Artykuły i relacje z podróży Globtroterów

Fogary 2006 ...jaka piękna tragedia! > UKRAINA, RUMUNIA


radzias radzias Dodaj do: wykop.pl
relacje z podróży

Zdjęcie RUMUNIA / Transylwania / Braszów / (prawdopodobnie) Najwęższa ulica w EuropieWypad w góry planowaliśmy z Michałem ooooo a może jeszcze wcześniej  W końcu się udało pokonać wszelkie trudności i jedziemy. Wybór padł na Góry Fogarskie - najwyższy masyw Rumunii. Stanowią one, po Tatrach, najbardziej wysokogórski rejon Karpat. Naszym celem jest najwyższy szczyt Rumunii - Moldoveanu (2544 m). Jako, że jedziemy na totalnej żyle i liczymy każdy grosz, to rezygnujemy z kupna przewodnika i opieramy się na opisie szlaku z Górskiej Gazety Internetowej

…jaka piękna tragedia!



Fogary 2006

Wypad w góry planowaliśmy z Michałem ooooo a może jeszcze wcześniej  W końcu się udało pokonać wszelkie trudności i jedziemy. Wybór padł na Góry Fogarskie - najwyższy masyw Rumunii. Stanowią one, po Tatrach, najbardziej wysokogórski rejon Karpat. Naszym celem jest najwyższy szczyt Rumunii - Moldoveanu (2544 m). Jako, że jedziemy na totalnej żyle i liczymy każdy grosz, to rezygnujemy z kupna przewodnika i opieramy się na opisie szlaku z Górskiej Gazety Internetowej (Nr 2/2000). Budżet robimy wspólnie, zatem wszystkie ceny podane są na dwie osoby. Do Fogaraszów jedziemy oklepaną już trasą przez Ukrainę. Ja jadę ze świeżymi szwami na łokciu, bo dokładnie dzień przed wyjazdem wyszedłem ze szpitala, gdzie dłubali mi w nerwach. Musze co 2 dni zmieniać opatrunki, żadnego spinana się, żadnych kijków trekkingowych.





DZIEŃ I



Wyruszamy pośpiechem z Gdyni do Przemyśla via Lublin o 21.51. Po drodze okazuje się, że w naszym wagonie nie działają hamulce. Po bezowocnych próbach naprawy zadecydowano, że nasz dotychczas ostatni wagon, przestawią gdzieś w środek, żebyśmy na jakimś zakręcie nie wypadli z torów  Także już na początku straciliśmy trochę czasu. Następne opóźnienia wynikały już z powolnej jazdy pociągu, gdyż w tym okresie słońce ładnie przygrzewało a tory ładnie się wyginały. W ten sposób w Lublinie jesteśmy o 7.50, zamiast o 6.30 i nasz pociąg na który mieliśmy się przesiąść już odjechał. Jedziemy więc dalej do Łańcuta, gdzie czekamy godzinę i o 12.10 mamy połączenie do Przemyśla. W Przemyślu jesteśmy o 13.28, wymieniamy złotówki na hrywny i robimy małe zakupy. Przed 14.00 jedziemy busem do Medyki (ok. 20 min). Na granicy, o dziwo, nie ma zbytniego tłoku i szybko przechodzimy na drugą stronę. Przestawiamy zegarki 1h do przodu. Chwilę czekamy na marszrutkę do Lwowa. Po 1h 40min jazdy w totalnym ścisku jesteśmy na miejscu. Na dworcu zostawiamy plecaki w przechowalni bagażu i od 19.10 do 20.50 szwędamy się po Lwowie (tramwaje do centrum „1” i „9”). Z informacji dostępnych w internecie, dowiedzieliśmy się że trzeba wziąć ze sobą w góry fajki dla pasterzy owiec, w zamian za odganianie swoich groźnych psów. Zatem przed odjazdem pociągu kupujemy jeszcze 5 paczek L&M. Pociąg przyjeżdża o 22.24, udaje się nam zająć dwa łóżka. Jedziemy do Czerniowic w pobliże granicy z Rumunią. Obok nas jedzie tam też grupa Polaków, tylko o dziwo oni jadą tam do pracy! Jakaś polska firma przenosi do Czerniowic swoją fabrykę i oni będą ją tam stawiać. Ponoć zarobią na tym konkretny pieniądz. Ruszamy planowo o 22.56 i za chwilę uderzamy w kimę.




