Artykuły i relacje z podróży Globtroterów
Rowerowe przygody czyli wyprawa "Szlak latarni morskich 2008" > AFGANISTAN, POLSKA
BIKER relacje z podróży
Fragmenty opisu tegorocznej wyprawy rowerowej. Odwiedziliśmy prawie wszystkie polskie latarnie morskie, nie obyło się bez przygód.
Cały opis eskapady i zdjęcia są prezentowane na naszej stronie www.bikefamilly.oit.pl
Cały opis eskapady i zdjęcia są prezentowane na naszej stronie www.bikefamilly.oit.pl
"Piękna jest nasza ojczyzna cała, pracujmy dla niej więcej, by jeszcze wypiękniała".
11.07.- 25.07. ("Szlakiem latarni morskich")
Trasa:
Świnoujście-Albeck (Niemcy) - Międzyzdroje - Kołobrzeg - Ustka - Łeba - Hel - Gdańsk - Krynica Morska.
długość trasy 637 km.
Uczestnicy:
Janusz, żona Krystyna oraz Alicja, Aleksandra lat 13 i Paulina lat 16.
Nasza kolejna rowerowa wyprawa przeszła wiele korekt trasy, nie mogliśmy również pojechać jako cała rodzina. Poznając kolejne latarnie morskie, udało się nam zobaczyć najpiękniejsze zakątki Polski i przeżyć wiele przygód. Potwierdziło się, że zwiedzanie kraju na rowerach może być bardzo ciekawe. Najwięcej problemów zafundowała nam, uprzykrzając przejazd pociągami z ciężkimi rowerami. Pozostałe przygody hartowały nas, przed następnymi wyprawami.
Piątek 11.07.2008. Horror w pociągu.
Po całym dniu gorączkowych przygotowań, ok. 20 ruszyliśmy spakowani w kierunku dworca Łódź Kaliska. Na każdym rowerze załadowane ekwipunkiem sakwy Crosso (u Pauliny również na przednich kołach). Za moim Trekiem podczepiona przyczepka Extrawheel z namiotami i pozostałym ekwipunkiem. Wprawieni w poruszaniu się po ulicach Łodzi, szybko dotarliśmy na dworzec. Tam jak zwykle, czekała nas "wędrówka ludów" z całym dobytkiem po schodach prowadzących na peron. Każdy rower z sakwami i przyczepka to ciężar ponad 30 kg, więc rozgrzewka na początek była zapewniona. Ok. 22.30 na peron wjechał pociąg relacji Kielce-Świnoujście w którym zgodnie z rozkładem powinien być wagon do przewozu rowerów. Pociąg ten w Kutnie miał być połączony ze składem jadącym z Lublina przez Warszawę i jechać dalej jako cały skład do Świnoujścia.
To co było naprawdę (przedział ) nadawało się bardziej na klatkę dla królików. W tymże "przedziale na rowery" zastaliśmy stertę leżących na sobie rowerów innych bikerów jadących do Szczecina i dalej. Warunki przewozu rowerów "promocyjne", aż ciarki mnie przeszły na wylot. Jedyną szansą na podróż, było wepchnięcie rowerów do wagonu i ustawienie na korytarzu. Trudno mi opisać haos jaki zapanował przy załadunku. Zablokowaliśmy wagon na połowie dlugości korytarza, tarasując tym samym swobodne wyjście pasażerów z przedziałów osobowych do toalety. Aby się przemieścić, trzeba było skakać i przeciskać się w trudnej do opisania ciasnocie. O miejscu do siedzenia można było tylko pomarzyć, więc córki i żona ze łzami w oczach stały w przedsionku wagonu, lub siedziały na podłodze. Tego co powiedziałem kierownikowi pociągu, nie będę cytował, ale to i tak za mało. W Kutnie okazało się, że skład z Lublina ma właściwy wagon do przewozu rowerów, w którym jest luźno. Nie mogliśmy się jednak przesiąść, bo peron dworca okazał się za krótki. Po kolejnej burzliwej rozmowie z kierownikiem pociągu w której wspierali mnie inni pasażerowie, zapewniono nas że przesiądziemy się w Poznaniu.
Na dworcu w stolicy Wielkopolski, przeprowadziliśmy rowery do właściwego wagonu, w którym rzeczywiście było dużo miejsca. Przy tej "operacji" pociąg złapał ok. 25 minut opóźnienia.W osobowej części wagonu, "urzędowało" towarzystwo bez rowerów raczące się piwem. Podróż do Świnoujścia kontynuowaliśmy drzemiąc lub siedząc na podłodze wagonu.
