Artyku y i relacje z podr y Globtroter w
Podróż do Hongkongu, Macao, Wietnamu i Filipin Część druga > WIETNAM


Filipiny - WIETNAM
5 dzień
Rano autobusem A 21 jedziemy na lotnisko, skąd mamy lot Cebu Pacific do Clark na wyspie Luzon, na Filipinach. Jest to małe lotnisko dawnej bazy wojsk amerykańskich, oddalone od miasta Angeles parę kilometrów. Teraz jest to strefa wolnocłowa, i oprócz filipińskiej jednostki wojskowej znajduje się tu olbrzymi hipermarket z galerią handlową. Ceny na artykuły przemysłowe może nieco tańsze niż w dobrych sklepach Manili, ale żadna rewelacja. Fast foody i podobne atrakcje. Z lotniska i na lotnisko mogą wjeżdżać tylko wybrane taksówki za 300 peso. Na lotnisku kantor z gorszym niż w mieście kursem, a przed terminalem jest bankomat. Strefa Clark oddzielona jest płotem i na placu przed wjazdem tzw. Check Pointem jest postój taksówek i jeepów tzw. jeepneyów oraz tricykli, motorowych pojazdów. Przejazd jeepnejem odbywa się po określonych trasach napisanych często na boku samochodu i cena jest stała 8 peso. Hotel znaleźliśmy w miasteczku Angeles przylegającym do Clark. Dużo hoteli, polecam America za 1100 peso za pokój dwuosobowy. W samym centrum jest hałaśliwie przez całą noc i pokoje są raczej na godziny.
Clark jest słynnym centrum przemysłu erotycznego. Po głównej ulicy, pełnej burdeli i sex barów, przechadzają się bardzo dojrzali Niemcy i Amerykanie z uwieszonymi u ramienia filipińskimi nastolatkami. Zastanawiało nas, czemu większość z nich ma w ręku parasol przy bezchmurnym niebie, prawdopodobnie wszyscy muszą używać laski, zaś parasol jest niekrępującym substytutem, bo panowie są naprawdę w zaawansowanym wieku. Personel przybytków jest bardzo przyjacielsko nastawiony nawet do gapiów i o dziwo pozwala sobie robić zdjęcia.
6 dzień
Rano jeepnejem z Check Point do dworca Dua skąd autobusem za 134 peso od osoby jedziemy do Manili na dworzec obok przystanku Recto, kolei naziemnej w Manili. W Manili jest kilka dworców autobusowych. Stacja ta jest połączona przejściem nadziemnym ze stacją Doroteo Jose wkoło której przylepione są chyba najbardziej przerażające slumsy w Azji. Niedaleko stacji Pedro Gil znajdujemy hotel Arirang przy ulicy Mabini w dzielnicy Malaje, w której znajduje się centrum tanich hoteli, restauracji i agencji turystycznych. My kupujemy przez darmowy w tym hotelu Internet, bilet lotniczy do Puerta Princesa na wyspie Parawan za 2386 peso na osobę. Zwiedzamy miasto w obrębie murów Intramures, obok w oceanarium jemy w restauracji obiad za 250 peso od osoby. Można jeść do woli wybierając dania z bufetu plus wliczone napoje Ale żadna to rewelacja, głównie dania słodkie.
7 dzień
Rano kolejką ze stacji Pedro Gil jedziemy do stacji Abak Santos, skąd jest najbliżej do cmentarza chińskiego. Przejazd kolejką do 4 przystanków 12 peso, powyżej 4 - 25 peso. Zwiedzamy go z przewodnikiem, który od razu się znalazł jak nas zobaczył. Ale warto było, bo w ciągu godziny pokazał nam najciekawsze groby i sporo o nich jak i o chińskich zwyczajach opowiadał. Wytargowaliśmy się za ta usługę 200 peso. Przedłużenie pobytu w hotelu to 100 peso za godzinę. W tym hotelu za darmo zrobili nam pranie. Do godziny 17-ej nie ma co marzyć o zjedzeniu w ulicznej restauracji, więc jemy w chińskiej przy ul. Adriatica zupę z pierożkami za 100 peso, ryż z krewetkami warzywami porcja 180 peso plus gratisowa herbata. Posileni jedziemy kolejką do ostatniej stacji Baclaran skąd najpierw rikszą rowerową do taksówki, którą za 100 peso jedziemy na lotnisko. Tu opłata od pasażera 700 peso. Lotnisko, a właściwie terminal Cebu Pacific przestronne, i pustawe. O 23 mamy lot do Sajgonu. W samolotach Cebu Pacific nie serwują żadnych posiłków.
