Artykuły i relacje z podróży Globtroterów
Rowerem przez Skandynawię > NORWEGIA, SZWECJA



Jest to bajecznie przepiękna północna Skandynawia, postaram się Wam ją w skrócie przybliżyć.
O tej wyprawie marzyłem od dawna, północ zawsze mnie fascynowała i pociągała.
Wyprawę rozpocząłem 13-tego czerwca po południu z Nynashamn, - miasteczka portowego w okolicy Sztokholmu - gdzie dotarłem promem z Gdańska. Odprawa odbyła się dość sprawnie, kilka pytań ze strony celnika, w jakim celu? Na jak długo?
Czy jest bilet powrotny? I oczywiście ile jest kasy w kieszeni. To są rutynowe pytania na odprawie.
W pierwszej fazie wyprawy, w drodze na północ postanawiam ominąć Sztokholm, zwiedzanie tak urokliwego miasta zostawiam sobie na deser - jak słyszałem to perła architektoniczna w europie - będzie dopełnieniem wyprawy. Aby ominąć Sztokholm kieruję się na Sodertalje drogą 73 i 225 dalej drogami lokalnymi na Strangnas.
Jest też drugi sposób, aby ominąć stolicę. W Nynashamn wsiąść do kolejki podmiejskiej, która dowiezie nas do Upsali i stamtąd zacząć. Kosztuje to nie wiele, a zyskujemy prawie dwa dni. Dowiedziałem się o takiej możliwości przed wejściem na prom w drodze powrotnej.
Po trzech dniach jazdy drogami krajowymi 55, 67 i przepiękną drogą 272 czwartego dnia w Soderhamn wjeżdżam na E 4 i od razu trafiłem na odcinek autostrady. Jak się później okazało cała trasa E4 co kilkadziesiąt kilometrów zmienia swój charakter i zostaje autostradą, na tych odcinkach jadę objazdami po lokalnych drogach przy których napotykam malowniczo położone osady i życzliwych ludzi od których biorę wodę pitną. Pierwsze kilka set kilometrów drogą E 4 nie wspominam najlepiej, bardzo duży ruch, na długich odcinkach grodzona siatką, miejscami bardzo wąskie pobocze - tej drogi nie polecam. Pierwszego dnia na E 4 w okolicy Hudiksvalt miałem "bliskie spotkanie" z asfaltem - na zjeździe przy prędkości 45km/godz. zaliczyłem wywrotkę i na pewno zwiększyło moją niechęć do tej drogi.
Ósmy dzień wyprawy, jestem około 50 km za miastem Umek, tutaj słońce praktycznie nie zachodzi, świeci przez 24 godziny - do czego się już przyzwyczaiłem. Tego dnia biwak mam nad jeziorem z dala od osad, kompletna cisza w koło tylko las woda i chmary komarów, które towarzyszą na każdym kroku. Po rozbiciu namiotu postanowiłem po wędkować, już po chwili na kiju wisiał szczupak, jednak zanim go ujrzałem upłynęło trochę czasu. Był dość spory prawdę mówiąc to takiego jaszcze w życiu nie złowiłem, mierzył 90 cm i tak na oko miał 7 - 8kg. Po zrobieniu kilku fotek trafił z powrotem do wody. Tego wieczoru - tylko określenie pory dnia, bo tu przecież cały czas jest dzień - złowiłem jeszcze kilka mniejszych szczupaków, które również trafiły do wody, ostatniego zostawiłem na kolację.
Po kolacji przegląd i małe naprawy roweru, od dwóch dni mam problem ze szprychami w tylnym kole, na domiar tego wszystkiego po południu rozleciała się manetka od tylnej przerzutki. Z tymi usterkami jadę jeszcze trzy dni - prze de mną weekend - tak, że dopiero w poniedziałek po dotarciu do Tore - drogą E10 - w serwisie centruję tylne koło,(centrowanie i wymiana jednej szprychy 100sek około 50 zł) manetki ośmiorzędowej niestety nie było. Więc dalej jestem zmuszony operować tylko przednią przerzutką, tylną mam ustawioną na czwartej zębatce dobrze, że teren jest względnie płaski. W serwisie gościu mnie pocieszył, że najbliższy serwis, w którym na pewno dostanę kupić manetkę znajduje się w Kirunie (około 300km na pół. zachód od Tore).
