Artykuły i relacje z podróży Globtroterów
Piesza wędrówka przez Hiszpanię > HISZPANIA



Jest to cel w sensie dosłownym, natomiast moim osobistym celem była droga, rozmowy z ludźmi i z Bogiem, znalezienie tego, czego jeszcze nie znalazłam, zrozumienie tego, czego nie pojmowałam.
Istnieje dużo tras pielgrzymkowych do Santiago. Ja wybrałam jedną z mniej popularnych, prowadzącą wzdłuż wybrzeża oceanu. Na camino wyjechałam z dwoma kolegami. Ze względu na małą ilość pielgrzymów, na trasie można było w sposób szczególny obcować z przyrodą, która nie szczędziła człowiekowi zachwytu. Wędrówka po górzystych, samotnych terenach wraz z widokiem oceanu po horyzont powoduje, że chce się żyć pełnią życia i jednocześnie uczy pokory. Człowiek czuje się mały, a jednocześnie ważny, ponieważ to dla niego zostało stworzone to piękno, które ma przed oczami.
Droga obfitowała w niezwykle ciekawe miejsca. Często mijaliśmy urocze zakątki w przecudnej scenerii. Przykładem może być niewielka, odludna plaża, z której rozpościerał się widok na oświetloną miejscowość i pięknie położone za nią wzgórza. Obok widniała góra, przez którą mieliśmy przejść oraz śliczne, wielkie skały podrasowane kolorem, jakby pomarańczowym. Poza tym, ani grama człowieka. Wszystkiemu towarzyszyła piękna czerwona kula zachodzącego słońca. Atmosfera i wygląd tego miejsca sprawiało wrażenie bycia na bezludnej wyspie niczym Robinson Crusoe. Na trasie można było się znaleźć również w całkiem innej scenerii. Niczym nie skrępowane pola, z których wyrastało jedno drzewo na kilometr oraz ocean na wyciągnięcie ręki sprawiały, że ziemia wydawała się być płaska. Oczywiście, były też odcinki mniej fascynujące i bardziej monotonne, np. 25km wędrówki szosą. Nie mniej, takie etapy również są potrzebne, aby nie spowszedniały niezwykłe widoki. Tak samo jest w życiu. Radosne chwile zawsze lepiej smakują po doświadczeniu smutku.
Ważnym aspektem okazały się mijane miejscowości, bardzo zróżnicowane. Czasami człowiek przechodził przez niewielkie wioski, oddalone kilka kilometrów od cywilizacji, w których nie było sklepów ani barów, a w których wszyscy się znali. Oczywiście przechodziliśmy również przez duże miasta, takie jak Bilbao, Santander, Aviles czy Ribadeo. Najbardziej urokliwe były jednak miasteczka, nie za duże, z zabytkowymi wąskimi uliczkami, kamieniczkami, z praniem rozwieszonym pod oknami. Ponadto w hiszpańskich miastach często organizowane są tkz. fiesty, czyli wieczorne imprezy. Na ulice wychodzą wtedy muzycy, którzy grają i śpiewają, prowadzone są różnorakie zabawy. Udało mi się nawet zobaczyć przedstawienie, w którym występowali ludzie chodzący na szczudłach. Dodatkowo, miasta czy wioski, które goszczą pielgrzymów często położone są nad zatoką lub wśród gór. Można wtedy spokojnie, bez plecaków i bez pośpiechu przyglądać się przyrodzie. Schroniska dla pielgrzymów, czyli tkz. albergue znajdują się zarówno w wioskach, miasteczkach jak i dużych miastach. Daje to poczucie bycia każdego dnia w zupełnie innym miejscu.