8 dzień
W samolocie spotkaliśmy dwie dziewczyny z Izraela, więc razem bierzemy taksówkę do miasta. Jest 2 w nocy więc po długim targowaniu z 40 USD stargowaliśmy do 10 USD za 4 osoby. Jesteśmy na ulicy Phan Ngu Lao, w rejonie której znajduje się mnóstwo hotelików, restauracji, sklepów i agencji turystycznych. W nocy nie jest łatwo coś znaleźć, ale jest otwarty i ma wolne pokoje hotel Nam Long. Czysty z bezpłatnym internetem, przechowalnią bagażu płacimy 15 USD za pokój dwuosobowy. Chodzimy po mieście, idziemy na Ben Thanh Market, wkoło którego wieczorem rozkłada się duże targowisko głównie z podróbkami znanych i drogich firm. Są to ciuchy, torby, zegarki. Rozkładają się też restauracyjki, w których można zjeść głównie chińskie dania, ale i ryby, żaby i inne zwierzaki przygotowywane ze zwierząt ubijanych na miejscu. W jednej z agencji, wszystkie mają te same imprezy i ceny, kupujemy wycieczkę w deltę Mekongu za 10 USD od osoby. W Sajgonie prawie wszędzie można płacić dolarami amerykańskimi lub euro. Wieczorem w barze dla tubylców pijemy piwo. O tej porze roku temperatura powietrza wynosiła ok. 25 stopni C, a wieczorem zawsze padało ok. 1-2 godziny.
9 dzień
7.30 rano autobus przystając naprzeciwko agencji turystycznej na ulicy Pham Ngu Lao zbiera wszystkich uczestników wycieczki w deltę Mekongu. Po dwóch godzinach docieramy do przystani, skąd wieloosobową motorową łodzią płyniemy na wyspę. Tam spacer, po gospodarstwach, gdzie produkuje się wódkę z węży, skorpionów i innych gadów. Proponują degustację tych napitków. Potem wizyta na farmie ogrodniczej, gdzie degustujemy różne owoce. Na innej przystani wsiadamy do łódki zabierającej 6 osób, którą wiosłują dwie Wietnamki. Przeważnie kobiety wiosłują i kierują łodziami. Wąskimi kanałami w gęstwinie bujnej roślinności dopływamy do zakładu-fabryczki produkującej cukierki z mleczka kokosowego. Też degustacja tych smakołyków i jak poprzednio można je zakupić. Następnie zabieramy się na kolejną łódkę, która zabiera nas na lunch, w cenie wycieczki. Serwują rosołek i ryż z kawałkiem wołowiny. Po obiedzie przerwa, podczas której proponują przejażdżkę rowerami po okolicy. Po dwugodzinnej przerwie odpływamy do przystani, gdzie czekamy na autokar, którym wracamy do Sajgonu. Tu w agencji kupujemy bilet na przejazd autobusem do Mui Ne za 6 USD od osoby i na kolejny dzień półdniową wycieczkę do Tuneli Cu Chi również za 6 USD od osoby.
