Artykuły i relacje z podróży Globtroterów
Islandia po raz kolejny i chyba ostatni... > ISLANDIA
piotrmas relacje z podróży
ISLANDIA 2012
.......... już nie była planowana a wyszła jako jedna z fajniejszych.
Pomijając okoliczności w jakich się wykluła tak czy inaczej doszła do skutku. Aby uzupełnić skład dałem ogłoszenie na Globtroterze i tym sposobem chętnych znalazło się aż za dużo. Nie mogąc znaleźć chętnego z drugim samochodem ograniczyć musiałem się do jednego składu. Żeby tego było mało to okazało się ze tym razem chętni to były same kobiety..hmm..czyżby przesilenie na Wenus ? Bilety kupione wiec pozostało czekać na termin odjazdu. W ostatniej chwili przesunęliśmy go o jeden dzień wcześniej ponieważ z jednej strony to spokojniej i lżej a po drugie wszyscy zaakceptowali taką zmianę. Tym razem trasa to Kraków a następnie Wrocław. Stad zabieram resztę składu dodatkowo spotykamy się na chwile z Martą z ubiegłorocznej wyprawy. Następny etap to postój i nocleg w Berlinie. Kasia zostaje na noc u swoich znajomych a my korzystamy z gościnności mojej znajomej z poprzedniej wyprawy do Gruzji i nocujemy u niej. Nocleg poprzedzamy wieczornym pobieżnym zwiedzaniem Berlina. Poniedziałek to podróż non stop do Hirstshals .Będąc już w pobliżu portu zwiedzamy forty ,latarnię morska i opodal niej rozbijamy obóz i nocujemy. Rano po zalogowani u na promie każdy zajmuje się sobą i tak upływa nam obowiązkowy 48-o godz. pobyt na tej dużej „konserwie” Islandia wita nas słońcem i ciepłem. Jak później się okazało to było najcieplejsze lato od 10 lat wg. mieszkańców. Wcale tym nie zmartwieni ruszamy w drogę tankując tylko wodę i ociekając na północ wschodnim wybrzeżem jak najdalej od fali turystów wyładowanych z promu. Fakt ,że pomimo wciąż rosnących cen promu nadal za każdym razem prom załadowany jest praktycznie do pełna. Po nastu kilometrach wynajdujemy urokliwe miejsce na pierwsze śniadanko. Dalej to znowu wg. znanego schematu. Droga upstrzona przystankami na sesje fotograficzne. Każdy wg własnego uznania i sposobu widzenia tego samego robi fotki do wspólnego użytku. W końcowym efekcie ma to sens pomimo powtarzających się ujęć. Tego dnia jest tak ciepło że zmuszeni jesteśmy używać klimatyzacji aby się nie po przegrzewać. Dla równowagi temperaturze natura zesłała silny wiatr. Po południu zwiedzamy tym razem wnętrze kanionu Ausbyrgii i po raz pierwszy wschodni brzeg rzeki matki króla wodospadów. Niepokoi mnie kolor wody który świadczy o dużych stanach wód. Moje obawy niestety okazały się uzasadnione wewnątrz interioru. Chcemy na noc dojechać w okolice Mywatn aby skorzystać z kąpieli na kempingu i uciec w plener. Tak tez się staje. Wynajdujemy przystępne wrzosowisko i tam pod osłona krzaków rozbijamy obóz .
