Artyku y i relacje z podr y Globtroter w
LODOWE EL DORADO - Spitsbergen > NORWEGIA
gagus relacje z podróży
Kraina, w której latem słońce nie zachodzi, a zimą nie wstaje. Spoglądając na Spitsbergen z czysto obiektywnej strony, bez emocji, można powiedzieć tylko jedno. To miejsce, w którym dominują odcienie szarości- groźne, nieprzyjazne, brzydkie. Mimo to, gdy tylko postawiłam pierwsze kroki na tej ziemi, zakochałam się w tym miejscu do szaleństwa
Spitsbergen 78°13’N & 15°35’E jest to największa wyspa Norwegii, położona w archipelagu Svalbard, na Morzu Arktycznym. Odległość do bieguna północnego wynosi z stamtąd, zaledwie, ok. 1000 km. Jest to więc mniej więcej tyle co odległość z Zakopanego do Szczecina.
Kraina, w której latem słońce nie zachodzi, a zimą nie wstaje. Spoglądając na Spitsbergen z czysto obiektywnej strony, bez emocji, można powiedzieć tylko jedno. To miejsce, w którym dominują odcienie szarości- groźne, nieprzyjazne, brzydkie. Mimo to, gdy tylko postawiłam pierwsze kroki na tej ziemi, zakochałam się w tym miejscu do szaleństwa. Ta brzydota ma w sobie niesamowite piękno i siłę. Stojąc w Portugalii na przylądku świętego Wincenta, obserwując ogromne fale rozbijające się o skały czułam jaka jestem maleńka w tym świecie, jaką siłę ma ocean. Na Spitsbergenie, wśród gór, na terenie dzikim i nie przyjaznym człowiekowi, w miejscu, w którym wokół widać tylko skały i jęzory lodowca zbliżające się do miejscowości. Poczułam niewiarygodna siłę i potęgę, zdałam sobie sprawę z tego, że człowiek może wiele.
Przylecieliśmy do Longyearbyen, stolicy Spitsbergenu, o godzinie trzeciej nad ranem w pierwszych dniach sierpnia. Było jasno, a słońce świeciło tak, że można było odnieść wrażenie, że temperatura jest wyższa niż zaledwie 3°C. Pierwszą rzeczą jaką postanowiliśmy zrobić było wypożyczenie auta. Do rozpoczęcia doby hotelowej zostało nam jeszcze 8 godz.. Poza tym któż by chciał marnować dzień w środku nocy. Wypożyczenie samochodu to pierwsza rzecz jak zaskakuje. Na lotnisku praktycznie nikogo nie ma. Przypadkowo spotkani ornitolodzy podają nam numer do właściciela wypożyczalni. Przyjeżdża pan, daje kluczyki, pyta kiedy oddamy auto i inkasuje należność. To tyle, brak dokumentów, nie pytają nawet o prawo jazdy. Po kilku dniach przekonujemy się, że tak tu jest. Zaufanie 100%. Zaczynasz się zastanawiać czy marzenia ludzkości o idealnym państwie nie realizują się właśnie tu. Może to jednak nie utopia. Wszyscy mili. Pomocni, pełni zaufania. Przestępczości brak. Istnieje instytucja Gubernatora jednak policji czy straży nie ma. Jest za to wiecznie otwarty kościół ewangelicki. W nim możesz poczęstować się herbatą, a należność za nią wrzucić do puszki. Wracając jednak do naszej pierwszej wyprawy. Nowo wypożyczonym autem. Wyruszamy z lotniska. Po jednej stronie morze i ogrom rybackich oraz badawczych statków, plus kilka pięknych prywatnych jachtów. Po drugiej stronie, nic poza górami, wyglądającymi potężnie, groźnie i staro – tak że masz wrażenie, że niewiele trzeba aby się skruszyły. Na horyzoncie można dostrzec jęzory lodowca, które tylko czekają aby przykryć góry białą pierzyną.