10 dzień
8.30 wyjazd autobusu również z ulicy Pham Ngu Lao, po drodze postój przy sklepach bufetach. Ciekawa toaleta, gdzie zmienia się obuwie na plastikowe klapki. O 13.30 przyjazd do Mui Ne, gdzie są prawie same hotele i hoteliki zlokalizowane wzdłuż plaży. Jest też trochę sklepów pamiątkami w postaci muszli, czapeczek, koszulek i podobnej chińszczyzny. Jest też wiele restauracji a wszędzie menu jest po rosyjsku. Przyjeżdżają tu Rosjanie, zarówno wysportowana młodzież popływać na desce jak i panowie z brzuszkami, którzy okupują wieczorem wszystkie bary. Komunikacja to skutery, które czekają przy każdym hotelu. Ugadujemy też skutery po 70 000 VND od osoby za przewiezienie nas do wioski rybackiej i na czerwone wydmy. W wiosce ciekawa przystań i mnóstwo leżących na plaży muszelek. Wydmy szczególnie ciekawą barwę mają w świetle zachodzącego słońca. Skutery przez cały czas spacerowania po wydmach czekają na nas i o zmroku wracamy do Mui Ne. Zatrzymaliśmy się w bardzo ładnym chociaż nie najtańszym bungalowie Small Garden tuż przy plaży. Ceny w tej miejscowości są raczej wysokie i za kolację na którą składały się kalmary, krewetki i tuńczyk oraz piwo zapłaciliśmy 160 000 VND.
11 dzień
Rankiem pojechałam za 40 000 VND skuterem do wioski rybackiej. Przypływały właśnie łódki, wyładowywano sieci z rybami. Kobiety z dziećmi odbierały towar. Ciekawe i fotogeniczne sceny. Potem plaża, na plaży kobiety sprzedają korale, bransoletki z pereł. Głównie Rosjanki masowo je kupują, ceny tańsze niż w Sajgonie. W hotelu kupujemy bilet do Sajgonu za 5 USD i o 13.30 autobus zabiera nas z pod hotelu. Po drodze postój, koło sklepów, gdzie kupujemy smocze owoce - owoce tego regionu, różowe z zewnątrz, białe z drobnymi pesteczkami w środku. Są bardzo smaczne i niedrogie, kilogram ok. 15 000 VND. Po powrocie kolacja: krewetki, owoce morza, ryba, dwie zupy i dwa piwa za 180 000 VND. Faktycznie to jemy raz dziennie wieczorem a w ciągu dnia tylko pijemy wodę mineralną, po 5000 VND za 1 litr, lub Fantę za 55000 VND za 2 litry, a najczęściej często mieszamy Fantę lub sok z wodą. Piwo w barze wraz z tubylcami i nielicznymi turystami niedaleko hotelu świetnie smakuje i kosztuje 10 000 VND za butelkę.
12 dzień
Rano pakowanie, plecaki zostawiamy przy recepcji i jedziemy na wycieczkę do Tuneli Cu Chi. W naszym autokarze mamy przewodnika, który pochodzi z tego regionu, był marynarzem i po przyłączeniu Wietnamu Południowego do Wietnamu emigrował do USA. Ale bardzo trudno było go rozumieć jak mówił. Wietnamczycy mają kłopoty z wymową a kiedy mówią szybko to już masakra. Można powiedzieć, że ogólnie trudno jest się tu porozumiewać. Najpierw mamy postój w fabryce rękodzieła wietnamskiego, gdzie pracują niepełnosprawni. Ogląda się tu produkcję wyrobów z laki, takich jak talerze, obrazy, wazony a nawet buty i meble. Produkują też papierosy. W ekskluzywnym sklepie przylegającym do fabryki można kupić te wyroby, ale ceny są wysokie i mało kto tu kupuje. Dojeżdżamy na miejsce, gdzie musimy kupić bilety wstępu po 65 000 VND. Zwiedzanie rozpoczyna się od prelekcji w pokazowym bunkrze a następnie przez około dwie godziny chodzimy po terenie, gdzie zrekonstruowano m. in. różne typy pułapek na żołnierzy amerykańskich, bunkry pełniące funkcje kuchni, jadalni, sypialni a także zwiadowcze i komunikacyjne, którymi można się było przejść. Przewodnik, który oprowadzał nas po tym miejscu na szczęście wyraźnie mówił po angielsku. Do Sajgonu wracamy o godzinie 15-ej, kupujemy owoce prambutanu za 10 000 VND, drobne zakupy na bazarze, na kolację jemy rybę murnay, frytki, zupę, płacimy za ten wykwintny obiad 300 000 VND. Z recepcji odbieramy plecaki, pijemy ostatnie piwo przy plastikowym stoliku na ulicy i taksówką za 6 USD jedziemy na lotnisko, gdzie o 1 w nocy mamy lot do Manili.
