Artyku y i relacje z podr y Globtroter w
Voodoo - szczęście na zamówienie? AFRYKA ZACHODNIA - w kręgu voodoo > BENIN, TOGO, GHANA, BURKINA FASO
chustka relacje z podróży
artykuł o parktykach voodoo w Afryce Zachodniej (Togo, Benin, Burkina Faso, Ghana), ARTYKUŁ W MOCNO SKROCONEJ FORMIE UKAZAŁ SIE W TYM ROKU W MIESIECZNIKU GLOBTROTER
Tors w Tamizie
Wybierając się do Afryki szczególnie interesowało mnie i mojego towarzysza podróży, Tomka voodoo. Dlaczego? Przed trzema laty mieszkaliśmy w Londynie. Głośno było wtedy o wyłowionym z Tamizy bezgłowym korpusie dziecka, który dał początek jednemu z bardziej intrygujących śledztw Scotland Yardu. Detektywi rozpoczęli łowy na afrykańskiego czarownika. Znalezione dziecko było ciemnoskóre. Nazwano je Adam. Jego ciało zostało pozbawione głowy, ręce odcięto tuż przy ramionach, nogi – powyżej kolan. Genitalia były nienaruszone. Już po śmierci korpus został przebrany w groteskowe, pomarańczowe szorty. Dziecko nie było bite, a wręcz przeciwnie - chłopca otoczono troską. Był dobrze odżywiony, a jego przeziębione gardło kurowano syropem przeciwkaszlowym (ślady lekarstwa oznaczono w czasie sekcji). W toku śledztwa okazało się, że prawdopodobnie Adama sprowadzono z Nigerii na czyjeś zamówienie. Uznano, że było to morderstwo rytualne „muti”. „Muti” z języka zuluskiego oznacza lekarstwo, które może być wykonane z roślin, zwierząt albo z …ludzi. Wtedy ma największą moc. Takie rytualne morderstwa praktykuje się po dziś dzień w Afryce. Ciało wyłowione z Tamizy należało do nigeryjskiego chłopca z miasta Benin. To Afryka Zachodnia. Obszar kultu voodoo (w miejscowym języku vodun).
Martwy szczur na szczęście
Poszukiwania voodoo rozpoczęliśmy banalnie. Odwiedziliśmy Marché des Fétiches (największy targ fetyszy w Afryce Zachodniej) w stolicy Togo, Lomé. Mieście, na którego obrzeżach blaszane beczki barykadowały drogę. Blokady takie mogą być zarówno prawdziwe jak i fałszywe. W ciągu dnia to rutynowa kontrola, ale w nocy niepewność i strach. Nie wiesz czy zatrzymujący cię ludzie to żołnierze czy też przebrani bandyci. Może pijani, może pod wpływem narkotyków? Nas zatrzymali po północy kilkunastoletni chłopcy, kiedy wracaliśmy samochodem z zaprzyjaźnionym Togijczykiem. Nie mógł on opanować drżenia rąk podając im dokumenty. Świecił księżyc w pełni, odbijając się w rozlewiskach rzeki. Było mgliście i strasznie. Na szczęście skończyło się dobrze. Dzięki naszej łapówce i przychylności jednego z bandytów (a może chcących sobie tylko dorobić żołnierzy?).Był najstarszy i nieskory do nocnych rozrób. Ale to prawdziwa głupota wracać tak późno do hotelu.
Poranek następnego dnia. Marché des Fétiches. Błotniste klepisko (była pora deszczowa), kilka metrów szerokie i tyleż długie. Wejście płatne… tylko dla białych oczywiście, których może kilkadziesiąt odwiedza to miejsce rocznie? Jest drogo. Ale za to dostajemy przymusowego przewodnika. Wyjątkowo niesympatyczny gość. Z błocka wystaje kilka straganów. A na nich szkielety: najwięcej jest małp, rozpoznajemy chronione goryle. Są też szkielety wielorybów, czaszki hipopotamów, krokodyli, końskie ogony, suszone kameleony i szczury.
