Artyku y i relacje z podr y Globtroter w
Nie koniecznie na piechotę po śródmieściu stolicy Meksyku... > MEKSYK


W miescie Meksyk ramowym programem, wręcz kanonem jest zwiedzanie Zocalo, centralnego placu stolicy, z przyległosciami. Wędrujemy przez miasto, wspominając historię miejsc, z odczuciami osób - uczestników eskapady i ich ocenami, czy subiektywnymi odczuciami.
Ulica Edisona. Skromny hotel „New York” za 44 dolary amerykańskie za „dwójkę” ze śniadaniem, nieopodal „El Caballito” - monumentu żółtego konia w stylu art-deco. Od teraz - znakomitego punktu orientacyjnego, zwłaszcza, że powroty na noclegi nie są planowane za dnia.
Spacer na rozprostowanie kości. Niedaleko. Do Palacio de Bellas Artes. Natrętni naciągacze na tandetne wyroby wyrastają, jakby z pod ziemi. Mimo zaczepek oglądamy oświetlony pałac tańca i muzyki. Reprezentacyjny budynek zdobiony marmurem z Carrary i ze złoconą kopułą. Nieudany pomnik setnej rocznicy niepodległości państwa….
Rok 1904. Adamo Boari, włoski architekt podejmuje się projektu domu operowego, na życzenie dyktatora Porfirio Diaza. Obiekt ma zostać uroczyście otwarty w 1911 roku. Okazuje się jednak, że masywna, secesyjna budowla zapada się, stojąc na podmokłym gruncie. Równolegle, grunt, ten polityczny, osuwa się również z pod nóg prezydentowi. I to bynajmniej nie z powodu opery. Diaz, zostaje obalony przez powstanie, wzniecone przez konkurenta, Francisco Madero. Były prezydent chroni się w Paryżu, gdzie niedługo potem umiera i a jego ciało pochowane z dala od ojczyzny - na cmentarzu Montmartre.
Tymczasem w kraju trwa tragiczne w skutkach powstanie chłopskie z Emiliano Zapatą na czele, walka o zwrot znacjonalizowanej ziemi. Palacio de Bellas Artes oczekuje w tych warunkach na lepsze czasy.
Ostatecznie w roku 1934 pracownikom architekta Federico Mariscala udaje się poprawić stabilność budynku i wzbogacić go o najnowsze, modne ówcześnie, elementy art-deco.
Pisane źródła zwracają uwagę na kurtynę teatru, dzieło Geraldo Murillo z Tiffany Studios w Nowym Jorku, zrobionej z kawałków szkła, przedstawiającej okolice stolicy. Bogactwo, przepych wnętrz z malowidłami Diego Rivery, Rufino Tamayo, Davida Alvaro Siqueirosa, czy Jose Clemente Orozco kuszą do wejścia. Ze względu na spektakl nie dane jednak zajrzeć do wnętrza by obiektywnie ocenić wartość wystroju.
Stojący nieopodal, stuosiemdziesięciodwumetrowy drapacz chmur „Torre Latinoamericana” z 1956 roku, dziś stanowi „własność”najbogatszego Meksykanina Carlosa Slima. Stalowa konstrukcja szczęśliwie do tej pory strzeże wieżowiec przed trzęsieniami ziemi….
19 września 1985 roku, stolica, godzina 7.19. Z ekranów telewizyjnych znika obraz, odczuwalne są wstrząsy podłoża. Słabe ruchy przechodzą w siłę, powodującą pękanie ulic. Mieszkańcy, nawet bezpośrednio z pod pryszniców, wybiegają na ulice, gdzie gejzery palącego się gazu, wybuchy i pył z walących się budynków.
Trzy minuty grzebiące Mexico de Ciudad. Trzęsienie 8,1 stopni w skali Richtera, pochłania ponad dziewięć i pół tysiąca ludzi, niszczy położone na miejscu zasypanego jeziora reprezentacyjne centrum. Ocalają nieliczne budynki w tym, o ironio, najwyższy ówcześnie - „Torre Latinoamericana”.
Osuszony niegdyś przez konkwistadorów teren miało i ma nadal szczególnie niekorzystne warunki geologiczne. Mimo odległości około 400 kilometrów od stolicy (stan Michoacán - wybrzeże Pacyfiku), „galaretowate” podłoże nie stawiało dostatecznego oporu promieniującej energii.
Wczesna pobudka w środku nocy. Organizm nie akceptuje zmiany czasu. Kiedy w Polsce jest dziewiąta, tutaj trzecia nad ranem. Do śniadania trzeba będzie jakoś przetrwać.
Siódma. Przed hotelem „New York” ruch niewielki, chociaż ulica Edisona, w przeciwieństwie do wielu bocznych ulic jest dwukierunkowa. Miejscowy dozorca zamiata chodnik, śmieciarka zabiera wystawione na ulicę zbiorcze kontenery. Z rzadka przemyka zielony „garbus” z białym dachem, bez przedniego siedzenia pasażera – miejscowa taksówka.
