Artyku y i relacje z podr y Globtroter w

Autostop: Ryga – Tallin – Helsinki - Tallin > ŁOTWA, ESTONIA, FINLANDIA


magdagorajka magdagorajka Dodaj do: wykop.pl
relacje z podróży

Zdj cie ESTONIA / brak / Tallin / opustoszałe uliczki tallina wczesnym rankiemfragment podroży po krajach Batyckich - sierpień 2008; dwa całkowicie odmienne miasta: nowoczesne Helsinki oraz romantyczny i nastrojowy Tallin

Po dwóch dniach spędzonych w Rydze i okolicach, decydujemy sie ruszyć dalej na północ. Stopem oczywiście. Wydostajemy się poza granice miasta na E67 i przygotowujemy następną kartkę, tym razem z napisem: EST. Ja jak zwykle po 15 minutach zaczynam tracić nadzieję, że w tym przeklętym kraju uda nam się coś złapać. Ciężko jest, tak jakby ludzie w ogóle nie wiedzieli, co to jest autostop. Nie wyglądamy przecież jak dwa żule spod monopolowego...
Po jakichś 30 minutach z nudów zaczynam sobie myć stopy wodą z butelki. Uff jaka ulga, zwłaszcza po 2 godzinach łażenia po skansenie w pobliżu Rygi – w porządku, na początku może i było ciekawie, ale jak się ogląda stare chatki i stodoły znajdujące się na gigantycznym obszarze 90 ha, można się zanudzić na śmierć. Po pewnym czasie one wszystkie wydają się jednakowe. Niestety, Marcin jest zapalonym turystą i wszystko musi obejrzeć jak trzeba.
Czekamy, upał niesamowity. Czy ci ludzie w wypasionych furach nigdy nie mieli ochoty na podróże, mimo, że w kieszeni pusto? Łapię coraz większego nerwa.
Wreszcie ktoś się zatrzymuje. Niezła fura, aż dziw ze ktoś w takiej bryce się zatrzymał. W biegu wrzucamy nasze plecaki do bagażnika i wsiadamy do środka. Och jak miło: klima! Okazuje się ze to dwaj Ukraińcy. Jadą na prom do Tallina; jest 16.30, prom odpływa o 19, 00. 290 km przed nami, a oni, szaleńcy, myślą, że zdążą!! Jada jak szaleni, wyprzedzają na trzeciego, chyba zawału dostanę na miejscu, jeszcze nigdy nie najadłam się tyle stresu, co podczas tej podroży. Nie znamy ukraińskiego, ale można się z nimi dogadać: po polsko-angielsko-rosyjsku. Nawet wesoło upływa nam czas (nie licząc mojego stanu przedzawałowego spowodowanego piractwem drogowym Saszy). A pod moimi stopami reklamówka pełna butelek wódki – jak to u Ukraińców.
Niewiarygodne – docieramy do portu o 18.43. Nadal nie wiem jak oni to zrobili. Niestety i tak jest już za późno. Szybka decyzja: robimy imprezę, czekamy do rana na następny prom. Tallin poczeka – najpierw Helsinki. Jedziemy na plaże ok. 10 km od centrum. Trochę zimno, ale wódka potrafi rozgrzać. Sasza – kierowca - nie pije aż tak dużo, za to Marcin i Jaroslav nieźle dają czadu. Ledwo mogą mówić. W tle muzyka jakiejś ukraińskiej kapeli rockowej. Plaża jest cudowna – prawie nie ma ludzi, po lewej oświetlony port, po prawej również widać światła przedmieścia; nad nami gwieździste niebo.
0 3.00 decydujemy się rozbić namiot. Marcin ledwo trzyma się na nogach, ale daje radę. Jakimś cudem w końcu lądujemy wewnątrz, zasypiamy.
Przed 6.00 Sasza przychodzi nas obudzić. Marcin, jeszcze pijany jak bela, w ogóle nie wie, co się dzieje. Na szczęście, reaguje na moje prośby i gramoli się na zewnątrz. Składamy namiot w biegu. O 7.30 mamy prom; musimy jeszcze kupić bilety, a nasi ukraińscy koledzy – załatwić sprawę jeżeli chodzi o spóźnienie się na wczorajszy rejs.
Na pokładzie Marcin ledwo żywy, jeszcze nie na kacu, ale powoli się do niego zbliżający, kładzie się na podłodze i zasypia. Ja postanawiam naładować baterie do aparatu. Wreszcie trochę cywilizacji: ciepła woda, zęby można sobie chociaż umyć. Myślę też o włosach, ale szybko zdaję sobie sprawę, że szampon zostawiliśmy w samochodzie Saszy. Podroż upływa nam szybko, to tylko 2 godziny. Wszyscy na pokładzie przeżywają igrzyska olimpijskie w Pekinie i czatują wokół ogromnych telewizorów. Przysiadam się na chwilę, ale i tak nic nie rozumiem, mówią coś chyba po estońsku. W końcu zasypiam na krześle.