Imbecylom z dyrekcji kolei w Kielcach i nie tylko, oraz systemowi informacji kolejowej, składamy gratulację za "efektywną" pracę, promocję własnej firmy i troskę o warunki podróży pasażerów z rowerami w polskich pociągach.
Sobota 12.07. Świnoujście-Albeck-Międzyzdroje.
Dystans 37 km.
Świnoujście powitało nas ciepłą pogodą. Przeprawiliśmy się promem na lewą, miejską część miasta i skierowaliśmy szlakiem do Fortu Anioła i Fortu Zachodniego. Fortyfikacje te wchodziły w skład Twierdzy Świnoujście od końca XIX wieku. W pobliżu falochronu zrobiliśmy krótką przerwę na posiłek. Promenadą dotarliśmy do ścieżki prowadzącej na przejście graniczne z Niemcami. Wzdłuż ulicy prowadzącej do przejścia wybudowano perony kolei łączącej Świnoujście z siecią niemieckich kurortów. Gładką jak stół ścieżką rowerową dotarliśmy do nadmorskiej promenady w Albeck. Przy głównej alei będącej deptakiem i dwukierunkową ścieżką, stały hotele i pensjonaty, było mnóstwo skwerów, placów zabaw, sklepików i stoisk z pamiątkami.
Dziewczynki i żona z ciekawością wszystkiemu się przyglądały. Szczególnie podobało im się molo, gdzie stał niewielki hotel. Z przyczyn ekonomicznych, postanowiliśmy że na tej krótkiej wizycie, nasz pobyt w Niemczech zakończymy. Wróciliśmy do Świnoujścia i skierowaliśmy się do latarni morskiej. Efektowna i najwyższa latarnia na Bałtyku ma wys. 68 m. i zasięgu światła 46,4 km.(25 Mm). Wejście na szczyt latarni po stromych schodach, to solidna porcja wysiłku. Gdy dotarliśmy tam z Olą i Alicją, zobaczyłem że niebo pokryte było szaro burymi chmurami, wzmógł się wiatr i rozpadał deszcz. Nie weszliśmy na galerię, bo panował tam cug nie do opisania. Trochę żałowaliśmy że jest kiepska pogoda, i nie zobaczymy wspaniałych widoków na Świnoujście, Międzyzdroje i niemiecki Albeck. Niestety w latarni nie sprzedawano tzw. paszportu, na którym można by potrwierdzić swój pobyt. Dziewczynki wybrały więc pocztówkę na której przystawiono nam pieczątkę latarni.
Deszcz przestał padać po pół godzinie, i ruszyliśmy w drogę do Międzyzdrojów. Pokonanie ok. 17 km. nie zajęło nam dużo czasu. Już na rogatkach kurortu zaczęliśmy rozglądać się za miejscem na nocleg. Na niewielkiej działce, pozwoliła nam rozbić namioty pani Ewa z mężem. Po zapoznawczej rozmowie, gospdyni pojechała z nami rowerami na promenadę gwiazd, pokazując najciekawsze miejsca miasta, łącznie z nowym pomnikiem znanego aktora Gustawa Holoubka. Gdy wróciliśmy na działkę, panowała już szarówka, nie pozostało nam więc nic innego jak zakończyć snem pierwszy ciekawy dzień wyprawy.
Niedziela 13.07. Międzyzdroje-Międzywodzie.
Dystans 43 km.
Odżywcze nadmorskie powietrze podziałało na żonę i córki jak balsam. Dziewczyny rześko powstawały, i pomogły w zwinięciu obozu. Pożegnaliśmy przemiłych gospodarzy i ruszyliśmy w kierunku Wisełki. Malownicza, kręta i pagórkowata droga pośród lasów, rozciągnęła naszą kolumnę. Zonie jazda pod górę na obciążonym rowerze sprawiała trochę problemów, więc Ola zostawała dla towarzystwa. Za mną jak cienie podążały Paulina z Alicją. Zatrzymaliśmy się na parkingu w pobliżu wejścia na wzgórze widokowe Gosań. Zabezpieczyliśmy rowery i poszliśmy podziwiać nadmorskie widoki. Dziewczynki szalały z aparatem, robiąc w leśnej scenerii zdjęcia sobie, żonie i otaczającej nas przyrodzie. Ze wzgórza roztaczały się piękne widoki na nadmorską zieleń, klify i plaże.