To było do południa, po południu jadąc dalej drogą E10 w śród przepięknych lasów północy, przy pięknej słonecznej pogodzie - do tej pory tylko jeden dzień miałem deszczowy - docieram do jakże dla wielu rowerzystów egzotycznego miejsca, jakim jest koło podbiegunowe. Jest to nie lada atrakcja i niesamowite uczucie przekroczenie tego umownego punktu. Turystów jest nie wielu, tylko cztery osoby i to zmotoryzowani, ruch na drodze jest niewielki, co kilka minut przemknie jakieś autko. Oczywiście robię sobie odpoczynek na mały posiłek i zrobienie paru fotek. Kilka kilometrów dalej mam niesamowite spotkanie, naprzeciwko mnie z lasu wychodzi renifer mało, co bym z roweru spadł, jest to wspaniałe przeżycie i przyjemny widok. Chodził w koło mnie kilka minut i nawzajem żeśmy się sobie przyglądali, w tym czasie pstryknąłem parę zdjęć. Tego dnia jeszcze kilka razy miałem spotkanie z reniferami, ale nie był to już tak podniecające jak za pierwszym razem.
Dwunastego dnia zostawiam za sobą bujne sosnowe lasy północy i droga wprowadza mnie w egzotyczny krajobraz, jakim jest tundra - wiatr tu hula z niesamowitą siłą i to prosto w twarz, naprawdę trzeba dobrze kręcić, aby utrzymać prędkość 18 km/h. Prawdę mówiąc jestem oszołomiony tak urokliwą przyrodą, cały dzień czuję się tak, jak bym był w letargu. Dopełnieniem całego dnia był biwak wśród wspaniałych wrzosów kilka kilometrów przed Kiruną.
Następnego dnia od samego rana znowu mocno wieje. W Kirunie wymieniam manetkę na nową, miała kosztować 270 koron, ale po chwili wahania z mojej strony sprzedawca zaproponował nową cenę, ostatecznie zapłaciłem 220 koron, , warto się targować. Po wyjeździe z miasta rozpościera się piękny widok na tundrę i ośnieżone górskie szczyty - tu sobie wyobrażam, jaka czeka mnie harówka przy takim wietrze i ciągłym podjeździe. ale te wszystkie trudności wynagradzane są obcowaniem z dziką, a zarazem przepiękną przyrodą. Tam trzeba być, aby poczuć ten klimat i atmosferę tego miejsca. Dzisiaj naprawdę jestem wykończony, biwak rozbijam późno parę minut przed dwudziestą pierwszą nad brzegiem jeziora Tornetrask. Choć mam przed sobą wspaniałe widoki - ośnieżone górskie szczyty wychodzące wprost z jeziora robię kolacje na gorąco, biorę krótką kąpiel w lodowatej (5*C ), ale czystej jak kryształ wodzie i idę spać.
Czternasty dzień wyprawy - od samego rana mżawka, po wjechaniu w wyższe partie gór pada deszcz ze śniegiem. Widoczność jest mocno ograniczona, ciężkie chmury wiszą zaraz nad głową, krajobraz jest surowy, można powiedzieć księżycowy. Nagie surowe skały, na których stoją małe drewniane domki i między nimi niewielkie jeziorka wyglądające jak oczka wodne i to wszystko zagubione w chmurach. Widok, który na długo utkwi mi w pamięci, to moje spotkanie z Norwegią. Nie ma tu formalnej granicy między tymi państwami, tylko znaki na drodze zmieniły kolor z białego na żółty.Do Narwiku dojeżdżam drogą E6, (główna droga południe - północ Norwegii). jest pochmurnie, ale nie pada, temperatura nie przekracza 12*C. Grzechem by było nie zwiedzenie tego urokliwego miasta związanego historią z Polską - naprawdę jest, co zwiedzać. Panorama miasta wciśniętego w surowy klimat górski robi niesamowite wrażenie.