Podczas tej pielgrzymki bardzo ważną rolę odgrywa poznawanie nowych ludzi. Trasa jest bardzo popularna, więc przybywają tutaj ludzie z całego świata. Dzięki temu, wieczorem przy jednym stole może spotkać się Polak, Niemiec, Hiszpan czy Włoch. Nawet, jeśli nie znają wspólnego języka, mogą porozumiewać się na migi. Nie ma też znaczenia czy jesteś wierzący czy nie. Nikt nikim nie gardzi z powodu wyznania, narodowości czy kultury. Nie bez znaczenia jest fakt, iż podczas miesięcznej wędrówki, na szlaku i w schroniskach można spotykać ciągle tych samych ludzi i dzięki temu zawrzeć z nimi głębszą znajomość czy nawet przyjaźń, którą można kontynuować już po zakończeniu pielgrzymki. Warto poznawać również miejscowych. Hiszpanie to bardzo uprzejmi i pomocni ludzie. Kiedy błądziliśmy, sami z siebie zaczepiali nas i wskazywali właściwą drogę. Zdarzyło się też, iż dostaliśmy za darmo bułki od pani sklepowej. Innym razem, kiedy odpoczywaliśmy, podszedł do nas miejscowy i podarował każdemu muszelkę, którą można było przyczepić do plecaka. Taka muszelka jest symbolem pielgrzymowania do Santiago. Podobnych sytuacji było dużo więcej, dlatego nie będę się o nich rozpisywać.
Jednak camino to nie tylko przyjemności. Trzeba zmierzyć się z własnymi słabościami, z fizycznym cierpieniem z powodu głodu, pragnienia, upału, bolesnych pęcherzy i odcisków na stopach, bólu pleców od noszenia ciężkiego plecaka. Warto zaznaczyć, iż po paru dniach dźwigania swojego dobytku każdy gram zaczyna mieć znaczenie. Nie ma się co łudzić, że tylko lekko się spocimy. Jest to miesięczna wędrówka, podczas której wszystko może się zdarzyć. Jednak najważniejsze nie jest poradzenie sobie z naszą cielesnością. Mam tu na myśli ugaszenie pragnienia, zaspokojenie głodu czy wyleczenie pęcherzy. Oczywiście należy jak najlepiej o to zadbać, ale moim zdaniem najważniejsza jest nasza psychika i nastawienie. Jeżeli będziemy marudzić na każdym kroku i na wszystko narzekać to daleko nie zajdziemy. Skoro jesteśmy przy psychice napisze tutaj o moim doświadczeniu, które nauczyło mnie, co adrenalina potrafi zrobić z człowiekiem. Na jednym z etapów bardzo cierpiałam z powodu pęcherzy. Poza tym tego dnia mieliśmy już w nogach 30km. W butach wszystko mnie kłuło i dźgało, dźgało i kłuło. Jednak, kiedy na samym szczycie góry, położonej zaraz przy oceanie dopadła nas burza, w jednej chwili ból zniknął. Wcześniej wlokłam się za chłopakami, a teraz w obliczu wizji trzaskającego we mnie pioruna szłam spory kawałek przed nimi i nic, absolutnie nic już mnie nie bolało. Ani pęcherze, ani nogi, natomiast plecak wydawał się lekki jak piórko gołębicy.
Po miesiącu zmagań ze swoimi słabościami fizycznymi i psychicznymi, dotarłam do celu. Jednak teraz mogę powiedzieć szczerze, że dla mnie ważniejsza była sama droga niż cel. Bo przecież to w drodze szukałam odpowiedzi na ważne pytania, to w drodze je znajdywałam, to w drodze walczyłam z samą sobą, w końcu to podczas przemierzania kolejnych wiosek poznawałam siebie i świat. I ludzi tego świata.