Dopływamy do Helsinek. Pogoda pod psem, wieje i pada. Razem z Ukraińcami wydostajemy się z portu. Jaroslav nie jest już taki wesoły jak wczoraj. Kac go chyba też dogania. Marcin umiera dalej. W mieście gubimy się w labiryncie ulic. Około godziny zajmuje nam wydostanie się na peryferia. Nie zwracam zbyt dużej uwagi na Helsinki, miasto jak miasto, a mi się chce spać i trochę mnie kac również męczy. Decydujemy się jechać dalej w kierunku miejscowości Salo. Drogi bardzo dobre, ale w około nic tylko lasy. Prosimy chłopaków, żeby wysadzili nas po drodze przy jeziorku. Owszem, robią to, ale nie przy tym jeziorku, co chcieliśmy, tylko przy jakimś bajorze. Na pożegnanie Sasza daje mi płytę zespołu, którego muzyki słuchaliśmy przez większość naszej podroży.
Obchodzimy bajorko z trzech stron, ale wszędzie prywatne posesje. Wreszcie wkurzona i zła decyduję, że rozkładamy namiot w pierwszym lepszym miejscu nadającym się do spania. Niedaleko bajorka skręcamy w jakąś boczna drogę i rozbijamy namiot za drzewami. Z rzucamy z siebie mokre ciuchy i idziemy spać. Żadne z nas nie ma ochoty na zwiedzanie okolic. Deszcz leje całe popołudnie i wieczór... Najgorszy dzień w czasie naszej dwutygodniowej wyprawy.
Rano wyruszamy do Helsinek. Okazuje się, że nasi ukraińscy przyjaciele wywieźli nas aż 50km od centrum. Stopa łapiemy ok. 2 godzin. Leje deszcz. Najgorsze myśli przychodzą mi do głowy. Nareszcie zatrzymuje się jakiś samochód. Patrzę i nie wierzę własnym oczom: to ksiądz. Myślę: cholera, księdza mi tu tylko brakowało. Otwieram drzwi i aż mi dech zatyka z wrażenia: to ksiądz-kobieta!! Podwozi nas tylko dwa km. W czasie rozmowy okazuje się, że w Finlandii jest ok. 200 takich księży-kobiet. Dla mnie ciężkie do przetrawienia, ale co kraj to obyczaj, nie ma się w sumie czemu dziwić. Finlandia to naprawdę dziwny kraj, w którym autostopowicze są zapewne ciekawym i nieznanym zjawiskiem.
Czekamy, czas mija, ale nikt się nie zatrzymuje. Jestem już tak zdesperowana, ze czekam tylko na jakiś autobus, który by nas mógł zabrać do Helsinek. Niestety cena, jaką byśmy musieli zapłacić za tą przyjemność jest bardzo wysoka – 11 euro za 40 parę kilometrów to przesada. Decydujemy się jednak czekać dalej. Wreszcie po jakiejś godzinie, udaje nam się coś złapać. Przyjazna para zabiera nas na przedmieścia. Dojeżdżamy tramwajem nr 4 do centrum.
Pierwsze, co widzimy to dworzec PKP. Marcin, zafascynowany pociągami i stacjami kolejowymi, rusza na zwiedzanie. Ja czekam cierpliwie. Dworzec to dworzec, nic ciekawego. Wychodzimy, idziemy w stronę centrum. Po drodze mijamy pocztę – czas na wysłanie paru kartek. Obok, na pierwszym piętrze – biblioteka z darmowym dostępem do Internetu Swoją drogą bardzo interesujące miejsce – wnętrze nie przypomina zbytnio tradycyjnej biblioteki, jest bardzo nowatorskie. Mijamy intrygującą, aczkolwiek całkowicie bezużyteczna ławkę, której jedna noga jest dłuższa od drugiej w ten sposób, że powierzchnia siedząca tworzy z powierzchnią ziemi kąt 45 stopni. Idziemy dalej, mijamy jakieś muzeum zoologiczne, pamiątkowa fotka z łosiem przed drzwiami. Następny przystanek: kościół Temppeliaukion: wykuty w litej skale, przykryty miedzianą, nowoczesną kopułą wygląda jak gigantyczny kreci kopiec lub alternatywny bunkier. Udaje nam się trafić na moment, kiedy kościół jest otwarty dla zwiedzających ( tylko 3 razy dziennie po 15 minut). Wnętrze robi wrażenie: ściany całe z kamienia, betonowe podłoże, malutki ołtarz i... mnóstwo turystów. Zbyt wielu, ledwo daje się przejść. Zdecydowanie psują atmosferę tego miejsca.
Włóczymy się jakiś czas ulicami miasta. Jestem trochę zawiedziona, widziałam w życiu ciekawsze miejscowości. Dochodzimy do ogromnej katedry luterańskiej, do której prowadzą strome granitowe schody. Z zewnątrz wygląda naprawdę okazale. Niestety, jest zamknięta dla zwiedzających z powodu jakiegoś kongresu, który właśnie się tam odbywa. Przed katedrą, w pobliżu pomnika cara Aleksandra II, grupka wyznawców Hare Kriszna wykonuje swoje śpiewy i tańce. Jakiś czas obserwujemy ich. Noszą niezwykle barwne i oryginalne stroje. Wprowadzają optymistyczną atmosferę w tym pochmurnym i deszczowym dniu. Potem znów ruszamy w drogę. Spacerujemy krotką chwilą po targowisku miejskim. Wg przewodnika można tam tanio zjeść. Tanio może i jest, ale nie na nasze kieszenie.
Decydujemy się obejrzeć jeszcze jeden kościół – sobór Uspieński – okazuje się również, że jest do doskonały punkt widokowy na port. W bogatym wnętrzu można obejrzeć wystawę ikon oraz innych interesujących przedmiotów związanych z prawosławiem.