Następnego dnia budzi mnie deszcz, nie spieszę się z pakowaniem o dziewiątej rano przestaje padać zwijam namiot i w drogę, jednak ciężkie chmury cały dzień przykrywają szczyty górskie i wszystko jest spowite w delikatnej mgle. Przed południem mam pierwszą przeprawę promową z Skarberget do Bognes - nad morzem wiszące obłoki a nad nimi surowe szczyty górskie - widoki zapierają dech w piersiach, to robi wrażenie.
Po wczorajszym pochmurnym dniu zwrot o sto osiemdziesiąt stopni i dziś - szesnastego dnia wyprawy - od samego rana świeci słońce w południe można powiedzieć upał 20*C. Nadal jadę drogą E6 ruch jest niewielki widoczki wspaniałe w koło czysta soczysta zieleń i ośnieżone szczyty górskie. Zaczął się podjazd, a tu nagle tunel i zakaz wjazdu rowerów - zafascynowany dzikością przyrody i przepięknymi widokami przegapiłem objazd dla rowerzystów. Chwila namysłu i łamie zakaz i wjeżdżam w tunel o długości 4350m w okolicy Morsvikbotn i w dodatku cały czas ostro pod górę. Pokonanie tego tunelu zajmuje mi 30 minut, choć w tunelu jest tylko kilka stopni ja wyjeżdżam z niego zlany potem ani chwili wytchnienia cały czas trzeba ostro kręcić. Na tym odcinku trasy znajduje się jeszcze kilka tuneli z tym, że są o wiele krótsze i nie pod górę. Po wyjeździe z tunelu natura mi to wynagradza wybornymi widokami, jakimi napawam się prawie do końca dnia, dopiero pod wieczór po zjechaniu z E6 na 80-tkę w kierunku Bode droga staje się płaska i można troch odetchnąć. Nazajutrz w miejscowości Loding wjeżdżam na drogę nr 17 gdzie wracają fantastyczne widoki na fiordy, ośnieżone szczyty i wyspy, których są tu setki i oczywiście wróciły też podjazdy. Poruszając się drogą nr 17 w kierunku Trondheim codziennie korzystam z przepraw promowych, którymi pływam podziwiając przybrzeżne wyspy i oczywiście norweskie fiordy - cud natury. Dzień jest piękniejszy od drugiego, co kilometr to piękniejsze i bardziej fascynujące widoki, do tego wszystkiego mam wspaniałą pogodę, jak dla mnie to trochę za ciepło 25 -30*C i wyśmienite biwaki nad morzem lub górskimi rzekami.
Dwudziesty drugi dzień wyprawy - do południa ostatecznie żegnam się z
Trondheimsfjorden - jeden z większych fiordów Norwegii - opuszczam ten bajkowy kraj w okolicy, Stiklestad drogą nr 72 położoną w pięknej dolinie, przez którą wije się rzeka z licznymi wodospadami. W Szwecji jest to droga nr 322 i tu zaczyna się dość długi podjazd. W górach gwałtownie spadła temperatura, jest około 12 *C zmienił się krajobraz, jak że odmienny od norweskiego. Następnego dnia góry zostawiam za sobą, las potężnieje, na drodze do pokonania czasami mam tylko małe pagórki, nadal jest chłodno.
W okolicach jeziora Storsjon krajobraz odżywa, wiadomo woda i nad nią malowniczo położone osady. Dzisiaj na biwaku postanowiłem przełożyć zdartą tylną oponę (miejscami widać trzecią warstwę) na przednie koło, Podczas przekładki zauważyłem podłużne pęknięcia na feldze, obawiam się, czy na tym kole dojadę do Nynashamn - choć zostało tylko kilkaset kilometrów.
