Artyku y i relacje z podr y Globtroter w
Izrael i Autonomia Palestyńska 2009/2010 > IZRAEL


Tak sobie planowaliśmy niezobowiązująco żeby wyskoczyć gdzieś jeszcze w starym roku i nie spędzać świąt przed telewizorem, z pilotem w ręku, przed suto zastawionymi stołami. Natrafiła się fajna okazja tzn. na obserwowanej przez nas ciągle stronie LTUR'a pojawił się niedrogi przelot na Bliski Wschód. Konkretnie do Izraela za 149 euro, w drugi dzień świąt. Ponieważ wylot był z Berlina wyjechaliśmy dzień wcześniej i zostawiliśmy woza nieopodal lotniska na parkingu. Już po czterech godzinach lotu w bardzo przyzwoicie obsługiwanym locie czarterowym (tym razem z TUI FLY), wylądowaliśmy na lotnisku Ber Gurion w Tel Avivie.
Do Izraela już kiedyś chcieliśmy jechać - dziesięć lat temu będąc w podróży do Syrii. Nie dojechaliśmy wtedy z powodu braku czasu oraz późniejszych ewentualnych problemów z pieczątkami Izraelskimi uniemożliwiającymi dalsze podróżowanie po krajach Bliskiego Wschodu. Ale został nam przewodnik sprzed dziesięciu lat, który bardzo teraz się przydał.
Dlatego że ceny w Izraelu są bardzo wysokie, nieraz wyższe niż w Europie Zachodniej, skorzystaliśmy z gościnności ludzi z CS i jeszcze na dzień przed wylotem powysyłaliśmy zapytania do potencjalnych hostów. Już z lotniska, zaraz po zakończeniu szabatu, podjechaliśmy koleją pod miasteczko uniwersyteckie w stolicy do naszego pierwszego hosta Ehuda, u którego mogliśmy trochę odpocząć po całonocnej jeździe autem do Berlina.
Z Tel Avivu pojechaliśmy do Jerozolimy, najważniejszego i najciekawszego miejsca w Izraelu. Zatrzymaliśmy się na kilka nocy u „pozytywnie zakręconego” Lusiana. Przez następne dni zwiedzaliśmy głównie stare miasto, codziennie spędzając w nim czas od świtu do zmierzchu i codziennie mając niedosyt i przekonanie, że trzeba by tu zostać na całe tygodnie żeby móc wtopić sie w to niesamowite miejsce i poczuć jego unikalny klimat. Po obejrzeniu najważniejszych miejsc trzech wyznań: Bazyliki Grobu Pańskiego, Ściany Płaczu czyli pozostałym fragmencie muru świątyni Salomona oraz Świątynnego Wzgórza z Meczetem na Skale (z którego Mahomet wstąpił do nieba), włóczyliśmy sie godzinami krętymi uliczkami dzielnicy muzułmańskiej, kosztując co chwile lokalne falafele i pijąc soki ze świeżo wyciskanych owoców. Szczególny klimat na starym mieście ma wielki plac przed Ścianą Płaczu, olbrzymia synagoga pod gołym niebem, gdzie można się przyglądać modlitwom i religijnym spotkaniom ortodoksyjnych ( i nie tylko) Żydów. Wieczorami robiło się chłodniej więc do Lusiana na nowym mieście wracaliśmy poubierani w polary. Ale i tak jak na tę porę roku było bardzo przyjemnie. Nie wiedzieliśmy, że prawdziwe upały jeszcze przed nami.
Któregoś dnia chcąc odwdzięczyć się za gościnę naszemu hostowi, postanowiliśmy że ugotujemy jakąś polska potrawę, w sumie wyszedł tylko makaron z bananami i cynamonem ale nawet smakował (choć głównie nam).
Kolejnego dna wybraliśmy się na Zachodni Brzeg na terytoria palestyńskie do Betlejem i Hebronu. Miło zaskoczył nas brak cepeliady, przepychu i dość luźna atmosfera w katedrze Narodzenia Pańskiego w Betlejem. W mieście mieliśmy trochę problemów ze zlokalizowaniem miejsca kultu żydowskiego - grobu Racheli gdyż nasz przewodnik z “98 roku” nie przewidział że w kilka lat później zostanie wzniesiony olbrzymi mur oddzielający oba państwa. Tak więc natknęliśmy się tylko na przygnębiający widok betonowej osmalonej wielkiej ściany całej upstrzonej w niepodległościowe graffiti.
