Artykuły i relacje z podróży Globtroterów

ZDOBYWAMY MACHU PICCHU > PERU


arica arica Dodaj do: wykop.pl
relacje z podróży

Zdjęcie PERU / brak / Machu Picchiu / Widok na ruiny z drogi do Bramy SloncaMachu Picchu to klasyczny punkt każdej wycieczki do Peru. To jak przyjechać do Krakowa i nie zobaczyć Wawelu. Dla mnie to coś więcej. Postawienie nogi w tych inkaskich ruinach było od zawsze moim marzeniem. I teraz to marzenie miało się spełnić! Pół roku przygotowań, szukania współtowarzyszy, biletu – i oto w trójkę jesteśmy w Peru: ja, Monika i Teresa.

Turyści najczęściej docierają do Machu Picchu pociągiem z Cusco. Problem w tym, że jest dość drogi jak na ceny w Peru, no i nie ma szans na przygody po drodze. Wsiadasz do wagonu dla obcokrajowców w Cusco i wysiadasz w samym środku Aguas Calientes, małej miejscowości u podnóża góry, na szczycie której znajdują się ruiny Machu Picchu. Gdyby pozwolili jechać z tubylcami, byłoby na pewno ciekawiej, ale znieśli ten przywilej parę lat temu. Inny sposób dotarcia do ruin to wykupienie kilkudniowego treku Inca Trail, ale na to z kolei nie miałyśmy czasu. Poza tym, droga ta jest tak oblegana przez turystów, że wprowadzono limit dzienny dla ludzi wchodzących na szlak. Na szczęście planując trasę naszej 4-tygodniowej podróży po Peru natrafiłam na wzmiankę o innej drodze do MP – dwudniowej podróży przez wioski Santa Maria i Santa Teresa.



Zgodnie ze wskazówkami wykupiłyśmy w Cusco na dworcu Santiago bilety na autobus do Quillabamby. Startował o 8 rano, cena 15 soli od osoby (po utargowaniu 13, 1 sol=1zł), czas podróży 8 h. Pomimo tego, że stawiłyśmy się pół godziny przed odjazdem – moje miejsce okazało się już zajęte przez babcie z wielkim tobołkiem. Na nic zdało się tłumaczenie, że mam bilet na TO właśnie miejsce, koleżanki siedzą rząd wcześniej i chcemy siedzieć razem. Babcia powiedziała, że nigdzie się nie przesiądzie, bo musi być przy oknie, ponieważ źle się czuje, a jej miejsce jest zajęte i nic ją nie obchodzi, że inne siedzenia przy oknie są wolne, nie przesiądzie się i koniec! Rzeczywiście, cały ostatni rząd (gdzie miała siedzieć) był zajęty przez związane sznurkiem puste kanistry. Dopiero interwencja pani sprzedającej bilety przed autobusem rozwiązała problem. Kanistry zostały zabrane z ostatnich siedzeń i umieszczone na dachu naszego małego autobusu, przywiązane linami, babcia zajęła swoje miejsce, a ja usiadłam przy oknie za dziewczynami. Moim sąsiadem był starszy pan, który co chwilę wypuszczał śmierdzące bąki. Dobrze, że byłam blisko okna i mogłam się ‘dotleniać’ tak często jak to było konieczne, inaczej ta podróż mogłaby zakończyć się dla mnie szybciej i to nie w Santa Maria, a pewnie gdzieś po drodze.
Ruszyliśmy z małym opóźnieniem. Droga wiodła między kolorowymi polami uprawnymi, małymi, szarymi wioskami i zielonymi górami. Po 3 godzinach pierwszy postój. Jakoś dziwnie, bo na lewo pola uprawne, na prawo pola uprawne. W zasięgu wzroku nie widać żadnego nowego chętnego pasażera, żadnej wioski. Po co więc się zatrzymaliśmy? Prawie wszyscy Peruwiańczycy wysiedli i – tu niespodzianka. Wreszcie dowiedziałyśmy się, dlaczego tutejsze kobiety noszą tyle warstw spódnic na sobie i nie noszą spodni. Po wyjściu z autobusu panie po prostu kucały podnosząc spódnice, załatwiały swoje potrzeby, po czym spuszczały spódnice, wstawały i wracały do autobusu. Panowie za to odchodzili trochę dalej, odwracali się tyłem do ulicy i opróżniali swoje pęcherze. Niestety, my dziewczyny z miasta miałyśmy na sobie spodnie, więc zero szans na toaletę.