Katedra, w której znajduje się grób św. Jakuba Apostoła robi ogromne wrażenie. Jest potężna. Przed nią wielki plac, na którym siedzą lub leżą pielgrzymi wpatrujący się w świątynię, a pewnie bardziej we własną przebytą drogę. Kulminacyjnym momentem jest msza św. o godzinie 12 w południe. Właśnie wtedy uruchamiane zostaje 40 – kilogramowe kadzidło. Przez kilka minut huśta się ono po prawie całej szerokości kościoła. Na mszy św. ksiądz wymienia narodowości pielgrzymów, którzy zakończyli w tym dniu swoją wędrówkę. W katedrze pielgrzymi mogą również objąć figurę św. Jakuba oraz odwiedzić jego grób.
Na koniec pielgrzymki można jeszcze udać się na przylądek Finisterra, czyli najdalej wysunięty na zachód punkt Hiszpanii. Do tego miejsca również prowadzi szlak camino, a na końcu stoi słupek z napisem 0,00km. Dalej iść nie można, ponieważ dalej jest już tylko niezmierzony ocean a potem Ameryka. Ale Ameryki nie było widać. Tylko bezkres oceanu, mieniącego się w słońcu i fale uderzające o skały nabrzeża. Postawienie nogi w takim miejscu pamięta się do końca życia. Poza tym, na Finisterze znajduje się plaża, na której nocują pielgrzymi. Ja również spędziłam tam noc. Niektórzy przebywają na niej nawet pół roku! Na tej niezwykłej plaży były rozstawione namioty, obok ktoś palił ognisko, ktoś inny stał na brzegu z wędką i łowił ryby, ze skały spływało źródełko wody, która po przefiltrowaniu w leżącej obok butelce nadawał się do picia. Ponieważ nie była to zatoka, ale otwarty ocean fale z dużą siłą uderzały o przybrzeżne skały. Wszystko razem tworzyło niesamowitą atmosferę. Szykując się do spania na plaży, obserwowaliśmy czerwoną kulę zachodzącego słońca. Była to chwila dla nas symboliczna, ponieważ swoją pielgrzymkę rozpoczynaliśmy w Barcelonie (aby stamtąd dojechać do Irun) również na plaży, lecz wtedy słońce wschodziło. Teraz słońce zaszło wraz z naszą pielgrzymką.
Istnieje dużo tras pielgrzymkowych do Santiago. Ja wybrałam jedną z mniej popularnych, prowadzącą wzdłuż wybrzeża oceanu. Na camino wyjechałam z dwoma kolegami. Ze względu na małą ilość pielgrzymów, na trasie można było w sposób szczególny obcować z przyrodą, która nie szczędziła człowiekowi zachwytu. Wędrówka po górzystych, samotnych terenach wraz z widokiem oceanu po horyzont powoduje, że chce się żyć pełnią życia i jednocześnie uczy pokory. Człowiek czuje się mały, a jednocześnie ważny, ponieważ to dla niego zostało stworzone to piękno, które ma przed oczami.
Droga obfitowała w niezwykle ciekawe miejsca. Często mijaliśmy urocze zakątki w przecudnej scenerii. Przykładem może być niewielka, odludna plaża, z której rozpościerał się widok na oświetloną miejscowość i pięknie położone za nią wzgórza. Obok widniała góra, przez którą mieliśmy przejść oraz śliczne, wielkie skały podrasowane kolorem, jakby pomarańczowym. Poza tym, ani grama człowieka. Wszystkiemu towarzyszyła piękna czerwona kula zachodzącego słońca. Atmosfera i wygląd tego miejsca sprawiało wrażenie bycia na bezludnej wyspie niczym Robinson Crusoe. Na trasie można było się znaleźć również w całkiem innej scenerii. Niczym nie skrępowane pola, z których wyrastało jedno drzewo na kilometr oraz ocean na wyciągnięcie ręki sprawiały, że ziemia wydawała się być płaska. Oczywiście, były też odcinki mniej fascynujące i bardziej monotonne, np. 25km wędrówki szosą. Nie mniej, takie etapy również są potrzebne, aby nie spowszedniały niezwykłe widoki. Tak samo jest w życiu. Radosne chwile zawsze lepiej smakują po doświadczeniu smutku.