Kilka km. dalej wjechaliśmy w las z zamiarem dotarcia do latarni Kikut. Okazało się to jednak dość trudnym wyzwaniem. Najpierw przez leśne pełne korzeni i pagórków ścieżki, przejechaliśmy ok. 1,5 km. Droga się skończyła, a szlak pieszy prowadził pod stromą górę. Zabrałem Olympusa E-300, i ruszyliśmy w długą wspinaczkę. Na szczycie wzniesienia, górowała 15 m. wieża latarni niedostępna do zwiedzania. Latarnia powstała na bazie dawnej wieży widokowej. W 1994 r. została wyposażona w urządzenia nie wymagające dozorowania. Wieża wygląda na nieco zaniedbaną. Zasięg świateł latarni wynosi 29,6 km.(16 Mil morskich). Wróciliśmy do głównej drogi, i zatrzymaliśmy się na przydrożnym parkingu, by spożyć posiłek. Tu się okazało jak przebieg wyprawy wpływa na apetyt dzieciaków. Gdy posiłek dobiegł końca, żona skwitowała "dwa bochenki poszły". Po energetycznym wzmocnieniu, szybko dotarliśmy do Międzywodzia. Mała miejscowość tętniła życiem dzięki mnogości turystów. Nocleg znaleźliśmy w ośrodku "Pusih" własności Pana Piotra Madeja. Mogliśmy skorzystać z czystych sanitariatów, rozbić namioty na obszernym polu. Właściciel był tak miły, że schował nam na noc rowery.
SERDECZNIE DZIĘKUJEMY.
Wieczorem poszedłem z dziewczynkami nad morze, podziwiać zachód słońca. Pociechy prześcigały się w próbach wykonania ładnych zdjęć, zwłaszcza zachodu słońca, i muszę przyznać że osiągnęły ciekawe efekty.
Poniedziałek 14.07. Międzyzdroje-Mżerzyno. Ruiny w Trzęsaczu, ładna latarnia i wojskowe bezdroża.
Dystans 62 km.
Po nocnym wypoczynku, ruszyliśmy dalej . Przez Dziwnówek i Pobierowo drogami pośród lasów i łąk, dotarliśmy do Trzęsacza. W tej miejscowości na krawędzi klifu, stoją ruiny gotyckiego kościoła z XV wieku. W momencie budowy, stał ok. 2 km od brzegu. Przez lata morze wdzierało się w ląd, wymyło skarpę, rujnując świątynie. Przy ruinach trwają prace zabezpieczające przed całkowitym spadkiem ruin z klifu. Pogoda i humory nam dopisywały, przejechaliśmy przez Rewal a stanęliśmy dopiero na parkingu przy latarni morskiej w Niechorzu. Po drodze widzieliśmy jedną z tutejszych atrakcji, Retro-Expres ciągniony przez ciuchcię, to replika XIX wiecznego pociągu. Skład obwozi turystów po najładniejszych okolicach od Gryfic do Niechorza. Latarnia morska to z pewnością najpiękniejszy obiekt tego typu na polskim wybrzeżu Bałtyku, i zabytek kultury narodowej. Imponująca budowla, do której wejście znajduje się w dużym ogrodzie, była niestety nieczynna, Wieża jest wysoka na 45 m. o zasięgu światła 37 km.(20 Mm). Potwierdziliśmy odwiedziny na pocztówce, i po krótkim odpoczynku ruszyliśmy w kierunku Pogorzelicy. Nic nie wskazywało, że przeżyjemy na dalszej trasie fantastyczne, ale i kłopotliwe przygody.