Z dworca Santiago w Cusco o 8 rano wyjeżdża kilka autobusów różnych firm przewozowych. Ze wszystkimi spotkaliśmy się po drodze w górach, gdzie utknęliśmy - w korku! Brzmi dziwnie, ale prawdziwie. Okazało się, że tu kończy się droga asfaltowa i zaczyna kamienisto-błotnista. Na drodze: robotnicy, koparki, walce i inne sprzęty potrzebne do tego, aby pociągnąć asfalt dalej. Ruch wahadłowy. Dobrze, że dziewczyny spały i nie widziały naszej drogi. Z prawej pionowa ściana drzew, pod nią kupa ziemi, która obsunęła się pod wpływem deszczu, z lewej przepaść w dół niczym nie zabezpieczona i wąziutki przejazd na jedno auto. Widoki z jednej strony zapierające dech w piersiach, a z drugiej – stawiające serce w gardle. Do tego im wyżej wjeżdżaliśmy, tym większa zaczęła otaczać nas mgła. Autobus co chwilę grzęznął w błocie. Mój współpasażer sięgnął nerwowo między nogi do swojej torby i wygrzebał z niej wielki worek liści koka. W Peru są one legalne – można je kupić na targu, na straganie przy ulicy. Peruwiańczycy żują liście, gdy idą w góry, aby uniknąć choroby wysokościowej. Są gorzkie i smakują jak suszona herbata (nie mogłyśmy nie spróbować). Mój współtowarzysz wsadził sobie garść liści do buzi, poczęstował też siedzącego po drugiej stronie przejścia tubylca. Oboje zaczęli nerwowo żuć, co tylko zwiększyło moje zaniepokojenie. Jednak w końcu wspinaczka się skończyła i pomału zaczęliśmy zjeżdżać w dół. Po drodze kolejny postój na siusiu. Tym razem wsiadł do autobusu pasażer, nazwany przez nas „wodzirejem”. Zaraz po tym jak ruszyliśmy, młody Peruwiańczyk stanął na początku busa w przejściu i rozpoczął swój wykład: „Szanowne Panie, Szanowni Panowie! Na pewno zastanawialiście się kiedyś co jest w życiu najważniejsze. Gdybym Was o to zapytał, na pewno jedni odpowiedzieliby „zdrowie”, inni „rodzina”, jeszcze inni „pieniądze”. Tak, niewątpliwie zdrowie jest dla większości najważniejsze. Powiecie „na co mi pieniądze, gdy zdrowie słabe, zdrowia nie można kupić za pieniądze”. I tu właśnie się mylicie! Oto dziś macie nie powtarzalną okazję się o tym przekonać”. I tu nastąpiła długa przemowa wychwalająca zalety i cudowne działanie tabletek z żenszeniem. Potem nasz wodzirej przeszedł na koniec pojazdu rozdając każdemu ten cudowny specyfik - dając możliwość zobaczenia, powąchania, dotknięcia cudownego środka, które według niego leczy prawie wszystkie choroby. I co zadziwiające – prawie każdy z pasażerów dał się namówić na kupienie co najmniej jednej paczuszki!