Przewodnik natychmiast rozwiewa nasze wątpliwości co do zabijania chronionych zwierząt. Po prostu zostały znalezione martwe. To oczywiste. Ale jakoś ciężko w to uwierzyć.
Laleczki voodoo, znane z hollywoodzkich horrorów przycupnęły gdzieś w kąciku straganu, ale na nasze pytanie o ich przeznaczenie przewodnik rzuca pośpiesznie, że nie mają żadnego znaczenia. Ot ozdobne laleczki. Potem daje nam jeszcze kilka rad:
- Na kłopoty z płodnością najlepsze są sproszkowane genitalia małpy, którymi trzeba się natrzeć, po to robi się specjalnych kilka nacięć na skórze- po sposobie mówienia oprowadzającego nas po targu mężczyzny wyczuwa się, że chodzi tylko o zainkasowanie naszych pieniędzy i jak najszybsze pozbycie się intruzów. Gdy Tomek robi „za dużo zdjęć” denerwuje się na dobre. Tak kończy się to żałosne przedstawienie. Ot zwyczajny targ ludowych lekarstw.
Czary tanio oferuję
Opuszczając już targ spotykamy czarownika. Oczywiście nie wygląda tak jak czarownicy afrykańscy opisywani w dawnych książkach podróżniczych. Nie ma maski, pomalowanej twarzy ani rytualnych nacięć. To typowy mieszkaniec Afryki, jak… kierowca autobusu czy sklepikarz. Twarz nijaka, czarne spodnie z paskiem a do tego koszula. Po prostu czarownik współczesny.
Zaprasza do swojej budy (podobna do tych na placach targowych w Polsce) i pokazuje nam liczne talizmany vodun. Wszystkie mają związek ze szczęściem. Szczęście w biznesie. Szczęście w miłości. Szczęście w małżeństwie. Szczęście w podróży. Można tu sobie załatwić szczęście w każdym pojęciu: arystotelesowym i przyziemnym …. Muszelki to talizman szczęścia uniwersalnego. Chcemy je więc je sobie kupić. Niestety „wszechszczęście” okazuje się za drogie. Gdy rezygnujemy z zakupu czarownik nieoczekiwanie przystaje na naszą ofertę. I tak oto gdzieś w Afryce kupiliśmy sobie szczęście do końca życia! Kto by pomyślał, że będzie to takie łatwe?!. Czarownik żegnając się z nami daje nam jeszcze …. swoją wizytówkę „Limikpo Jacob tel komórkowy 9497465” . Afrykańskie czary na telefon! Cóż, tak wygląda współczesny rynek voodoo!
Szczęście jest nudne
Benin. Dawne Królestwo Dahomejów. W Ouidah, skąd wywieziono najwięcej niewolników do Ameryki, poznajemy wyznawcę vodun, który zabiera nas na obchody rocznicy śmierci kobiety z jego wioski. Rytuały vodun są integralnym elementem każdego święta. Jedziemy na uroczystość podekscytowani i pełni nowych nadziei. Zamiast jednak wiedzy tajemnej, magii jakiejś … uczestniczymy w całkiem egzotycznej ale jednak zabawie wiejskiej, gdzie strumieniami leje się wódka i piwo a poprzebierani wieśniacy zbierają pieniądze dla rodziny zmarłej. Gra głośna muzyka (orkiestra), obnosi się fotografię zmarłej, polewa drewniane figurki bliźniaków wódką (w vodun bliźniaki symbolizują pierwiastek żeński i męski coś jak yin i yang w taoizmie), zarzyna kury w ofierze a poszczególni goście muszą wykupić się od dotyku demonów, w które wcielają się wieśniacy w maskach i kolorowych strojach (polega to na ofiarowaniu „demonowi” pieniędzy wtedy nie dotknie nas na pewno). W Ouidah jeszcze raz uczestniczymy w podobnym rytuale (pryskanie wódką braną do ust figurki bliźniaków i żałosne rytualne zabicie kurczaka), oglądamy też muzeum vodun i… dochodzimy do wniosku, że voodoo jest tak samo zwyczajne jak każda inna religia ze swymi specyficznymi rytuałami, jak chrześcijaństwo czy muzułmanizm. To dla nas zawód. Nie ma magii, tajemnic i sił nieczystych. Nie ma cudów czy hipnotycznych tańców. Wielka szkoda.