Po pasie byłego lotniska wojskowego dotarliśmy do Pogorzelicy. Mieliśmy do wyboru dwie drogi w kierunku Mrzeżyna. Jedną dłuższą przez Trzebiatów, a drugą wg. mapy przez lasy. Wybraliśmy tę drugą, bo po lesie wszyscy jeżdzić lubimy. Nie wiedzieliśmy jednak, na szlaku za lasem, spotkają nas niespodzianki. w postaci terenów do niedawna zamkniętych. Szlak skończył się w lesie, i wyjechaliśmy na piaszczyste bezdroża byłego nadmorskiego poligonu wojskowego. Trzeba było przeprowadzić rowerki przez miękkie piaszczyste nieużytki do pobliskiej drogi biegnącej wzdłuż wojskowego ogrodzenia. Okazało się to trudną szkoła przetrwania. Minęliśmy kilka szkoleniowych okopów, i omijając głębokie piachy, między licznymi krzakami dotarliśmy do brukowanej drogi. Ten "spacerek" kosztował wszystkich sporo sił, więc w pierwszej kolejności łykneliśmy po batonie chałwy i solidnej porcji soku. Z mapy i znaków szlaku, wywnioskowaliśmy, że droga ta powinna nas zaprowadzić do Mrzeżyna. Ale życie uznało, że napisze nam swój scenariusz.
Jechaliśmy przez gęsto zalesiony teren, wzdłuż wielu budynków i ogrodzonych terenów opuszczonych przez armię, które trochę szpecą te piękne dziewicze tereny. Prowadziły nas małe znaki szlaku malowane na drzewach, a to więcej niż skąpy system informacji. Na tym całkowitym bezludziu, spotkaliśmy trzech rowerzystów jadących z Dźwirzyna. Opowiedzieli nam o jeździe po plaży i wchodzeniu do lasu po wydmach. Jazda przez las za którym szumi morze, była bardzo przyjemna. I pewnie to wrażenie by nam pozostało, gdyby nie brukowana nawierzchnia drogi.. Przez ponad 8 km. tak nas wytrzęsło, że ręce drżały nawet na postojach. Gdy zza kolejnego zakrętu wyłoniły się brama i wojskowe budynki, mieliśmy nadzieję, że to konec brukowej niedogodności. Nic bardziej mylnego. Okazało się że był to koniec drogi, a nie przygód. Na wojskowy teren, likwidowanej jednostki nie wpuścił nas żołnierz.
Poinformował że aby dotrzeć do Mrzeżyna, musimy wrócić ok. 800 m. do byłych garaży, i "przebić" się przez las do plaży. Wspomniał też, że będzie to wymagać zjazdu z wydm na plażę. Nie byliśmy zachwyceni taką perspektywą, bo dla nas i rowerów oznaczało to wyczyny ekstremalne i niezbyt przyjazne wobec nadmorskiej przyrody.
Czy naprawdę nie można było umieścić w tym rejonie choć jednej tablicy informacyjnej, aby nikt nie musiał kluczyć po krzakach i chodzić po wydmach z ciężkimi rowerami?????????
Ze skwaszonymi minami ruszyliśmy z powrotem. W pobliżu opuszczonych garaży dostrzegliśmy leśną przecinkę. Poszedłem na "zwiady" z Pauliną. Leśna ścieżka wiła się pośród drzew, a potem przeszła w głębokie piachy prowadząc donikąd, a pokonałem ponad kilometr. Jasne się więc stało, ze tędy przejechać się nie da. Postanowiliśmy po wydeptanej ścieżce między drzewami, przebić się z rowerami do plaży. Ale gdy już wszyscy solidnie zmęczeni przeszliśmy przez zieleń, czekało nas najtrudniejsze.
Trzeba było zepchnąć 5 obciążonych sakwami rowerów z wydmy, by dotrzeć do plaży. Ten extremalny wyczyn zajął nam sporo czasu, i kosztował mnóstwo siły. Na pustej plaży, , odżywczy wiatr i szum morza pozwoliły na krótko odetchnąć. Czekała nas dalej trudna ok. 3 km. wędrówka po piachu w okolice Mrzeżyna, i dziewczynki z żoną nie były z tej perspektywy zbyt zadowolone. Prowadząc ekipę, starałem się iść po możliwie majtwardszym podłożu. Ciężki rower i przyczepka grzęzły w piachu, zostawiałąc głębokie ślady. Po nich szła reszta ekipy. Parę razy morskie fale nas solidnie obmyły, mocząc nam obuwie, ale zużywając zapasy napojów, parliśmy do przodu. Idąca na końcu Paulina, pełniła funkcję foto kronikarza. W pobliżu Mrzeżyna kilku plażowiczów grających w siatkówkę, pomogło nam przenieść zapiaszczone rowery na twardą drogę. Dopiero tam odetchnęliśmy z ulgą. Dotarliśmy do miasta i zrobiliśmy zakupy. Mnie udało się znaleźć miejsce na nocleg w ośrodku Młodzieży Wiejskiej. Po przygodach dnia, przejechanej odległości, myśleliśmy tylko o odpoczynku. Po rozłożeniu namiotów i kapieli bezszelestnie nadszedł sen, wspierany przez morskie powietrze.
