Artyku y i relacje z podr y Globtroter w
Barcelona - moja europejska faworytka ... > HISZPANIA
dots relacje z podróży
Ilekroć jestem w miejscu, które w jakiś sposób zapada mi w pamięć, mówię sobie, że jeszcze tu wrócę. W zderzeniu z rzeczywistością dzieje się tak jednak niezwykle rzadko. Rzadkość objawia się tym, że zdarzyło się to do tej pory dopiero raz. Tak naprawdę dzieje się to właśnie teraz i wychodzi na to, że wracam tylko do Barcelony…
BAR-CEL-ONA -> BAR-CEL-JA?
Barca stała się moim celem od pierwszego naszego spotkania. Oczarowała, przytuliła, zniewoliła i sprawiła, że poczułam tę niewytłumaczalną potrzebę „widzenia się” z nią co najmniej raz w roku …
Być może to urok morza, zimnej sangrii, kolorowych ludzi? Być może moje oczy rysują jej kontury a potem wypełniają je własnymi ukochanymi kolorami? Jakkolwiek to sobie tłumaczyć, Katalonia mnie przyciąga.
Gdy od iberyjskiego słońca dzielą Cię zaledwie trzy godziny lotu, średnio świeża kanapka serwowana przez podstarzałą stewardessę o zmęczonych oczach i zatkane uszy po uzyskaniu wysokości przelotowej, decydujesz się na tę podróż wyjątkowo szybko. Lądując masz wrażenie, że siadasz na wodzie, bo pas startowy biegnie wzdłuż wybrzeża a wychodząc z samolotu uderza Cię zapach saletry, oślepia słońce i łaskocze ciepły wiatr.
Barcelonę odwiedziłam już wcześniej, więc spodziewałam się ciepła, śmiechu, beztroskiego „hola” i zabawy w chowanego z panem Gaudim, którego budowle sprytnie poukrywane w mieście obrosły pajęczyną barcelońskich uliczek. Obecna moja tam wizyta była zgoła inna od naszpikowanych atrakcjami turystycznymi wycieczek krajoznawczych – takowe zaliczyłam już wcześniej. Tym razem leciałam tam zachłysnąć się powietrzem bogatym w pierwiastki radości …
Wybrany jeszcze na wiosnę hostel okazał się być strzałem w dziesiątkę, lokalizacyjne bingo, gdzie od dworca kolejowego dzieliło nas przejście dla pieszych, a tętniąca życiem Rambla i upragniona plaża rozlokowały się o 10 minut drogi od nas. To tak jakbym rzucając dartsami trafiła w czarny środek – „the winner takes it All” :)
Sam hostel okazał się spełnić nasze wymagania niemal w 100%. Jedyną niedogodnością okazało się być okno wychodzące na przerażająco szary i smutny dziedziniec, ograniczające promienie słoneczne do absolutnego minimum, co skutkowało egipskimi ciemnościami przez cały dzień. Mój dość płytki i czujny sen nie był także zbyt tolerancyjny wobec trzaskających drzwiami i krzyczących w niebogłosy o 6 nad ranem sprzątaczek. Jednak był to tylko mały kamyk w bucie, gdy tak spojrzeć z perspektywy na cały wyjazd …
Nie ukrywam, że morze było moim priorytetem, słodkim wspomnieniem, wyciszeniem umysłu, kulminacją marzeń na temat przyszłości, silnym bodźcem do ich realizacji. Zawsze działało na mnie stymulująco i kojąco jednocześnie. Jego ogrom i siła wzbudzają we mnie podziw a nieprzewidywalność intryguje. Ponadto, a może przede wszystkim – jest po prostu piękne! Myślę, że w dużej mierze moja fascynacja Barceloną wiąże się z jej bezpośrednim „genetycznym pokrewieństwem” z morzem. Plaża październikowa, na którą trafiłam w Barcelonie, była tak różna od tej, którą zapamiętałam w czerwcu, a jednocześnie tak namacalnie znajoma. Pochmurne niebo przegnało większość ludzi ze zwykle nagrzanego piasku a kwitnące latem knajpki i tawerny nagle zasnęły snem zimowym, odsłaniając surowe drewno nadmorskiego deptaka. Jedynie uliczni grajkowie nie przestraszyli się morskiej bryzy i przygrywali dziarsko, tak jak zwykli to robić w dni, gdy z nieba lał się skwar, a koszule przyklejały się do pleców.