Najbliższy z rozstawionych na skrzyżowaniach aparat telefoniczny „Telmexu”, moblizuje, aby zadzwonić do kraju. Tym bardziej, że tam już popołudnie. Karta telefoniczna za równowartość 20 dolarów może jednak nie wystarczyć na dłuższą rozmowę.
W drodze do placu Zocalo, objeżdżamy Monumento de la Revolution, kolejną nieudaną inwestycję pierwszej dekady XX wieku. Łukowatą budowlę z kopułą, niedoszłą siedzibę parlamentu. Siedmioletnia wojna domowa od 1910 roku, niestabilność ścian na grząskim gruncie, to obiektywne przyczyny opóźnienia terminu zakończenia prac nad planowanym pierwotnie miejscem obrad przyszłych parlamentarzystów. Ostatecznie całość udaje się sfinalizować dopiero w latach trzydziestych. Ulega jednak zmianie przeznaczenie obiektu. Staje się mauzoleum, panteonem „bohaterów czasów rewolucyjnych”: Carranzy, Madery, Callesa, Cardenasa, Villi, spoczywajacych w czterech kolumnach monumentu.
Dzisiejszy obraz Zocalo czyli Plaza de la Constitucion, gdzie niegdyś na wyspach jeziora Texcoco rozkwitają budowle azteckiego grodu Tenochtitlan, nie odbiega od widoku większości miast. Olbrzymi plac, wokół którego najważniejsze obiekty stolicy….
Początek XIV wieku. Wędrujące plemię Mexików, zwanych częściej Aztekami, buduje osadę w miejscu, gdzie widzi siedzącego na opuncji orła, zjadającego węża. Widok - symbol, później oficjalnie przyjęty od Azteków na narodową flagę i godło, kończy okres koczownictwa. Znak, wypełnienie przeznaczenia, wyzwanie do osiedlenia się, potem wskrzeszenia państwa, ostatniego państwa, jak okaże się, stworzonego przez Indian. Na wyspie, gdzie kaktusy, gdzie widziano ptaka z wężem, powstają świątynie, publiczne budowle, groble, ulice, akwedukty, mury. Aztekowie zajmują nowe ziemie, krwawo traktują podbijane ludy, wykorzystując ich jako jeńców, czy składając bogom ofiary z ich, „świeżych”, jeszcze bijących serc. Mimo barbarzyńskich metod, stworzoną cywilizację postrzega się jako nowoczesną. Bogactwo staje się jednak tym, co w końcu ją unicestwia. 16 sierpnia 1519 roku hiszpański konkwistador Hernan Cortes dopływa w okolice dzisiejszego miasta Veracruz i wyrusza na podbój nowych ziem. Nieznajomość niełatwego terenu, klimat, nowe choroby, a przede wszystkim lokalne plemiona, nie stanowią sprzymierzeńców. Ludzie Cortesa „pracują” więc nad pozyskaniem do pomocy miejscowych, głównie nienawidzących Azteków, Tlaxcalanów. Oporne ludy są bezwzględnie niszczone. Równie skuteczną jest metoda podburzania jednych, przeciw drugim.
Tymczasem Aztekowie otrzymują wieści, iż na nieznanych tu koniach, z palną bronią w rękach, zza wielkiej wody przybywają biali jeźdźcy. Czyżby spełnienie się azteckiej legendy, że pewnego dnia Quetzalcoatl - biały i brodaty bóg powróci na statku do swego ludu? Wszystko na to wskazuje. Poselstwa Azteków Hiszpanie każdorazowo odsyłają z wybrzeża, z podarunkami i dobrym słowem. Ostatecznie po obu stronach udaje się pokonać strach i nieufność.
8 listopada 1519 roku. Europejczycy w liczbie nie większej niż czterysta osób, wraz z towarzyszącymi sześciu tysiącami pozyskanych Indian, wkraczają pokojowo do stolicy zachodniego świata - Tenochtitlan. Przyjmowani są jako goście szczególni.