5 dzień
Rano autobusem A 21 jedziemy na lotnisko, skąd mamy lot Cebu Pacific do Clark na wyspie Luzon, na Filipinach. Jest to małe lotnisko dawnej bazy wojsk amerykańskich, oddalone od miasta Angeles parę kilometrów. Teraz jest to strefa wolnocłowa, i oprócz filipińskiej jednostki wojskowej znajduje się tu olbrzymi hipermarket z galerią handlową. Ceny na artykuły przemysłowe może nieco tańsze niż w dobrych sklepach Manili, ale żadna rewelacja. Fast foody i podobne atrakcje. Z lotniska i na lotnisko mogą wjeżdżać tylko wybrane taksówki za 300 peso. Na lotnisku kantor z gorszym niż w mieście kursem, a przed terminalem jest bankomat. Strefa Clark oddzielona jest płotem i na placu przed wjazdem tzw. Check Pointem jest postój taksówek i jeepów tzw. jeepneyów oraz tricykli, motorowych pojazdów. Przejazd jeepnejem odbywa się po określonych trasach napisanych często na boku samochodu i cena jest stała 8 peso. Hotel znaleźliśmy w miasteczku Angeles przylegającym do Clark. Dużo hoteli, polecam America za 1100 peso za pokój dwuosobowy. W samym centrum jest hałaśliwie przez całą noc i pokoje są raczej na godziny.
Clark jest słynnym centrum przemysłu erotycznego. Po głównej ulicy, pełnej burdeli i sex barów, przechadzają się bardzo dojrzali Niemcy i Amerykanie z uwieszonymi u ramienia filipińskimi nastolatkami. Zastanawiało nas, czemu większość z nich ma w ręku parasol przy bezchmurnym niebie, prawdopodobnie wszyscy muszą używać laski, zaś parasol jest niekrępującym substytutem, bo panowie są naprawdę w zaawansowanym wieku. Personel przybytków jest bardzo przyjacielsko nastawiony nawet do gapiów i o dziwo pozwala sobie robić zdjęcia.
6 dzień
Rano jeepnejem z Check Point do dworca Dua skąd autobusem za 134 peso od osoby jedziemy do Manili na dworzec obok przystanku Recto, kolei naziemnej w Manili. W Manili jest kilka dworców autobusowych. Stacja ta jest połączona przejściem nadziemnym ze stacją Doroteo Jose wkoło której przylepione są chyba najbardziej przerażające slumsy w Azji. Niedaleko stacji Pedro Gil znajdujemy hotel Arirang przy ulicy Mabini w dzielnicy Malaje, w której znajduje się centrum tanich hoteli, restauracji i agencji turystycznych. My kupujemy przez darmowy w tym hotelu Internet, bilet lotniczy do Puerta Princesa na wyspie Parawan za 2386 peso na osobę. Zwiedzamy miasto w obrębie murów Intramures, obok w oceanarium jemy w restauracji obiad za 250 peso od osoby. Można jeść do woli wybierając dania z bufetu plus wliczone napoje Ale żadna to rewelacja, głównie dania słodkie.
7 dzień
Rano kolejką ze stacji Pedro Gil jedziemy do stacji Abak Santos, skąd jest najbliżej do cmentarza chińskiego. Przejazd kolejką do 4 przystanków 12 peso, powyżej 4 - 25 peso. Zwiedzamy go z przewodnikiem, który od razu się znalazł jak nas zobaczył. Ale warto było, bo w ciągu godziny pokazał nam najciekawsze groby i sporo o nich jak i o chińskich zwyczajach opowiadał. Wytargowaliśmy się za ta usługę 200 peso. Przedłużenie pobytu w hotelu to 100 peso za godzinę. W tym hotelu za darmo zrobili nam pranie. Do godziny 17-ej nie ma co marzyć o zjedzeniu w ulicznej restauracji, więc jemy w chińskiej przy ul. Adriatica zupę z pierożkami za 100 peso, ryż z krewetkami warzywami porcja 180 peso plus gratisowa herbata. Posileni jedziemy kolejką do ostatniej stacji Baclaran skąd najpierw rikszą rowerową do taksówki, którą za 100 peso jedziemy na lotnisko. Tu opłata od pasażera 700 peso. Lotnisko, a właściwie terminal Cebu Pacific przestronne, i pustawe. O 23 mamy lot do Sajgonu. W samolotach Cebu Pacific nie serwują żadnych posiłków.