Wydatki:



- bilet na pośpiech Gdynia – Przemyśl – 77 zł

- wymiana - 150 hr = 97,50

- zakupy – 10 zl

- bilet na bus Przemyśl – Medyka – 4 zł

- bilet na bus Granica – Lwów – 18 hr

- bilety na tramwaj „1” – 1 hr

- bilety na tramwaj „9” – 1 hr

- 2 piwa – 4,40 hr

- kibel na dworcu – 1,50 hr

- 2 bilety do Czerniowiec – 24,25 hr

- 5 paczek L&M – 2,65 x 5 = 13,25 hr




DZIEŃ II



O 3.50 jesteśmy w Czerniowcach. Na dworcu od razu zgarnia nas szmugler, który jedzie do Suceavy. Jedzie z nami jeszcze jedna Polka z Siretu (tuż za granicą rumuńską), także jest okazja podyskutować o Rumunii. W Suceavie jesteśmy o 5.50. Tutaj także spotykamy Polaków, którzy jadą w góry, ale jakieś inne.



Autobusy z Suceavy:
Braszów 6.00 i 8.00 (14.30 na miejscu)
Cluj Napoca 8.10 i 8.20 (20.53 na miejscu)



O 8.00 jedziemy busem do Braszowa. Podróż dobijająca, żar się z nieba leje a my zamknięci w tej metalowej puszcze pełnej ludzi. Na miejscu jesteśmy o 14.20. Dworzec autobusowy w Braszowie jest przy dworcu kolejowym. Na miejscu jest też informacja turystyczna, gdzie możemy dostać mapy Fogaraszów. Mamy pociąg osobowy do Racovity dopiero o 19.52, także idziemy zwiedzić miasto. Z dworca do centrum jest ok. 1h marszu. Miasto, jak na warunki rumuńskie, jest bardzo sympatyczne. Na centralny plac starego miasta prowadzi szeroki deptak. Większość kamienic jest odrestaurowana, a ich wnętrza często zajmują stylowe kawiarenki. Zachęceni dobrym kursem dolara, wymieniamy 20$. No i wtopa, ponieważ jak później zauważyliśmy, w kantorach gdzie podają wysokie kursy, pobierają opłatę za wymianę i suma summarum wychodzi się do tyłu. Dlatego lepiej przed wymianą się zapytać czy są jakieś dodatkowe opłaty, lepiej też wybierać kantory na uboczach, gdzieś w bramach niż przy głównych ulicach. Zauważyłem też, że tam gdzie pobierają opłatę za wymianę, żądają paszportu żeby spisać dane, a tam gdzie nie ma żadnego podatku, wymiana odbywa się bez zbędnych formalności. Z Braszowa wyjeżdżamy planowo o 19.52. W czasie podróży podłącza się do nas jakiś Rumun, który na stałe mieszka w Niemczech a teraz przyjechał sobie na wakacje. Problem w tym, że koleś ewidentnie chciał sobie pogadać. W pewnym momencie, gdy stał się już męczący, zmieniłem miejsce a on się pastwił nad Michałem  Gdy tak rozmawiali sobie o życiu, facet powiedział żebyśmy nie wysiadali w Racovita tylko w Podul Olt, przystanek dalej. Tam jest niby bliżej na szlak. Wysiadamy o 23.15. Ciemno wszędzie, głucho wszędzie… Michała przyjaciel się chyba lekko pomylił  Przystanek kolejowy w tej miejscowości leży na uboczu, z dala od miasteczka. Cóż robić… idziemy w kierunku szlaku. Po godzinie rezygnujemy z dalszej wędrówki. Wokoło tylko ciemność i nie wiedzieliśmy czy dobrze idziemy. Rozkładamy się na jakimś polu, przy stogu siana. Nie chce nam się rozbijać namiotu po omacku, także śpimy pod chmurką.




Wydatki:

- szmugler do Suceavy – 20$

- woda – 2,10 lei

- 6 rogali x 0,30 lei – 1,80 lei

- kibel 2 x 0,50 1 lei

- przejazd Suceava – Braszów (450 km) 2 x 35 lei = 70 lei

- mapa Fogarów – 12,50 lei

- 2 ciacha x 1,5 = 3 lei

- 2 soki x 2,50 = 5 lei

- wymiana 20$ = 48 lei (oszukała nas banda rumuńskich decydentów!)