Miejscowość z daleka prezentuje się dość ciekawie. Wygląda jak osada, przypadkowo rzucona między góry. Kolorowe domki zdobią poroża reniferów i praktycznie przy każdym stoi zamiast samochodu zaparkowany skuter śnieżny. Miejscowość ze wszystkich stron okalają rury, które uroku z pewnością nie dodają. Nic nie jest w ziemi, wszystko ponad nią. Estetyka jednak nie może rywalizować z praktycznością i koniecznością. Warunki atmosferyczne i praktycznie wieczna zmarzlina to konieczność zachowania wszystkiego nad powierzchnią.
Drogi nie przebiegł nam ani raz pies czy kot, za to kilkakrotnie zastawił nam ja renifer. Spokojnie pasący się w miejscowości, choć jedzenia miał jak na lekarstwo. Roślinności bowiem brak. Najczęściej można spotkać kwiaty zwane polar poppy. Niezwykłe białe kwiaty przypominające z daleka nasze dmuchawce, a z bliska wydają się być kawałkiem wełny przyczepionej do zielonego patyka.
Przy miejscowości znajduje się cmentarz. Przechadzając się po nim można uświadomić sobie jak wyjątkowo ciężkie warunki, szczególnie w przeszłości, musiały tam panować. Większość krzyży pochodzi sprzed 60 lat, większość pochowanych mężczyzn ledwie dożyło 30 urodzin.
W przeszłości na Spitsbergenie jedynym źródłem utrzymania było wydobycie węgla. W górach jest ogromna ilość kopalni, większość zniszczona wybuchami metanu. Obecnie w Longyearbyen działają tylko dwie kopalnie. Opowieści mieszkańców o pracy w tych kopalniach przerażają, a niektóre bawią.
W kopalniach pracowali wyłącznie mężczyźni. W pracy więc, jedyną, rozrywką było opowiadanie sobie zbereźnych historyjek oraz nazywanie górniczego sprzętu różnymi częściami ciała kobiet. Po pracy, zaś główna rozrywką stawało się, oglądanie gazetek i filmów pornograficznych, które były tam na wagę złota.
Obecnie dwie kopanie w Longyearbyen są udostępnione zwiedzającym, oczywiście z przewodnikiem. Drogo jednak warto. Jest bowiem, okazja do przebrania się w strój górnika i czołgając się na brzuchu zwiedzać korytarze kopalni opuszczonej ok.10 lat temu. Od tego czasu nic nie zostało tam zmienione. Nikt niczego tam nie ruszył.
Inne nieczynne kopalnie postanowiliśmy odwiedzić sami. Nie są one przygotowane dla turystów, nie ma jednak też zakazu co do podchodzenia do nich. Oczywiście wszystko na własne ryzyko. Do korytarz i tak wejście jest nie możliwe, gdyż po wybuch zostały one zasypane. Wspinając się do jednej z nich, czuć że skały są tam o wiele kruchsze. Wszystko wygląda jakby zostawione kilka dni temu, jakby od tego czasu nikt tam nie był. Na zboczach, czasem w dużej odległości od kopalni, porozrzucane były wagoniki do przewożenia węgla, powyginane szyny. Na zboczu góry mieszający się ze skałami węgiel. W jednym miejscu na węglu znaleźliśmy rosnący kwiat – jedyny kolor w okolicy. Pozostał tam też szkielet budynku prawdopodobnie kierownictwa, a w nim na ścianie wisiał przypalony już plakat nagiej kobiety.
Spitsbergen jest wyjątkowy pod wieloma względami, jednym z nich jest obowiązek posiadania broni na tym terenie. Spowodowane jest to ogromną ilością niedźwiedzi polarnych zamieszkujący tamtejsze regiony. Niedźwiedzie polarne to jedyne zwierzęta atakujące bez przyczyny i ostrzeżenia. Występują one jednak tylko tam gdzie zalega śnieg. Dopóki więc nie spaceruje się samotnie po lodowcu czy śniegu można czuć się bezpiecznie.