8 dzień
W samolocie spotkaliśmy dwie dziewczyny z Izraela, więc razem bierzemy taksówkę do miasta. Jest 2 w nocy więc po długim targowaniu z 40 USD stargowaliśmy do 10 USD za 4 osoby. Jesteśmy na ulicy Phan Ngu Lao, w rejonie której znajduje się mnóstwo hotelików, restauracji, sklepów i agencji turystycznych. W nocy nie jest łatwo coś znaleźć, ale jest otwarty i ma wolne pokoje hotel Nam Long. Czysty z bezpłatnym internetem, przechowalnią bagażu płacimy 15 USD za pokój dwuosobowy. Chodzimy po mieście, idziemy na Ben Thanh Market, wkoło którego wieczorem rozkłada się duże targowisko głównie z podróbkami znanych i drogich firm. Są to ciuchy, torby, zegarki. Rozkładają się też restauracyjki, w których można zjeść głównie chińskie dania, ale i ryby, żaby i inne zwierzaki przygotowywane ze zwierząt ubijanych na miejscu. W jednej z agencji, wszystkie mają te same imprezy i ceny, kupujemy wycieczkę w deltę Mekongu za 10 USD od osoby. W Sajgonie prawie wszędzie można płacić dolarami amerykańskimi lub euro. Wieczorem w barze dla tubylców pijemy piwo. O tej porze roku temperatura powietrza wynosiła ok. 25 stopni C, a wieczorem zawsze padało ok. 1-2 godziny.
9 dzień
7.30 rano autobus przystając naprzeciwko agencji turystycznej na ulicy Pham Ngu Lao zbiera wszystkich uczestników wycieczki w deltę Mekongu. Po dwóch godzinach docieramy do przystani, skąd wieloosobową motorową łodzią płyniemy na wyspę. Tam spacer, po gospodarstwach, gdzie produkuje się wódkę z węży, skorpionów i innych gadów. Proponują degustację tych napitków. Potem wizyta na farmie ogrodniczej, gdzie degustujemy różne owoce. Na innej przystani wsiadamy do łódki zabierającej 6 osób, którą wiosłują dwie Wietnamki. Przeważnie kobiety wiosłują i kierują łodziami. Wąskimi kanałami w gęstwinie bujnej roślinności dopływamy do zakładu-fabryczki produkującej cukierki z mleczka kokosowego. Też degustacja tych smakołyków i jak poprzednio można je zakupić. Następnie zabieramy się na kolejną łódkę, która zabiera nas na lunch, w cenie wycieczki. Serwują rosołek i ryż z kawałkiem wołowiny. Po obiedzie przerwa, podczas której proponują przejażdżkę rowerami po okolicy. Po dwugodzinnej przerwie odpływamy do przystani, gdzie czekamy na autokar, którym wracamy do Sajgonu. Tu w agencji kupujemy bilet na przejazd autobusem do Mui Ne za 6 USD od osoby i na kolejny dzień półdniową wycieczkę do Tuneli Cu Chi również za 6 USD od osoby.
10 dzień
8.30 wyjazd autobusu również z ulicy Pham Ngu Lao, po drodze postój przy sklepach bufetach. Ciekawa toaleta, gdzie zmienia się obuwie na plastikowe klapki. O 13.30 przyjazd do Mui Ne, gdzie są prawie same hotele i hoteliki zlokalizowane wzdłuż plaży. Jest też trochę sklepów pamiątkami w postaci muszli, czapeczek, koszulek i podobnej chińszczyzny. Jest też wiele restauracji a wszędzie menu jest po rosyjsku. Przyjeżdżają tu Rosjanie, zarówno wysportowana młodzież popływać na desce jak i panowie z brzuszkami, którzy okupują wieczorem wszystkie bary. Komunikacja to skutery, które czekają przy każdym hotelu. Ugadujemy też skutery po 70 000 VND od osoby za przewiezienie nas do wioski rybackiej i na czerwone wydmy. W wiosce ciekawa przystań i mnóstwo leżących na plaży muszelek. Wydmy szczególnie ciekawą barwę mają w świetle zachodzącego słońca. Skutery przez cały czas spacerowania po wydmach czekają na nas i o zmroku wracamy do Mui Ne. Zatrzymaliśmy się w bardzo ładnym chociaż nie najtańszym bungalowie Small Garden tuż przy plaży. Ceny w tej miejscowości są raczej wysokie i za kolację na którą składały się kalmary, krewetki i tuńczyk oraz piwo zapłaciliśmy 160 000 VND.