- woda (2l) 4 x 1,80 = 7,20 lei

- 2 gruszki – 2,10 lei

- przejazd Braszów – Racovita (122 km) 2 bilety – 19 lei






DZIEŃ III

Wstajemy o 6.00. Okazało się, że rozłożyliśmy się na jakimś rżysku i świeżo skoszona słoma przedziurawiła nam karimaty a także powbijała się w śpiwory. Małżeństwo rolników właśnie wjeżdża wozem na pole, na którym spaliśmy i zabierają siano. Wychodzimy na szlak, zanim oni dojdą do naszego stogu. O 8.10 ruszamy. Po 20 min. jesteśmy w niezwykle malowniczej wiosce Sebesu de Sus. Za wioską szlak prowadzi już w górę wśród lasu (8.53) – całkiem ładne podejście.



I przerwa – 9.32 – 9.45

II przerwa 10.40 – 11.00

III przerwa – 11.30 – 11.45

IV przerwa 12.25 – 13.05 (woda)




W Cabana Suru jesteśmy o 13.15. Widok niezbyt ciekawy. Spalone schronisko, a wokoło śmieci. Myjemy się, stawiamy palnik i robimy obiad – ryż z mandarynkami… pycha!!  Po zjedzeniu słusznej racji, robimy sjestę. Słońce ładnie świeci, leżymy najedzeni… za Chiny nie chce się nam iśc dalej  W końcu, w wielkich bólach, ruszamy. Siedzieliśmy tu dłużej niż planowaliśmy… równe 3h!! Zaraz za Suru zaczyna się mordercze podejście. Przy Gorganu (1840 m) robimy przerwę (17.15-17.35). Zaczynają się fajne widoczki. Po chwili gubimy szlak i tracimy trochę czasu na znalezienie jakiejkolwiek ścieżki. O 18.50 dochodzimy do celu dzisiejszego dnia - przełęczy Suru (1980 m). Po obu stronach przełęczy super widoczki. Jest tu sporo miejsca do rozbicia namiotu. Oprócz nas jest tu też dwóch Rumunów. Wsuwamy kaszkę dla dzieci, Michał zmienia mi opatrunek i lulu 





DZIEŃ IV



Rano ciężko nam się zebrać do drogi. Jemy śniadanie, gotujemy ryż na drogę. Gdy składamy namiot, koło nas przechodzi stado owiec wraz z psami. Podchodzi do nas pasterz i domaga się cygaretów. Hmmm… chyba turyści ich za bardzo do tego przyzwyczaili. Na bezczelnego podchodzi do nas po fajki jakbyśmy byli jakimś darmowym kioskiem ruchu!! Nie ma!! Żadnych fajek! Psy, o których czytaliśmy w Internecie, że mogą być agresywne, wydają się przyzwyczajone do obcych i w ogóle na nas nie reagują.



Ruszmy dopiero o 11.30 a już po godzinie w okolicach góry Budislavu (2371 m) zaczyna ostro sypać grad, który po chwili zmienia się w konkretny deszcz. Michał zakłada swój pokrowiec na plecak, ja takowego nie posiadam, toteż nie czekam na niego i daje strzałę do przodu w poszukiwaniu jakiegoś schronienia, żeby nie przemoczyć do końca wszystkich ciuchów. Po niecałej godzinie opady ustają. Zatrzymuję się przed zejściem do jeziora Arwig, ok. 13.00. Robimy tam przerwę na zdjęcia i na sprawdzenie co nam przemokło. Na szczęście obyło się bez większych strat.


Przy Arwigu jesteśmy o 14.00. Jemy obiad (ryż) i suszymy rzeczy. Jest tu strasznie brudno, wszędzie walają się stare puszki a w wodzie pełno jakiś worków i opakowań po butelkach. Ogólnie syf. Szkoda tego miejsca.