Broń można wypożyczyć bez konieczności posiadania zezwolenia na nią. My nie wypożyczaliśmy i właśnie ze względów bezpieczeństwa, gdyż żadne z nas nie umiało posługiwać się strzelbą. W związku z tym nie mogliśmy robić sobie wycieczek daleko w głąb lądu, wyspy. Nie oznacza to jednak, że w ogóle nie podeszliśmy do śniegu. Owszem byliśmy na górach na których kończył bądź zaczynał się śnieg. To wystarczyło aby poczuć niesamowity klimat. Noc, a jasno, sierpień a my w śniegu. Plus irracjonalnych strach przed niedźwiedziami. Pomimo braku zagrożenia. Wystarczyło jednak wcześniej poczytać o misiach polarnych i do tego dochodzi świadomość, że bez broni w tych górach ciężko się żyje i ogromne pokłady strachu wydobywają się samoistnie.
Istnieje oczywiście możliwość wybrania się w głąb lądu z przewodnikiem, traperem. Przeszkodą może być cena. Dla nas była.
Spitsbergen to jednak nie tylko Longyearbyen. Jest tam jeszcze kilka innych miejscowości między innymi Barentsburg – miasto rosyjskie. Przede wszystkim jest tam zlokalizowanych wiele stacji badawczych, w tym pięć polskich, dwie największe to Polska Stacja Polarna Hornsund, oraz Stacja Polarna Uniwersytetu Mikołaja Kopernika). Niestety zwykły turysta tam nie dotrze. Można za to odwiedzić opuszczone w1998 roku rosyjskie miasteczko – Pyramiden. Nazwa pochodzi od góry w kształcie piramidy przyległej do miasta. Miejscowość ciekawa, jednak nie aż tak bardzo dla większości polaków. Przypomina bowiem tradycyjne osiedle wybudowane nam w czasach PRL. Taka krakowska Nowa Huta przeniesiona w koło podbiegunowe. Najciekawsze jednak w tej wycieczce są dwie rzeczy. Podróż statkiem i Vladimir. Po kolei. Z Longyearbyen do Pyramiden mieliśmy się dostać statkiem. Jeszcze zanim wyruszyliśmy, zaczęło robić się ciekawie. Kapitan prezentował wysublimowaną kamizelkę ratunkową. Problem w tym, że doświadczonemu wilkowi morskiemu zajęło założenie, tej kamizelki (a raczej kombinezonu), ok. 6 min.. Temperatura wody w tym regionie w lecie wynosi ok.-1,5°C. W takiej temperaturze człowiek może nie doczekać pomocy.
Po wypłynięciu w morze, widoki zabierają dech w piersiach. Zielono, błękitny odcień wody i niemal podobny kolor lodowców schodzących do morza. Kry lodowe obijające się o burdę statku dodają niesamowitego uroku. Na jednej krze lodu można było zobaczyć wygrzewające się w słoneczku foki. Na statku zostaliśmy poczęstowani Whisky przez kapitana. Za lód do drinków służyła część wyłowionej kry, którą marynarz rozbijał młotkiem. Po zacumowaniu w Pyramiden zostaliśmy przywitani przez przewodnika o imieniu Vladimir, z pochodzenia Rosjanin. Tak jak wspomniałam miejscowość ta ma typowy socrealistyczny charakter i zabudowę. Nasz przewodnik jednak, do tej opustoszałej miejscowości (obecnie zamieszkiwanej tylko przez niego i 3 innych Rosjan), był w stanie tchnąć życie. Z nostalgią w głosie opowiadał o pięknych dla tej miejscowości dniach, o dobroci i hojności byłego Związku Radzieckiego, o ludziach jacy zamieszkiwali to osiedle. Władze byłego ZSRR były na tyle hojne, że mieszkańców Pyramiden obdarowały lodówkami, w uznaniu ich ciężkiej pracy w bardzo ciężkich warunkach.
Wyjazd na Spitsbergen jest drogi, można tam dostać się tylko w lecie (oczywiście mam na myśli zwyczajnych turystów). Warto jednak zobaczyć słońce, które jedynie wędruje po horyzoncie ale nigdy nie zachodzi. Zobaczyć tą piękną brzydotę, ten inny świat i pobyć z ludźmi szczęśliwymi, miłymi, którym można ufać i oni ufają. Taki to kraj, o którym marze aby móc tam spędzić cały rok.