Po około 8 godzinach podróży, wspomagając się pytaniami „Czy Santa Maria to już tutaj?” udało nam się szczęśliwie wysiąść w tej niewielkiej wiosce. Autobus ruszył dalej, zostawiając nas na środku szerokiej ulicy. Na około kilka domków, krzyż, posterunek policji, obskurna łazienka publiczna i 3 stragany z liśćmi koka i owocami. Oto Santa Maria - nic dziwnego, że nie ma jej na mapie. Według moich notatek powinnyśmy przesiąść się tu do autobusu jadącego w kierunku Santa Teresy. Pod krzyżem stało kilka vanów, jeden z kierowców powiedział, że ruszy jak będzie komplet pasażerów, inaczej mu się nie opłaca. Cena za przejazd 7 soli od osoby. Na razie oprócz nas ma 2 pasażerów, potrzeba jeszcze co najmniej 5 osób. Chcąc umilić sobie czekanie, poszłyśmy po owoce. Wielkie, pachnące ananasy: 1 sol za sztukę. Pani ma nóż, może obrać i pokroić na kawałki. Super, bierzemy! Nie wiem, czy to ze względu na miejsce, długą podróż czy głód – ale to był najlepszy ananas jaki w życiu jadłam. Nagle pojawił się koło nas Anglik z pytaniem, czy też jedziemy do Santa Teresy. Jest ich trójka – on, jego mama i dziewczyna. Siedzieli schowani w cieniu jednego z domków, dlatego ich nie zauważyłyśmy wcześniej. Mają kierowcę, który może nas w szóstkę zawieźć za 10 soli od osoby. Jeśli nie, to musimy czekać do 19tej, wtedy przyjedzie kolejny autobus z Cusco i może przywiezie jakiś chętnych do jazdy w kierunku Santa Teresy. Hm. Czekać ponad 3 godziny czy jechać? Nie zastanawiałyśmy się długo – jedziemy! Jak tylko wsiedliśmy, przekonaliśmy się jak byliśmy naiwni. Oprócz naszej szóstki do vana wsiadły jeszcze 3 uczennice stojące obok straganów, babcia z tobołkami siedząca do tej pory spokojnie na ławce pod jednym z domków, żona kierowcy z dzieckiem i dwóch tubylców siedzących wcześniej leniwie obok posterunku. Tym samym wszystkie miejsca zostały zajęte, więc historia, że trzeba czekać aż pojazd się zapełni była jedną wielką bzdurą i wyciągnięciem od nas pieniędzy, bo jak widać pasażerowie już byli, tylko czekali na hasło ‘jedziemy’. Po prostu: jesteś biały – płacisz.



Droga tym razem wiodła głównie przez góry, lasy i plantacje bananów. Czułyśmy się momentami jak w dżungli. Co jakiś czas mijałyśmy skupiska 2 - 4 domków. Nie wiem jak ludzie mogą żyć tak daleko od cywilizacji i w tak prymitywnych często warunkach. Do Santa Teresy dojechaliśmy wieczorem. Wioska trochę większa od Santa Maria. Jedna główna ulica, 2 restauracje, kilka hosteli, mały targ i parterowe, malutkie domki mieszkańców. Szybko znalazłyśmy nocleg – 5 soli od osoby + 2 sole za ciepłą wodę. Tak tanio jeszcze nie spałyśmy. Pokoik czyściutki, przestronny, ciepło, czego chcieć więcej?



Następnego dnia obudziło nas pianie koguta. Koncertował chyba od 5 rano bez przerwy. Śniadanie, wizyta na targu po owoce i dalej w drogę. Z moich notatek wynikało, że gdzieś w okolicy powinnyśmy przekroczyć rzekę Urumbabę i po jej drugiej stronie zapytać o ciężarówkę do Hydroelectrics. Nie wiedziałyśmy, że przeprawa przez rzekę będzie tak ciekawa  Nie było mostu, był za to „wagonik” na linie, który zabierał 2 – 3 osoby i przy pomocy siły ludzkich rąk kursował między jednym, a drugim brzegiem rzeki. Trzeba było zdjąć plecaki, załadować je na wagonik, przykucnąć w nim, złapać się metalowej rurki i uważać, żeby nic nie spadło do wody, bo po bokach nie było prawie żadnych zabezpieczeń. Taka przeprawa trwała zaledwie kilka sekund, ale dostarczała niesamowitych emocji!  Po drugiej stronie rzeki czekała już duża ciężarówka jadąca w kierunku Elektrowni. Trzeba było tylko poczekać, aż odpowiednia liczba pasażerów wskoczy „na pakę” i mogliśmy ruszać. Mi i Monice udało się zająć miejsce obok 2 tubylców popijających piwo na dachu kabiny kierowcy. Co prawda siedziałyśmy tyłem do kierunku jazdy, ale za to super widziałyśmy góry i wszystko to, co mijaliśmy po drodze. Parę razy dostałyśmy też liśćmi bananowców po głowie, co tylko zwiększyło naszą frajdę z jazdy na dachu. Trasa wiodła wzdłuż Urumbaby, między górami i trwała około pół godziny. Wysiadłyśmy w Hydroelectrics. Przed nami był ostatni etap podróży – spacer po torach kolejowych do Aguas Calientes. Mniej więcej 10 km. Trasa była fantastyczna – bardzo malownicza, spokojna i dzika. Tory biegły wzdłuż rzeki, przez las, obiegały góry. Po drodze spotkałyśmy tylko 2 turystów i panią sprzedającą napoje oraz batoniki. Widać było za jej plecami mały domek, plantację bananów i Urumbabę. Ciekawe co ją skłoniło do zamieszkania tak daleko od cywilizacji, w środku dzikiego lasu? Spotkałyśmy też pociąg jadący z Aguas Calientes, przed którym musiałyśmy umykać w krzaczki, żeby nas nie rozjechał. Cały czas wypatrywałyśmy ruin, bo wiedziałyśmy że na jednej z otaczających nas gór znajduje się Machu Picchu. A gdy w końcu Monika wypatrzyła wysoko w górze domki z kamienia – dostałyśmy skrzydeł i zwiększyłyśmy tempo.