Cortes ze swoimi ludźmi, których trzon stanowią awanturnicy, przestępcy i religijni maniacy, otrzymują do dyspozycji jeden z pałaców. Szybko stwierdzają istnienie świeżych ścian wewnątrz budynku. Ciekawość skutkuje potajemną rozbiórką i odkryciem sal pełnych skarbów. To właściwy początek końca ówczesnego władcy Azteków – Montezumy II. Najpierw jednak łupy zostają wstępnie podzielone, odpowiednio po jednej piątej, dla króla Hiszpanii, namiestnika na wyspie Kuba - Diego Velázqueza de Cuéllar, ludzi pozostawionych przy łodziach, Cortesa, na końcu ludzi z nim wkraczająch do stolicy. Chciwość i wizja szybkiego wzbogacenia się oraz awansu, prowadzą do podstępnego uwięzienia Montezumy na oczach mieszkańców. Więzień w przeciwieństwie do poddanych, dalej wierzy w bóstwo w osobie białego przywódcy i gotowy jest do pertraktacji między Aztekami, a przybyszami, kiedy po krótkiej nieobecności Cortesa w stolicy, związanej z „likwidacją” niewygodnego przeciwnika – Velázqueza de Cuéllar, postrzegany jest jako persona non grata. Ostatni aztecki przywódca zamiast pełnić rolę negocjatora, zostaje jednak ukamienowany przez Indian, a wrogowie zmuszeni do ucieczki ze stolicy. Mimo zdobycia przez Cortesa azteckich insygniów władzy, udaje się jeszcze zadać wielkie straty najeźdźcom, w tym uniemożliwić wywóz w całości, oczekiwanego w Europie srebra. Ostatecznie jednak państwo Azteków niedługo później przechodzi na zawsze do historii….
„Tzompantli” - miejsce, które jeszcze na początku wieku XVI służy składaniu ofiar z ludzkich czaszek, zdominowane jest przez budynek, ukończonej w 1813 roku, po trzystu latach budowy, katedry. Grząskie podłoże nie wydaje się idealnym miejscem na stawianie monumentalnych budynków. Jednak wizja Hiszpanów tworzenia własnych, pionierskich obiektów na zgliszczach tego, co niechciane, pragnienie upokorzenia tych Indian, którzy gdzieś w górach mogli przeczekać zawieruchę, chęć zdominowania przez katolicką świątynię „pogańskich” miejsc kultu, biorą górę nad elementarnymi zasadami sztuki budowlanej. Z części zburzonych azteckich piramid powstaje Catedral Metropolitana, do dziś uważana za największą w Ameryce Łacińskiej.
Wejście główne kamiennej katedry. Oto poczerniałe ściany, serca największej terytorialnie diecezji świata. Oto osiadłe pod własnym ciężarem mury.
W katedrze trwa nabożeństwo. Perspektywa ciekawego filmu zwyciężają nad zasadą powstrzymania się od zwiedzania. Tym bardziej, że wnętrze umożliwia potencjalnym turystom stworzenie wrażenia uczestnictwa w obrzędach, a wierni skupieni są głównie w ławach nawy środkowej. Denerwuje nieco sieć kolorowych rusztowań zasłaniających część polichromii, czy rzeźb. Na razie wpisane są w widok wnętrza. Są środkiem stabilizującym mury. O kącie odchylenia ścian ma ponoć informować znawców zwisający pion w sklepieniu. Budowla musi być mimo wszystko bezpieczna, skoro odbywają się tu modlitwy.
Dyskretne oglądanie arcydzieła sztuki baroku – ołtarza królewskiego, gdzie kipi od złota, czy zamkniętych za kratą stalli dla chóru, uprzyjemnia „żywa” muzyka organowa i śpiewy zgromadzonych w świątyni. Przez chwilę wtapiamy się w liturgię mszy. Uwagę przyciągają ministranci, gdzie zarówno chłopcy, jak i dziewczynki – wszyscy w przykrótkich, czerwonych spódniczkach i białych podkolanówkach.
Przed wyjściem jeszcze rzut oka do jednej z szesnastu kaplic z czarnym krucyfiksem, który ponoć niegdyś ratuje życie pewnemu biskupowi. Niepisane źródła utrzymują, że kiedy biskup miał dotknąć, czy pocałować Chrystusa przy rozpoczęciu porannego nabożeństwa, jak to zwykł był czynić, zauważył, iż jest on ciemniejszy niż wcześniej. Trzeźwa reakcja uzmysławia mu podstęp. I rzeczywiście, przeciwnicy biskupa dzień wcześniej mieli nasączyć drewno krucyfiksu stężoną trucizną. Nie przewidziano jednak skutku reakcji chemicznych i zauważalnego przebarwienia krzyża. Skuteczne ostrzeżenie, zwane cudem. Takich legend, czy historii jest tu więcej. O podziemiach, czy trzydziestu trzech katedralnych dzwonach, bijących na godzinę dwunastą.
Po zewnętrznej stronie ogrodzenia świątyni, kramy handlujących tu Indian oraz „miniwarsztaty” pucybutów. Na środku centralnego placu stolicy, gdzie łopoce olbrzymia flaga narodowa, przygotowania do jakiegoś festynu. Plac Zocalo w całej swej okazałości. Miejsce parad i państwowych uroczystości. Betonowe „lotnisko”, bez skrawka zieleni, w słonecznym skwarze – doskonały straszak dla zwiedzających.