W Hebronie był podobny klimat, szczególnie w miejscach gdzie nowe osadnictwo żydowskie ściera się z arabskimi mieszkańcami starego miasta. Podążaliśmy tam do bardzo ważnego miejsca zarówno dla Arabów jak i Żydów czyli do Meczetu Ibrahima i Groty Makpela, symbolicznego miejsca pochówku Adama i Ewy.
W roku 1994 żydowski osadnik zastrzelił 29 modlących się w meczecie arabów. Od tego czasu budowla jest podzielona, ma odrębne wejścia dla muzułmanów i żydów, do każdego z nich prowadzą liczne bramki z wykrawaczami metalu, posty wojskowe i kontrole. Świątynie pozwolono nam zobaczyć tylko od strony żydowskiej. Podobno w katakumbach są groby pierwszych ojców Syjonu m.in. Abrahama i Izaaka.
Wyszliśmy stamtąd po zmroku, na starym mieście natknęliśmy się na spory patrol woskowy w bojowym szyku, z odbezpieczoną bronią, mierzący do każdego kto przemykał pod murami starych kamienic. Mało się nam to spodobało więc czym prędzej skierowaliśmy się do nowego miasta łapiąc transport powrotny. W Sylwestra, po kilku nocach spędzonych u Lusiana, zmieniliśmy lokum na hostelik na starym mieście prowadzony przez jakąś Azjatkę, licząc że coś się będzie szczególnego działo na koniec roku. Jednak jedynymi którzy obchodzili nadejście nowego roku były nieliczne grupy przyjezdnych z różnych części świata. W kalendarzu żydowskim ten dzień był jak każdy inny.
W Nowy Rok udaliśmy się nad Morze Martwe do Ein Gedi, najgłębszej depresji świata. Niestety nie było tu zbyt dużej bazy noclegowej, wszystko było bardzo drogie i w dodatku zajęte. Spędziliśmy więc tu kilka dni, śpiąc na plaży, kąpiąc sie w morzu, (temperatura oscylowała wokół 29- 30 stopni), spacerując po rezerwacie Suchego Kanionu wśród idyllicznych oaz, wodospadów i koziorożców.
Z Ein Gedi jest niedaleko do Masady czyli płaskowyżu, na którym górują ruiny olbrzymiej twierdzy. Jest to chyba największa atrakcja archeologiczna kraju, z przygotowaną perfekcyjnie infrastrukturą turystyczną, gdzie można podziwiać miejsce ostatniego opór Żydów przed wojskami rzymskimi z około 70 r.n.e, zakończone masowym samobójstwem obrońców twierdzy i kończącym w ten sposób obecność Żydów w Judei.
Z Masady złapaliśmy autobus na południe do Beer Sheva. Po chwili zastanowienia stwierdziliśmy, że nie ma tam nic ciekawego. Pustynnych trekingów nie mieliśmy w planach. Wsiedliśmy więc w pociąg na północ i przejeżdżając pół kraju w trzy godziny na wieczór wysiedliśmy w Haifie. Zamieszkaliśmy tam u kolejnego hosta z CS Itay'a, bardzo sympatycznego chłopaka, który co jakiś czas udziela gościny ludziom CS.
Z Hajfy jako wygodnej bazy wypadowej robiliśmy wycieczki do Nazreth, do Safed – bardzo miłej „mistycznej” mieściny pełnej galerii i lokalnej sztuki żydowskiej oraz do Akki. Zwłaszcza to ostatnie miasto bardzo nam się spodobało - miasto krzyżowców z fajną starą portową architekturą i wspaniałą historią od Heraklesa, Aleksandra Wielkiego przez Saladyna, Ryszarda Lwie Serce po Paszę Al Dżazzara i Napoleona. Bez natłoku turystów oraz zbędnej komerchy jest fajnym miejscem żeby zatrzymać się tu na dłużej i pooddychać morskim powietrzem.
Na koniec kilkudniowego pobytu na północy kraju wybraliśmy się do Tyberiady znanej z Jeziora Galilejskiego i licznych miejsc nauczania Jezusa zlokalizowanych na jeziorem. Woda była jednak zbyt zimna żeby się kąpać, można za to podszkolić tam rosyjski, wszyscy przyjezdni posługują sie tam głównie tym językiem.