Do jeziorka spływał jęzor śniegu, po którym spacerowali Rumuni, poznani dzień wcześniej na przełęczy Suru. Chodzili sobie po tym starym śniegu dokładnie nad samym jeziorem. Hmm to tak można? To bezpieczne? No dobra, idziemy zobaczyć. Skoro oni tam byli to chyba jest bezpiecznie. Na wszelki wypadek wchodzimy na ten jęzor dobrych parę metrów od wody. Wydaje się ok. Nagle słyszymy potężny huk, jakby wybuch bomby czy bardzo bliskie uderzenie pioruna. Instynktownie rozglądam się do góry i w tym samym momencie, kątem oka widzę jak Michał ucieka ze śniegu na kamienie. Odruchowo biegnę razem z nim i dopiero po chwili trafia do mnie dlaczego to robię. Otóż ułamał się dość spory kawał tego śnieżnego jęzora i wpadł do wody. Dobrych kilka metrów dotychczasowej krawędzi języka, po których 10 min temu chodzili sobie Rumuni, pływało sobie teraz w jeziorze. Dobrze, że nie powtórzyliśmy ich głupoty i weszliśmy bardziej na środek. Najedliśmy się sporo strachu, a po minucie gdy ochłonęliśmy, nie mogliśmy wytrzymać ze śmiechu. Nie ma jak przygoda 



O 15.00 ruszamy dalej na szlak. Pogoda zmienia się co kilkanaście minut. Zakładamy kurtki, bo zaczyna kropić a po chwili już wychodzi słońce i robi się gorąco. O 15.40 robimy dwudziestominutową przerwę na przełęczy Gribova (2134 m). Michał ma jakieś kłopoty z sercem i musi odpocząć. Po kolejnych 30 min jesteśmy na szczycie Scary (2306 m), tam znów 20 min przerwy. Zejście do przełęczy Scara (2146 m), zajmuje nam 50 min i o 17.40 rozbijamy namiot. Jest tu już para Niemców i Rumunów. Rumuni wyglądają jakby kręcili jakiś dokument. Profesjonalna kamera ustawiona na statywie nagrywa ich przygotowania do noclegu. A jest on nie byle jaki, bowiem nie rozbijają oni namiotu a będą spali pod chmurką! Przebierają się w jakieś dziwne ciuchy i kładą się do specjalnych śpiworów na stelażu, który izoluje ich od podłoża. Ciekawi osobnicy. Na przełęczy Scara jest też schron, w którym można spać, ale smród jaki panuje w środku skutecznie odstrasza potencjalnych gości.





DZIEŃ V



Wychodzimy o 10.45. Chcieliśmy szybciej, ale przyszli Niemcy chwilę pogadać i znów mamy opóźnienie. Zaczynają się fajne tereny, trochę grani, na ogół same skałki. Pogoda znów kiepska, na ogół mgła i od czasu do czasu małe przejaśnienia. Po drodze doznaję groźnej kontuzji, kolano krwawi jak szalone ale twardo idę dalej  Na przełęczy pod Serbotą jesteśmy o 11.40 (15 min przerwy). Wejście na Serbotę (2331 m) trwa 30 min, czyli na razie czasy z przewodnika internetowego pokrywają się z naszymi przejściami. Na Serbocie robimy 20 min przerwy (12.25-12.45). Kolejne przejście na szczyt Negoiu (2535 m) ma nam zająć 1h, także spokojnie ruszamy naprzód, mamy mnóstwo czasu.



Zaraz za Sobotą zaczyna się coś na co nie byliśmy przygotowani. Szlak cały czas biegnie granią, teren robi się trudny. Pod nami kilkuset metrowa przepaść. Na naszej drodze stają pionowe ściany, płytkie szczeliny w skałach utrudniają wdrapywanie się, dodatkowo namiot i karimata przeszkadzają w wąskich przejściach. Pierwsza przeszkoda, stroma ściana w dół i ja już wysiadam. Lekarz zabronił mi forsowania swojej ręki, a bez niej nie dam rady zejść z tej skałki. Michał przechodzi dwa razy, raz ze swoim plecakiem a później z moim. Ja schodzę na pusto. Jednak im dalej w las, tym więcej drzew. Robi się coraz gorzej, bez tej ręki jestem praktycznie jak kaleka, najmniejsze podciągnięcie wymaga ogromnej gimnastyki. Ten odcinek, jak się później okazało, to najtrudniejsza część szlaku i absolutnie nie jest możliwe przejście go w 1h. Po powrocie do domu, natknęliśmy się w Internecie na wiele słów krytyki (delikatnie pisząc) pod adresem autora tego przewodnika po Fogarach. Ludzie byli bardzo wkurzeni, że dali się oszukać i przechodzili ten odcinek kilka godzin dłużej. Doszliśmy do skrzyżowania szlaków pod Negoiu dopiero o 16.00, czyli zabrało nam to ponad 3h! A na sam szczyt był jeszcze kawał drogi (kompletne nieporozumienie z ta 1h!). Teraz szybka decyzja, albo schodzimy w dół i kończymy naszą górską eskapadę, albo mordujemy się dalej. Jesteśmy już zmęczeni tą walką z granią, ja nie chcę nadwyrężać ręki, bo inaczej może mnie czekać kolejna operacja, do tego znów przychodzi załamanie pogody i zbiera się na deszcz. W tych warunkach dalsza wędrówka może okazać się niebezpieczna, więc rezygnujemy z wejścia na Negoiu (2535 m) i schodzimy niebieskim szlakiem do schroniska. Zejście też do łatwych nie należy - schodzi się po głazach skalnych, a niektóre z nich dodatkowo się ruszają. Zaraz po zejściu zaczyna padać, dobrze że nie złapało nas tam u góry. Największy deszcz przeczekujemy pod skałką (30 min przerwy).