Miejsce plażowiczów zajęli, wyglądający jak stada czarnych ptaków, surferzy wytrwale polujący na fale. Godzinami potrafili dryfować na wodzie wyczekując tej jedynej – najlepszej fali, którą mogliby ujarzmić. Obserwowanie tej ich zabawy w kotka i myszkę było iście hipnotyzujące, a efekt – gdy już któryś osiągnął cel – podobny do zwrotu akcji w filmie. Wpatrując się w te czarne kukiełki na wodzie, targane wiatrem, znikające pomiędzy lazurowymi falami, nie odczuwałam chłodu mokrego piasku, na którym siedziałam ani przenikliwych podmuchów od strony morza. Cieszyłam oczy szalonym morskim spektaklem i zastanawiałam się komu kibicuję w tej nierównej walce. Po niedługim czasie dołączyło do mnie słońce, które będąc w komitywie z kolegą wiatrem, przegnało niesforne chmury w głąb lądu i rozpanoszyło się na niebie. Barcelona zaczęła przypominać siebie, prężąc dumnie muskuły świadczące o jej żywotności…
Tegoroczna katalońska wycieczka miała trzy matki – morze, dzielnicę gotycką i chupitos … Morze? Ze względów wiadomych. Dzielnica gotycka? Bo mieszkałam w bezpośrednim jej sąsiedztwie i siłą rzeczy odwiedzałam ją ilekroć ruszałam gdzieś dalej. Była takim punktem transferowym, w którym nieustannie się gubiłam. Malownicze otoczenie wąskich uliczek, wysokich kamienic, nierównego bruku, tajemniczych zakątków i mrocznych, acz rzucających ciepłe światło latarni, sprzyjało wałęsaniu się wśród nich. Chłonęłam wilgotne powietrze, zagubione zapachy, przytłumione odgłosy zza winkli, które zawsze skrywały niewiadomą. Spędziłam tam wiele godzin, włócząc się bez wyraźnego celu … ot tak dla samej przyjemności bycia i uczestniczenia w tym radosnym kołowrotku :)
A o zmroku w sobotni wieczór? Szalone, kolorowe zwieńczenie tego wyjazdu! Chupitos! Kto nie zna – niech żałuje, a jeszcze lepiej niech koniecznie pozna! Ciasna knajpa z długim barem, na ścianie tablica z mniej więcej 500-ma słowami. Każde słowo to nazwa shota. Każdy shot 2,5 Euro. Skład któregokolwiek nieznany. Innymi słowy bierzesz kota w worku :) Nie żałujesz. Szczególnie, że nie zostaje Ci on podany ot tak po prostu. To cały ceremoniał pełen śmiechu, słodyczy i ognia! Barmani w danej knajpie to mistrzowie swego fachu, butelki latają z rak do rąk, bar płonie żywym ogniem nad którym możesz opiekać pianki (w sensie dosłownym! Jeden z shotów ma bowiem w zestawie piankę do opiekania:) ) Wypijasz cztery pod rząd i mimo, że świat zaczyna Ci wirować, chcesz zaspokajać ciekawość i odkrywać kolejne i kolejne rebusy z tajemniczej tablicy ;) Limit stanowi jedynie zasób Twojego portfela – gdy zaczyna być widać kolor jego wnętrza, to znak, że pora się ewakuować chwiejnym krokiem do domu …
(…)
Siedząc z podkulonymi nogami w samolocie, wpatrywałam się w zachód słońca na wysokości 11 tysięcy metrów i uśmiechałam się do siebie na myśl o kolejnym powrocie do miasta, które zawładnęło moimi myślami na tyle, że chcę je odkrywać na nowo i wracać do niego, ilekroć poczuję, że już na to pora …
BAR-CEL-ONA -> BAR-CEL-JA?
Barca stała się moim celem od pierwszego naszego spotkania. Oczarowała, przytuliła, zniewoliła i sprawiła, że poczułam tę niewytłumaczalną potrzebę „widzenia się” z nią co najmniej raz w roku …
Być może to urok morza, zimnej sangrii, kolorowych ludzi? Być może moje oczy rysują jej kontury a potem wypełniają je własnymi ukochanymi kolorami? Jakkolwiek to sobie tłumaczyć, Katalonia mnie przyciąga.
Gdy od iberyjskiego słońca dzielą Cię zaledwie trzy godziny lotu, średnio świeża kanapka serwowana przez podstarzałą stewardessę o zmęczonych oczach i zatkane uszy po uzyskaniu wysokości przelotowej, decydujesz się na tę podróż wyjątkowo szybko. Lądując masz wrażenie, że siadasz na wodzie, bo pas startowy biegnie wzdłuż wybrzeża a wychodząc z samolotu uderza Cię zapach saletry, oślepia słońce i łaskocze ciepły wiatr.