11.07.- 25.07. ("Szlakiem latarni morskich")
Trasa:
Świnoujście-Albeck (Niemcy) - Międzyzdroje - Kołobrzeg - Ustka - Łeba - Hel - Gdańsk - Krynica Morska.
długość trasy 637 km.
Uczestnicy:
Janusz, żona Krystyna oraz Alicja, Aleksandra lat 13 i Paulina lat 16.
Nasza kolejna rowerowa wyprawa przeszła wiele korekt trasy, nie mogliśmy również pojechać jako cała rodzina. Poznając kolejne latarnie morskie, udało się nam zobaczyć najpiękniejsze zakątki Polski i przeżyć wiele przygód. Potwierdziło się, że zwiedzanie kraju na rowerach może być bardzo ciekawe. Najwięcej problemów zafundowała nam, uprzykrzając przejazd pociągami z ciężkimi rowerami. Pozostałe przygody hartowały nas, przed następnymi wyprawami.
Piątek 11.07.2008. Horror w pociągu.
Po całym dniu gorączkowych przygotowań, ok. 20 ruszyliśmy spakowani w kierunku dworca Łódź Kaliska. Na każdym rowerze załadowane ekwipunkiem sakwy Crosso (u Pauliny również na przednich kołach). Za moim Trekiem podczepiona przyczepka Extrawheel z namiotami i pozostałym ekwipunkiem. Wprawieni w poruszaniu się po ulicach Łodzi, szybko dotarliśmy na dworzec. Tam jak zwykle, czekała nas "wędrówka ludów" z całym dobytkiem po schodach prowadzących na peron. Każdy rower z sakwami i przyczepka to ciężar ponad 30 kg, więc rozgrzewka na początek była zapewniona. Ok. 22.30 na peron wjechał pociąg relacji Kielce-Świnoujście w którym zgodnie z rozkładem powinien być wagon do przewozu rowerów. Pociąg ten w Kutnie miał być połączony ze składem jadącym z Lublina przez Warszawę i jechać dalej jako cały skład do Świnoujścia.
To co było naprawdę (przedział ) nadawało się bardziej na klatkę dla królików. W tymże "przedziale na rowery" zastaliśmy stertę leżących na sobie rowerów innych bikerów jadących do Szczecina i dalej. Warunki przewozu rowerów "promocyjne", aż ciarki mnie przeszły na wylot. Jedyną szansą na podróż, było wepchnięcie rowerów do wagonu i ustawienie na korytarzu. Trudno mi opisać haos jaki zapanował przy załadunku. Zablokowaliśmy wagon na połowie dlugości korytarza, tarasując tym samym swobodne wyjście pasażerów z przedziałów osobowych do toalety. Aby się przemieścić, trzeba było skakać i przeciskać się w trudnej do opisania ciasnocie. O miejscu do siedzenia można było tylko pomarzyć, więc córki i żona ze łzami w oczach stały w przedsionku wagonu, lub siedziały na podłodze. Tego co powiedziałem kierownikowi pociągu, nie będę cytował, ale to i tak za mało. W Kutnie okazało się, że skład z Lublina ma właściwy wagon do przewozu rowerów, w którym jest luźno. Nie mogliśmy się jednak przesiąść, bo peron dworca okazał się za krótki. Po kolejnej burzliwej rozmowie z kierownikiem pociągu w której wspierali mnie inni pasażerowie, zapewniono nas że przesiądziemy się w Poznaniu.
Na dworcu w stolicy Wielkopolski, przeprowadziliśmy rowery do właściwego wagonu, w którym rzeczywiście było dużo miejsca. Przy tej "operacji" pociąg złapał ok. 25 minut opóźnienia.W osobowej części wagonu, "urzędowało" towarzystwo bez rowerów raczące się piwem. Podróż do Świnoujścia kontynuowaliśmy drzemiąc lub siedząc na podłodze wagonu.
Imbecylom z dyrekcji kolei w Kielcach i nie tylko, oraz systemowi informacji kolejowej, składamy gratulację za "efektywną" pracę, promocję własnej firmy i troskę o warunki podróży pasażerów z rowerami w polskich pociągach.