Cień w korytarzach Palacio Nacional, nieopodal katedry, daje znowu uczucie ochłody. Miejsce, na którym onegdaj mieściła się rezydencja Cortesa i jego ludzi, gdzie dziś obiekty urzędu prezydenta. Kompleks budynków, którego środkowe wejście zdobi zawieszony wysoko dzwon „Grito de Dolores” – „Krzyk miasta Dolores”, którym w 1810 roku ksiądz Miguel Hidalgo daje znak do rozpoczęcia wojny o niepodległość….
Proces hiszpańskiej kolonizacji po unicestwieniu państwa Azteków, skutkuje z czasem kształtowaniem się narodowej i kulturowej świadomości oraz odrębności w wicekrólestwie. Zarówno Indianie, Metysi, jak i kreole należący do klasy średniej, dumni z ziemi, na której przyszło im egzystować, coraz krytyczniej postrzegają zobowiązania wobec „obcych”: wysyłanie do Hiszpanii srebra, płacenie coraz wyższych danin, finansowanie hacjend – samowystarczalnych majątków ziemskich najbogatszych ludzi, czy kościołów. Permanentne ograniczanie niezależności powoduje dojrzewanie świadomości własnych praw. Rządzący Hiszpanią w XVIII wieku Burboni, tworzą kosztowną armię, podwyższają podatki, prowadząc do systematycznego obniżania standardów życia przeciętnego mieszkańca. Kolejne powstania z 1810 i 1814 mają znaczenie raczej symboliczne. Dopiero to z 1821 roku przynosi zwycięstwo i niepodległość.
Każdego roku 15 sierpnia, o godzinie 23.00 na placu Zocalo, upamiętniany jest zryw ludności, z Hidalgo na czele. Prezydent kraju uderza symblicznie w dzwon z Dolores, wypowiadając historyczne słowa legendarnego księdza.
Przeciętny architektonicznie kompleks renesansowych budynków pałacu prezydenckiego, ozdobiony jest od wewnątrz ściennymi malowidłami Diego Rivery, męża Fridy Kahlo. Malowidłami stanowiącymi alegoryczne lub symboliczne ujęcia historii meksykańskiej ziemi. Największy z nich oglądamy wśród innych gapiów, na środkowej kondygnacji krużganków. Nauczycielka opisuje dzieciom fragment muralu, pokazując postacie znane z meksykańskich podręczników. Kiedy miejscowi, być może, zachwycają się bogactwem historycznym kraju, my oglądany obraz oceniamy chłodno, określając je jako tendencyjną, kiczowatą ilustrację przeszłości, meksykańskich konfliktów, w określonym, umownym układzie na ścianie. Socrealizm „pełną gębą”.
Spacer ulicą Seminario, wśród kramów obok katedry. Niczym na deptaku. Pielgrzymki turystów podążające do pozostałości największej azteckiej świątyni, onegdaj piramidy, zbudowanej na miejscu kaktusów, wśród których zauważono niegdyś orła zjadającego węża. Oglądać można fragmenty, bo gdyby miała zostać odsłonięta całość, należałoby podkopać się pod katedrę i zburzyć Pałac Prezydencki. Templo Mayor, bo tak nazywa się archeologiczna „odkrywka”, poświęcone bóstwom wojny – Huitzilopochtli (proszę nie spolszczać) oraz deszczu – Tlalokowi. Bóstwom niezwykle krnąbrnym i nieprzejednanym, którym zadowolenie ponoć przynosić mają jedynie krwawe ludzkie ofiary, składane nawet w liczbie do kilkudziesięciu tysięcy osób, w ciągu kilku dni. Jak głosi niepisany przekaz, jeńcy, stanowiący znaczącą część ofiar, mieli wspinać się parami do ołtarzy na piramidzie, gdzie krępowano ich pojedynczo, następnie rozcinano ciało obsydianowym nożem pod ostatnim żebrem i…wyszarpywano serce. Po skropieniu krwią ołtarza, serce wrzucano do specjalnej wanny, którą trzymała wyrzeźbiona figura półleżącej postaci, tak zwany „chacmool”. Resztę ciała strącano z piramidy, pod którą indiańscy kanibale dzielili je na części i urządzali ucztę. Kapłan aztecki – „mistrz ceremonii śmierci” z twarzą wymalowaną na czarno, brudnymi, posklejanymi od krwi włosami i szatą, wśród ciągnących ku odorowi owadów, sam również składał ofiarę. Ofiarę z własnej krwi, przez samookaleczanie się. Czasem obligowano go do zakładania fragmentów ludzkiej skóry tych, co konali w innym miejscu na stosie. Okrucieństwo nie oszczędzało także niemowląt. Templo Mayor – miejsce kaźni, cierpienia, barbarzyństwa. Jedna z wielu azteckich świątyń śmierci „na masową skalę”.
Wydaje się, iż zwiedzający, w większości, nie uświadamiają sobie ciemnej strony zwyczajów panujących w azteckim państwie Tenochtitlan. Obojętnie przechodzą kładkami, nad wyeksponowanymi na zewnątrz pozostałościami piramid, w drodze do muzeum.