Z Tyberiady wróciliśmy jeszcze na dwa dni do Jerozolimy oglądając m. in. współczesną ortodoksyjną dzielnice żydowską Mea She'arim, która robi niesamowite wrażenie jakby żywo wyjętej z XVIII wieku.
W przedostatni dzień pobytu trzeba było zbudzić się z samego rana i wejść na Wzgórze Oliwne górujące nad starym miastem żeby podziwiać wschód słońca nad Jerozolimą. Wspaniały widok. Na koniec wybraliśmy się jeszcze do Instytutu Yad-Vashem – olbrzymiego muzeum poświęconego Szoach – na wskroś nowoczesnego, a jednak w przerażający sposób pokazujące zagładę Żydów (łącznie z odtworzeniem kawałka ulicy z Getta Warszawskiego).
Nazajutrz mieliśmy samolot powrotny z Tel Avivu do Berlina, wieczorem chcieliśmy więc udać się do stolicy do naszego ostatniego hosta, dziewczyny imieniem Zehavit. Okazało się to być jednak nie lada problemem. W tym świetnie zorganizowanym państwie, z bardzo gęstą siecią połączeń autobusowych na najwyższym poziomie i wygodnymi liniami kolejowymi wzdłuż wybrzeża morza śródziemnego, wszystko przestaje funkcjonować i zamiera gdy nadchodzi pora szabatu. Wraz z zachodem słońca w piątek przestają jeździć autobusy, kolej i w ogóle życie publiczne zamiera. Byliśmy zmuszeni zostać więc na jeszcze jedną noc w Jerozolimie gdyż nie było możliwości się z niej wydostać. Za to mogliśmy oglądać świętowanie szabatu przez tłumy ortodoksyjnych żydów przy Ścianie Płaczu, poubieranych odświętnie w spaniałe stroje z olbrzymimi futrzanymi czapami na głowach. Następnego dnia miasto wygadało jak wymarłe, jedynie rosyjscy prywatni właściciele busików jeździli, ale tylko do stolicy. Do czasu nadejścia zachodu słońca czyli końca szabatu nie było co liczyć na inny transport. Z Tel Avivu też musieliśmy prywatnie zamówić busa na lotnisko gdyż również nic tam nie kursowało. Dobrze że chociaż samoloty latały...
Do Izraela już kiedyś chcieliśmy jechać - dziesięć lat temu będąc w podróży do Syrii. Nie dojechaliśmy wtedy z powodu braku czasu oraz późniejszych ewentualnych problemów z pieczątkami Izraelskimi uniemożliwiającymi dalsze podróżowanie po krajach Bliskiego Wschodu. Ale został nam przewodnik sprzed dziesięciu lat, który bardzo teraz się przydał.
Dlatego że ceny w Izraelu są bardzo wysokie, nieraz wyższe niż w Europie Zachodniej, skorzystaliśmy z gościnności ludzi z CS i jeszcze na dzień przed wylotem powysyłaliśmy zapytania do potencjalnych hostów. Już z lotniska, zaraz po zakończeniu szabatu, podjechaliśmy koleją pod miasteczko uniwersyteckie w stolicy do naszego pierwszego hosta Ehuda, u którego mogliśmy trochę odpocząć po całonocnej jeździe autem do Berlina.
Z Tel Avivu pojechaliśmy do Jerozolimy, najważniejszego i najciekawszego miejsca w Izraelu. Zatrzymaliśmy się na kilka nocy u „pozytywnie zakręconego” Lusiana. Przez następne dni zwiedzaliśmy głównie stare miasto, codziennie spędzając w nim czas od świtu do zmierzchu i codziennie mając niedosyt i przekonanie, że trzeba by tu zostać na całe tygodnie żeby móc wtopić sie w to niesamowite miejsce i poczuć jego unikalny klimat. Po obejrzeniu najważniejszych miejsc trzech wyznań: Bazyliki Grobu Pańskiego, Ściany Płaczu czyli pozostałym fragmencie muru świątyni Salomona oraz Świątynnego Wzgórza z Meczetem na Skale (z którego Mahomet wstąpił do nieba), włóczyliśmy sie godzinami krętymi uliczkami dzielnicy muzułmańskiej, kosztując co chwile lokalne falafele i pijąc soki ze świeżo wyciskanych owoców. Szczególny klimat na starym mieście ma wielki plac przed Ścianą Płaczu, olbrzymia synagoga pod gołym niebem, gdzie można się przyglądać modlitwom i religijnym spotkaniom ortodoksyjnych ( i nie tylko) Żydów. Wieczorami robiło się chłodniej więc do Lusiana na nowym mieście wracaliśmy poubierani w polary. Ale i tak jak na tę porę roku było bardzo przyjemnie. Nie wiedzieliśmy, że prawdziwe upały jeszcze przed nami.