Wiem ze są to tereny prywatne i może się okazać ze znajdzie się właściciel ale jakoś dobrze się zamaskowaliśmy .Jednocześnie corocznie zauważam zmiany globalizacji nawet tej małej wyspy. To co kiedyś było niedostępnymi dla ogółu miejscami do których prowadziły bardzo wąskie i trudne drogi teraz coraz częściej pokryte są asfaltem. Wszystko aby ułatwić dostęp coraz większej rzeszy turystów . Kolejny cieply dzień chociaż nadal bardzo wietrzny. Dobrze ze względu na meszki które na otwartej przestrzeni nie są w stanie utrzymać się w powietrzu ale tak jak one w powietrzu tak i piasek z interioru nie może utrzymać się na ziemi i tworzą się burze piaskowe. Doświadczymy tego na następnym noclegu wewnątrz wyspy. Tymczasem śpimy mocno aby następnego dnia znowu skwapliwie skorzystać z darmowego prysznica i ustawić azymut podróżny w interior. Po drodze bardzo krótki pobyt w „bulgotkach” i na polach Kraftla. Pierwsze symptomy zmian, to zamknięty wjazd w drogę 88 co prawda i tak w planach mamy wjazd w następna aby po drodze odwiedzić mało znane miejsce w rodzaju skansenu nad jeziorem a pozostawione tak jakby niedawno ktoś tam mieszkał .Nie powiem ze mieli lekko zważając na otoczenie , klimat i wyposażenie zagrody. Następnie profilaktycznie odwiedzam słynne BRU aby dotankowac , ponieważ w planach mam w tym roku całą drogę 910. Po wielu przystankach wynajdujemy gdzieś w najbardziej zacisznej dolince miejsce na nocleg. Niestety zaciszne to nie znaczy niedostępne dla wszędobylskich ziarenek piasku. Po porannej wizji lokalnej doświadczamy tego naocznie jak gdzie i ile piasku wiatr zdołał wcisnąć w zdawałoby się niedostępne miejsca- włącznie z naszymi uszami oczami i nosem :) o namiotach śpiworach i skrzynkach z żywnością już nie wspomnę :)Po odkopaniu się z piaskownicy decydujemy się na odwiedzenie jaskiń lodowych. Wszystko było po staremu z dwoma strategicznymi zmianami. Woda z lodowca zabrała z sobą drogę wiec spacer do jaskiń wydłużył się 5-cio krotonie zmuszając nas do przejścia lodowcem jednocześnie omijając miejsce wypływania dużej ilości wody. Po pierwszym znalezisku którym był śpiwór dzień wcześniej tym razem znajduje kijki trekingowe..mam nadzieje ze to nie pozostałość po turyście którego pochłonęła ziemia :) Dochodzimy do ostatniej jaskini która w ubiegłym roku sprawiła nam jedna z większych niespodzianek wypływająca z niej woda o temp około 38 stopni. Niestety.. tutaj pierwsza reklamacja....ktoś w tym roku zakręcił ciepła wodę i plany kąpieli u stop lodowca spełzły na niczym. No cóż..wypadało wiec wracać. Niestety próby przejścia rzek nie były udane wiec znowu trzeba było obejść gore i lodowcem wrócić do pozostawionego w oddali Patrola. Wstępujemy do schroniska tknięci złym przeczuciem pytamy o stan drogi 910 ale nie uzyskujemy wiarygodnych informacji. Zostawiamy kijki trekingowe i jedziemy do Askji. Tutaj rekompensuje sobie brak cieplej wody z lodowca i wykonuje pionierski zjazd na dol krateru i zanurzam się w letniej turkusowej wodzie.
Wole nie myśleć co ją podgrzewa ;) W pieszej drodze powrotnej do samochodu wiatr zdołał wysuszyć mnie do ostatniej kropelki. Wchodzimy do schroniska. Tutaj pani rozwiewa moje nadzieje na skrócenie a jednocześnie utrudnienie sobie drogi do 26-ki. (910 w ostatnim etapie woda spływająca z lodowca rozmyła doszczętnie). Masakra..zostajemy wiec i w pomieszczeniach kuchennych przygotowujemy sobie posiłek zastanawiając się nad wersja alternatywną. W drodze przemyśleń wygrywa rozsadek wiec droga 88 wracamy na północ do jedynki aby 26-ka od północy przeciąć wyspę i przejechać do Landmannalaugar. Tak wiec nadrabiamy około 300 km wracając na północ . Co prawda przeprawy z wyjątkowo dużą ilością wody rekompensują nam atrakcje. Może to nie jest aż taki problem ale fakt ze jedziemy wszędzie bez asekuracji kreuje pewne standardy minimalizujące ryzyko awarii lub innych niespodzianek. Logujemy się na kempingu późno w nocy a wyjeżdżamy wcześnie rano. Wraz ze zmiana