Dwudziestego szóstego dnia przed południem drogą nr 45 dojeżdżam do Mora - urokliwe miasteczko w centralnej Szwecji nad jeziorem Siljan - ogólne zwiedzanie i z miasta wyjeżdżam ścieżką rowerową, która jest włączona do krajowego szlaku Sverigeleden, poprowadzona prawą stroną jeziora, przy której znajdują się malowniczo położone osady. Między osadami napotykam ruiny osady z czasów Wikingów. Prawie całą drogę do Sater jadę szlakiem - jest naprawdę piękny.
Piszę, do Sater, bo tu zamiast skręcić w lewo pod autostradą i dalej jechać wzdłuż niej, ja przejeżdżając centrum następnie skręciłem w prawo dojeżdżając do letniskowej miejscowości Asen - 10 km za Sater - i tu droga asfaltowa przemieniła się w szutrową - w Szwecji większość dróg lokalnych to drogi wysypywane kamieniem. W tym dniu drogi szutrowe wijące się w lesie towarzyszą mi już do końca dnia - na nich łapie cztery gumy. Pod wieczór znalazłem zagubioną gdzieś w lesie malutką osadę Larsbo, w której biwakuje. Następnego dnia przed południem wyjeżdżam w miasteczku Fagersta i stąd już bez problemów kieruję się na miasteczko Sala i dalej drogą nr 72 do Upsali.
Jest to jedno z najstarszych miast Szwecji i zarazem bardzo urokliwe, na zwiedzanie miasta przeznaczam pół dnia. Prawdę mówiąc to wszystkie miasta i miasteczka, przez które przejeżdżałem są bardzo urokliwe i nienaruszone czasem historii czuć w nich ducha przeszłości, a że mam parę dni w zapasie postanowiłem z Upsali jechać drogą nr 282 i dalej 76 na wybrzeże do starego ładnego miasteczka portowego Norrtalje, Trafiłem akurat na zlot starych samochodów amerykańskich i trwały występy różnych zespołów rockowych, więc zabawiłem w nim kilka godzin. W stronę Sztokholmu wyruszam późnym popołudniem drogą 276 i 265 przy której biwakuję. Nazajutrz o ósmej jestem już na rowerze, chcę jak najszybciej znaleźć się w stolicy, do pokonania mam jeszcze 25 km.
Dojazd do miasta rowerem jest dość trudny, sieć autostrad między nimi pajęczyna nie oznakowanych dróg i ścieżek rowerowych, dopiero około pięć kilometrów przed
Sztokholmem są znakowane ścieżki rowerowe, którymi już bez problemu dojeżdżam do
Sztokholmu - perły architektonicznej europy.
Sztokholm to przepiękne miasto wypełnione architekturą i zabytkami historycznymi XVIII, XVII, a nawet z drugiej połowy XIII w. - z tego okresu pochodzi kościół Riddarholmen, tu znajdują się groby prawie wszystkich królów Szwecji. Na zwiedzanie tak harmonijnego miasta daję sobie czas - w mieście zatrzymuję się dwa dni - zabytki trawię powoli, delektując się każdym z osobna. Z miasta wyjeżdżam drogą 226 i ścieżkami rowerowymi w kierunku miasteczka Varsta i dalej drogą nr 225 i 73 do Nynashamn. Ledwo tu dojeżdżam, w tylnym kole mam wyrwanych kilka szprych razem z nyplami i felga jest dość mocno popękana rower praktycznie nie nadaje się już do jazdy. Oczekując na prom spędzam nie całe trzy dni na skalnych plażach nad bałtykim w okolicy Nynashmn, gdzie kończy się moja przygoda ze Szwecją i Norwegią.
Wracałem do Polski z wielkim bólem w sercu i myślą, kiedy tam wrócę.