Barcelonę odwiedziłam już wcześniej, więc spodziewałam się ciepła, śmiechu, beztroskiego „hola” i zabawy w chowanego z panem Gaudim, którego budowle sprytnie poukrywane w mieście obrosły pajęczyną barcelońskich uliczek. Obecna moja tam wizyta była zgoła inna od naszpikowanych atrakcjami turystycznymi wycieczek krajoznawczych – takowe zaliczyłam już wcześniej. Tym razem leciałam tam zachłysnąć się powietrzem bogatym w pierwiastki radości …
Wybrany jeszcze na wiosnę hostel okazał się być strzałem w dziesiątkę, lokalizacyjne bingo, gdzie od dworca kolejowego dzieliło nas przejście dla pieszych, a tętniąca życiem Rambla i upragniona plaża rozlokowały się o 10 minut drogi od nas. To tak jakbym rzucając dartsami trafiła w czarny środek – „the winner takes it All” :)
Sam hostel okazał się spełnić nasze wymagania niemal w 100%. Jedyną niedogodnością okazało się być okno wychodzące na przerażająco szary i smutny dziedziniec, ograniczające promienie słoneczne do absolutnego minimum, co skutkowało egipskimi ciemnościami przez cały dzień. Mój dość płytki i czujny sen nie był także zbyt tolerancyjny wobec trzaskających drzwiami i krzyczących w niebogłosy o 6 nad ranem sprzątaczek. Jednak był to tylko mały kamyk w bucie, gdy tak spojrzeć z perspektywy na cały wyjazd …
Nie ukrywam, że morze było moim priorytetem, słodkim wspomnieniem, wyciszeniem umysłu, kulminacją marzeń na temat przyszłości, silnym bodźcem do ich realizacji. Zawsze działało na mnie stymulująco i kojąco jednocześnie. Jego ogrom i siła wzbudzają we mnie podziw a nieprzewidywalność intryguje. Ponadto, a może przede wszystkim – jest po prostu piękne! Myślę, że w dużej mierze moja fascynacja Barceloną wiąże się z jej bezpośrednim „genetycznym pokrewieństwem” z morzem. Plaża październikowa, na którą trafiłam w Barcelonie, była tak różna od tej, którą zapamiętałam w czerwcu, a jednocześnie tak namacalnie znajoma. Pochmurne niebo przegnało większość ludzi ze zwykle nagrzanego piasku a kwitnące latem knajpki i tawerny nagle zasnęły snem zimowym, odsłaniając surowe drewno nadmorskiego deptaka. Jedynie uliczni grajkowie nie przestraszyli się morskiej bryzy i przygrywali dziarsko, tak jak zwykli to robić w dni, gdy z nieba lał się skwar, a koszule przyklejały się do pleców.
Miejsce plażowiczów zajęli, wyglądający jak stada czarnych ptaków, surferzy wytrwale polujący na fale. Godzinami potrafili dryfować na wodzie wyczekując tej jedynej – najlepszej fali, którą mogliby ujarzmić. Obserwowanie tej ich zabawy w kotka i myszkę było iście hipnotyzujące, a efekt – gdy już któryś osiągnął cel – podobny do zwrotu akcji w filmie. Wpatrując się w te czarne kukiełki na wodzie, targane wiatrem, znikające pomiędzy lazurowymi falami, nie odczuwałam chłodu mokrego piasku, na którym siedziałam ani przenikliwych podmuchów od strony morza. Cieszyłam oczy szalonym morskim spektaklem i zastanawiałam się komu kibicuję w tej nierównej walce. Po niedługim czasie dołączyło do mnie słońce, które będąc w komitywie z kolegą wiatrem, przegnało niesforne chmury w głąb lądu i rozpanoszyło się na niebie. Barcelona zaczęła przypominać siebie, prężąc dumnie muskuły świadczące o jej żywotności…
Tegoroczna katalońska wycieczka miała trzy matki – morze, dzielnicę gotycką i chupitos … Morze? Ze względów wiadomych. Dzielnica gotycka? Bo mieszkałam w bezpośrednim jej sąsiedztwie i siłą rzeczy odwiedzałam ją ilekroć ruszałam gdzieś dalej. Była takim punktem transferowym, w którym nieustannie się gubiłam. Malownicze otoczenie wąskich uliczek, wysokich kamienic, nierównego bruku, tajemniczych zakątków i mrocznych, acz rzucających ciepłe światło latarni, sprzyjało wałęsaniu się wśród nich. Chłonęłam wilgotne powietrze, zagubione zapachy, przytłumione odgłosy zza winkli, które zawsze skrywały niewiadomą. Spędziłam tam wiele godzin, włócząc się bez wyraźnego celu … ot tak dla samej przyjemności bycia i uczestniczenia w tym radosnym kołowrotku :)