Do Aguas Calientes dotarłyśmy koło 15-tej. Znalazłyśmy od razu hostel, poszłyśmy na szybką kolację i odwiedziłyśmy lokalny targ z pamiątkami. Świadomość, że tuż nad nami są ruiny Machu Picchu zwiększała emocje i podnosiła adrenalinę.



Kolejnego dnia wstałyśmy o 5 rano. Chciałyśmy być w ruinach jeszcze przed tłumem turystów, którzy według naszych informacji zjawiają się około 9:30. Na szczyt góry można dostać się dwoma sposobami: busem (6$ w jedną stronę, ok. 20minut) lub pieszo – idąc wzdłuż drogi, którą jadą busy (ok. 2 h) lub przecinając tę drogę – podejście dużo stromsze, ale krótsze. Wybrałyśmy tą ostatnią możliwość. Pogoda była nie najlepsza – mgła i lekki deszczyk. Podejście, które wybrałyśmy to tak naprawdę droga po wysokich, kamiennych stopniach między drzewami, wśród ćwierkających ptaków i szumu Urumbaby. Po ponad godzinnym wspinaniu się, zmęczone i spocone dotarłyśmy do głównego wejścia na teren ruin. Była tam mała kawiarenka z zabójczymi cenami (w końcu to tutaj ciągną tłumy turystów, od których można wyciągnąć łatwo pieniądze), sklep z pamiątkami i kasa. Bilet wstępu jak na Peru jest bardzo drogi. Kosztuje 120 soli (120zł), studenci płacą połowę ceny (wielkie dzięki za wynalazek karty ISIC). Przy wejściu poprosiłyśmy o wbicie pieczątki z Machu Picchu do paszportów i pomimo mgły poszłyśmy w kierunku ruin. Początkowo nic nie było widać, wszędzie biało. Byłyśmy nawet trochę rozczarowane - tyle poświęceń, 2 dni w podróży, męcząca wspinaczka – i wszystko na nic. Ale po kilku minutach mgła stopniowo zaczęła się rozrzedzać i naszym oczom pomalutku zaczęły ukazywać się mury, tarasy, domki ze słomianymi dachami.. Wrażenie niesamowite! Stałyśmy jak urzeczone! Szybka seria zdjęć i ruszyłyśmy dalej. Na początek poszłyśmy zgodnie z mapa na poszukiwania Mostu Inków. Przez całą drogę towarzyszyła nam mgła, ale gdy dotarłyśmy do końca ścieżki – jak na zamówienie zniknęła, a naszym oczom ukazał się mały most nad przepaścią tuż przy skale. Oglądanie ruin zajęło nam parę godzin. Wdrapałyśmy się na Huayna Picchu (lub Wayna Picchu, różne źródła różnie podają) skąd cudownie widać było ruiny i sąsiednie góry. Dotarłyśmy też do Bramy Słońca, gdzie jak na zawołanie zaświeciło nam słonko, pomimo tego, że przez całą drogę od ruin do Bramy (około 45 minut) była mgła i kropił deszcz. Byłyśmy też świadkami totalnej bezczelności i ignorancji zabytków przez jedną z turystek, która nie przejmując się tym, że obok niej przechodzą ludzie, próbowała wyciągnąć kamień z muru niedaleko Bramy Głównej i zapewne zabrać go na pamiątkę. Na słowa Teresy „To jest zabronione!” nawet nie zareagowała.



Do Aguas Calientes wróciłyśmy zmęczone i głodne około 18tej. Kolacja to jak zwykle w naszym przypadku – lokalne jedzenie, czyli zupa przypominająca nasz rosół, ale z kawałkiem kukurydzy i ryżem, drugie danie: ryż plus – na odmianę – zamiast kurczaka kotlet, a do tego herbata rumiankowa. Wszystko to za 4 sole i wszystko przepyszne!