trasy doszły nam dwa wodospady do szybkich odwiedzin i dalej aby dojechać w miarę wcześnie do tęczowej doliny. Na 26-ce mijamy rozjazd na 910 i widzimy ze nadal jest zamknięta wiec w sumie dobrze ze się w nią nie zapędziliśmy. Dwa duże brody i dalej już bez przepraw aż do doliny. Tutaj mała niespodzianka ponieważ z niewiadomych przyczyn a może po prostu we mgle mylę skręt i dopiero po paru kilometrach spostrzegam ze nie znam tych okolic . Po upewnieniu się ze to nie ta droga wracamy już na właściwą. Niestety wraz ze zbliżaniem się do niej pogoda zmienia się na pochmurnie choć w miarę ciepło .Osobiście to ja bym wolał zimno ale przejrzyście bez mgły ale cóż..chyba już mi nie dane jest trafić tam w pełnym słońcu. Rozbijamy się z noclegiem na obrzeżach kempingu , jemy obiadokolacje i resztę wieczoru spędzamy tradycyjnie w cieplej rzece. Rano jest na tyle pogodnie ze idziemy na wycieczkę. Niestety znowu nie na koronę okolicznych wzgórz tonących częściowo we mgle. Po powrocie pakujemy dobytek i ruszamy na poszukiwanie „kreta” to taka zabawa w ukryte schowki pod wskazana lokalizacja na podstawie współrzędnych GPS. Wszystko wskazuje ze to około 15 km w bok od naszej trasy wiec zjeżdżamy w zupełnie nieznane okolice. Stopniowo zmienia się widoczność wraz ze zmiana wysokości aż do tego stopnia ze widać może na 5 m. Tak dojeżdżamy do ewidentnego końca drogi. Idę na małe zwiady ponieważ GPS wskazuje już tylko 900m. Nieopodal na skraju lodowca znajduje kolejna zgubę tym razem czołówkę i do tego sprawną. Dwie osoby zostają w samochodzie a my we trojkę podejmujemy probe odnalezienia skrzynki. Wychodząc zapisuje pozycje GPS gdzie stoi patrol. To na wszelki wypadek ponieważ ginie nam z oczu już po paru krokach. Wspinamy się coraz wyżej aż dochodzimy do rzekomych współrzędnych. Czy są właściwe już nie jestem pewny ponieważ GPS zaczynał pokazywać rożne zmienne kierunki. Nie wiem dlaczego ..może slaby sygnał w tak gęstej mgle lub absorbujące sygnał okoliczne szczyty. Tak czy inaczej pokręciliśmy się po okolicy i za sygnałem zdrowego rozsądku wracamy do samochodu. Jesteśmy bardzo daleko od cywilizacji i wysoko na tyle ze warunki mogą się jeszcze pogorszyć. Tak czy inaczej po śladach i wspomagając się wskazaniem gps -u wracamy do samochodu. Już się o nas niepokoiły pozostałe dziewczyny. Zjeżdżamy powoli w dolinę i tam wita nas słonce. Cóż,,,siła wyższa na którą nie mamy wpływu.
Tocząc zażyle dyskusje prawie mijamy niepostrzeżenie Heklę skąpaną w słońcu poza szczytem który tradycyjnie skrywa się w warstwie chmur. Tego dnia obieramy kierunek już do cywilizowanych rejonów i tzw. Atrakcji czyli w drodze rajska dolina oraz dalej Haifoss . Nocleg wypada na mchu gdzieś w interiorze. Następnego dnia już bez niespodzianek. Gulfos i Gejzir. Następnie plaże Vik ale tym razem bez udziału i obecności Maskonurów. Dalej zbaczam z drogi pchany ciekawością w lasy Tora czyli dolina Posmork. Zapowiadane 20 przepraw wodnych sprawdza się Ostatni odcinek to już poniekąd hardcor. Samochody nawet te terenowe pozostawione są przed rzeka . My jednak jedziemy ale po chwili już wiemy dlaczego tam zostały. Niepozorne na początku koryta rzeki są na tyle głębokie ze woda przelewa się na przednia szybę,dobrze ze wąsko było Następnie już cala rzeka z jej na tyle mocnym nurtem ze nawet ciężki patrol jest znoszony w bok . Dobijamy jednak na drugi brzeg . Pierwsze wnioski są trafne. To raj dla wędrowców z plecakiem. Można się tutaj zagubić w dolinach na wiele dni. Może..kiedyś :) Po sesji foto wracamy nakręcając jedyny w całym wyjeździe filmik z godnej uwagi przeprawy wodnej. Bez snurkela tutaj już na pewno by się nie obeszło. Tego dnia dobijamy do ostatniego noclegu na kempingu nieopodal bazaltowego wodospadu. W drodze do promu mamy już tylko albo aż inspirujące południowe wybrzeże .Z nowym zapasem wrażeń wracamy do domków do innej kolorowej rzeczywistości..
.......... już nie była planowana a wyszła jako jedna z fajniejszych.
