Artyku y i relacje z podr y Globtroter w

Zaginiony świat > WENEZUELA


edytam edytam Dodaj do: wykop.pl
relacje z podróży

Zdj cie WENEZUELA / Gran Sabana / Roraima / Formy skalne na RoraimieZmęczyć się, przetrzepać myśli i być jak najdalej. Miał być Tybet, a wyszła Wenezuela. Też dobrze. Jako osoba lubiąca towarzystwo postanowiłam dołączyć do wyprawy organizowanej w tym czasie pod Salto Angel i na Roraimę.Tuż przed wyjazdem nasunęły mi się wątpliwości czy to dobry pomysł jechać z ludźmi, których kompletnie nie znam ale jak to zwykle bywa, najfajniej jest tam, gdzie się nie chce jechać. Co mi dał ten wyjazd?Lepsze poznanie samej siebie w kompletnie nowych warunkach, przestałam emocjonować się sprawami, cieszę się z małyh rzeczy. I odnalazłam w zaginionym świecie prawdziwego dinozaura, a to jest dopiero odkrycie!

CARACAS


W Caracas spędziłam tylko jeden wieczór, gdzieś na obrzeżach. Odradzano nam wypad w miasto, więc posiedziałam na krawęzniku przed hotelem wdychając zapachy ulicy, przyglądając się papugom, po czym grzecznie poszłam spać. Z rana grupą zawitaliśmy w pobliskim barze, gdzie przez dudniącą muzykę nie słyszałam własnych myśli. Soczysta sałatka z owoców tropikalnych, mniam, mniam ale nie, nie... trzeba było spróbować coś lokalnego typu arepa, strzępy wołowiny i czarną fasolę. Raz wystarczy.




CIUDAD BOLIVAR


Załadowali nas do czegoś przypominającego buso-jeepa celem odstawienia nas na stację autobusową. Trochę pojeździliśmy po mieście, bo nasz kierowca mało się orientował gdzie jest, w ostatniej chwili zdążyliśmy na autobus do Ciudad Bolivar. Przed nami 8 godz jazdy.Nic specjalnego po drodze, autostrada, jakieś plantacje, domy z kartonów, aha! Przekroczyliśmy most na Orinoco.. Delektując się whiskaczem przywiezionym z Polski nie zdawałam sobie jeszcze wtedy sprawy, że istnieje coś lepszego – rum Cacique! Przywitał nas Peter,Niemiec prowadzący posadę dla turystów. Jechaliśmy znowu buso-jeepem i gdzieś pomiędzy łąkami, wsiami nagle znalezliśmy się jak w oazie, milutkim miejscu z uroczymi rustykalnymi pokojami, basenem, kuchnia i jadalnią na zewnatrz w ogrodzie z hamakami, mini zoo, bilardem. Jedyny mankament to parawany do WC albo i to nie, zamiast drzwi. Byłam padnięta, więc postanowiłam nie integrować się dalej z grupą i pójść spać.




CANAIMA


Towarzystwo z rana nie wyglądało świeżo i dziwnie tylko mi dopisywał apetyt przy śniadaniu. Przed nami lot Cessną do Canaimy – wioski odciętej w dżungli. Jak najwięcej bagażu postanowiliśmy wysłać osobnym transportem do Santa Eleny,bazy wypadowej na Roraimę i Gran Sabanę.