Zniechęcona wyprawą na druga stronę Zatoki Fińskiej nalegam na powrót do Tallina. Niestety, Marcin nie daje za wygraną i jestem zmuszona udać się z nim na wyspę Suomenlinna. Chcąc nie chcąc, wsiadam na prom. Po 15 minutach jesteśmy na miejscu. Okolica nawet atrakcyjna: ogromna twierdza Seaborg, a wokół mnóstwo zieleni oraz ciekawie ukształtowane wybrzeże. Twierdza, zbudowana ponad 250 lat temu przez Szwedów, miała ich bronić przed Rosjanami. Dziś jest to jedno z najchętniej odwiedzanych przez turystów miejsc. Włóczymy się bez celu po wyspie podziwiając widoki. O zachodzie słońca decydujemy się odpocząć na kamienistej plaży oraz zjeść nasze ostatki jedzenia: dwie suche bułki z serkami topionymi. Ten skromny posiłek smakuje nad wyraz dobrze w promieniach zachodzącego słońca.
Wreszcie wracamy do portu. Z nadzieją, że Tallin będzie ładniejszy, kierujemy się w stronę portu promowego. Po dojściu tam niestety okazuje się, że trafiliśmy w złe miejsce: port, z którego odpływa nasz prom linii Tallink (chyba najtańszy przewoźnik na trasie Tallin – Helsinki) znajduje się ok. godziny drogi na pieszo w kierunku zachodnim. Mamy mało czasu, więc spieszymy się jak możemy. Ledwo powłócząc nogami docieramy do właściwego miejsca. Niestety, dowiadujemy się ze mieliśmy błędne pojęcie o godzinie odpłynięcia promu. Musimy czekać ok. 2 godzin na następny. Czas umilamy sobie popijając piwko, które kupiliśmy jeszcze w Rydze. Wreszcie o 22.00 wchodzimy na pokład. Znajdujemy wygodne kanapy i natychmiast usypiamy, pomimo, że z głośników sączy się rock&roll...
Pól godziny po tym jak ostatni pasażerowie opuszczają pokład, budzi nas jakiś marynarz i mówi ze zaspaliśmy. Zrywamy się i oficer wyprowadza nas z terenu porowego.
Jest 1.00 w nocy a my znajdujemy się w Tallinie bez żadnego pomysłu na nocleg. Po krótkiej naradzie decydujemy się wyruszyć na zwiedzane starego miasta. Noc jest bardzo ciepła. Szybko docieramy do celu. Tallin nocą jest cudowny! Średniowieczne budynki pięknie oświetlone, aż czuje się ten wyjątkowy klimat. Po ulicach wciąż kręcą się ludzie. Większość pod wpływem alkoholu, śpiewa lub krzyczy. Docieramy do rynku głównego, nad którym góruje bajecznie oświetlony ratusz. Lokujemy się pod zadaszeniem w obawie przed deszczem, zostawiam plecak i ruszam na zwiedzanie miasta. Marcin zostaje pilnować bagaży. Trochę się obawiam włóczyć się tak sama w środku nocy po ciemnych uliczkach miasta, zwłaszcza, że jacyś pijani faceci mnie zaczepiają, i mimo ze klimat jest niesamowity, wracam do Marcina. Rozkładamy karimaty, wyciągamy śpiwory i zasypiamy pod zadaszeniem na rynku w Tallinie...
Ok. 4 nad ranem (ach ta piosenka SDM-u...) budzi nas jakaś kobieta ok. 50tki. Mówi:’ I want to drink!’ I wskazuje na dwulitrowa butelkę piwa, która stoi pomiędzy nami. Pozwalamy jej się napić. Widać, że kobieta ma pomylone w głowie, mówi coś od rzeczy na temat swojego samochodu, w końcu odchodzi.
O 6 rano budzę się i udaje się na zwiedzanie. Tallin robi na mnie duże wrażenie. Zwłaszcza rankiem, kiedy prawie nie ma jeszcze ludzi, jest imponująco piękny. Mury obronne i wąskie uliczki, kamieniste drogi oraz urocze zaułki wprawiają mnie w melancholijny nastrój oraz wzbudzają duży zachwyt. Mogłabym tak włóczyć się bez celu po tych uliczkach cały dzień. Największe wrażenie robi na mnie zaułek Katarzyny – z charakterystyczną średniowieczną atmosferą. Warte obejrzenia są również pozostałe zabytki Tallina: kamieniczki ‘Trzy Siostry” (odpowiednik ‘Trzech Braci’ w Rydze), Kościół Św. Olafa, najstarsza apteka w Estonii (działa nieustannie od 1422 roku) baszta Kiek in de Kok (nazwa wywodzi się z dolnoniemieckiego i znaczy ‘zajrzyj do kuchni) oraz wiele innych. Niestety, musze wracać do Marcina. Okazuje się, że w czasie mojej nieobecności, ta świrnięta kobieta zakosiła nam piwo, nieźle się uśmiałam z tej historii, muszę przyznać. Mała strata: nie dość ze było ciężkie, to jeszcze nie smakowało zbyt dobrze.
Teraz Marcina kolej. Ja zostaje z plecakami. O ile w nocy było naprawdę ciepło, ok. 8 rano robi się tak zimno, ze nawet kurtka nie pomaga. Wychodzę na słońce. Wyciągam przewodnik, po chwili podchodzą do mnie jacyś Polacy. Gawędzimy przez parę minut. Mówią ze wracają z Mongolii.... Późnym popołudniem spotykamy ich na wylotówce z Tallina, też łapią stopa do Rygi.