Spacer na rozprostowanie kości. Niedaleko. Do Palacio de Bellas Artes. Natrętni naciągacze na tandetne wyroby wyrastają, jakby z pod ziemi. Mimo zaczepek oglądamy oświetlony pałac tańca i muzyki. Reprezentacyjny budynek zdobiony marmurem z Carrary i ze złoconą kopułą. Nieudany pomnik setnej rocznicy niepodległości państwa….
Rok 1904. Adamo Boari, włoski architekt podejmuje się projektu domu operowego, na życzenie dyktatora Porfirio Diaza. Obiekt ma zostać uroczyście otwarty w 1911 roku. Okazuje się jednak, że masywna, secesyjna budowla zapada się, stojąc na podmokłym gruncie. Równolegle, grunt, ten polityczny, osuwa się również z pod nóg prezydentowi. I to bynajmniej nie z powodu opery. Diaz, zostaje obalony przez powstanie, wzniecone przez konkurenta, Francisco Madero. Były prezydent chroni się w Paryżu, gdzie niedługo potem umiera i a jego ciało pochowane z dala od ojczyzny - na cmentarzu Montmartre.
Tymczasem w kraju trwa tragiczne w skutkach powstanie chłopskie z Emiliano Zapatą na czele, walka o zwrot znacjonalizowanej ziemi. Palacio de Bellas Artes oczekuje w tych warunkach na lepsze czasy.
Ostatecznie w roku 1934 pracownikom architekta Federico Mariscala udaje się poprawić stabilność budynku i wzbogacić go o najnowsze, modne ówcześnie, elementy art-deco.
Pisane źródła zwracają uwagę na kurtynę teatru, dzieło Geraldo Murillo z Tiffany Studios w Nowym Jorku, zrobionej z kawałków szkła, przedstawiającej okolice stolicy. Bogactwo, przepych wnętrz z malowidłami Diego Rivery, Rufino Tamayo, Davida Alvaro Siqueirosa, czy Jose Clemente Orozco kuszą do wejścia. Ze względu na spektakl nie dane jednak zajrzeć do wnętrza by obiektywnie ocenić wartość wystroju.
Stojący nieopodal, stuosiemdziesięciodwumetrowy drapacz chmur „Torre Latinoamericana” z 1956 roku, dziś stanowi „własność”najbogatszego Meksykanina Carlosa Slima. Stalowa konstrukcja szczęśliwie do tej pory strzeże wieżowiec przed trzęsieniami ziemi….
19 września 1985 roku, stolica, godzina 7.19. Z ekranów telewizyjnych znika obraz, odczuwalne są wstrząsy podłoża. Słabe ruchy przechodzą w siłę, powodującą pękanie ulic. Mieszkańcy, nawet bezpośrednio z pod pryszniców, wybiegają na ulice, gdzie gejzery palącego się gazu, wybuchy i pył z walących się budynków.
Trzy minuty grzebiące Mexico de Ciudad. Trzęsienie 8,1 stopni w skali Richtera, pochłania ponad dziewięć i pół tysiąca ludzi, niszczy położone na miejscu zasypanego jeziora reprezentacyjne centrum. Ocalają nieliczne budynki w tym, o ironio, najwyższy ówcześnie - „Torre Latinoamericana”.
Osuszony niegdyś przez konkwistadorów teren miało i ma nadal szczególnie niekorzystne warunki geologiczne. Mimo odległości około 400 kilometrów od stolicy (stan Michoacán - wybrzeże Pacyfiku), „galaretowate” podłoże nie stawiało dostatecznego oporu promieniującej energii.
Wczesna pobudka w środku nocy. Organizm nie akceptuje zmiany czasu. Kiedy w Polsce jest dziewiąta, tutaj trzecia nad ranem. Do śniadania trzeba będzie jakoś przetrwać.
Siódma. Przed hotelem „New York” ruch niewielki, chociaż ulica Edisona, w przeciwieństwie do wielu bocznych ulic jest dwukierunkowa. Miejscowy dozorca zamiata chodnik, śmieciarka zabiera wystawione na ulicę zbiorcze kontenery. Z rzadka przemyka zielony „garbus” z białym dachem, bez przedniego siedzenia pasażera – miejscowa taksówka.
Najbliższy z rozstawionych na skrzyżowaniach aparat telefoniczny „Telmexu”, moblizuje, aby zadzwonić do kraju. Tym bardziej, że tam już popołudnie. Karta telefoniczna za równowartość 20 dolarów może jednak nie wystarczyć na dłuższą rozmowę.