O 18.50 dochodzimy do schroniska Negoiu (1546 m). Pada dosyć mocno. Wchodzimy na poddasze schroniska, o dziwo wszystko w dobrym stanie, zostajemy tutaj. Na szczęście nie musimy w tej pogodzie rozstawiać namiotu. Rozpakowujemy się i suszymy rzeczy. Po jakimś czasie przychodzi starszy Rumun, którego spotkaliśmy na Serbocie, także będziemy spać tutaj w trójkę. Facet wygląda dokładnie według polskiego stereotypu, czyli jak jakiś biedak ze wsi, okulary jak denka od słoików, na nogach jakieś rozlatujące się trampki. Jednak zaskoczył nas niesamowicie, bowiem władał on całkiem nieźle językiem angielskim. Także wieczór minął nam na dyskusji o Unii Europejskiej. Jest to bardzo częsty temat rozmów, ponieważ w związku z bliskim wstąpieniem Rumunii w szeregi członków UE, pojawiają się u nich obawy i wypytują co się zmieniło w Polsce po wejściu do UE.





DZIEŃ VI



Następnego dnia ciężko nam wstać. Gdy się budzimy, naszego współlokatora już nie ma. Postanowiliśmy jeszcze nie wracać do domu, tylko pozwiedzać trochę Transylwanię. Jeszcze w domu planowaliśmy odwiedzenie Klużu (Cluj-Napoca) i Sighisoary, do tego dodajemy jeszcze Sybin (Sibiu), które polecił nam spotkany w pociągu Rumun (ten kolega Michała). Jemy, pijemy herbatę, pakujemy się, robimy foty – generalnie guzdrzemy się niesamowicie. Po 12.00 wpada jakiś gość sprzątać. Jesteśmy pod wrażeniem jak tu dbają o takie schronisko. Stoi sobie sam budyneczek w lesie, a tu warunki fajne, przychodzą sprzątać i na dodatek za darmo. Jeszcze nie zdążyliśmy się nachwalić tego miejsca, jak przyszedł jakiś typ i oburzony, że nic nie wiedział o nas, każe nam płacić 24 leje (po 12 lei za osobę)! Okazało się, że parę metrów dalej jest spory ośrodek z restauracją i hotelem, do którego należy również ten budynek, w którym my spaliśmy. Powinniśmy najpierw przyjść do nich i zapłacić za nocleg, a dopiero później wgramolić się na pryczę. Tyle tylko, że skąd mieliśmy to wiedzieć, skoro nigdzie nie było takiej informacji, a że wpadliśmy do tego schroniska w konkretnej ulewie to nie w głowie nam był rekonesans okolicy. Szkoda, gdybyśmy wyszli przed południem, to bylibyśmy te 24 leje do przodu.