Poczekalnia na lotnisku z malowidlem ściennym przedstawiającym wodospady, dziadek w kapeluszu wygladajacy jak z innej epoki, duchota, na płycie lotniska wielki wojskowy bombowiec. A na mnie czeka 5 osobowa Cessna. Czy ja naprawdę chcę wsiąść do tej puszki na wlasne zyczenie? Wcisnęlam się na tylne siedzenie, kolana pod brodą i poddałam tej podróży całkowicie. Wymyślaliśmy różne sceny katastroficzne z naszym udziałem i wydawało nam się to takie śmieszne! Ale widoki! Cudo! Pod nami rozlewiska, koryta rzeczne, obłoczki jak malowane i wynurzające się nagle tepui porośnięte dżunglą. Powitanie na lotnisku przez naszego przewodnika – Jose. Większość rzeczy zostawiliśmy w hamakowni we wsi i wyruszylismy na podbój rzeki Carrao i Churun. Nie wiedziałam co mnie czeka, więc radośnie wsiadłam do kilkuosobowego drewnianego czułna typu kanu. Czas upłynął nam bardzo emocjonująco: non stop zimny prysznic z frontu czułna, niski poziom wody powodował, że wyskakiwaliśmy z łodzi, żeby ją przepchnąć. Co jakiś czas znosiło nas do brzegu i uderzaliśmy w drzewa, bardzo nam się ta zabawa spodobała.Zresztą jak już się jest na rwącej rzece to nerwy w niczym nie pomogą, zwłaszcza, że i tak nie ma gdzie wysiąść, no chyba, że ktoś chce samotnie iść przez dżunglę.Po obu stronach rzeki lasy tropikalne bez zadnych odgłosów ptaków, to było zaskakujace, za to od czasu do czasu widzielismy przefruwające kolibry. W tle cały czas towarzyszył nam majestat tepui. Po osmiu godzinach siedzenia na drewnianej ławce miałam serdecznie dosyć. Panowie urzadzili sobie na tyłach łodzi leżakownie ale jakoś nie chcieli się nią dzielić ze słabą istotą. Dotarlismy pod Auyan tepui, gdzie na brzegu rzeki w dzungli mieliśmy przenocowac w hamakowni. Przed nami widok na Salto Angel. Świetnie! Wypiliśmy resztki whiskacza, w obozie byli tez inni turysci, po zmroku wylączyli generator i wszyscy poszli spac z kurami. Pierwsza noc w hamaku. Przypomniał mi się film Obcy, wygladalismy wszyscy jak larwy zawiniete w kokon, jeden gwałtowny ruch i pozostałe hamaki podskakują jak piłeczki. Do tego ktoś głośno chrapie. Dostałam ataku śmiechu i nie mogłam się uspokoić. Zeszłam więc nad rzeke, żeby się wysmiać do woli. Spoglądałam na rozgwiazdzone niebo lezac na kamieniach, gdy nagle coś po mnie przebieglo. A ja co? Dalej leżę. Mało to rozsądne ale tak własnie zaczal na mnie działac pobyt w Wenezueli.




SALTO ANGEL


Bladym switem ruch w obozowisku nie pozwolil czlowiekowi wyspac się dluzej, rozpoczelo się szalenstwo fotografowania wodospadu, chcac nie chcac poszlam tez popatrzec na to zjawisko. Znowu wsiadka do lodzi, cale szczescie już krócej, a potem wedrowka przez las i wspinaczka pod Salto Angel. Podejście pod wodospad łatwiutkie. Wypsikaliśmy się na moskity, a zadnych tam nie było, temperatura w sam raz, więc bardzo się nie spociliśmy. Widok zachwycający. Sam Salto Angel ledwo tryskał, bo była pora sucha, natomiast kanion naprzeciwko zapierał dech w moich niewielkich piersiach. Mniejsze wodospady pod Salto Angel tworzyły oczka wodne w których moglismy popluskac. Z powrotem niespodzianka – znów przyjemność posadzenia zbolałego tyłka na kilkugodzinną przeprawe łodzią po rzece do Puerto Ucaima w Canaimie. Tak, żeby się poobcierac do konca. Łodzie ugrzęzły więc musieliśmy wysiąść i dalej ok. 1 godz iść na piechotę przez Sabanę. Wieczorem zorganizowalismy rum Cacique, wspaniale smakuje z cola, dalsza część wieczoru jak za mglą. Dla sprostowania dodam, ze zabijalismy bakterie – żeby nikt nie posadzil mnie o naduzycie alkoholowe.




CANAIMA LAGUNA


Jak tu iddyllicznie! Wioska indiańska w srodku dzunglii, laguna, rozlewiska porosniete palmami, piaszczysta plaza i widok na wodospad Salto Hacha. I nagle szczyt luksusu – bar przy plazy kryty strzechą i ogromny hotel. Rzucilismy się na ten bar, testujac wiekszosc z serwowanych tutejszych, tropikalnych drinkow, była godzina ok. 11:00 rano. A potem slinka na rybke i biale wino w tym hotelu, cudowny plan po kilku dniach jedzenia spaghetti i kurczakow z ryzem. A tu przykrość. Hotel okazal się nieczynny, moglismy sobie posiedziec przy pustym barze i popatrzec na rybe w menu. Znowu zaklad co będzie na kolacje: kurczak czy spaghetti? Nie poddalismy się, uderzylismy na bar obok naszej hamakowni. Wielka i pusta weselna sala, rytmy marengue, a na polkach rum. Pomarudzilismy troche i poszlismy spac.