Sobota 12.07. Świnoujście-Albeck-Międzyzdroje.
Dystans 37 km.
Świnoujście powitało nas ciepłą pogodą. Przeprawiliśmy się promem na lewą, miejską część miasta i skierowaliśmy szlakiem do Fortu Anioła i Fortu Zachodniego. Fortyfikacje te wchodziły w skład Twierdzy Świnoujście od końca XIX wieku. W pobliżu falochronu zrobiliśmy krótką przerwę na posiłek. Promenadą dotarliśmy do ścieżki prowadzącej na przejście graniczne z Niemcami. Wzdłuż ulicy prowadzącej do przejścia wybudowano perony kolei łączącej Świnoujście z siecią niemieckich kurortów. Gładką jak stół ścieżką rowerową dotarliśmy do nadmorskiej promenady w Albeck. Przy głównej alei będącej deptakiem i dwukierunkową ścieżką, stały hotele i pensjonaty, było mnóstwo skwerów, placów zabaw, sklepików i stoisk z pamiątkami.
Dziewczynki i żona z ciekawością wszystkiemu się przyglądały. Szczególnie podobało im się molo, gdzie stał niewielki hotel. Z przyczyn ekonomicznych, postanowiliśmy że na tej krótkiej wizycie, nasz pobyt w Niemczech zakończymy. Wróciliśmy do Świnoujścia i skierowaliśmy się do latarni morskiej. Efektowna i najwyższa latarnia na Bałtyku ma wys. 68 m. i zasięgu światła 46,4 km.(25 Mm). Wejście na szczyt latarni po stromych schodach, to solidna porcja wysiłku. Gdy dotarliśmy tam z Olą i Alicją, zobaczyłem że niebo pokryte było szaro burymi chmurami, wzmógł się wiatr i rozpadał deszcz. Nie weszliśmy na galerię, bo panował tam cug nie do opisania. Trochę żałowaliśmy że jest kiepska pogoda, i nie zobaczymy wspaniałych widoków na Świnoujście, Międzyzdroje i niemiecki Albeck. Niestety w latarni nie sprzedawano tzw. paszportu, na którym można by potrwierdzić swój pobyt. Dziewczynki wybrały więc pocztówkę na której przystawiono nam pieczątkę latarni.
Deszcz przestał padać po pół godzinie, i ruszyliśmy w drogę do Międzyzdrojów. Pokonanie ok. 17 km. nie zajęło nam dużo czasu. Już na rogatkach kurortu zaczęliśmy rozglądać się za miejscem na nocleg. Na niewielkiej działce, pozwoliła nam rozbić namioty pani Ewa z mężem. Po zapoznawczej rozmowie, gospdyni pojechała z nami rowerami na promenadę gwiazd, pokazując najciekawsze miejsca miasta, łącznie z nowym pomnikiem znanego aktora Gustawa Holoubka. Gdy wróciliśmy na działkę, panowała już szarówka, nie pozostało nam więc nic innego jak zakończyć snem pierwszy ciekawy dzień wyprawy.
Niedziela 13.07. Międzyzdroje-Międzywodzie.
Dystans 43 km.
Odżywcze nadmorskie powietrze podziałało na żonę i córki jak balsam. Dziewczyny rześko powstawały, i pomogły w zwinięciu obozu. Pożegnaliśmy przemiłych gospodarzy i ruszyliśmy w kierunku Wisełki. Malownicza, kręta i pagórkowata droga pośród lasów, rozciągnęła naszą kolumnę. Zonie jazda pod górę na obciążonym rowerze sprawiała trochę problemów, więc Ola zostawała dla towarzystwa. Za mną jak cienie podążały Paulina z Alicją. Zatrzymaliśmy się na parkingu w pobliżu wejścia na wzgórze widokowe Gosań. Zabezpieczyliśmy rowery i poszliśmy podziwiać nadmorskie widoki. Dziewczynki szalały z aparatem, robiąc w leśnej scenerii zdjęcia sobie, żonie i otaczającej nas przyrodzie. Ze wzgórza roztaczały się piękne widoki na nadmorską zieleń, klify i plaże.