Więcej na http://republika.pl/glosekm
autor Głosek Bolesław
Czy jest bilet powrotny? I oczywiście ile jest kasy w kieszeni. To są rutynowe pytania na odprawie.
W pierwszej fazie wyprawy, w drodze na północ postanawiam ominąć Sztokholm, zwiedzanie tak urokliwego miasta zostawiam sobie na deser - jak słyszałem to perła architektoniczna w europie - będzie dopełnieniem wyprawy. Aby ominąć Sztokholm kieruję się na Sodertalje drogą 73 i 225 dalej drogami lokalnymi na Strangnas.
Jest też drugi sposób, aby ominąć stolicę. W Nynashamn wsiąść do kolejki podmiejskiej, która dowiezie nas do Upsali i stamtąd zacząć. Kosztuje to nie wiele, a zyskujemy prawie dwa dni. Dowiedziałem się o takiej możliwości przed wejściem na prom w drodze powrotnej.
Po trzech dniach jazdy drogami krajowymi 55, 67 i przepiękną drogą 272 czwartego dnia w Soderhamn wjeżdżam na E 4 i od razu trafiłem na odcinek autostrady. Jak się później okazało cała trasa E4 co kilkadziesiąt kilometrów zmienia swój charakter i zostaje autostradą, na tych odcinkach jadę objazdami po lokalnych drogach przy których napotykam malowniczo położone osady i życzliwych ludzi od których biorę wodę pitną. Pierwsze kilka set kilometrów drogą E 4 nie wspominam najlepiej, bardzo duży ruch, na długich odcinkach grodzona siatką, miejscami bardzo wąskie pobocze - tej drogi nie polecam. Pierwszego dnia na E 4 w okolicy Hudiksvalt miałem "bliskie spotkanie" z asfaltem - na zjeździe przy prędkości 45km/godz. zaliczyłem wywrotkę i na pewno zwiększyło moją niechęć do tej drogi.
Ósmy dzień wyprawy, jestem około 50 km za miastem Umek, tutaj słońce praktycznie nie zachodzi, świeci przez 24 godziny - do czego się już przyzwyczaiłem. Tego dnia biwak mam nad jeziorem z dala od osad, kompletna cisza w koło tylko las woda i chmary komarów, które towarzyszą na każdym kroku. Po rozbiciu namiotu postanowiłem po wędkować, już po chwili na kiju wisiał szczupak, jednak zanim go ujrzałem upłynęło trochę czasu. Był dość spory prawdę mówiąc to takiego jaszcze w życiu nie złowiłem, mierzył 90 cm i tak na oko miał 7 - 8kg. Po zrobieniu kilku fotek trafił z powrotem do wody. Tego wieczoru - tylko określenie pory dnia, bo tu przecież cały czas jest dzień - złowiłem jeszcze kilka mniejszych szczupaków, które również trafiły do wody, ostatniego zostawiłem na kolację.
Po kolacji przegląd i małe naprawy roweru, od dwóch dni mam problem ze szprychami w tylnym kole, na domiar tego wszystkiego po południu rozleciała się manetka od tylnej przerzutki. Z tymi usterkami jadę jeszcze trzy dni - prze de mną weekend - tak, że dopiero w poniedziałek po dotarciu do Tore - drogą E10 - w serwisie centruję tylne koło,(centrowanie i wymiana jednej szprychy 100sek około 50 zł) manetki ośmiorzędowej niestety nie było. Więc dalej jestem zmuszony operować tylko przednią przerzutką, tylną mam ustawioną na czwartej zębatce dobrze, że teren jest względnie płaski. W serwisie gościu mnie pocieszył, że najbliższy serwis, w którym na pewno dostanę kupić manetkę znajduje się w Kirunie (około 300km na pół. zachód od Tore).