SANTA ELENA DE UAIREN


Mało nam było Salto Angel, postanowilismy więc zatoczyć koło Cessną zanim polecimy pod granice z Brazylią. Niewiem czemu słyszałam muzyke z filmu Out of Africa, widok był absolutnie wspanialy, majestatyczny i dajacy odczuc jak krótko jestesmy na tej ziemi. Prawdziwy swiat zaginiony, latwo można było wyobrazic sobie dinozaury. Za dlugo nie moglam doceniac tego co widza moje oczy, ponieważ przez turbulencje mój błędnik zwariował. Po około 2 godzinach blada wytoczylam się z tej puszki. Mignął mi przed oczami jakiś przystojny latynos, który się ze mną przywitał , wpadlam bo baru obok na zimne piwo i od razu poczulam się lepiej. Zakwaterowalismy się w centrum miasta w posadzie. Czyste pokoje z lazienkami i oczywiście rum na powitanie. Eric i Sergio – nasi opiekunowie zaproponowali po poludniu krotki wypad do Brazylii. Zakupilam hamak i meczete (do dzis nie majace swego przeznaczenia u mnie w domu). Sergio dorwal gitare, usiadl w sklepie na dywanach i zaczal sobie spiewac. Zwabiła mnie melodia i jego głos, więc się dosiadłam. Potem szwędalismy się po bazarze popijajac Campirini. Wieczorem zostałam zaproszona do lokalnego baru, oczywiście pojawiłam się z cała grupą, grali w bilarda, a ja koniecznie chciałam nauczyć się tańczyć marenge. Nie powiem, szlo mi bardzo dobrze. Przed pożegnaniem Sergio zapytał czy chciałabym żeby poszedł ze mną na Roraimę. Ja naprawdę odpowiedziałam, że jasne?!..




RORAIMA
Z rańca szybkie pakowanie i trudne babskie decyzje, co zapakować do plecaka na 6 dni a co zostawić u Erica. Wynajęłyśmy we trzy jednego tragarza, cudem wpakowałyśmy się w jeden plecak. Jeepem dowieźli nas do Paraitepui a stamtąd piesza wędrówka przez Gran Sabanę około 4 godzin żeby dojść do pierwszego obozu. Upał daje się we znaki, zero wiatru. Droga pnie się niby łagodnymi pagórkami ale za to wysokimi. Wystartowaliśmy razem grupą, po jakiejś godzinie każdy już szedł samotnie, własnym tempem. Po drodzie mijaliśmy rzeki z oczkami wodnymi, naturalnymi jacuzzi więc zatrzymywaliśmy się, żeby zanurzyć w lodowatej wodzie. Rozbiliśmy namioty nad rzeką Rio Tek na czubku wzniesienia, wokół nas rozpościerała się panorama na tepui Kukenan i Roraimę. W obozie Indianie urządzili dla nas bar piwny, mieliśmy jeszcze zapasy rumu, wieczór był wesolutki.


Następny dzień był bardziej wyczerpujący głównie z powodu upału, przeszliśmy płaskowyż, zaczęliśmy podejście na Roraime. Podczas gdy my nieśliśmy małe plecaczki z podręcznymi rzeczami nasi tragarze mieli na plecach około 20 kg spiżarni w koszach wiklinowych wypchanych po brzegi a na czubku jeszcze pudlo z jajami. Gotowali dla nas bardzo smacznie, nie jakies tam puszki tylko wszystko świeże i przygotowywane od podstaw. Naszego przewodnika Alexa nazwalam mayor domusem. Facet prowadził wycieczkę, robił za tragarza, gotował, zarządzał resztą pracowników, przy tym bardzo miły, rozmowny człowiek z ogromnym spokojem ducha. Byliśmy już w chmurach. Temperatura zaczęła być swojska. Drugi obóz rozbiliśmy na ok. 2000 m pod ścianą Roraimy – Rio Kukenan. Od razu zaklepałam sobie miejscówke z oknem namiotu na Roraimę spowitą w obłoczkach. Stopy miałam zjechane do reszty. Połączenie nabukowych butów trekkingowych z oddychającą skarpetą to nie był dobry pomysł w tym klimacie. Oczywiście zasypki do stop Scholla nie zabrałam ze sobą, bo zajełaby mi wiecej miejsca w plecaku niż kolejna bluzka maskująca typu explore jungle. Zeszliśmy nad rzeczke z lodowatym oczkiem wodnym. Zanurzyłam się po szyję z ekstazą na twarzy ku niedowierzaniu Sergia dygocącego z zimna na brzegu. Ice woman! Powiedział kręcąc głową.