Pomijając okoliczności w jakich się wykluła tak czy inaczej doszła do skutku. Aby uzupełnić skład dałem ogłoszenie na Globtroterze i tym sposobem chętnych znalazło się aż za dużo. Nie mogąc znaleźć chętnego z drugim samochodem ograniczyć musiałem się do jednego składu. Żeby tego było mało to okazało się ze tym razem chętni to były same kobiety..hmm..czyżby przesilenie na Wenus ? Bilety kupione wiec pozostało czekać na termin odjazdu. W ostatniej chwili przesunęliśmy go o jeden dzień wcześniej ponieważ z jednej strony to spokojniej i lżej a po drugie wszyscy zaakceptowali taką zmianę. Tym razem trasa to Kraków a następnie Wrocław. Stad zabieram resztę składu dodatkowo spotykamy się na chwile z Martą z ubiegłorocznej wyprawy. Następny etap to postój i nocleg w Berlinie. Kasia zostaje na noc u swoich znajomych a my korzystamy z gościnności mojej znajomej z poprzedniej wyprawy do Gruzji i nocujemy u niej. Nocleg poprzedzamy wieczornym pobieżnym zwiedzaniem Berlina. Poniedziałek to podróż non stop do Hirstshals .Będąc już w pobliżu portu zwiedzamy forty ,latarnię morska i opodal niej rozbijamy obóz i nocujemy. Rano po zalogowani u na promie każdy zajmuje się sobą i tak upływa nam obowiązkowy 48-o godz. pobyt na tej dużej „konserwie” Islandia wita nas słońcem i ciepłem. Jak później się okazało to było najcieplejsze lato od 10 lat wg. mieszkańców. Wcale tym nie zmartwieni ruszamy w drogę tankując tylko wodę i ociekając na północ wschodnim wybrzeżem jak najdalej od fali turystów wyładowanych z promu. Fakt ,że pomimo wciąż rosnących cen promu nadal za każdym razem prom załadowany jest praktycznie do pełna. Po nastu kilometrach wynajdujemy urokliwe miejsce na pierwsze śniadanko. Dalej to znowu wg. znanego schematu. Droga upstrzona przystankami na sesje fotograficzne. Każdy wg własnego uznania i sposobu widzenia tego samego robi fotki do wspólnego użytku. W końcowym efekcie ma to sens pomimo powtarzających się ujęć. Tego dnia jest tak ciepło że zmuszeni jesteśmy używać klimatyzacji aby się nie po przegrzewać. Dla równowagi temperaturze natura zesłała silny wiatr. Po południu zwiedzamy tym razem wnętrze kanionu Ausbyrgii i po raz pierwszy wschodni brzeg rzeki matki króla wodospadów. Niepokoi mnie kolor wody który świadczy o dużych stanach wód. Moje obawy niestety okazały się uzasadnione wewnątrz interioru. Chcemy na noc dojechać w okolice Mywatn aby skorzystać z kąpieli na kempingu i uciec w plener. Tak tez się staje. Wynajdujemy przystępne wrzosowisko i tam pod osłona krzaków rozbijamy obóz .
Wiem ze są to tereny prywatne i może się okazać ze znajdzie się właściciel ale jakoś dobrze się zamaskowaliśmy .Jednocześnie corocznie zauważam zmiany globalizacji nawet tej małej wyspy. To co kiedyś było niedostępnymi dla ogółu miejscami do których prowadziły bardzo wąskie i trudne drogi teraz coraz częściej pokryte są asfaltem. Wszystko aby ułatwić dostęp coraz większej rzeszy turystów . Kolejny cieply dzień chociaż nadal bardzo wietrzny. Dobrze ze względu na meszki które na otwartej przestrzeni nie są w stanie utrzymać się w powietrzu ale tak jak one w powietrzu tak i piasek z interioru nie może utrzymać się na ziemi i tworzą się burze piaskowe. Doświadczymy tego na następnym noclegu wewnątrz wyspy. Tymczasem śpimy mocno aby następnego dnia znowu skwapliwie skorzystać z darmowego prysznica i ustawić azymut podróżny w interior. Po drodze bardzo krótki pobyt w „bulgotkach” i na polach Kraftla. Pierwsze symptomy zmian, to zamknięty wjazd w drogę 88 co prawda i tak w planach mamy wjazd w następna aby po drodze odwiedzić mało znane miejsce w rodzaju skansenu nad jeziorem a pozostawione tak jakby niedawno ktoś