To było do południa, po południu jadąc dalej drogą E10 w śród przepięknych lasów północy, przy pięknej słonecznej pogodzie - do tej pory tylko jeden dzień miałem deszczowy - docieram do jakże dla wielu rowerzystów egzotycznego miejsca, jakim jest koło podbiegunowe. Jest to nie lada atrakcja i niesamowite uczucie przekroczenie tego umownego punktu. Turystów jest nie wielu, tylko cztery osoby i to zmotoryzowani, ruch na drodze jest niewielki, co kilka minut przemknie jakieś autko. Oczywiście robię sobie odpoczynek na mały posiłek i zrobienie paru fotek. Kilka kilometrów dalej mam niesamowite spotkanie, naprzeciwko mnie z lasu wychodzi renifer mało, co bym z roweru spadł, jest to wspaniałe przeżycie i przyjemny widok. Chodził w koło mnie kilka minut i nawzajem żeśmy się sobie przyglądali, w tym czasie pstryknąłem parę zdjęć. Tego dnia jeszcze kilka razy miałem spotkanie z reniferami, ale nie był to już tak podniecające jak za pierwszym razem.
Dwunastego dnia zostawiam za sobą bujne sosnowe lasy północy i droga wprowadza mnie w egzotyczny krajobraz, jakim jest tundra - wiatr tu hula z niesamowitą siłą i to prosto w twarz, naprawdę trzeba dobrze kręcić, aby utrzymać prędkość 18 km/h. Prawdę mówiąc jestem oszołomiony tak urokliwą przyrodą, cały dzień czuję się tak, jak bym był w letargu. Dopełnieniem całego dnia był biwak wśród wspaniałych wrzosów kilka kilometrów przed Kiruną.
Następnego dnia od samego rana znowu mocno wieje. W Kirunie wymieniam manetkę na nową, miała kosztować 270 koron, ale po chwili wahania z mojej strony sprzedawca zaproponował nową cenę, ostatecznie zapłaciłem 220 koron, , warto się targować. Po wyjeździe z miasta rozpościera się piękny widok na tundrę i ośnieżone górskie szczyty - tu sobie wyobrażam, jaka czeka mnie harówka przy takim wietrze i ciągłym podjeździe. ale te wszystkie trudności wynagradzane są obcowaniem z dziką, a zarazem przepiękną przyrodą. Tam trzeba być, aby poczuć ten klimat i atmosferę tego miejsca. Dzisiaj naprawdę jestem wykończony, biwak rozbijam późno parę minut przed dwudziestą pierwszą nad brzegiem jeziora Tornetrask. Choć mam przed sobą wspaniałe widoki - ośnieżone górskie szczyty wychodzące wprost z jeziora robię kolacje na gorąco, biorę krótką kąpiel w lodowatej (5*C ), ale czystej jak kryształ wodzie i idę spać.
Czternasty dzień wyprawy - od samego rana mżawka, po wjechaniu w wyższe partie gór pada deszcz ze śniegiem. Widoczność jest mocno ograniczona, ciężkie chmury wiszą zaraz nad głową, krajobraz jest surowy, można powiedzieć księżycowy. Nagie surowe skały, na których stoją małe drewniane domki i między nimi niewielkie jeziorka wyglądające jak oczka wodne i to wszystko zagubione w chmurach. Widok, który na długo utkwi mi w pamięci, to moje spotkanie z Norwegią. Nie ma tu formalnej granicy między tymi państwami, tylko znaki na drodze zmieniły kolor z białego na żółty.Do Narwiku dojeżdżam drogą E6, (główna droga południe - północ Norwegii). jest pochmurnie, ale nie pada, temperatura nie przekracza 12*C. Grzechem by było nie zwiedzenie tego urokliwego miasta związanego historią z Polską - naprawdę jest, co zwiedzać. Panorama miasta wciśniętego w surowy klimat górski robi niesamowite wrażenie.
Następnego dnia budzi mnie deszcz, nie spieszę się z pakowaniem o dziewiątej rano przestaje padać zwijam namiot i w drogę, jednak ciężkie chmury cały dzień przykrywają szczyty górskie i wszystko jest spowite w delikatnej mgle. Przed południem mam pierwszą przeprawę promową z Skarberget do Bognes - nad morzem wiszące obłoki a nad nimi surowe szczyty górskie - widoki zapierają dech w piersiach, to robi wrażenie.
