Artykuły i relacje z podróży Globtroterów
Zapachy Afryki - Botswana Safari > BOTSWANA
Servus relacje z podróży
Savute, Okavango Delta, Świt w Savute, BOTSWANA
Rześko, wstałem zanim świt wypędził mnie z ciepłej pościeli. Rozgarniam moskitierę sprawdzając czy w kapciach nie zamieszkało coś gdy spałem. Doleciałem wczoraj z Maun Airlinks od Johanesburga, a tam przez Frankfurt z Krakowa Lufthansą. Savute Elephant Lodge, potem Khwai River Lodge oba należące do Belmond Safaris w Moremi na granicy z Okavango - taki mam plan. Zamówiłem poranną kawę. Właśnie przyszła. Mam tu taras z widokiem na zakole rzeki, maślane ciastka i czarny gorący płyn. Siadam, bo świta. Afrykańskie wschody słońca uwalniają we mnie uśpione gdzie indziej myśli. Po raz tysięczny chcę coś zobaczyć, czegoś posłuchać, kogoś spotkać.
Savute, Okavango Delta, Śniadanie w Savute, BOTSWANA
Afryka jesienią (w sumie też wiosną) to inny kontynent. Inny od tego spalonego nieznośnym upałem, gdy żar dnia sprawia ból ludziom, zwierzętom, ziemi. Wtedy nawet noc nie zdąży zadbać o ulgę, bo wczesnym rankiem słońce znów powraca pulsując, wysysając, paląc. Nic nie pachnie. Za to kwiecień to lokalna jesień. Dzień nie jest może tak długi, a zderzenie z nim nocy i różnica temperatur wywołują … zapachy.
Zimny zapach trawy
Jeszcze nie całkiem rozbudzony ładuję się do Land Rovera. Nieprzyjazne zimne poręcze z kroplami rosy podają przez ręce nerwowy sygnał: „znajdź pled!” Kokon z koca to najlepsze co może Was spotkać przy porannym game drive'ie. Ruszamy! Wkrótce po tym gdy za plecami znika bezpieczna brama lodgu ostre słońce atakuje rosę. Zebrana w ciężkich kiściach gnie cienkie źdźbła do samej ziemi. Mokro, pachnie zimną trawą. Znacie ten zapach? Czysty, jednonutowy, niby woda, ale nie z kranu. Trochę jak czerwcowa rosa. Następnym razem powąchajcie rosę w czerwcu.
O tej porze powinniśmy zobaczyć efekt nocnych polowań. Kręcimy się niecierpliwie po okolicy. Nic nie widać. Sporo ptaków - niektóre suszą pióra, inne żerują w płytkiej wodzie.
Savute, Delta Okavango, Kaczka w kiczu, BOTSWANA
Czujne zwykle impale nie wykonują nerwowych ruchów, poskubując coś leniwie. Tylko młode samce próbują się na rogi. Wkrótce przyjdzie na nie pora.
Savute, Okavango Delta, Impala w Okavango, BOTSWANA
Zapach po słoniu
Był tu - jeszcze dymi. Pachnie (cuchnie?) koniem. Słoń z jego mało wydajnym układem trawiennym daje szansę przetrwania innym - ptakom, owadom, gryzoniom. Poszedł w busz, z łatwością czytamy tę drogę. Połamane gałęzie, drzewa odarte z kory od kłów i pocierania swędzącego cielska. Słoni mało jak nie w Savute i to gdzie? Przy obozie o jak na ironię nazwie: Savute Elephant Lodge. Fakt to nie czas ich migracji. Kryją się w buszu, wszędzie pełno wody.
Khwai River, Okavango Delta, Slon przed moim domem, BOTSWANA
Pachnie ziemia wokół lwa lwów
Jedziemy po Was! Jeden z rangerów doniósł o lwach. Skrzypią sprężyny resorów, woda chlupie pod kołami. Zanużone w dwóch trzecich mielą błoto. Pachnie mułem, właśnie - nie śmierdzi, tutaj świeże błoto pachnie. Odbijamy w zarośniętą ścieżkę. Kto u licha wypatrzył w tej trawie lwa? Piaskowa droga wije się w nieskończoność. „Do not follow me. Wildlife photography” - stajemy burta w burtę z rangerem - fotografem. Coś żółtego majaczy w zaroślach. Promień słońca wyłuskuje potężny łeb zaopatrzony w liczne szramy. Jest daleko, niewiele widać. Stoimy w nadziei, że się poruszy, przewróci z boku na bok, lub wyciągnie łapy. Słońce nagrzewa piasek, pachnie plażą.