Któregoś dnia chcąc odwdzięczyć się za gościnę naszemu hostowi, postanowiliśmy że ugotujemy jakąś polska potrawę, w sumie wyszedł tylko makaron z bananami i cynamonem ale nawet smakował (choć głównie nam).
Kolejnego dna wybraliśmy się na Zachodni Brzeg na terytoria palestyńskie do Betlejem i Hebronu. Miło zaskoczył nas brak cepeliady, przepychu i dość luźna atmosfera w katedrze Narodzenia Pańskiego w Betlejem. W mieście mieliśmy trochę problemów ze zlokalizowaniem miejsca kultu żydowskiego - grobu Racheli gdyż nasz przewodnik z “98 roku” nie przewidział że w kilka lat później zostanie wzniesiony olbrzymi mur oddzielający oba państwa. Tak więc natknęliśmy się tylko na przygnębiający widok betonowej osmalonej wielkiej ściany całej upstrzonej w niepodległościowe graffiti.
W Hebronie był podobny klimat, szczególnie w miejscach gdzie nowe osadnictwo żydowskie ściera się z arabskimi mieszkańcami starego miasta. Podążaliśmy tam do bardzo ważnego miejsca zarówno dla Arabów jak i Żydów czyli do Meczetu Ibrahima i Groty Makpela, symbolicznego miejsca pochówku Adama i Ewy.
W roku 1994 żydowski osadnik zastrzelił 29 modlących się w meczecie arabów. Od tego czasu budowla jest podzielona, ma odrębne wejścia dla muzułmanów i żydów, do każdego z nich prowadzą liczne bramki z wykrawaczami metalu, posty wojskowe i kontrole. Świątynie pozwolono nam zobaczyć tylko od strony żydowskiej. Podobno w katakumbach są groby pierwszych ojców Syjonu m.in. Abrahama i Izaaka.
Wyszliśmy stamtąd po zmroku, na starym mieście natknęliśmy się na spory patrol woskowy w bojowym szyku, z odbezpieczoną bronią, mierzący do każdego kto przemykał pod murami starych kamienic. Mało się nam to spodobało więc czym prędzej skierowaliśmy się do nowego miasta łapiąc transport powrotny. W Sylwestra, po kilku nocach spędzonych u Lusiana, zmieniliśmy lokum na hostelik na starym mieście prowadzony przez jakąś Azjatkę, licząc że coś się będzie szczególnego działo na koniec roku. Jednak jedynymi którzy obchodzili nadejście nowego roku były nieliczne grupy przyjezdnych z różnych części świata. W kalendarzu żydowskim ten dzień był jak każdy inny.
W Nowy Rok udaliśmy się nad Morze Martwe do Ein Gedi, najgłębszej depresji świata. Niestety nie było tu zbyt dużej bazy noclegowej, wszystko było bardzo drogie i w dodatku zajęte. Spędziliśmy więc tu kilka dni, śpiąc na plaży, kąpiąc sie w morzu, (temperatura oscylowała wokół 29- 30 stopni), spacerując po rezerwacie Suchego Kanionu wśród idyllicznych oaz, wodospadów i koziorożców.
Z Ein Gedi jest niedaleko do Masady czyli płaskowyżu, na którym górują ruiny olbrzymiej twierdzy. Jest to chyba największa atrakcja archeologiczna kraju, z przygotowaną perfekcyjnie infrastrukturą turystyczną, gdzie można podziwiać miejsce ostatniego opór Żydów przed wojskami rzymskimi z około 70 r.n.e, zakończone masowym samobójstwem obrońców twierdzy i kończącym w ten sposób obecność Żydów w Judei.
Z Masady złapaliśmy autobus na południe do Beer Sheva. Po chwili zastanowienia stwierdziliśmy, że nie ma tam nic ciekawego. Pustynnych trekingów nie mieliśmy w planach. Wsiedliśmy więc w pociąg na północ i przejeżdżając pół kraju w trzy godziny na wieczór wysiedliśmy w Haifie. Zamieszkaliśmy tam u kolejnego hosta z CS Itay'a, bardzo sympatycznego chłopaka, który co jakiś czas udziela gościny ludziom CS.