Kraina, w której latem słońce nie zachodzi, a zimą nie wstaje. Spoglądając na Spitsbergen z czysto obiektywnej strony, bez emocji, można powiedzieć tylko jedno. To miejsce, w którym dominują odcienie szarości- groźne, nieprzyjazne, brzydkie. Mimo to, gdy tylko postawiłam pierwsze kroki na tej ziemi, zakochałam się w tym miejscu do szaleństwa. Ta brzydota ma w sobie niesamowite piękno i siłę. Stojąc w Portugalii na przylądku świętego Wincenta, obserwując ogromne fale rozbijające się o skały czułam jaka jestem maleńka w tym świecie, jaką siłę ma ocean. Na Spitsbergenie, wśród gór, na terenie dzikim i nie przyjaznym człowiekowi, w miejscu, w którym wokół widać tylko skały i jęzory lodowca zbliżające się do miejscowości. Poczułam niewiarygodna siłę i potęgę, zdałam sobie sprawę z tego, że człowiek może wiele.
Przylecieliśmy do Longyearbyen, stolicy Spitsbergenu, o godzinie trzeciej nad ranem w pierwszych dniach sierpnia. Było jasno, a słońce świeciło tak, że można było odnieść wrażenie, że temperatura jest wyższa niż zaledwie 3°C. Pierwszą rzeczą jaką postanowiliśmy zrobić było wypożyczenie auta. Do rozpoczęcia doby hotelowej zostało nam jeszcze 8 godz.. Poza tym któż by chciał marnować dzień w środku nocy. Wypożyczenie samochodu to pierwsza rzecz jak zaskakuje. Na lotnisku praktycznie nikogo nie ma. Przypadkowo spotkani ornitolodzy podają nam numer do właściciela wypożyczalni. Przyjeżdża pan, daje kluczyki, pyta kiedy oddamy auto i inkasuje należność. To tyle, brak dokumentów, nie pytają nawet o prawo jazdy. Po kilku dniach przekonujemy się, że tak tu jest. Zaufanie 100%. Zaczynasz się zastanawiać czy marzenia ludzkości o idealnym państwie nie realizują się właśnie tu. Może to jednak nie utopia. Wszyscy mili. Pomocni, pełni zaufania. Przestępczości brak. Istnieje instytucja Gubernatora jednak policji czy straży nie ma. Jest za to wiecznie otwarty kościół ewangelicki. W nim możesz poczęstować się herbatą, a należność za nią wrzucić do puszki. Wracając jednak do naszej pierwszej wyprawy. Nowo wypożyczonym autem. Wyruszamy z lotniska. Po jednej stronie morze i ogrom rybackich oraz badawczych statków, plus kilka pięknych prywatnych jachtów. Po drugiej stronie, nic poza górami, wyglądającymi potężnie, groźnie i staro – tak że masz wrażenie, że niewiele trzeba aby się skruszyły. Na horyzoncie można dostrzec jęzory lodowca, które tylko czekają aby przykryć góry białą pierzyną.
Miejscowość z daleka prezentuje się dość ciekawie. Wygląda jak osada, przypadkowo rzucona między góry. Kolorowe domki zdobią poroża reniferów i praktycznie przy każdym stoi zamiast samochodu zaparkowany skuter śnieżny. Miejscowość ze wszystkich stron okalają rury, które uroku z pewnością nie dodają. Nic nie jest w ziemi, wszystko ponad nią. Estetyka jednak nie może rywalizować z praktycznością i koniecznością. Warunki atmosferyczne i praktycznie wieczna zmarzlina to konieczność zachowania wszystkiego nad powierzchnią.