A o zmroku w sobotni wieczór? Szalone, kolorowe zwieńczenie tego wyjazdu! Chupitos! Kto nie zna – niech żałuje, a jeszcze lepiej niech koniecznie pozna! Ciasna knajpa z długim barem, na ścianie tablica z mniej więcej 500-ma słowami. Każde słowo to nazwa shota. Każdy shot 2,5 Euro. Skład któregokolwiek nieznany. Innymi słowy bierzesz kota w worku :) Nie żałujesz. Szczególnie, że nie zostaje Ci on podany ot tak po prostu. To cały ceremoniał pełen śmiechu, słodyczy i ognia! Barmani w danej knajpie to mistrzowie swego fachu, butelki latają z rak do rąk, bar płonie żywym ogniem nad którym możesz opiekać pianki (w sensie dosłownym! Jeden z shotów ma bowiem w zestawie piankę do opiekania:) ) Wypijasz cztery pod rząd i mimo, że świat zaczyna Ci wirować, chcesz zaspokajać ciekawość i odkrywać kolejne i kolejne rebusy z tajemniczej tablicy ;) Limit stanowi jedynie zasób Twojego portfela – gdy zaczyna być widać kolor jego wnętrza, to znak, że pora się ewakuować chwiejnym krokiem do domu …
(…)
Siedząc z podkulonymi nogami w samolocie, wpatrywałam się w zachód słońca na wysokości 11 tysięcy metrów i uśmiechałam się do siebie na myśl o kolejnym powrocie do miasta, które zawładnęło moimi myślami na tyle, że chcę je odkrywać na nowo i wracać do niego, ilekroć poczuję, że już na to pora …
Na koniec kilka informacji czysto praktycznych:
Barcelona ma bardzo dogodne połączenie z głównego lotniska (El Prat) do Centrum miasta – można zdecydować się na pociąg podmiejski i metro, które zawiezie nas praktycznie w każdy zakątek miasta lub szereg przewoźników autobusowych, którzy kursują z częstotliwością mniej więcej co 20 minut. Jeśli decydujemy się na metro - opłaca się kupić bilet na 10 przejazdów (dostępny w biletomatach), który oprócz podróży z i na lotnisko – będziemy mogli wykorzystać przy okazji zwiedzania miasta – ot. choćby wizyty w oddalonym sporo od morza Parku Guell. Kalkuluje się to bardziej aniżeli kupowanie za każdym razem biletów jednorazowych.
Hostel o którym mowa powyżej to Hostal Nuevo Colon – standard bardzo podstawowy – studencki bym powiedziała, ale wystarczający w zupełności, jeśli ktoś nie jest zbyt wymagający :)
Według mnie najlepiej jest zatrzymać się w dzielnicy gotyckiej – raz że jest urocza, dwa, że blisko zarówno morza, Barcelonetty jak i Rambli. Niestety trudno jest znaleźć tam lokum w przyzwoitej cenie.
A jeśli ktoś wybiera się do Barcelony po raz pierwszy … polecam odszukanie budowli Gaudiego … są poutykane w mieście jak rodzynki w cieście i warto je … „powyjadać”.
Barcelona ma bardzo dogodne połączenie z głównego lotniska (El Prat) do Centrum miasta – można zdecydować się na pociąg podmiejski i metro, które zawiezie nas praktycznie w każdy zakątek miasta lub szereg przewoźników autobusowych, którzy kursują z częstotliwością mniej więcej co 20 minut. Jeśli decydujemy się na metro - opłaca się kupić bilet na 10 przejazdów (dostępny w biletomatach), który oprócz podróży z i na lotnisko – będziemy mogli wykorzystać przy okazji zwiedzania miasta – ot. choćby wizyty w oddalonym sporo od morza Parku Guell. Kalkuluje się to bardziej aniżeli kupowanie za każdym razem biletów jednorazowych.
Hostel o którym mowa powyżej to Hostal Nuevo Colon – standard bardzo podstawowy – studencki bym powiedziała, ale wystarczający w zupełności, jeśli ktoś nie jest zbyt wymagający :)
Według mnie najlepiej jest zatrzymać się w dzielnicy gotyckiej – raz że jest urocza, dwa, że blisko zarówno morza, Barcelonetty jak i Rambli. Niestety trudno jest znaleźć tam lokum w przyzwoitej cenie.
A jeśli ktoś wybiera się do Barcelony po raz pierwszy … polecam odszukanie budowli Gaudiego … są poutykane w mieście jak rodzynki w cieście i warto je … „powyjadać”.
Dodane komentarze
brak komentarzy
Przydatne adresy
Brak adres w do wy wietlenia.
Inne materia y
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.