11 dzień
Rankiem pojechałam za 40 000 VND skuterem do wioski rybackiej. Przypływały właśnie łódki, wyładowywano sieci z rybami. Kobiety z dziećmi odbierały towar. Ciekawe i fotogeniczne sceny. Potem plaża, na plaży kobiety sprzedają korale, bransoletki z pereł. Głównie Rosjanki masowo je kupują, ceny tańsze niż w Sajgonie. W hotelu kupujemy bilet do Sajgonu za 5 USD i o 13.30 autobus zabiera nas z pod hotelu. Po drodze postój, koło sklepów, gdzie kupujemy smocze owoce - owoce tego regionu, różowe z zewnątrz, białe z drobnymi pesteczkami w środku. Są bardzo smaczne i niedrogie, kilogram ok. 15 000 VND. Po powrocie kolacja: krewetki, owoce morza, ryba, dwie zupy i dwa piwa za 180 000 VND. Faktycznie to jemy raz dziennie wieczorem a w ciągu dnia tylko pijemy wodę mineralną, po 5000 VND za 1 litr, lub Fantę za 55000 VND za 2 litry, a najczęściej często mieszamy Fantę lub sok z wodą. Piwo w barze wraz z tubylcami i nielicznymi turystami niedaleko hotelu świetnie smakuje i kosztuje 10 000 VND za butelkę.
12 dzień
Rano pakowanie, plecaki zostawiamy przy recepcji i jedziemy na wycieczkę do Tuneli Cu Chi. W naszym autokarze mamy przewodnika, który pochodzi z tego regionu, był marynarzem i po przyłączeniu Wietnamu Południowego do Wietnamu emigrował do USA. Ale bardzo trudno było go rozumieć jak mówił. Wietnamczycy mają kłopoty z wymową a kiedy mówią szybko to już masakra. Można powiedzieć, że ogólnie trudno jest się tu porozumiewać. Najpierw mamy postój w fabryce rękodzieła wietnamskiego, gdzie pracują niepełnosprawni. Ogląda się tu produkcję wyrobów z laki, takich jak talerze, obrazy, wazony a nawet buty i meble. Produkują też papierosy. W ekskluzywnym sklepie przylegającym do fabryki można kupić te wyroby, ale ceny są wysokie i mało kto tu kupuje. Dojeżdżamy na miejsce, gdzie musimy kupić bilety wstępu po 65 000 VND. Zwiedzanie rozpoczyna się od prelekcji w pokazowym bunkrze a następnie przez około dwie godziny chodzimy po terenie, gdzie zrekonstruowano m. in. różne typy pułapek na żołnierzy amerykańskich, bunkry pełniące funkcje kuchni, jadalni, sypialni a także zwiadowcze i komunikacyjne, którymi można się było przejść. Przewodnik, który oprowadzał nas po tym miejscu na szczęście wyraźnie mówił po angielsku. Do Sajgonu wracamy o godzinie 15-ej, kupujemy owoce prambutanu za 10 000 VND, drobne zakupy na bazarze, na kolację jemy rybę murnay, frytki, zupę, płacimy za ten wykwintny obiad 300 000 VND. Z recepcji odbieramy plecaki, pijemy ostatnie piwo przy plastikowym stoliku na ulicy i taksówką za 6 USD jedziemy na lotnisko, gdzie o 1 w nocy mamy lot do Manili.
Dodane komentarze
brak komentarzy
Przydatne adresy
Brak adres w do wy wietlenia.
Inne materia y
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.