tam mieszkał .Nie powiem ze mieli lekko zważając na otoczenie , klimat i wyposażenie zagrody. Następnie profilaktycznie odwiedzam słynne BRU aby dotankowac , ponieważ w planach mam w tym roku całą drogę 910. Po wielu przystankach wynajdujemy gdzieś w najbardziej zacisznej dolince miejsce na nocleg. Niestety zaciszne to nie znaczy niedostępne dla wszędobylskich ziarenek piasku. Po porannej wizji lokalnej doświadczamy tego naocznie jak gdzie i ile piasku wiatr zdołał wcisnąć w zdawałoby się niedostępne miejsca- włącznie z naszymi uszami oczami i nosem :) o namiotach śpiworach i skrzynkach z żywnością już nie wspomnę :)Po odkopaniu się z piaskownicy decydujemy się na odwiedzenie jaskiń lodowych. Wszystko było po staremu z dwoma strategicznymi zmianami. Woda z lodowca zabrała z sobą drogę wiec spacer do jaskiń wydłużył się 5-cio krotonie zmuszając nas do przejścia lodowcem jednocześnie omijając miejsce wypływania dużej ilości wody. Po pierwszym znalezisku którym był śpiwór dzień wcześniej tym razem znajduje kijki trekingowe..mam nadzieje ze to nie pozostałość po turyście którego pochłonęła ziemia :) Dochodzimy do ostatniej jaskini która w ubiegłym roku sprawiła nam jedna z większych niespodzianek wypływająca z niej woda o temp około 38 stopni. Niestety.. tutaj pierwsza reklamacja....ktoś w tym roku zakręcił ciepła wodę i plany kąpieli u stop lodowca spełzły na niczym. No cóż..wypadało wiec wracać. Niestety próby przejścia rzek nie były udane wiec znowu trzeba było obejść gore i lodowcem wrócić do pozostawionego w oddali Patrola. Wstępujemy do schroniska tknięci złym przeczuciem pytamy o stan drogi 910 ale nie uzyskujemy wiarygodnych informacji. Zostawiamy kijki trekingowe i jedziemy do Askji. Tutaj rekompensuje sobie brak cieplej wody z lodowca i wykonuje pionierski zjazd na dol krateru i zanurzam się w letniej turkusowej wodzie.
Wole nie myśleć co ją podgrzewa ;) W pieszej drodze powrotnej do samochodu wiatr zdołał wysuszyć mnie do ostatniej kropelki. Wchodzimy do schroniska. Tutaj pani rozwiewa moje nadzieje na skrócenie a jednocześnie utrudnienie sobie drogi do 26-ki. (910 w ostatnim etapie woda spływająca z lodowca rozmyła doszczętnie). Masakra..zostajemy wiec i w pomieszczeniach kuchennych przygotowujemy sobie posiłek zastanawiając się nad wersja alternatywną. W drodze przemyśleń wygrywa rozsadek wiec droga 88 wracamy na północ do jedynki aby 26-ka od północy przeciąć wyspę i przejechać do Landmannalaugar. Tak wiec nadrabiamy około 300 km wracając na północ . Co prawda przeprawy z wyjątkowo dużą ilością wody rekompensują nam atrakcje. Może to nie jest aż taki problem ale fakt ze jedziemy wszędzie bez asekuracji kreuje pewne standardy minimalizujące ryzyko awarii lub innych niespodzianek. Logujemy się na kempingu późno w nocy a wyjeżdżamy wcześnie rano. Wraz ze zmiana trasy doszły nam dwa wodospady do szybkich odwiedzin i dalej aby dojechać w miarę wcześnie do tęczowej doliny. Na 26-ce mijamy rozjazd na 910 i widzimy ze nadal jest zamknięta wiec w sumie dobrze ze się w nią nie zapędziliśmy. Dwa duże brody i dalej już bez przepraw aż do doliny. Tutaj mała niespodzianka ponieważ z niewiadomych przyczyn a może po prostu we mgle mylę skręt i dopiero po paru kilometrach spostrzegam ze nie znam tych okolic . Po upewnieniu się ze to nie ta droga wracamy już na właściwą. Niestety wraz ze zbliżaniem się do niej pogoda zmienia się na pochmurnie choć w miarę ciepło .Osobiście to ja bym wolał zimno ale przejrzyście bez mgły ale cóż..chyba już mi nie dane jest trafić tam w pełnym słońcu. Rozbijamy się z noclegiem na obrzeżach kempingu , jemy obiadokolacje i resztę wieczoru spędzamy tradycyjnie w cieplej