Drogi nie przebiegł nam ani raz pies czy kot, za to kilkakrotnie zastawił nam ja renifer. Spokojnie pasący się w miejscowości, choć jedzenia miał jak na lekarstwo. Roślinności bowiem brak. Najczęściej można spotkać kwiaty zwane polar poppy. Niezwykłe białe kwiaty przypominające z daleka nasze dmuchawce, a z bliska wydają się być kawałkiem wełny przyczepionej do zielonego patyka.
Przy miejscowości znajduje się cmentarz. Przechadzając się po nim można uświadomić sobie jak wyjątkowo ciężkie warunki, szczególnie w przeszłości, musiały tam panować. Większość krzyży pochodzi sprzed 60 lat, większość pochowanych mężczyzn ledwie dożyło 30 urodzin.
W przeszłości na Spitsbergenie jedynym źródłem utrzymania było wydobycie węgla. W górach jest ogromna ilość kopalni, większość zniszczona wybuchami metanu. Obecnie w Longyearbyen działają tylko dwie kopalnie. Opowieści mieszkańców o pracy w tych kopalniach przerażają, a niektóre bawią.
W kopalniach pracowali wyłącznie mężczyźni. W pracy więc, jedyną, rozrywką było opowiadanie sobie zbereźnych historyjek oraz nazywanie górniczego sprzętu różnymi częściami ciała kobiet. Po pracy, zaś główna rozrywką stawało się, oglądanie gazetek i filmów pornograficznych, które były tam na wagę złota.
Obecnie dwie kopanie w Longyearbyen są udostępnione zwiedzającym, oczywiście z przewodnikiem. Drogo jednak warto. Jest bowiem, okazja do przebrania się w strój górnika i czołgając się na brzuchu zwiedzać korytarze kopalni opuszczonej ok.10 lat temu. Od tego czasu nic nie zostało tam zmienione. Nikt niczego tam nie ruszył.
Inne nieczynne kopalnie postanowiliśmy odwiedzić sami. Nie są one przygotowane dla turystów, nie ma jednak też zakazu co do podchodzenia do nich. Oczywiście wszystko na własne ryzyko. Do korytarz i tak wejście jest nie możliwe, gdyż po wybuch zostały one zasypane. Wspinając się do jednej z nich, czuć że skały są tam o wiele kruchsze. Wszystko wygląda jakby zostawione kilka dni temu, jakby od tego czasu nikt tam nie był. Na zboczach, czasem w dużej odległości od kopalni, porozrzucane były wagoniki do przewożenia węgla, powyginane szyny. Na zboczu góry mieszający się ze skałami węgiel. W jednym miejscu na węglu znaleźliśmy rosnący kwiat – jedyny kolor w okolicy. Pozostał tam też szkielet budynku prawdopodobnie kierownictwa, a w nim na ścianie wisiał przypalony już plakat nagiej kobiety.
Spitsbergen jest wyjątkowy pod wieloma względami, jednym z nich jest obowiązek posiadania broni na tym terenie. Spowodowane jest to ogromną ilością niedźwiedzi polarnych zamieszkujący tamtejsze regiony. Niedźwiedzie polarne to jedyne zwierzęta atakujące bez przyczyny i ostrzeżenia. Występują one jednak tylko tam gdzie zalega śnieg. Dopóki więc nie spaceruje się samotnie po lodowcu czy śniegu można czuć się bezpiecznie.
Broń można wypożyczyć bez konieczności posiadania zezwolenia na nią. My nie wypożyczaliśmy i właśnie ze względów bezpieczeństwa, gdyż żadne z nas nie umiało posługiwać się strzelbą. W związku z tym nie mogliśmy robić sobie wycieczek daleko w głąb lądu, wyspy. Nie oznacza to jednak, że w ogóle nie podeszliśmy do śniegu. Owszem byliśmy na górach na których kończył bądź zaczynał się śnieg. To wystarczyło aby poczuć niesamowity klimat. Noc, a jasno, sierpień a my w śniegu. Plus irracjonalnych strach przed niedźwiedziami. Pomimo braku zagrożenia. Wystarczyło jednak wcześniej poczytać o misiach polarnych i do tego dochodzi świadomość, że bez broni w tych górach ciężko się żyje i ogromne pokłady strachu wydobywają się samoistnie.