Savute, Okavango Delta, Lew z bliznami w ukryciu, BOTSWANA
Człowiek - inaczej niż zwierze - jest niecierpliwy. Dwadzieścia minut jest granicą, której nie udaje się nam przekroczyć. Zostawiamy fotografowi jego lwa i jedziemy dalej. Daleko, znacznie dalej niż zwykle. Przewodnik nie daje za wygraną. Jedziemy w kierunku zebr, które majaczą na horyzoncie. W ich pobliżu spory ruch. Dwa, nie! Trzy samochody stoją w dziwnym szyku. Podjeżdżamy bliżej. Są i … śpią! Dwa spore samce z wypchanymi brzuchami wypoczywają skryte w trawie. Przez chwilę nie reagują na nasze zaloty, a jesteśmy na wyciągnięcie … łapy. Po chwili jednak mają nas dosyć, otwierają przekrwione oczy, podnoszą łby, a potem całe ciała i powłócząc łapami idą w kierunku zarośli, tam odnajdą swój spokój. Wygnieciona trawa oddaje ciepło drapieżników. Dociera do nas ledwo wyczuwalny zapach lwiego potu i samczej uryny. Nic tu po nas… wracamy.
Lunch w buszu - pachnie kuchnią
Zastanawialiście się kiedyś jaką amplitudę wzlotów i uniesień zalicza Wasz żołądek podczas zabawy na rollercosterze? Wyobraźcie sobie, że siedzicie na kolejce górskiej, ale nie pięć minut, a pięć godzin! Co? Wyobraźnia boli w okolicach pośladków, brzucha i kręgów szyjnych? W takiej właśnie kondycji zmierzamy do lodge’u na lunch. Niektórzy ściskają żołądek w mikroskopijnym dzisiaj zaglębieniu jamy brzusznej, a inni rękami złapali się za krtań. Liczą na to, że oburęczny Nelson powstrzyma podroby przed Wielką Ucieczką - byle dalej od tego zwariowanego ciała!
Potencjometr węchu ustawiony na czerwonym polu, wyczuwa zapachy odległe o mile. To głód nie pozwala mu obniżyć lotów. Do obozu dobrych kilka kilometrów, ale falujące ciepło sawanny przynosi nam niezrozumiały tutaj zapach obiadowych potraw. Jeszcze chwila i wpadamy na porcelanę i wypolerowane na błysk bemary. Odbijają ostre słońce, zresztą podobnie jak białe zęby w roześmianych twarzach naszych kucharzy i kelnerów. Śmieją się z naszych min - niespodzianka im wypaliła. Siadamy do długiego stołu - piknik pod akacją.
Savute, Okavango Delta, Lunch w buszu, BOTSWANA
Hipopotamy - muł i woda
Mają się tu nadzwyczaj dobrze. Pora dnia nie ma znaczenia. Jedzą z nami śniadanie nad rozlewiskiem, towarzyszą - choć 200 metrów dalej - podczas basenowych nawrotów i piją gin z tonikiem - gdy podziwiamy wpólnie zachody słońca. Wiatr jest tu łącznikiem. Niesie głosy i raz słaby, raz intensywny zapach błotnych kąpieli. Parski i prychy z hipopotamich łbów przywodzą na myśl zabawy wodne naszego Parmena. Koń ten w upalny dzień chłodzi się w strumieniu kopiąc prawym (koniecznie!) kopytem wodę. Rozbryzgi wzmaga paszczowo, wydmuchując (to pewnie jednak nozdrza) mgiełkę wody, z której korzysta i jeździec. Wieczór przywraca zmysłom zagubioną w ciągu dnia ostrość. Czujemy lekki chłód od bagien, pachnie miekką papką błotną ... na wypastowanych smolistą pastą butach.
Khwai River, Delta Okavango, Hipo w Delcie O., BOTSWANA
Grilowe mięso, boma, Gin & Tonic
Zmrok żąda od nas ukrycia się. Od wieków drapieżne zaganiają nas za mury. Niezależnie od tego, czy to dżungla z betonu, czy ta stara, prawdziwa, naga jak ją Bóg stworzył. W Okavango ma to swoje dobre strony. Lokalni mieszkańcy spotykają się za zeribą. Jest im raźniej, bo w grupie, no i smażą mięso, warzą w garach, wspominają dzień, wieczorne nic nie robienie - BOMA. Jestem zaproszony. Idę i to nie z grzeczności, ale z powodu żołądka - echo głodu słychać w nim, jak brzdęk monety wpadającej do opróżnionej skarbonki mojego syna. Na długo zanim dotrę trawię - sięgające po mój taras - zapachy żeberek, sałatek, czosnku i pieczonych ziemniaków. Jem. Popijam. Jem. Popijam ginem. Ginem z tonikiem. Z tonikiem i ogórkiem. Gin & Tonic to jedyna ochrona przed malarią. Ech gdyby Livingstone to wiedział! A może wiedział? No bo malarone napewno nie miał!
Dobranoc
Khwai River, Okavango Delta, Hipo na zachod slonca, BOTSWANA
Dodane komentarze
Servus 2016-04-21 21:12:56
od niedzieli znowu w Afryce - chetnie dołoże cegiełkę:). Pozdrawiam Panowie!chris666 2016-04-20 10:42:57
Wysmażyłeś barwny, pełen zapachów, odgłosów i smaków felieton :-) Bardzo zacna relacja![konto usuniete] 2016-04-13 18:46:58
Super relacja...Polecam każdemu, szczególnie tym którzy jeszcze nie odwiedzili Afryki....Przydatne adresy
Inne materiały
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.