rzece. Rano jest na tyle pogodnie ze idziemy na wycieczkę. Niestety znowu nie na koronę okolicznych wzgórz tonących częściowo we mgle. Po powrocie pakujemy dobytek i ruszamy na poszukiwanie „kreta” to taka zabawa w ukryte schowki pod wskazana lokalizacja na podstawie współrzędnych GPS. Wszystko wskazuje ze to około 15 km w bok od naszej trasy wiec zjeżdżamy w zupełnie nieznane okolice. Stopniowo zmienia się widoczność wraz ze zmiana wysokości aż do tego stopnia ze widać może na 5 m. Tak dojeżdżamy do ewidentnego końca drogi. Idę na małe zwiady ponieważ GPS wskazuje już tylko 900m. Nieopodal na skraju lodowca znajduje kolejna zgubę tym razem czołówkę i do tego sprawną. Dwie osoby zostają w samochodzie a my we trojkę podejmujemy probe odnalezienia skrzynki. Wychodząc zapisuje pozycje GPS gdzie stoi patrol. To na wszelki wypadek ponieważ ginie nam z oczu już po paru krokach. Wspinamy się coraz wyżej aż dochodzimy do rzekomych współrzędnych. Czy są właściwe już nie jestem pewny ponieważ GPS zaczynał pokazywać rożne zmienne kierunki. Nie wiem dlaczego ..może slaby sygnał w tak gęstej mgle lub absorbujące sygnał okoliczne szczyty. Tak czy inaczej pokręciliśmy się po okolicy i za sygnałem zdrowego rozsądku wracamy do samochodu. Jesteśmy bardzo daleko od cywilizacji i wysoko na tyle ze warunki mogą się jeszcze pogorszyć. Tak czy inaczej po śladach i wspomagając się wskazaniem gps -u wracamy do samochodu. Już się o nas niepokoiły pozostałe dziewczyny. Zjeżdżamy powoli w dolinę i tam wita nas słonce. Cóż,,,siła wyższa na którą nie mamy wpływu.
Tocząc zażyle dyskusje prawie mijamy niepostrzeżenie Heklę skąpaną w słońcu poza szczytem który tradycyjnie skrywa się w warstwie chmur. Tego dnia obieramy kierunek już do cywilizowanych rejonów i tzw. Atrakcji czyli w drodze rajska dolina oraz dalej Haifoss . Nocleg wypada na mchu gdzieś w interiorze. Następnego dnia już bez niespodzianek. Gulfos i Gejzir. Następnie plaże Vik ale tym razem bez udziału i obecności Maskonurów. Dalej zbaczam z drogi pchany ciekawością w lasy Tora czyli dolina Posmork. Zapowiadane 20 przepraw wodnych sprawdza się Ostatni odcinek to już poniekąd hardcor. Samochody nawet te terenowe pozostawione są przed rzeka . My jednak jedziemy ale po chwili już wiemy dlaczego tam zostały. Niepozorne na początku koryta rzeki są na tyle głębokie ze woda przelewa się na przednia szybę,dobrze ze wąsko było Następnie już cala rzeka z jej na tyle mocnym nurtem ze nawet ciężki patrol jest znoszony w bok . Dobijamy jednak na drugi brzeg . Pierwsze wnioski są trafne. To raj dla wędrowców z plecakiem. Można się tutaj zagubić w dolinach na wiele dni. Może..kiedyś :) Po sesji foto wracamy nakręcając jedyny w całym wyjeździe filmik z godnej uwagi przeprawy wodnej. Bez snurkela tutaj już na pewno by się nie obeszło. Tego dnia dobijamy do ostatniego noclegu na kempingu nieopodal bazaltowego wodospadu. W drodze do promu mamy już tylko albo aż inspirujące południowe wybrzeże .Z nowym zapasem wrażeń wracamy do domków do innej kolorowej rzeczywistości..
pomimo ze staje sie coraz łatwiejsza to na szczęście interior wciąż pozostaje wymagający i zmienny..
może dlatego już tyle razy tam bylem a pomimo to za każdym razem jest inaczej i jest co wspominać . Islandia zapada w pamięci o wiele trwalej niż inne części świata jakie zwiedzałem.
może dlatego już tyle razy tam bylem a pomimo to za każdym razem jest inaczej i jest co wspominać . Islandia zapada w pamięci o wiele trwalej niż inne części świata jakie zwiedzałem.
Dodane komentarze
brak komentarzy
Przydatne adresy
Brak adresów do wyświetlenia.
Inne materiały
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.