Istnieje oczywiście możliwość wybrania się w głąb lądu z przewodnikiem, traperem. Przeszkodą może być cena. Dla nas była.
Spitsbergen to jednak nie tylko Longyearbyen. Jest tam jeszcze kilka innych miejscowości między innymi Barentsburg – miasto rosyjskie. Przede wszystkim jest tam zlokalizowanych wiele stacji badawczych, w tym pięć polskich, dwie największe to Polska Stacja Polarna Hornsund, oraz Stacja Polarna Uniwersytetu Mikołaja Kopernika). Niestety zwykły turysta tam nie dotrze. Można za to odwiedzić opuszczone w1998 roku rosyjskie miasteczko – Pyramiden. Nazwa pochodzi od góry w kształcie piramidy przyległej do miasta. Miejscowość ciekawa, jednak nie aż tak bardzo dla większości polaków. Przypomina bowiem tradycyjne osiedle wybudowane nam w czasach PRL. Taka krakowska Nowa Huta przeniesiona w koło podbiegunowe. Najciekawsze jednak w tej wycieczce są dwie rzeczy. Podróż statkiem i Vladimir. Po kolei. Z Longyearbyen do Pyramiden mieliśmy się dostać statkiem. Jeszcze zanim wyruszyliśmy, zaczęło robić się ciekawie. Kapitan prezentował wysublimowaną kamizelkę ratunkową. Problem w tym, że doświadczonemu wilkowi morskiemu zajęło założenie, tej kamizelki (a raczej kombinezonu), ok. 6 min.. Temperatura wody w tym regionie w lecie wynosi ok.-1,5°C. W takiej temperaturze człowiek może nie doczekać pomocy.
Po wypłynięciu w morze, widoki zabierają dech w piersiach. Zielono, błękitny odcień wody i niemal podobny kolor lodowców schodzących do morza. Kry lodowe obijające się o burdę statku dodają niesamowitego uroku. Na jednej krze lodu można było zobaczyć wygrzewające się w słoneczku foki. Na statku zostaliśmy poczęstowani Whisky przez kapitana. Za lód do drinków służyła część wyłowionej kry, którą marynarz rozbijał młotkiem. Po zacumowaniu w Pyramiden zostaliśmy przywitani przez przewodnika o imieniu Vladimir, z pochodzenia Rosjanin. Tak jak wspomniałam miejscowość ta ma typowy socrealistyczny charakter i zabudowę. Nasz przewodnik jednak, do tej opustoszałej miejscowości (obecnie zamieszkiwanej tylko przez niego i 3 innych Rosjan), był w stanie tchnąć życie. Z nostalgią w głosie opowiadał o pięknych dla tej miejscowości dniach, o dobroci i hojności byłego Związku Radzieckiego, o ludziach jacy zamieszkiwali to osiedle. Władze byłego ZSRR były na tyle hojne, że mieszkańców Pyramiden obdarowały lodówkami, w uznaniu ich ciężkiej pracy w bardzo ciężkich warunkach.
Wyjazd na Spitsbergen jest drogi, można tam dostać się tylko w lecie (oczywiście mam na myśli zwyczajnych turystów). Warto jednak zobaczyć słońce, które jedynie wędruje po horyzoncie ale nigdy nie zachodzi. Zobaczyć tą piękną brzydotę, ten inny świat i pobyć z ludźmi szczęśliwymi, miłymi, którym można ufać i oni ufają. Taki to kraj, o którym marze aby móc tam spędzić cały rok.
Warto tam jechać - zobaczyć słońce, które jedynie wędruje po horyzoncie ale nigdy nie zachodzi. Zobaczyć tą piękną brzydotę, ten inny świat i pobyć z ludźmi szczęśliwymi, miłymi, którym można ufać i oni ufają. Taki to kraj, o którym marze aby móc tam spędzić cały rok.
Dodane komentarze
brak komentarzy
Przydatne adresy
Brak adres w do wy wietlenia.
Inne materia y
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.