Po wczorajszym pochmurnym dniu zwrot o sto osiemdziesiąt stopni i dziś - szesnastego dnia wyprawy - od samego rana świeci słońce w południe można powiedzieć upał 20*C. Nadal jadę drogą E6 ruch jest niewielki widoczki wspaniałe w koło czysta soczysta zieleń i ośnieżone szczyty górskie. Zaczął się podjazd, a tu nagle tunel i zakaz wjazdu rowerów - zafascynowany dzikością przyrody i przepięknymi widokami przegapiłem objazd dla rowerzystów. Chwila namysłu i łamie zakaz i wjeżdżam w tunel o długości 4350m w okolicy Morsvikbotn i w dodatku cały czas ostro pod górę. Pokonanie tego tunelu zajmuje mi 30 minut, choć w tunelu jest tylko kilka stopni ja wyjeżdżam z niego zlany potem ani chwili wytchnienia cały czas trzeba ostro kręcić. Na tym odcinku trasy znajduje się jeszcze kilka tuneli z tym, że są o wiele krótsze i nie pod górę. Po wyjeździe z tunelu natura mi to wynagradza wybornymi widokami, jakimi napawam się prawie do końca dnia, dopiero pod wieczór po zjechaniu z E6 na 80-tkę w kierunku Bode droga staje się płaska i można troch odetchnąć. Nazajutrz w miejscowości Loding wjeżdżam na drogę nr 17 gdzie wracają fantastyczne widoki na fiordy, ośnieżone szczyty i wyspy, których są tu setki i oczywiście wróciły też podjazdy. Poruszając się drogą nr 17 w kierunku Trondheim codziennie korzystam z przepraw promowych, którymi pływam podziwiając przybrzeżne wyspy i oczywiście norweskie fiordy - cud natury. Dzień jest piękniejszy od drugiego, co kilometr to piękniejsze i bardziej fascynujące widoki, do tego wszystkiego mam wspaniałą pogodę, jak dla mnie to trochę za ciepło 25 -30*C i wyśmienite biwaki nad morzem lub górskimi rzekami.
Dwudziesty drugi dzień wyprawy - do południa ostatecznie żegnam się z
Trondheimsfjorden - jeden z większych fiordów Norwegii - opuszczam ten bajkowy kraj w okolicy, Stiklestad drogą nr 72 położoną w pięknej dolinie, przez którą wije się rzeka z licznymi wodospadami. W Szwecji jest to droga nr 322 i tu zaczyna się dość długi podjazd. W górach gwałtownie spadła temperatura, jest około 12 *C zmienił się krajobraz, jak że odmienny od norweskiego. Następnego dnia góry zostawiam za sobą, las potężnieje, na drodze do pokonania czasami mam tylko małe pagórki, nadal jest chłodno.
W okolicach jeziora Storsjon krajobraz odżywa, wiadomo woda i nad nią malowniczo położone osady. Dzisiaj na biwaku postanowiłem przełożyć zdartą tylną oponę (miejscami widać trzecią warstwę) na przednie koło, Podczas przekładki zauważyłem podłużne pęknięcia na feldze, obawiam się, czy na tym kole dojadę do Nynashamn - choć zostało tylko kilkaset kilometrów.
Dwudziestego szóstego dnia przed południem drogą nr 45 dojeżdżam do Mora - urokliwe miasteczko w centralnej Szwecji nad jeziorem Siljan - ogólne zwiedzanie i z miasta wyjeżdżam ścieżką rowerową, która jest włączona do krajowego szlaku Sverigeleden, poprowadzona prawą stroną jeziora, przy której znajdują się malowniczo położone osady. Między osadami napotykam ruiny osady z czasów Wikingów. Prawie całą drogę do Sater jadę szlakiem - jest naprawdę piękny.