W drodze do placu Zocalo, objeżdżamy Monumento de la Revolution, kolejną nieudaną inwestycję pierwszej dekady XX wieku. Łukowatą budowlę z kopułą, niedoszłą siedzibę parlamentu. Siedmioletnia wojna domowa od 1910 roku, niestabilność ścian na grząskim gruncie, to obiektywne przyczyny opóźnienia terminu zakończenia prac nad planowanym pierwotnie miejscem obrad przyszłych parlamentarzystów. Ostatecznie całość udaje się sfinalizować dopiero w latach trzydziestych. Ulega jednak zmianie przeznaczenie obiektu. Staje się mauzoleum, panteonem „bohaterów czasów rewolucyjnych”: Carranzy, Madery, Callesa, Cardenasa, Villi, spoczywajacych w czterech kolumnach monumentu.
Dzisiejszy obraz Zocalo czyli Plaza de la Constitucion, gdzie niegdyś na wyspach jeziora Texcoco rozkwitają budowle azteckiego grodu Tenochtitlan, nie odbiega od widoku większości miast. Olbrzymi plac, wokół którego najważniejsze obiekty stolicy….
Początek XIV wieku. Wędrujące plemię Mexików, zwanych częściej Aztekami, buduje osadę w miejscu, gdzie widzi siedzącego na opuncji orła, zjadającego węża. Widok - symbol, później oficjalnie przyjęty od Azteków na narodową flagę i godło, kończy okres koczownictwa. Znak, wypełnienie przeznaczenia, wyzwanie do osiedlenia się, potem wskrzeszenia państwa, ostatniego państwa, jak okaże się, stworzonego przez Indian. Na wyspie, gdzie kaktusy, gdzie widziano ptaka z wężem, powstają świątynie, publiczne budowle, groble, ulice, akwedukty, mury. Aztekowie zajmują nowe ziemie, krwawo traktują podbijane ludy, wykorzystując ich jako jeńców, czy składając bogom ofiary z ich, „świeżych”, jeszcze bijących serc. Mimo barbarzyńskich metod, stworzoną cywilizację postrzega się jako nowoczesną. Bogactwo staje się jednak tym, co w końcu ją unicestwia. 16 sierpnia 1519 roku hiszpański konkwistador Hernan Cortes dopływa w okolice dzisiejszego miasta Veracruz i wyrusza na podbój nowych ziem. Nieznajomość niełatwego terenu, klimat, nowe choroby, a przede wszystkim lokalne plemiona, nie stanowią sprzymierzeńców. Ludzie Cortesa „pracują” więc nad pozyskaniem do pomocy miejscowych, głównie nienawidzących Azteków, Tlaxcalanów. Oporne ludy są bezwzględnie niszczone. Równie skuteczną jest metoda podburzania jednych, przeciw drugim.
Tymczasem Aztekowie otrzymują wieści, iż na nieznanych tu koniach, z palną bronią w rękach, zza wielkiej wody przybywają biali jeźdźcy. Czyżby spełnienie się azteckiej legendy, że pewnego dnia Quetzalcoatl - biały i brodaty bóg powróci na statku do swego ludu? Wszystko na to wskazuje. Poselstwa Azteków Hiszpanie każdorazowo odsyłają z wybrzeża, z podarunkami i dobrym słowem. Ostatecznie po obu stronach udaje się pokonać strach i nieufność.
8 listopada 1519 roku. Europejczycy w liczbie nie większej niż czterysta osób, wraz z towarzyszącymi sześciu tysiącami pozyskanych Indian, wkraczają pokojowo do stolicy zachodniego świata - Tenochtitlan. Przyjmowani są jako goście szczególni.
Cortes ze swoimi ludźmi, których trzon stanowią awanturnicy, przestępcy i religijni maniacy, otrzymują do dyspozycji jeden z pałaców. Szybko stwierdzają istnienie świeżych ścian wewnątrz budynku. Ciekawość skutkuje potajemną rozbiórką i odkryciem sal pełnych skarbów. To właściwy początek końca ówczesnego władcy Azteków – Montezumy II. Najpierw jednak łupy zostają wstępnie podzielone, odpowiednio po jednej piątej, dla króla Hiszpanii, namiestnika na wyspie Kuba - Diego Velázqueza de Cuéllar, ludzi pozostawionych przy łodziach, Cortesa, na końcu ludzi z nim wkraczająch do stolicy. Chciwość i wizja szybkiego wzbogacenia się oraz awansu, prowadzą do podstępnego uwięzienia Montezumy na oczach mieszkańców. Więzień w przeciwieństwie do poddanych, dalej wierzy w bóstwo w osobie białego przywódcy i gotowy jest do pertraktacji między Aztekami, a przybyszami, kiedy po krótkiej nieobecności Cortesa w stolicy, związanej z „likwidacją” niewygodnego przeciwnika – Velázqueza de Cuéllar, postrzegany jest jako persona non grata. Ostatni aztecki przywódca zamiast pełnić rolę negocjatora, zostaje jednak ukamienowany przez Indian, a wrogowie zmuszeni do ucieczki ze stolicy. Mimo zdobycia przez Cortesa azteckich insygniów władzy, udaje się jeszcze zadać wielkie straty najeźdźcom, w tym uniemożliwić wywóz w całości, oczekiwanego w Europie srebra. Ostatecznie jednak państwo Azteków niedługo później przechodzi na zawsze do historii….