Z Hajfy jako wygodnej bazy wypadowej robiliśmy wycieczki do Nazreth, do Safed – bardzo miłej „mistycznej” mieściny pełnej galerii i lokalnej sztuki żydowskiej oraz do Akki. Zwłaszcza to ostatnie miasto bardzo nam się spodobało - miasto krzyżowców z fajną starą portową architekturą i wspaniałą historią od Heraklesa, Aleksandra Wielkiego przez Saladyna, Ryszarda Lwie Serce po Paszę Al Dżazzara i Napoleona. Bez natłoku turystów oraz zbędnej komerchy jest fajnym miejscem żeby zatrzymać się tu na dłużej i pooddychać morskim powietrzem.
Na koniec kilkudniowego pobytu na północy kraju wybraliśmy się do Tyberiady znanej z Jeziora Galilejskiego i licznych miejsc nauczania Jezusa zlokalizowanych na jeziorem. Woda była jednak zbyt zimna żeby się kąpać, można za to podszkolić tam rosyjski, wszyscy przyjezdni posługują sie tam głównie tym językiem.
Z Tyberiady wróciliśmy jeszcze na dwa dni do Jerozolimy oglądając m. in. współczesną ortodoksyjną dzielnice żydowską Mea She'arim, która robi niesamowite wrażenie jakby żywo wyjętej z XVIII wieku.
W przedostatni dzień pobytu trzeba było zbudzić się z samego rana i wejść na Wzgórze Oliwne górujące nad starym miastem żeby podziwiać wschód słońca nad Jerozolimą. Wspaniały widok. Na koniec wybraliśmy się jeszcze do Instytutu Yad-Vashem – olbrzymiego muzeum poświęconego Szoach – na wskroś nowoczesnego, a jednak w przerażający sposób pokazujące zagładę Żydów (łącznie z odtworzeniem kawałka ulicy z Getta Warszawskiego).
Nazajutrz mieliśmy samolot powrotny z Tel Avivu do Berlina, wieczorem chcieliśmy więc udać się do stolicy do naszego ostatniego hosta, dziewczyny imieniem Zehavit. Okazało się to być jednak nie lada problemem. W tym świetnie zorganizowanym państwie, z bardzo gęstą siecią połączeń autobusowych na najwyższym poziomie i wygodnymi liniami kolejowymi wzdłuż wybrzeża morza śródziemnego, wszystko przestaje funkcjonować i zamiera gdy nadchodzi pora szabatu. Wraz z zachodem słońca w piątek przestają jeździć autobusy, kolej i w ogóle życie publiczne zamiera. Byliśmy zmuszeni zostać więc na jeszcze jedną noc w Jerozolimie gdyż nie było możliwości się z niej wydostać. Za to mogliśmy oglądać świętowanie szabatu przez tłumy ortodoksyjnych żydów przy Ścianie Płaczu, poubieranych odświętnie w spaniałe stroje z olbrzymimi futrzanymi czapami na głowach. Następnego dnia miasto wygadało jak wymarłe, jedynie rosyjscy prywatni właściciele busików jeździli, ale tylko do stolicy. Do czasu nadejścia zachodu słońca czyli końca szabatu nie było co liczyć na inny transport. Z Tel Avivu też musieliśmy prywatnie zamówić busa na lotnisko gdyż również nic tam nie kursowało. Dobrze że chociaż samoloty latały...
Orientacyjne ceny z Izraela ( styczeń 2010)na naszej stronie
http://www.travelagulpawel.yoyo.pl/izrael.html
http://www.travelagulpawel.yoyo.pl/izrael.html
Dodane komentarze
brak komentarzy
Przydatne adresy
tytu | licznik | ocena | uwagi |
---|---|---|---|
Strona podróżnicza Agnieszki Stryczek i Pawła Chudzickiego | 1022 | Strona podróżnicza zawiera opisy wypraw, informacje praktyczne ( trasa dojazdu, ceny, formalności), zdjęcia.. Dodatkowo zakładka kulinaria ( przepisy na potrawy z wielu stron swiata) + informacje na temat imprez podróżniczych organizowanych przez Śląskie |
Inne materia y
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.