Piszę, do Sater, bo tu zamiast skręcić w lewo pod autostradą i dalej jechać wzdłuż niej, ja przejeżdżając centrum następnie skręciłem w prawo dojeżdżając do letniskowej miejscowości Asen - 10 km za Sater - i tu droga asfaltowa przemieniła się w szutrową - w Szwecji większość dróg lokalnych to drogi wysypywane kamieniem. W tym dniu drogi szutrowe wijące się w lesie towarzyszą mi już do końca dnia - na nich łapie cztery gumy. Pod wieczór znalazłem zagubioną gdzieś w lesie malutką osadę Larsbo, w której biwakuje. Następnego dnia przed południem wyjeżdżam w miasteczku Fagersta i stąd już bez problemów kieruję się na miasteczko Sala i dalej drogą nr 72 do Upsali.
Jest to jedno z najstarszych miast Szwecji i zarazem bardzo urokliwe, na zwiedzanie miasta przeznaczam pół dnia. Prawdę mówiąc to wszystkie miasta i miasteczka, przez które przejeżdżałem są bardzo urokliwe i nienaruszone czasem historii czuć w nich ducha przeszłości, a że mam parę dni w zapasie postanowiłem z Upsali jechać drogą nr 282 i dalej 76 na wybrzeże do starego ładnego miasteczka portowego Norrtalje, Trafiłem akurat na zlot starych samochodów amerykańskich i trwały występy różnych zespołów rockowych, więc zabawiłem w nim kilka godzin. W stronę Sztokholmu wyruszam późnym popołudniem drogą 276 i 265 przy której biwakuję. Nazajutrz o ósmej jestem już na rowerze, chcę jak najszybciej znaleźć się w stolicy, do pokonania mam jeszcze 25 km.
Dojazd do miasta rowerem jest dość trudny, sieć autostrad między nimi pajęczyna nie oznakowanych dróg i ścieżek rowerowych, dopiero około pięć kilometrów przed
Sztokholmem są znakowane ścieżki rowerowe, którymi już bez problemu dojeżdżam do
Sztokholmu - perły architektonicznej europy.
Sztokholm to przepiękne miasto wypełnione architekturą i zabytkami historycznymi XVIII, XVII, a nawet z drugiej połowy XIII w. - z tego okresu pochodzi kościół Riddarholmen, tu znajdują się groby prawie wszystkich królów Szwecji. Na zwiedzanie tak harmonijnego miasta daję sobie czas - w mieście zatrzymuję się dwa dni - zabytki trawię powoli, delektując się każdym z osobna. Z miasta wyjeżdżam drogą 226 i ścieżkami rowerowymi w kierunku miasteczka Varsta i dalej drogą nr 225 i 73 do Nynashamn. Ledwo tu dojeżdżam, w tylnym kole mam wyrwanych kilka szprych razem z nyplami i felga jest dość mocno popękana rower praktycznie nie nadaje się już do jazdy. Oczekując na prom spędzam nie całe trzy dni na skalnych plażach nad bałtykim w okolicy Nynashmn, gdzie kończy się moja przygoda ze Szwecją i Norwegią.
Wracałem do Polski z wielkim bólem w sercu i myślą, kiedy tam wrócę.
Więcej na http://republika.pl/glosekm
autor Głosek Bolesław
Dodane komentarze
krzyludek 2004-01-24 12:00:15
Zdjecia sa super, tekst, troche wiecej najlepiej dziennik z podrozy , ja takze jestem pod wrazeniem Szwecji, a tak ogolnie to jest ,ok.Przydatne adresy
tytuł | licznik | ocena | uwagi |
---|---|---|---|
Wyprawy rowerowe, górskie i spływy kajakowe. Skandynawia. | 442 | 4 | Strona przedstawia opisy i galerię z wypraw rowerowych i wedrówek po Tatrach oraz Skandynawii. |
Inne materiały
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.