„Tzompantli” - miejsce, które jeszcze na początku wieku XVI służy składaniu ofiar z ludzkich czaszek, zdominowane jest przez budynek, ukończonej w 1813 roku, po trzystu latach budowy, katedry. Grząskie podłoże nie wydaje się idealnym miejscem na stawianie monumentalnych budynków. Jednak wizja Hiszpanów tworzenia własnych, pionierskich obiektów na zgliszczach tego, co niechciane, pragnienie upokorzenia tych Indian, którzy gdzieś w górach mogli przeczekać zawieruchę, chęć zdominowania przez katolicką świątynię „pogańskich” miejsc kultu, biorą górę nad elementarnymi zasadami sztuki budowlanej. Z części zburzonych azteckich piramid powstaje Catedral Metropolitana, do dziś uważana za największą w Ameryce Łacińskiej.
Wejście główne kamiennej katedry. Oto poczerniałe ściany, serca największej terytorialnie diecezji świata. Oto osiadłe pod własnym ciężarem mury.
W katedrze trwa nabożeństwo. Perspektywa ciekawego filmu zwyciężają nad zasadą powstrzymania się od zwiedzania. Tym bardziej, że wnętrze umożliwia potencjalnym turystom stworzenie wrażenia uczestnictwa w obrzędach, a wierni skupieni są głównie w ławach nawy środkowej. Denerwuje nieco sieć kolorowych rusztowań zasłaniających część polichromii, czy rzeźb. Na razie wpisane są w widok wnętrza. Są środkiem stabilizującym mury. O kącie odchylenia ścian ma ponoć informować znawców zwisający pion w sklepieniu. Budowla musi być mimo wszystko bezpieczna, skoro odbywają się tu modlitwy.
Dyskretne oglądanie arcydzieła sztuki baroku – ołtarza królewskiego, gdzie kipi od złota, czy zamkniętych za kratą stalli dla chóru, uprzyjemnia „żywa” muzyka organowa i śpiewy zgromadzonych w świątyni. Przez chwilę wtapiamy się w liturgię mszy. Uwagę przyciągają ministranci, gdzie zarówno chłopcy, jak i dziewczynki – wszyscy w przykrótkich, czerwonych spódniczkach i białych podkolanówkach.
Przed wyjściem jeszcze rzut oka do jednej z szesnastu kaplic z czarnym krucyfiksem, który ponoć niegdyś ratuje życie pewnemu biskupowi. Niepisane źródła utrzymują, że kiedy biskup miał dotknąć, czy pocałować Chrystusa przy rozpoczęciu porannego nabożeństwa, jak to zwykł był czynić, zauważył, iż jest on ciemniejszy niż wcześniej. Trzeźwa reakcja uzmysławia mu podstęp. I rzeczywiście, przeciwnicy biskupa dzień wcześniej mieli nasączyć drewno krucyfiksu stężoną trucizną. Nie przewidziano jednak skutku reakcji chemicznych i zauważalnego przebarwienia krzyża. Skuteczne ostrzeżenie, zwane cudem. Takich legend, czy historii jest tu więcej. O podziemiach, czy trzydziestu trzech katedralnych dzwonach, bijących na godzinę dwunastą.
Po zewnętrznej stronie ogrodzenia świątyni, kramy handlujących tu Indian oraz „miniwarsztaty” pucybutów. Na środku centralnego placu stolicy, gdzie łopoce olbrzymia flaga narodowa, przygotowania do jakiegoś festynu. Plac Zocalo w całej swej okazałości. Miejsce parad i państwowych uroczystości. Betonowe „lotnisko”, bez skrawka zieleni, w słonecznym skwarze – doskonały straszak dla zwiedzających.
Cień w korytarzach Palacio Nacional, nieopodal katedry, daje znowu uczucie ochłody. Miejsce, na którym onegdaj mieściła się rezydencja Cortesa i jego ludzi, gdzie dziś obiekty urzędu prezydenta. Kompleks budynków, którego środkowe wejście zdobi zawieszony wysoko dzwon „Grito de Dolores” – „Krzyk miasta Dolores”, którym w 1810 roku ksiądz Miguel Hidalgo daje znak do rozpoczęcia wojny o niepodległość….