Ważnym aspektem okazały się mijane miejscowości, bardzo zróżnicowane. Czasami człowiek przechodził przez niewielkie wioski, oddalone kilka kilometrów od cywilizacji, w których nie było sklepów ani barów, a w których wszyscy się znali. Oczywiście przechodziliśmy również przez duże miasta, takie jak Bilbao, Santander, Aviles czy Ribadeo. Najbardziej urokliwe były jednak miasteczka, nie za duże, z zabytkowymi wąskimi uliczkami, kamieniczkami, z praniem rozwieszonym pod oknami. Ponadto w hiszpańskich miastach często organizowane są tkz. fiesty, czyli wieczorne imprezy. Na ulice wychodzą wtedy muzycy, którzy grają i śpiewają, prowadzone są różnorakie zabawy. Udało mi się nawet zobaczyć przedstawienie, w którym występowali ludzie chodzący na szczudłach. Dodatkowo, miasta czy wioski, które goszczą pielgrzymów często położone są nad zatoką lub wśród gór. Można wtedy spokojnie, bez plecaków i bez pośpiechu przyglądać się przyrodzie. Schroniska dla pielgrzymów, czyli tkz. albergue znajdują się zarówno w wioskach, miasteczkach jak i dużych miastach. Daje to poczucie bycia każdego dnia w zupełnie innym miejscu.
Podczas tej pielgrzymki bardzo ważną rolę odgrywa poznawanie nowych ludzi. Trasa jest bardzo popularna, więc przybywają tutaj ludzie z całego świata. Dzięki temu, wieczorem przy jednym stole może spotkać się Polak, Niemiec, Hiszpan czy Włoch. Nawet, jeśli nie znają wspólnego języka, mogą porozumiewać się na migi. Nie ma też znaczenia czy jesteś wierzący czy nie. Nikt nikim nie gardzi z powodu wyznania, narodowości czy kultury. Nie bez znaczenia jest fakt, iż podczas miesięcznej wędrówki, na szlaku i w schroniskach można spotykać ciągle tych samych ludzi i dzięki temu zawrzeć z nimi głębszą znajomość czy nawet przyjaźń, którą można kontynuować już po zakończeniu pielgrzymki. Warto poznawać również miejscowych. Hiszpanie to bardzo uprzejmi i pomocni ludzie. Kiedy błądziliśmy, sami z siebie zaczepiali nas i wskazywali właściwą drogę. Zdarzyło się też, iż dostaliśmy za darmo bułki od pani sklepowej. Innym razem, kiedy odpoczywaliśmy, podszedł do nas miejscowy i podarował każdemu muszelkę, którą można było przyczepić do plecaka. Taka muszelka jest symbolem pielgrzymowania do Santiago. Podobnych sytuacji było dużo więcej, dlatego nie będę się o nich rozpisywać.
Jednak camino to nie tylko przyjemności. Trzeba zmierzyć się z własnymi słabościami, z fizycznym cierpieniem z powodu głodu, pragnienia, upału, bolesnych pęcherzy i odcisków na stopach, bólu pleców od noszenia ciężkiego plecaka. Warto zaznaczyć, iż po paru dniach dźwigania swojego dobytku każdy gram zaczyna mieć znaczenie. Nie ma się co łudzić, że tylko lekko się spocimy. Jest to miesięczna wędrówka, podczas której wszystko może się zdarzyć. Jednak najważniejsze nie jest poradzenie sobie z naszą cielesnością. Mam tu na myśli ugaszenie pragnienia, zaspokojenie głodu czy wyleczenie pęcherzy. Oczywiście należy jak najlepiej o to zadbać, ale moim zdaniem najważniejsza jest nasza psychika i nastawienie. Jeżeli będziemy marudzić na każdym kroku i na wszystko narzekać to daleko nie zajdziemy. Skoro jesteśmy przy psychice napisze tutaj o moim doświadczeniu, które nauczyło mnie, co adrenalina potrafi zrobić z człowiekiem. Na jednym z etapów bardzo cierpiałam z powodu pęcherzy. Poza tym tego dnia mieliśmy już w nogach 30km. W butach wszystko mnie kłuło i dźgało, dźgało i kłuło. Jednak, kiedy na samym szczycie góry, położonej zaraz przy oceanie dopadła nas burza, w jednej chwili ból zniknął. Wcześniej wlokłam się za chłopakami, a teraz w obliczu wizji trzaskającego we mnie pioruna szłam spory kawałek przed nimi i nic, absolutnie nic już mnie nie bolało. Ani pęcherze, ani nogi, natomiast plecak wydawał się lekki jak piórko gołębicy.