Kilka km. dalej wjechaliśmy w las z zamiarem dotarcia do latarni Kikut. Okazało się to jednak dość trudnym wyzwaniem. Najpierw przez leśne pełne korzeni i pagórków ścieżki, przejechaliśmy ok. 1,5 km. Droga się skończyła, a szlak pieszy prowadził pod stromą górę. Zabrałem Olympusa E-300, i ruszyliśmy w długą wspinaczkę. Na szczycie wzniesienia, górowała 15 m. wieża latarni niedostępna do zwiedzania. Latarnia powstała na bazie dawnej wieży widokowej. W 1994 r. została wyposażona w urządzenia nie wymagające dozorowania. Wieża wygląda na nieco zaniedbaną. Zasięg świateł latarni wynosi 29,6 km.(16 Mil morskich). Wróciliśmy do głównej drogi, i zatrzymaliśmy się na przydrożnym parkingu, by spożyć posiłek. Tu się okazało jak przebieg wyprawy wpływa na apetyt dzieciaków. Gdy posiłek dobiegł końca, żona skwitowała "dwa bochenki poszły". Po energetycznym wzmocnieniu, szybko dotarliśmy do Międzywodzia. Mała miejscowość tętniła życiem dzięki mnogości turystów. Nocleg znaleźliśmy w ośrodku "Pusih" własności Pana Piotra Madeja. Mogliśmy skorzystać z czystych sanitariatów, rozbić namioty na obszernym polu. Właściciel był tak miły, że schował nam na noc rowery.
SERDECZNIE DZIĘKUJEMY.
Wieczorem poszedłem z dziewczynkami nad morze, podziwiać zachód słońca. Pociechy prześcigały się w próbach wykonania ładnych zdjęć, zwłaszcza zachodu słońca, i muszę przyznać że osiągnęły ciekawe efekty.
Poniedziałek 14.07. Międzyzdroje-Mżerzyno. Ruiny w Trzęsaczu, ładna latarnia i wojskowe bezdroża.
Dystans 62 km.
Po nocnym wypoczynku, ruszyliśmy dalej . Przez Dziwnówek i Pobierowo drogami pośród lasów i łąk, dotarliśmy do Trzęsacza. W tej miejscowości na krawędzi klifu, stoją ruiny gotyckiego kościoła z XV wieku. W momencie budowy, stał ok. 2 km od brzegu. Przez lata morze wdzierało się w ląd, wymyło skarpę, rujnując świątynie. Przy ruinach trwają prace zabezpieczające przed całkowitym spadkiem ruin z klifu. Pogoda i humory nam dopisywały, przejechaliśmy przez Rewal a stanęliśmy dopiero na parkingu przy latarni morskiej w Niechorzu. Po drodze widzieliśmy jedną z tutejszych atrakcji, Retro-Expres ciągniony przez ciuchcię, to replika XIX wiecznego pociągu. Skład obwozi turystów po najładniejszych okolicach od Gryfic do Niechorza. Latarnia morska to z pewnością najpiękniejszy obiekt tego typu na polskim wybrzeżu Bałtyku, i zabytek kultury narodowej. Imponująca budowla, do której wejście znajduje się w dużym ogrodzie, była niestety nieczynna, Wieża jest wysoka na 45 m. o zasięgu światła 37 km.(20 Mm). Potwierdziliśmy odwiedziny na pocztówce, i po krótkim odpoczynku ruszyliśmy w kierunku Pogorzelicy. Nic nie wskazywało, że przeżyjemy na dalszej trasie fantastyczne, ale i kłopotliwe przygody.
Po pasie byłego lotniska wojskowego dotarliśmy do Pogorzelicy. Mieliśmy do wyboru dwie drogi w kierunku Mrzeżyna. Jedną dłuższą przez Trzebiatów, a drugą wg. mapy przez lasy. Wybraliśmy tę drugą, bo po lesie wszyscy jeżdzić lubimy. Nie wiedzieliśmy jednak, na szlaku za lasem, spotkają nas niespodzianki. w postaci terenów do niedawna zamkniętych. Szlak skończył się w lesie, i wyjechaliśmy na piaszczyste bezdroża byłego nadmorskiego poligonu wojskowego. Trzeba było przeprowadzić rowerki przez miękkie piaszczyste nieużytki do pobliskiej drogi biegnącej wzdłuż wojskowego ogrodzenia. Okazało się to trudną szkoła przetrwania. Minęliśmy kilka szkoleniowych okopów, i omijając głębokie piachy, między licznymi krzakami dotarliśmy do brukowanej drogi. Ten "spacerek" kosztował wszystkich sporo sił, więc w pierwszej kolejności łykneliśmy po batonie chałwy i solidnej porcji soku. Z mapy i znaków szlaku, wywnioskowaliśmy, że droga ta powinna nas zaprowadzić do Mrzeżyna. Ale życie uznało, że napisze nam swój scenariusz.