Kolejny i ostatni dzień wspinaczki był najtrudniejszy. Mieliśmy przejść stromą rampą skalną wzdłuż boku Roraimy, aby dostać się na szczyt. Droga składała się głównie z ogromnych głazów na które trzeba było nieźle zadzierać nogi. Za to był przyjemny chłodek wsród tropikalnej roślinności porastajacej rampę. Pod koniec wędrówki temperatura znacząco się obniżyła, było wilgotno i trochę padało. Szliśmy strumieniami po skałach, poprzez chmury nic w dole już nie było widać. Przed nami zaczęły wyłaniać się przedziwne formy skalne, zupełnie inna roślinność, rozpadliny skalne powodowały, że trzeba było uważnie patrzeć pod nogi. Zorientowaliśmy się z Sergiem, że narzucilismy za szybkie tempo, więc wygłodniali i zmarznięci długo jeszcze czekaliśmy na resztę grupy i przewodnika.




Obóz tzw El Hotel to blok skalny z płytkimi jaskiniami. Tam rozbiliśmy namioty. Mój namiot znajdował się pomiędzy dwoma namiotami Brazylijczyków, którzy nawoływali się nawzajem ze środka i nie podobał im się mój pomysł, żeby sobie poszli pogadać za skałę. Pogoda na szczycie jest zmienna, raz pada i jest chłodno, za chwilę wychodzi słońce i robi się gorąco. Zastanawiałam się, co właściwie cały dzień będę robić na czubku. Zaliczyłam Roraimę to mogę zejść a nie koczować tu do następnego dnia. Alex zaproponował całodniowe łażenie po szczycie. Zagryzłam zęby bo pęcherze na stopach utrudniały mi chodzenie i zabrałam się z pozostałymi. Było naprawdę warto! Krajobraz jest iscie kosmiczny, jak na marsie albo na ksiezycu, można podejść do krawędzi Roraimy i pod sobą widzi się chmury, nagle pojawiają się przepascie i skacze się po skalach, gdzie indziej wylaniaja się rozne sciany skalne formujace dziwne postacie, bagniste rozlewiska porosniete kaktusowata roslinnoscia, dolina kryształowa cała usiana jest na biało kryształami. Najciekawsze było jezioro w głebi ziemi do którego można było się dostać tylko obejmujac strome sciany skał, przechodząc po drzewie, aby wreszcie zejsc szczeliną przez pieczarę. Do jeziora spada wodospad, wspaniale było stanąć pod takim prysznicem.Po całodniowym chodzeniu przyzwyczailam się do towarzyszacego mi bolu stop.




GRAN SABANA


Rankiem rozpoczęliśmy schodzenie z Roraimy. Przed nami caly dzien wedrowki. Ta sama droga w dół, po blokach skalnych i strumieniach. W porze lunchu dotarliśmy do II campu. Dopadł nas deszcz, postalismy chwile w szopie ale chec zejscia w dol i zakonczenia wedrowki była silniejsza. Po oddaleniu się od Roraimy krajobraz znow się zmienil, upał na Gran Sabanie. Szlam sama, czasem gdzies w oddali widzialam kogos z grupy, co pozwalalo mi odczuc, ze ide dobra droga. W pewnym momencie przezwycieza się zmeczenie, narzuca się pewien rytm i idzie byle do przodu. Wolalam nie zatrzymywac się i nie siadac, z obawy, ze nie wstane. Ogromna ulge przynosilo po prostu zanurzanie się w rzece we wszystkim w czym się idzie i dalej przed siebie. Mysli przejrzyste i wreszcie slyszalam sama siebie, dziwnie to uczucie. Poznym popoludniem zobaczylam przed soba I oboz. Nastepnego ranka ostatni marsz do wioski indianskiej w punkcie 0, skąd już czekaly na nas jeepy i pyszny lunch. Nie moglam uwierzyc, ze naprawde doszłam, wytrzymalam, cieszylam się jak dziecko i czulam ogromna satysfakcję.




SANTA ELENA


W hotelu szybkie decyzje. Grupa jedzie dalej nocnym autobusem w delte Orinoco. Mam dosyć, marzy mi się tropikalny drink pod palma. Zdecydowałam, że rano odlaczam się od grupy i lapie samolot gdzies na plaze. Pozostaly 2 godziny do odjazdu autobusu. Sergio musial w ciagu tego czasu przeorganizowac swoje plany na najblizszy tydzien, żeby do mnie dolączyc. Usiadłam w przydroznej knajpie rozkoszujac się brakiem planu. Po raz pierwszy w zyciu zero planu, po prostu gdzies tam dojade. Eryk zaproponowal pomoc w rezerwacji samolotu na Margarite i znajomego taksowkarza na lotnisku. Kierowca autobusu do Ciudad Guajana jechal jak szalony, ciezko było się zdrzemnac, do tego klima na full, przewalajace po polkach drewniane laski z Roraimy. Szarym switem grupa wysiadla a my pojechalismy dalej na lotnisko.