Napój magiczny
Burkina Faso. Biedny, trochę zakompleksiony kraj bez dostępu do morza, pewnie dlatego rzadziej odwiedzany przez turystów. Tutaj już nie szukamy śladów praktyk voodoo (co prawda Burkina kolebką tego kultu nie jest, ale jak reszta krajów Afryki Zachodniej część jej mieszkańców jest jego wyznawcami). Z Burkina po prostu mamy samolot do Eurpoy. Czas, który nam pozostał na Czarnym Lądzie postanawiamy spędzić miło: słuchać afrykańskiej muzyki granej na żywo w klubach w Ouaga. I właśnie w takim klubie poznajemy znanych tam dobrze lokalnych muzyków. To młodzi, grający na bębnach rastafarianie. Nowocześni do bólu, może nie mają jeszcze odtwarzaczy mp3 i prądu ale mieszkają razem (bez rodziców) w czymś co można nazwać skłotem, a ich styl ubierania przypomina mieszkańców Bronxu. Rozmowy toczymy zwyczajne… ciekawe i błahe, czasem też pijąc alkohol. Częstujemy ich Campari kupionym w strefie bezcłowej na lotnisku. Cieszą się, bo lokalne burkińskie trunki są drogie i kiepskie. Jeden z nich, Marc pierwszy próbuje swojego drinka ale… natychmiast wypluwa, to co wziął do ust. „Co to zioła?”-pyta a jego twarz jest wykrzywiona z przerażenia. Tłumaczę, wiec spokojnie, że to co wypił przed chwilą to takie ziołowe, włoskie mocne wino ale to go wcale nie przekonuje.
„Z ziołami nie ma żartów ”- mówi Marc. A ja domyślam się, że chodzi o czary, myślą chyba się, że ja właśnie je na nich rzucam. Nikt z pozostałych muzyków już nie odważył się wypić tego Campari.
Nie chcę narzeczonego z Afryki Zachodniej
Mimo tego incydentu zaprzyjaźniamy się z muzykami …
Nadchodzi ostatni dzień pobytu w Burkina. W nocy wylot. Pytam o vodun. Czy wierzą? Wszyscy w to wierzą więc i oni również mówią.
„Mój wujek zabił swoją żonę ” –mówi Guerrier, jeden z lepszych bębniarzy w Burkina. Tylko dziwi, że to taka zwyczajna wypowiedź.
„Był ciężko chory, więc tylko poświęcenie kogoś bliskiego w ofierze mogło go ocalić”- wyjaśnia. Sproszkowana czaszka małpy po prostu by nie wystarczyła. I pomogło? – pytam. Oczywiście. To jasne. Wyzdrowiał.
Z kolei Thomasa ojciec po prostu był biedny. Wszystko się zmieniło gdy zabił jedno ze swych dzieci. Miał ich dużo. Aż siedmioro.
A czy osoba, którą się poświęca wie, że zostanie ofiarą?- pytam Guerriera. „No…może się domyślać, ale zabija się w nocy gdy ktoś się nie spodziewa, śpi po prostu ” … A co na to policja?- kolejne moje naiwne europejskie pytanie „Jak to co? Nic. Przecież tego nikt nie widzi! Zresztą policjanci też to robią. Każdy to robi jak musi. Każdy kto wierzy w vodun”.
Noc. Jesteśmy już w samolocie. Wracam z Afryki z dziwnym uczuciem. Jeszcze parę dni temu wydawało mi się, że wiem co to voodoo. Miałam ten kult za religię jak każdą inną, taką zwykłą i powszednią, a poznani w Burkina znajomi niczym nie różnili się od moich kolegów z Polski, teraz jednak myślę inaczej: vodun a może też i inne afrykańskie wierzenia mają bardzo proste recepty na szczęście dlatego takie kulty są tak popularne. Wszyscy przecież chcemy zaznać czegoś dobrego w życiu.