Jechaliśmy przez gęsto zalesiony teren, wzdłuż wielu budynków i ogrodzonych terenów opuszczonych przez armię, które trochę szpecą te piękne dziewicze tereny. Prowadziły nas małe znaki szlaku malowane na drzewach, a to więcej niż skąpy system informacji. Na tym całkowitym bezludziu, spotkaliśmy trzech rowerzystów jadących z Dźwirzyna. Opowiedzieli nam o jeździe po plaży i wchodzeniu do lasu po wydmach. Jazda przez las za którym szumi morze, była bardzo przyjemna. I pewnie to wrażenie by nam pozostało, gdyby nie brukowana nawierzchnia drogi.. Przez ponad 8 km. tak nas wytrzęsło, że ręce drżały nawet na postojach. Gdy zza kolejnego zakrętu wyłoniły się brama i wojskowe budynki, mieliśmy nadzieję, że to konec brukowej niedogodności. Nic bardziej mylnego. Okazało się że był to koniec drogi, a nie przygód. Na wojskowy teren, likwidowanej jednostki nie wpuścił nas żołnierz.
Poinformował że aby dotrzeć do Mrzeżyna, musimy wrócić ok. 800 m. do byłych garaży, i "przebić" się przez las do plaży. Wspomniał też, że będzie to wymagać zjazdu z wydm na plażę. Nie byliśmy zachwyceni taką perspektywą, bo dla nas i rowerów oznaczało to wyczyny ekstremalne i niezbyt przyjazne wobec nadmorskiej przyrody.
Czy naprawdę nie można było umieścić w tym rejonie choć jednej tablicy informacyjnej, aby nikt nie musiał kluczyć po krzakach i chodzić po wydmach z ciężkimi rowerami?????????
Ze skwaszonymi minami ruszyliśmy z powrotem. W pobliżu opuszczonych garaży dostrzegliśmy leśną przecinkę. Poszedłem na "zwiady" z Pauliną. Leśna ścieżka wiła się pośród drzew, a potem przeszła w głębokie piachy prowadząc donikąd, a pokonałem ponad kilometr. Jasne się więc stało, ze tędy przejechać się nie da. Postanowiliśmy po wydeptanej ścieżce między drzewami, przebić się z rowerami do plaży. Ale gdy już wszyscy solidnie zmęczeni przeszliśmy przez zieleń, czekało nas najtrudniejsze.
Trzeba było zepchnąć 5 obciążonych sakwami rowerów z wydmy, by dotrzeć do plaży. Ten extremalny wyczyn zajął nam sporo czasu, i kosztował mnóstwo siły. Na pustej plaży, , odżywczy wiatr i szum morza pozwoliły na krótko odetchnąć. Czekała nas dalej trudna ok. 3 km. wędrówka po piachu w okolice Mrzeżyna, i dziewczynki z żoną nie były z tej perspektywy zbyt zadowolone. Prowadząc ekipę, starałem się iść po możliwie majtwardszym podłożu. Ciężki rower i przyczepka grzęzły w piachu, zostawiałąc głębokie ślady. Po nich szła reszta ekipy. Parę razy morskie fale nas solidnie obmyły, mocząc nam obuwie, ale zużywając zapasy napojów, parliśmy do przodu. Idąca na końcu Paulina, pełniła funkcję foto kronikarza. W pobliżu Mrzeżyna kilku plażowiczów grających w siatkówkę, pomogło nam przenieść zapiaszczone rowery na twardą drogę. Dopiero tam odetchnęliśmy z ulgą. Dotarliśmy do miasta i zrobiliśmy zakupy. Mnie udało się znaleźć miejsce na nocleg w ośrodku Młodzieży Wiejskiej. Po przygodach dnia, przejechanej odległości, myśleliśmy tylko o odpoczynku. Po rozłożeniu namiotów i kapieli bezszelestnie nadszedł sen, wspierany przez morskie powietrze.
Dodane komentarze
brak komentarzy
Przydatne adresy
Brak adresów do wyświetlenia.