy w tomanach. Ostatecznie około 10-tej opuszczamy Ahvaz.
W Choqa Zanbil zostajemy potraktowani przez pracowników zigguratu jak specjalni goście. Zapraszają nas na herbatę, z dużym zainteresowaniem oglądają zdjęcia naszej rodziny, które przywiozłem z Polski. To samo w Haft Tappeh. Pracownik muzeum, po obejrzeniu naszych legitymacji „Teacher” osobiście oprowadza nas po muzeum, wypytując czy znamy jakiegoś pracownika UNESCO z Japonii. Robię mu zdjęcie z Anią. Zgadzam się, aby podczas robienia fotki objął moją żonę. Następnie pisze mi na kartce swój adres e-mailowy, prosząc o przesłanie tego zdjęcia oraz kilku zdjęć naszej rodziny. W Suzie zwiedzamy pozostałości pałacu Dariusza oraz grobowiec Daniela (tego od lwów). Późnym popołudniem jesteśmy z powrotem w hotelu.
Wieczorem, po krótkim odpoczynku, spacer po centrum miasta. Idziemy długim, krytym dachem, pasażem Chomeiniego. Mnóstwo sklepów, tłum kupujących – prawdziwa Persja. Pokój w hotelu mamy od strony ulicy. Hałas okropny gdyby nie to, że całą poprzednią noc nie spałem o zaśnięciu nie byłoby, co marzyć. Po 22-giej jakiś sprzedawca zaczął głośno zachwalać swój towar, monotonicznie powtarzając kilka słów i to mnie szybko uśpiło.
Upał myślę, że około 40 stopni Celsjusza. Po wyjściu na ulicę żar dosłownie przytłacza. Poprzedniego dnia mieliśmy ogromne szczęście. Było pochmurno i chwilami spadało po kilka kropel deszczu. W związku z tym temperatura była, o co najmniej 10 stopni niższa. Patrząc na kobiety otulone w czarne czadory lub ubrane w chusty, kurtki i długie spodnie robi mi się ich autentycznie żal.
Podcieniami dochodzimy do banku wymienić pieniądze. Prowadzą nas na pierwsze piętro. Urzędnicy, którzy nas obsługują są bardzo mili, wypytują o wrażenia z Iranu i o naszą opinię o ich kraju.
Generalnie zauważyłem, że Irańczycy mają kompleks swojego kraju i bardzo im zależy, aby opinia o nim była wśród cudzoziemców jak najlepsza. Podczas naszego pobytu spotykaliśmy na ulicy ludzi, którzy przekonywali nas, że Irańczycy są uprzejmi i bardzo gościnni a jedynymi „terrorystami” są sprawujący władzę. Co do rządzących to nie mam zdania, chociaż analizując niektóre wypowiedzi prezydenta Iranu trudno im odmówić racji. Natomiast rzeczywiście podczas naszego pobytu spotkaliśmy się we wszystkich odwiedzanych miejscach z wyrazami dużej sympatii i chęci bezinteresownej pomocy ze strony Irańczyków. Często stanowiliśmy obiekt dużego zainteresowania: byliśmy wypytywani skąd jesteśmy, proszono nas o wspólne zdjęcie. Wczoraj w Suzie, Irańczyk zaprosił nas do swojego domu. Szkoda, że nie mieliśmy czasu, aby skorzystać z zaproszenia.
Po wyjściu z banku spędziliśmy trochę czasu nad rzeką gdzie wiał chłodny wietrzyk a następnie wróciliśmy do hotelu. Przed dwunastą jedziemy na lotnisko skąd o 13.15 mamy samolot do Teheranu a stamtąd za dwie godziny do Yazdu.
Dodane komentarze
iden 2008-07-11 17:30:04
fajne smaczki obyczajowe :) to chyba dla nas, Europejczyków najbardziej egzotyczne.Przydatne adresy
Brak adres w do wy wietlenia.
Inne materia y
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.