A co do znajomych? No cóż, nie mogłabym mieć męża z Afryki Zachodniej… podobno składanie ofiar z białych daje największą moc.
Autor : Rybak Justyna zdjęcia: Tomasz Kanik i Justyna Rybak
Wybierając się do Afryki szczególnie interesowało mnie i mojego towarzysza podróży, Tomka voodoo. Dlaczego? Przed trzema laty mieszkaliśmy w Londynie. Głośno było wtedy o wyłowionym z Tamizy bezgłowym korpusie dziecka, który dał początek jednemu z bardziej intrygujących śledztw Scotland Yardu. Detektywi rozpoczęli łowy na afrykańskiego czarownika. Znalezione dziecko było ciemnoskóre. Nazwano je Adam. Jego ciało zostało pozbawione głowy, ręce odcięto tuż przy ramionach, nogi – powyżej kolan. Genitalia były nienaruszone. Już po śmierci korpus został przebrany w groteskowe, pomarańczowe szorty. Dziecko nie było bite, a wręcz przeciwnie - chłopca otoczono troską. Był dobrze odżywiony, a jego przeziębione gardło kurowano syropem przeciwkaszlowym (ślady lekarstwa oznaczono w czasie sekcji). W toku śledztwa okazało się, że prawdopodobnie Adama sprowadzono z Nigerii na czyjeś zamówienie. Uznano, że było to morderstwo rytualne „muti”. „Muti” z języka zuluskiego oznacza lekarstwo, które może być wykonane z roślin, zwierząt albo z …ludzi. Wtedy ma największą moc. Takie rytualne morderstwa praktykuje się po dziś dzień w Afryce. Ciało wyłowione z Tamizy należało do nigeryjskiego chłopca z miasta Benin. To Afryka Zachodnia. Obszar kultu voodoo (w miejscowym języku vodun).
Martwy szczur na szczęście
Poszukiwania voodoo rozpoczęliśmy banalnie. Odwiedziliśmy Marché des Fétiches (największy targ fetyszy w Afryce Zachodniej) w stolicy Togo, Lomé. Mieście, na którego obrzeżach blaszane beczki barykadowały drogę. Blokady takie mogą być zarówno prawdziwe jak i fałszywe. W ciągu dnia to rutynowa kontrola, ale w nocy niepewność i strach. Nie wiesz czy zatrzymujący cię ludzie to żołnierze czy też przebrani bandyci. Może pijani, może pod wpływem narkotyków? Nas zatrzymali po północy kilkunastoletni chłopcy, kiedy wracaliśmy samochodem z zaprzyjaźnionym Togijczykiem. Nie mógł on opanować drżenia rąk podając im dokumenty. Świecił księżyc w pełni, odbijając się w rozlewiskach rzeki. Było mgliście i strasznie. Na szczęście skończyło się dobrze. Dzięki naszej łapówce i przychylności jednego z bandytów (a może chcących sobie tylko dorobić żołnierzy?).Był najstarszy i nieskory do nocnych rozrób. Ale to prawdziwa głupota wracać tak późno do hotelu.
Poranek następnego dnia. Marché des Fétiches. Błotniste klepisko (była pora deszczowa), kilka metrów szerokie i tyleż długie. Wejście płatne… tylko dla białych oczywiście, których może kilkadziesiąt odwiedza to miejsce rocznie? Jest drogo. Ale za to dostajemy przymusowego przewodnika. Wyjątkowo niesympatyczny gość. Z błocka wystaje kilka straganów. A na nich szkielety: najwięcej jest małp, rozpoznajemy chronione goryle. Są też szkielety wielorybów, czaszki hipopotamów, krokodyli, końskie ogony, suszone kameleony i szczury.
Przewodnik natychmiast rozwiewa nasze wątpliwości co do zabijania chronionych zwierząt. Po prostu zostały znalezione martwe. To oczywiste. Ale jakoś ciężko w to uwierzyć.