Wychodzimy o 13.00. Schodzimy leśnym szlakiem do rzeki Riul Mare. To 500 metrowe zejście pokonujemy w 1h. Od tego momentu szlak przemienia się w dość szeroki, wyboisty dukt, po którym mogą już jeździć samochody. Robimy odpoczynek i obmywamy się w lodowatej wodzie Riul Mare. W tym czasie podjeżdża Dacia pickup. Wysiada z niego grupa turystów, żegnają się z kierowcą i ze swoją koleżanką, zabierają plecaki i ruszają na szlak. Kierowca daje nam znak, że nas podwiezie. Patrzymy na siebie, hmm jest fajna pogoda, fajne tereny, w sumie to chcieliśmy się przejść, ale co tam… wskakujemy na pakę i wio! Okazało się że gdybyśmy tego nie zrobili to bylibyśmy ciężkimi frajerami! Droga była wyboista i samochód jechał bardzo wolno, a do najbliższej miejscowości - Porumbacu de Sus dojechaliśmy po prawie 2h! Gdybyśmy szli na piechotę to zajęłoby nam to cały dzień!



W Porumbacu de Sus jesteśmy o 16.00. Dalej idziemy mało uczęszczaną szosą w kierunku Porumbacu de Jos. Tam jest dworzec kolejowy a także główna trasa z Braszowa do Sybina, także na pewno znajdziemy tam jakiś transport. Po 40 minutach marszu, gdy jeszcze nawet nie byliśmy w połowie drogi Porumbacu de Jos, zatrzymuje się bus do Sybina. Za 10 leji kupujemy bilety i o 17.30 jesteśmy już w Sybinie. Trochę po omacku trafiamy do centrum. W mieście wielki remont. Rada Kulturalna Ministerstwa Unii Europejskiej zdecydowała, że w 2007 roku Sybin będzie drugą Kulturalną Stolicą Europy (pierwszą będzie Luxemburg, druga jest wybierana z państw nie będących członkami UE). Zatem mogliśmy podziwiać wielki remont starówki. Mimo, że sporo kamienic przykryta była rusztowaniami, to miasto i tak zrobiło na nas bardzo pozytywne wrażenie. Jest to na pewno jedno z najładniejszych miast w Rumunii. Starówka to deptaki i place, na które nie mają wstępu samochody. Sybin ma swój klimat, a jak już zostanie całe wyremontowane to będzie wyglądało super. Jak wyjdzie się poza centrum, widać stare, zaniedbane dzielnice, ale i one mają coś w sobie. Wieczorem idziemy na dworzec kolejowy. Jest on położony ładny kawałek od centrum. Dworzec o dziwo zamknięty i przeniesiony do blaszanych budek obok. Główny gmach, podobnie jak całe centrum, jest gruntownie modernizowany. Plac przed dworcem totalnie rozkopany. Bierzemy jak najpóźniejszy pociąg do Klużu (Cluj-Napoca), aby przespać się w podróży i zaoszczędzić na noclegu. Czas do odjazdu pociągu marnujemy w pobliskim pubie.




Wydatki:


- nocleg w schronisku – 24 leie

- bilet do Sybina – 10 lei

- woda – 2 leie

- ciacha – 2 leie

- wymiana 20$ = 55 lei

- 2 x piwo – 5 lei

- woda + jogurt – 4 leie

- bilet Sybin–Cluj Napoca (przesiadka w Teius) – 23 leie





DZIEŃ VII



Nad samym ranem wysiadamy w Teius. Mamy tu przesiadkę na pociąg do Klużu, jednak mamy jeszcze sporo czasu. Na dworcu był kran z wodą, także poszliśmy się umyć. Zobaczył nas jakiś koleś i na migi pokazuje nam, żebyśmy nie pili tej wody bo jest brudna. Przy okazji pyta nas: „Dusz?? Dusz??”. Czy aż tak śmierdzimy, że ludzie z ulicy karzą nam wziąć „prysznic”?  Tylko o co mu chodzi z tym „duszem”… Michał zostaje, a mnie Rumun prowadzi do jakiegoś budynku kolejowego. Wprowadza mnie do łazienki i pokazuje prysznic. Cały czas nawija po rumuńsku, ale mówił chyba coś w stylu: „zapraszam szanownych panów do odświeżenia się w moich skromnych progach”  Skoro tak nalegał, to spoko! Ładujemy się z tobołami do niego. Był to jakiś budynek socjalny dla mechaników kolei, w środku było coś jak świetlica, pokój z wielkim silnikiem od lokomotywy, no i oczywiście „dusz”. W tym czasie co ja się kąpałem, nasz dobroczyńca dyktował Michałowi interesujące nas połączenia kolejowe, pomiędzy Klużem, Sighisoarą, Braszowem i Suceavą. Potem zmiana, Michał pod prysznic a ja na dyskusje do kolejarza. Pan opowiedział mi, w swoim języku, historię tego silnika od lokomotywy (czechosłowackiej firmy Skoda), a później poczęstował samorobnym winem (było w butelce od wody mineralnej). Każdy z nas gadał w swoim języku, a jednak udało nam się jakoś dogadać. Facetowi chyba fajnie się z nami gadało, bo wziął ode mnie adres. Michał później się śmiał, że koleś do mnie przyjedzie z całą swoją familią  W podziękowaniu daliśmy mu fajki, kupione wcześniej na Ukrainie. Teraz czyści i pachnący ruszamy na podbój Transylwanii.