MARGARITA


Jestem w raju. Aleja kokosowa wzdluz plazy, wszystko emanuje erotyzmem i swiezoscia tropikalnych drinkow, gorace brazylijskie rytmy, tu wszyscy glosno sluchaja muzyki. Na samej plazy urocze bary pokryte strzecha, wieczorem tance salsa i marengue. Nocne zycie Playa El Agua bardzo przypadło mi do gustu.




PLAYA COLORADO


Po trzech dniach lenistwa na Margaricie wsiedlismy na ogromny statek w kierunku Puerto la Cruz. 4 godziny uplynely bardzo sympatycznie. Siedzielismy na zewnatrz obserwujac akrobackie popisy delfinow i grajac w domino. W wiosce do ktorej dotarlismy niestety nie dostalam mojego campirini. Rano poplynelismy z rybakami na malenka, bezludna wysepke, gdzie spedzilismy polowe dnia plywajac po rafach koralowych. Na innej wysepce zatrzymalismy się na grillowanego miecznika. Pejzaz urozmaicala kolonia iguan, które chodzily pomiedzy stolikami. Nie odwazylam się jednak poglaskac takiego kotka.


Wieczorem zle się poczulam, nie bylam dobrym rozmowca dla naszych sasiadow Szwajcarow. Nastepnego dnia wybralismy się z nimi na wyspe pelikanow. Caly dzien obserwowalismy rafy, pierwszy raz w zyciu zobaczylam zywa osmiornice i sama wylowilam ogromna muszle. (przez która cuchnely wszystkie moje rzeczy w plecaku!)


PUERTO LA CRUZ CARACAS


Miasto wzdluz plazy, deptak z palmami kokosowymi, straganami z koralikami i innymi duperelami przypomina Nicee lub Barcelone. Caly wieczor wyglupialismy się, az bolal mnie brzuch ze smiechu. Zupelnie niewiem czemu nie było mi przykro, ze nastepnego dnia ja lece do Caracas a Sergio do Ciudad Bolivar, kazde w strone swojego domu. Coś mi mówiło, że jeszcze się spotkamy...


Jeśli chcesz z nami zasmakować Wenezueli, dołącz do naszej wyprawy organizowanej w lutym 2005. Strona www ze szczegółami wkrótce. W międzyczasie odezwij się na veexplorer@yahoo.es

Zdj cia

WENEZUELA / Gran Sabana / Roraima / Formy skalne na Roraimie

Dodane komentarze

Wenezolano do czy
26.04.2011

Wenezolano 2011-05-16 19:11:17

Niesamowita opowieść. Przygody życia zaczynają się niewinnie i w niewinny sposób zmieniają nasze życie.
Pozdrawiam serdecznie

edytam do czy
27.12.2003

edytam 2005-04-13 09:29:27

jestesmy na www.venezuela-explorer.com

quarzazet do czy
26.03.2005

quarzazet 2005-03-26 14:00:29

prawda polecam archipelag 24 wysp Los Roques, 40 min samolotem z Caracas, piknie jak na reklamie Bounty

quarzazet do czy
26.03.2005

quarzazet 2005-03-26 13:57:08

gratuluje doznan, wlasnie wrocilem po 2 miesiacach y Wenezueli, wspanialy kraj, pryerazajace duze miasta Caracas i Ciudad Bolivawr, niezapomniane amazonas i niniadnie Yanomami

Przydatne adresy

Brak adres w do wy wietlenia.

Strefa Globtrotera

Dział Artykuły

Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.

Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.

Jak dodać artykuł?

  1. Zarejestruj się w naszym serwisie - TUTAJ
  2. Dodaj zdjęcia (10 punktów) - TUTAJ
  3. Dodaj artykuł (100 punktów) - TUTAJ
  4. Artykuły są moderowane przez administratora.

Inne Artykuły

X

Serwis Globtroter.pl zapisuje informacje w postaci ciasteczek (ang. cookies). Są one używane w celach reklamowych, statystycznych oraz funkcjonalnych - co pozwala dostosować serwis do potrzeb osób, które odwiedzają go wielokrotnie. Ciateczka mogą też stosować współpracujący z nami reklamodawcy. Czytaj więcej »

Akceptuję Politykę plików cookies

Wszelkie prawa zastrzeżone © 2001 - 2024 Globtroter.pl