z Tallina z kolei udało nam się dojechać jednym tylko autem do samego Wilna - nigdy nie należy wątpić w ludzką życzliwość

Zdj cia

ESTONIA / brak / Tallin / opustoszałe uliczki tallina wczesnym rankiemESTONIA / brak / Tallin / przed średniowieczną restauracjąESTONIA / brak / Tallin / mury obronneESTONIA / brak / Tallin / tallin nocąFINLANDIA / brak / wyspa suomenlinna / suomenlinnaFINLANDIA / brak / wyspa suomenlinna / żaglówka o zachodzie słońca

Dodane komentarze

brak komentarzy

Przydatne adresy

Brak adres w do wy wietlenia.

Strefa Globtrotera

Dział Artykuły

Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.

Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.

Jak dodać artykuł?

  1. Zarejestruj się w naszym serwisie - TUTAJ
  2. Dodaj zdjęcia (10 punktów) - TUTAJ
  3. Dodaj artykuł (100 punktów) - TUTAJ
  4. Artykuły są moderowane przez administratora.

Inne Artykuły

X

Serwis Globtroter.pl zapisuje informacje w postaci ciasteczek (ang. cookies). Są one używane w celach reklamowych, statystycznych oraz funkcjonalnych - co pozwala dostosować serwis do potrzeb osób, które odwiedzają go wielokrotnie. Ciateczka mogą też stosować współpracujący z nami reklamodawcy. Czytaj więcej »

Akceptuję Politykę plików cookies

Wszelkie prawa zastrzeżone © 2001 - 2025 Globtroter.pl