Laleczki voodoo, znane z hollywoodzkich horrorów przycupnęły gdzieś w kąciku straganu, ale na nasze pytanie o ich przeznaczenie przewodnik rzuca pośpiesznie, że nie mają żadnego znaczenia. Ot ozdobne laleczki. Potem daje nam jeszcze kilka rad:
- Na kłopoty z płodnością najlepsze są sproszkowane genitalia małpy, którymi trzeba się natrzeć, po to robi się specjalnych kilka nacięć na skórze- po sposobie mówienia oprowadzającego nas po targu mężczyzny wyczuwa się, że chodzi tylko o zainkasowanie naszych pieniędzy i jak najszybsze pozbycie się intruzów. Gdy Tomek robi „za dużo zdjęć” denerwuje się na dobre. Tak kończy się to żałosne przedstawienie. Ot zwyczajny targ ludowych lekarstw.
Czary tanio oferuję
Opuszczając już targ spotykamy czarownika. Oczywiście nie wygląda tak jak czarownicy afrykańscy opisywani w dawnych książkach podróżniczych. Nie ma maski, pomalowanej twarzy ani rytualnych nacięć. To typowy mieszkaniec Afryki, jak… kierowca autobusu czy sklepikarz. Twarz nijaka, czarne spodnie z paskiem a do tego koszula. Po prostu czarownik współczesny.
Zaprasza do swojej budy (podobna do tych na placach targowych w Polsce) i pokazuje nam liczne talizmany vodun. Wszystkie mają związek ze szczęściem. Szczęście w biznesie. Szczęście w miłości. Szczęście w małżeństwie. Szczęście w podróży. Można tu sobie załatwić szczęście w każdym pojęciu: arystotelesowym i przyziemnym …. Muszelki to talizman szczęścia uniwersalnego. Chcemy je więc je sobie kupić. Niestety „wszechszczęście” okazuje się za drogie. Gdy rezygnujemy z zakupu czarownik nieoczekiwanie przystaje na naszą ofertę. I tak oto gdzieś w Afryce kupiliśmy sobie szczęście do końca życia! Kto by pomyślał, że będzie to takie łatwe?!. Czarownik żegnając się z nami daje nam jeszcze …. swoją wizytówkę „Limikpo Jacob tel komórkowy 9497465” . Afrykańskie czary na telefon! Cóż, tak wygląda współczesny rynek voodoo!
Szczęście jest nudne
Benin. Dawne Królestwo Dahomejów. W Ouidah, skąd wywieziono najwięcej niewolników do Ameryki, poznajemy wyznawcę vodun, który zabiera nas na obchody rocznicy śmierci kobiety z jego wioski. Rytuały vodun są integralnym elementem każdego święta. Jedziemy na uroczystość podekscytowani i pełni nowych nadziei. Zamiast jednak wiedzy tajemnej, magii jakiejś … uczestniczymy w całkiem egzotycznej ale jednak zabawie wiejskiej, gdzie strumieniami leje się wódka i piwo a poprzebierani wieśniacy zbierają pieniądze dla rodziny zmarłej. Gra głośna muzyka (orkiestra), obnosi się fotografię zmarłej, polewa drewniane figurki bliźniaków wódką (w vodun bliźniaki symbolizują pierwiastek żeński i męski coś jak yin i yang w taoizmie), zarzyna kury w ofierze a poszczególni goście muszą wykupić się od dotyku demonów, w które wcielają się wieśniacy w maskach i kolorowych strojach (polega to na ofiarowaniu „demonowi” pieniędzy wtedy nie dotknie nas na pewno). W Ouidah jeszcze raz uczestniczymy w podobnym rytuale (pryskanie wódką braną do ust figurki bliźniaków i żałosne rytualne zabicie kurczaka), oglądamy też muzeum vodun i… dochodzimy do wniosku, że voodoo jest tak samo zwyczajne jak każda inna religia ze swymi specyficznymi rytuałami, jak chrześcijaństwo czy muzułmanizm. To dla nas zawód. Nie ma magii, tajemnic i sił nieczystych. Nie ma cudów czy hipnotycznych tańców. Wielka szkoda.