Proces hiszpańskiej kolonizacji po unicestwieniu państwa Azteków, skutkuje z czasem kształtowaniem się narodowej i kulturowej świadomości oraz odrębności w wicekrólestwie. Zarówno Indianie, Metysi, jak i kreole należący do klasy średniej, dumni z ziemi, na której przyszło im egzystować, coraz krytyczniej postrzegają zobowiązania wobec „obcych”: wysyłanie do Hiszpanii srebra, płacenie coraz wyższych danin, finansowanie hacjend – samowystarczalnych majątków ziemskich najbogatszych ludzi, czy kościołów. Permanentne ograniczanie niezależności powoduje dojrzewanie świadomości własnych praw. Rządzący Hiszpanią w XVIII wieku Burboni, tworzą kosztowną armię, podwyższają podatki, prowadząc do systematycznego obniżania standardów życia przeciętnego mieszkańca. Kolejne powstania z 1810 i 1814 mają znaczenie raczej symboliczne. Dopiero to z 1821 roku przynosi zwycięstwo i niepodległość.
Każdego roku 15 sierpnia, o godzinie 23.00 na placu Zocalo, upamiętniany jest zryw ludności, z Hidalgo na czele. Prezydent kraju uderza symblicznie w dzwon z Dolores, wypowiadając historyczne słowa legendarnego księdza.
Przeciętny architektonicznie kompleks renesansowych budynków pałacu prezydenckiego, ozdobiony jest od wewnątrz ściennymi malowidłami Diego Rivery, męża Fridy Kahlo. Malowidłami stanowiącymi alegoryczne lub symboliczne ujęcia historii meksykańskiej ziemi. Największy z nich oglądamy wśród innych gapiów, na środkowej kondygnacji krużganków. Nauczycielka opisuje dzieciom fragment muralu, pokazując postacie znane z meksykańskich podręczników. Kiedy miejscowi, być może, zachwycają się bogactwem historycznym kraju, my oglądany obraz oceniamy chłodno, określając je jako tendencyjną, kiczowatą ilustrację przeszłości, meksykańskich konfliktów, w określonym, umownym układzie na ścianie. Socrealizm „pełną gębą”.
Spacer ulicą Seminario, wśród kramów obok katedry. Niczym na deptaku. Pielgrzymki turystów podążające do pozostałości największej azteckiej świątyni, onegdaj piramidy, zbudowanej na miejscu kaktusów, wśród których zauważono niegdyś orła zjadającego węża. Oglądać można fragmenty, bo gdyby miała zostać odsłonięta całość, należałoby podkopać się pod katedrę i zburzyć Pałac Prezydencki. Templo Mayor, bo tak nazywa się archeologiczna „odkrywka”, poświęcone bóstwom wojny – Huitzilopochtli (proszę nie spolszczać) oraz deszczu – Tlalokowi. Bóstwom niezwykle krnąbrnym i nieprzejednanym, którym zadowolenie ponoć przynosić mają jedynie krwawe ludzkie ofiary, składane nawet w liczbie do kilkudziesięciu tysięcy osób, w ciągu kilku dni. Jak głosi niepisany przekaz, jeńcy, stanowiący znaczącą część ofiar, mieli wspinać się parami do ołtarzy na piramidzie, gdzie krępowano ich pojedynczo, następnie rozcinano ciało obsydianowym nożem pod ostatnim żebrem i…wyszarpywano serce. Po skropieniu krwią ołtarza, serce wrzucano do specjalnej wanny, którą trzymała wyrzeźbiona figura półleżącej postaci, tak zwany „chacmool”. Resztę ciała strącano z piramidy, pod którą indiańscy kanibale dzielili je na części i urządzali ucztę. Kapłan aztecki – „mistrz ceremonii śmierci” z twarzą wymalowaną na czarno, brudnymi, posklejanymi od krwi włosami i szatą, wśród ciągnących ku odorowi owadów, sam również składał ofiarę. Ofiarę z własnej krwi, przez samookaleczanie się. Czasem obligowano go do zakładania fragmentów ludzkiej skóry tych, co konali w innym miejscu na stosie. Okrucieństwo nie oszczędzało także niemowląt. Templo Mayor – miejsce kaźni, cierpienia, barbarzyństwa. Jedna z wielu azteckich świątyń śmierci „na masową skalę”.
Wydaje się, iż zwiedzający, w większości, nie uświadamiają sobie ciemnej strony zwyczajów panujących w azteckim państwie Tenochtitlan. Obojętnie przechodzą kładkami, nad wyeksponowanymi na zewnątrz pozostałościami piramid, w drodze do muzeum.
Centrum miasta Meksyk stanowi miejsce, ktore jak śródmieścia innych miast zawsze przyciagają turystów. Jeśli nawet nie czuje sie pozytywnego klimatu, czy egzotyki miejsca do którego przybywamy, trzeba to przeżyć. Popwyższy reportaż stanowi część obszernej całości, którą systematycznie będę Państwu prezentował. Miłego zwiedzania.
Dodane komentarze
brak komentarzy
Przydatne adresy
Brak adres w do wy wietlenia.