Po miesiącu zmagań ze swoimi słabościami fizycznymi i psychicznymi, dotarłam do celu. Jednak teraz mogę powiedzieć szczerze, że dla mnie ważniejsza była sama droga niż cel. Bo przecież to w drodze szukałam odpowiedzi na ważne pytania, to w drodze je znajdywałam, to w drodze walczyłam z samą sobą, w końcu to podczas przemierzania kolejnych wiosek poznawałam siebie i świat. I ludzi tego świata.
Katedra, w której znajduje się grób św. Jakuba Apostoła robi ogromne wrażenie. Jest potężna. Przed nią wielki plac, na którym siedzą lub leżą pielgrzymi wpatrujący się w świątynię, a pewnie bardziej we własną przebytą drogę. Kulminacyjnym momentem jest msza św. o godzinie 12 w południe. Właśnie wtedy uruchamiane zostaje 40 – kilogramowe kadzidło. Przez kilka minut huśta się ono po prawie całej szerokości kościoła. Na mszy św. ksiądz wymienia narodowości pielgrzymów, którzy zakończyli w tym dniu swoją wędrówkę. W katedrze pielgrzymi mogą również objąć figurę św. Jakuba oraz odwiedzić jego grób.
Na koniec pielgrzymki można jeszcze udać się na przylądek Finisterra, czyli najdalej wysunięty na zachód punkt Hiszpanii. Do tego miejsca również prowadzi szlak camino, a na końcu stoi słupek z napisem 0,00km. Dalej iść nie można, ponieważ dalej jest już tylko niezmierzony ocean a potem Ameryka. Ale Ameryki nie było widać. Tylko bezkres oceanu, mieniącego się w słońcu i fale uderzające o skały nabrzeża. Postawienie nogi w takim miejscu pamięta się do końca życia. Poza tym, na Finisterze znajduje się plaża, na której nocują pielgrzymi. Ja również spędziłam tam noc. Niektórzy przebywają na niej nawet pół roku! Na tej niezwykłej plaży były rozstawione namioty, obok ktoś palił ognisko, ktoś inny stał na brzegu z wędką i łowił ryby, ze skały spływało źródełko wody, która po przefiltrowaniu w leżącej obok butelce nadawał się do picia. Ponieważ nie była to zatoka, ale otwarty ocean fale z dużą siłą uderzały o przybrzeżne skały. Wszystko razem tworzyło niesamowitą atmosferę. Szykując się do spania na plaży, obserwowaliśmy czerwoną kulę zachodzącego słońca. Była to chwila dla nas symboliczna, ponieważ swoją pielgrzymkę rozpoczynaliśmy w Barcelonie (aby stamtąd dojechać do Irun) również na plaży, lecz wtedy słońce wschodziło. Teraz słońce zaszło wraz z naszą pielgrzymką.
Dodane komentarze
brak komentarzy
Przydatne adresy
tytuł | licznik | ocena | uwagi |
---|---|---|---|
Camino de Santiago | 488 | Camino de Santiago trasą północną Camino del Norte - relacja dzień po dniu z wyprawy do Santiago, praktyczne porady, zdjęcia z trasy |
Inne materiały
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.