Przed południem jesteśmy w Klużu (Cluj-Napoca). Jest to niepisana stolica Transylwanii. Miasto jest dosyć duże (320 tys. mieszkańców), ale można je stosunkowo szybko zwiedzić. Wszystkie główne atrakcje miasta zlokalizowane są niedaleko siebie (kościół św. Michała, bulwar Eloirol, Prawosławna Cerkiew Katedralna). Michał chciał jeszcze zobaczyć ogród botaniczny. Jest on położony spory kawałek od centrum i w dodatku słabo oznaczony, toteż trochę czasu minęło zanim go odnaleźliśmy. Podczas zwiedzania ogrodu, Michała znów dopadają „problemy sercowe”. Może to efekt przepracowania, ciągłego wyścigu szczurów, stresu, pogoni za sukcesem?  Całe zwiedzanie miasta, z dojściem na dworzec i z przerwą na obiad (napój truskawkowo-bananowy i herbatniki) zajęło nam 3,5h.



Pociągiem wracamy do Teius. Przy okazji zauważamy jak za bilety płacą Cyganie. Oni zawsze podróżują w licznej grupie. Podchodzi do nich kanar, jedna wytypowana osoba daje mu zwitek banknotów za wszystkie osoby, a ten nawet nie przelicza, tylko odchodzi.



W Teius wyciągamy kasę z bankomatu i ruszamy pociągiem do Sighisoary. Dojeżdżamy na miejsce późnym wieczorem, ale miasto jest na pełnych obrotach. Właśnie odbywa się trzydniowy średniowieczny festiwal. Wszędzie mnóstwo ludzi, ulicami chodzi się jak w pochodzie. Dookoła muzyka, odbywają się koncerty, w barach nie ma ani jednego wolnego miejsca. Wygląda jakby połowa Rumunii się tu zjechała. Na dworcu dostajemy reklamę kempingu, z którego postanawiamy skorzystać. Rozbijamy się na polu niedaleko odkrytego basenu. Jesteśmy zmęczeni i niewyspani, więc muzyka i krzyki zupełnie nam nie przeszkadzają w szybkim zaśnięciu.




Wydatki:


Teius:

– 1 paczka fajek za „dusz”



Cluj Napoca:

- ogród botaniczny – 8 lei

- napój truskawka i banan 2l – 3,6 lei

- herbatniki – 0,8 lei

- ciastka 2 x 1,4 = 2,8 lei

- woda – 1,8 lei

- przejazd Cluj – Teius 6,70 x 2 = 13,40 lei



Teius:

- bankomat – 20 lei

- woda – 2,20 lei

- przejazd Teius – Sighisoara 2 x 8 = 16 lei



Sighisoara:

- bankomat – 40 lei

- nocleg na polu namiotowym – 2 x 10 = 20 lei








DZIEŃ VIII



Wstajemy rano i pakujemy graty. Na prysznic nie ma szans, z toalety tez ciężko skorzystać, gdyż właśnie wstało całe pole namiotowe i każdy chce załatwić swoje potrzeby fizjologiczne. Zostawiamy plecaki w przechowalni i idziemy zwiedzać. Sighisoara to jedno z najlepiej zachowanych średniowiecznych miasteczek w Europie środkowo-wschodniej. Stare miasto leży w murach zamku, a wejście jest płatne (przynajmniej w czasie festiwalu). Większość budynków jest bardzo zadbana, samochody mają zakaz wjazdu, a w czasie festiwalu ludzie noszą średniowieczne stroje. Całość robi więc bardzo pozytywne wrażenie. Chyba najlepiej tu przyjechać w czasie trwania tego święta. Terminy oraz program imprez można sprawdzić przed wyjazdem na stronie rumuńskiego biura informacji turystycznej: http://www.romaniatourism.com/festivals.html oraz na oficjalnej stronie festiwalu: http://www.sighisoara-medievala.ro
Ciekawostka taka - w murach zamku znajduje się dom, w którym urodził się Vlad Tepes III, znany jako hrabia Drakula.