Napój magiczny
Burkina Faso. Biedny, trochę zakompleksiony kraj bez dostępu do morza, pewnie dlatego rzadziej odwiedzany przez turystów. Tutaj już nie szukamy śladów praktyk voodoo (co prawda Burkina kolebką tego kultu nie jest, ale jak reszta krajów Afryki Zachodniej część jej mieszkańców jest jego wyznawcami). Z Burkina po prostu mamy samolot do Eurpoy. Czas, który nam pozostał na Czarnym Lądzie postanawiamy spędzić miło: słuchać afrykańskiej muzyki granej na żywo w klubach w Ouaga. I właśnie w takim klubie poznajemy znanych tam dobrze lokalnych muzyków. To młodzi, grający na bębnach rastafarianie. Nowocześni do bólu, może nie mają jeszcze odtwarzaczy mp3 i prądu ale mieszkają razem (bez rodziców) w czymś co można nazwać skłotem, a ich styl ubierania przypomina mieszkańców Bronxu. Rozmowy toczymy zwyczajne… ciekawe i błahe, czasem też pijąc alkohol. Częstujemy ich Campari kupionym w strefie bezcłowej na lotnisku. Cieszą się, bo lokalne burkińskie trunki są drogie i kiepskie. Jeden z nich, Marc pierwszy próbuje swojego drinka ale… natychmiast wypluwa, to co wziął do ust. „Co to zioła?”-pyta a jego twarz jest wykrzywiona z przerażenia. Tłumaczę, wiec spokojnie, że to co wypił przed chwilą to takie ziołowe, włoskie mocne wino ale to go wcale nie przekonuje.
„Z ziołami nie ma żartów ”- mówi Marc. A ja domyślam się, że chodzi o czary, myślą chyba się, że ja właśnie je na nich rzucam. Nikt z pozostałych muzyków już nie odważył się wypić tego Campari.
Nie chcę narzeczonego z Afryki Zachodniej
Mimo tego incydentu zaprzyjaźniamy się z muzykami …
Nadchodzi ostatni dzień pobytu w Burkina. W nocy wylot. Pytam o vodun. Czy wierzą? Wszyscy w to wierzą więc i oni również mówią.
„Mój wujek zabił swoją żonę ” –mówi Guerrier, jeden z lepszych bębniarzy w Burkina. Tylko dziwi, że to taka zwyczajna wypowiedź.
„Był ciężko chory, więc tylko poświęcenie kogoś bliskiego w ofierze mogło go ocalić”- wyjaśnia. Sproszkowana czaszka małpy po prostu by nie wystarczyła. I pomogło? – pytam. Oczywiście. To jasne. Wyzdrowiał.
Z kolei Thomasa ojciec po prostu był biedny. Wszystko się zmieniło gdy zabił jedno ze swych dzieci. Miał ich dużo. Aż siedmioro.
A czy osoba, którą się poświęca wie, że zostanie ofiarą?- pytam Guerriera. „No…może się domyślać, ale zabija się w nocy gdy ktoś się nie spodziewa, śpi po prostu ” … A co na to policja?- kolejne moje naiwne europejskie pytanie „Jak to co? Nic. Przecież tego nikt nie widzi! Zresztą policjanci też to robią. Każdy to robi jak musi. Każdy kto wierzy w vodun”.
Noc. Jesteśmy już w samolocie. Wracam z Afryki z dziwnym uczuciem. Jeszcze parę dni temu wydawało mi się, że wiem co to voodoo. Miałam ten kult za religię jak każdą inną, taką zwykłą i powszednią, a poznani w Burkina znajomi niczym nie różnili się od moich kolegów z Polski, teraz jednak myślę inaczej: vodun a może też i inne afrykańskie wierzenia mają bardzo proste recepty na szczęście dlatego takie kulty są tak popularne. Wszyscy przecież chcemy zaznać czegoś dobrego w życiu.
A co do znajomych? No cóż, nie mogłabym mieć męża z Afryki Zachodniej… podobno składanie ofiar z białych daje największą moc.
Autor : Rybak Justyna zdjęcia: Tomasz Kanik i Justyna Rybak
Dodane komentarze
Przydatne adresy
Brak adres w do wy wietlenia.
Inne materia y
BENIN
TOGO
GHANA
BURKINA FASO
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.