Machu Picchu zdobyte. Czas wracać do Cusco. W tym wypadku mamy tylko jedną możliwość powrotu: pociąg, i to o 5:45 rano! A więc znowu trzeba wcześnie wstać. Tutaj znowu przekonałyśmy się o tym, że „jesteś biały – płacisz”. Pociąg z Aguas Calientes do Ollantaytambo kosztuje dla Peruwiańczyków 10-15 soli, a dla turystów 30-54$! W pociągu rozbawiła nas też inna rzecz – nad oknem wisiała tabliczka z informacją, aby nie wyrzucać przez okno śmieci i szanować Park Narodowy. Z kolei jadąc autobusem do Santa Maria, czy Santa Teresa nie raz byłyśmy świadkami jak tubylcy wyrzucali przez okno wszystko: puste butelki po napojach, papierki po kanapkach, czy skórki z owoców. Jak widać: tubylcy mają swoje prawa, turyści swoje 

Zdjęcia

PERU / brak / Machu Picchiu / Widok na ruiny z drogi do Bramy SloncaPERU / brak / Gdzies na drodze z Hydroelectrics do Aguas Calientes / BananyPERU / brak / Machu Picchu / Czerwony element wsrod ruin Machu PicchuPERU / brak / Machu Picchu / Droga na Wayna PicchuPERU / brak / Machu Picchu / Droga od Bramy Slonca do ruin Machu PicchuPERU / brak / Cusco / Dworzec SantiagoPERU / brak / Okolice Aguas Calientes / Gory - widok z drogi na Machu Picchu z Aguas CalientesPERU / brak / Gdzies po drodze z Cusco w kierunku Quillabamba / Kolorowe pola uprawnePERU / brak / Gdzies po drodze do Aguas Calientes / Kwitnacy bananowiecPERU / brak / Machu Picchu / LamyPERU / brak / Machu Picchiu / Ruiny Machu Picchu.szczyt Wayna Picchu i mglaPERU / brak / Machu Picchu / Ruiny Machu PicchuPERU / brak / Okolice wioski Santa Maria / Przeprawa przez rzeke UrumbabePERU / brak / Machu Picchu / W ruinach Machu PicchuPERU / brak / Machu Picchu / W ruinach Machu PicchuPERU / brak / Machu Picchiu / W ruinach Machu PicchuPERU / brak / Machu Picchiu / W ruinach Machu PicchuPERU / brak / Wayna Picchu / Widok na droge do Machu Picchu z Wayna PicchuPERU / brak / Machu Picchiu / Widok na gory z drogi na Machu PicchuPERU / brak / Machu Picchiu / Widok na ruiny Machu Picchu i szczyt Wayna Picchu

Dodane komentarze

senia dołączył
20.06.2008

senia 2016-10-02 09:35:28

"Aj, jak widzę te ceny sprzed lat... Teraz trzeba szykować duuuuużo grubszy portfel..."

Renziw dołączył
31.03.2011

Renziw 2011-04-02 17:26:57

Wybieram sie juz za dwa tygodnie:-) Cos mi sie wydaje, ze skorzystam z Waszych doswiadczen i odwiedze male wioski Santa Teresa i Santa Maria- dziekuje!

hightravel dołączył
24.03.2008

hightravel 2009-05-11 20:43:02

to musialo byc super przezycie !:)))) wymarzona podroz , fajnie sie czytalo relacje -pozdrawiam !:))

tomekkepa dołączył
17.12.2004

tomekkepa 2007-01-02 23:07:06

Artykuł łatwy i przyjemny.

Przydatne adresy

Brak adresów do wyświetlenia.

Strefa Globtrotera

Dział Artykuły

Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.

Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.

Jak dodać artykuł?

  1. Zarejestruj się w naszym serwisie - TUTAJ
  2. Dodaj zdjęcia (10 punktów) - TUTAJ
  3. Dodaj artykuł (100 punktów) - TUTAJ
  4. Artykuły są moderowane przez administratora.

Inne Artykuły

X

Serwis Globtroter.pl zapisuje informacje w postaci ciasteczek (ang. cookies). Są one używane w celach reklamowych, statystycznych oraz funkcjonalnych - co pozwala dostosować serwis do potrzeb osób, które odwiedzają go wielokrotnie. Ciateczka mogą też stosować współpracujący z nami reklamodawcy. Czytaj więcej »

Akceptuję Politykę plików cookies

Wszelkie prawa zastrzeżone © 2001 - 2023 Globtroter.pl