Po zwiedzaniu miasta udajemy się na dworzec, aby kupić bilety do Braszowa. Do kas biletowych było tyle ludzi, że nie było szans aby dostać bilety przed odjazdem pociągu, zatem bilety kupujemy u kanara. W Braszowie jesteśmy pod wieczór. Kupujemy bilety na nocny pociąg do Suceavy, aby znów zaoszczędzić na noclegu. Następnie idziemy na starówkę, zobaczyć te rzeczy, na które nie mieliśmy czasu podczas pierwszego pobytu w tym mieście. Oglądamy Prima Scoala Romanesca, czyli Pierwszą Szkołę Rumuńską, a przede wszystkim poszukujemy Strada Sforii (ul. Sznurowa), czyli prawdopodobnie najwęższą ulicę w Europie. Jest tak wąska, że przechodziliśmy koło niej kilkakrotnie, z różnych stron i nie mogliśmy jej znaleźć  Gdy już mieliśmy dość poszukiwań i chcieliśmy wracać, dość przypadkowo trafiliśmy we właściwe miejsce. Ulica ma szerokość do 1,32 m i długa na 83 m. Stanowi jedną z pozostałości oryginalnej, średniowiecznej zabudowy miasta.



Kupujemy wodę na drogę i wskakujemy do pociągu. W sumie nieźle, razem z nami jest 5 osób w przedziale ośmioosobowym, ale wietrzę problemy, bowiem… w naszym przedziale jest starsze małżeństwo Romów z (prawdopodobnie) wnuczką. Każdy siedzi na swoich, numerowanych miejscach. Cyganie coś się nas pytają, odpowiadamy że „Suceava”  Chyba trafiliśmy z odpowiedzią, bo potakiwali głowami ze zrozumieniem. Przychodzi kanar, sprawdza bilety. Oni tylko na to czekali. Jak tylko kanar wyszedł, babcia zaczęła rządzić w przedziale. Zaraz wydała dyspozycje dziadkowi i wnuczce, gdzie i jak mają siedzieć. Dziadek posłusznie zajął dwa wolne miejsca obok nas, o one rozłożyły się na całej długości kanapy naprzeciwko. No tak… A my? Kurde, ściśnięci w kąt obok siebie. Raczej się dziś nie wyśpimy. Po kilku godzinach budzi się babcia i zaczyna rzęzić jakby zaraz miała się udusić. Poradziła sobie z tą przypadłością w naturalny sposób. Zaczęła po prostu jeść, ale nie jeść kanapkę czy jakiegoś batonika. Ona rozłożyła na siedzeniu coś w rodzaju małego obrusu, na to wyłożyła pomidorki, chlebek itp. Zrobiła sobie całą ucztę, a na koniec wstała i zaczęła z siebie zrzucać okruchy, przy czym zasyfiła cały przedział. Gdy zobaczyliśmy jak na jakimś dworcu próbowała czytać nazwę stacji, wymawiając a głos składane literki, nie wytrzymaliśmy i zaczęliśmy ryć ze śmiechu. Dostaliśmy takiej głupawki, że obudziliśmy nawet małą. Gdy Michał powiedział, żebym się z nimi wymienił adresami, to na pewno przyjadą, to prawie leżałem na ziemi ze śmiechu. Na koniec poszło jeszcze hasło „jadą wozy kolorowe” i oboje już byliśmy „zrobieni”. Cyganie patrzeli na nas z większym zdziwieniem niż my a nich 





Wydatki:



Sighisoara:

- bilet na zamek – 2 x 2 = 4 lei

- woda – 2,20 lei

- bankomat – 130 lei

- herbatniki – 3 x 0,45 = 1,35 lei

- kartki – 15 lei

- woda – 2,20 lei

- przejazd Sighisoara – Braszów 2 x 10 = 20 lei



Braszów:

- 4 bułki – 0,85 lei

- ciastka – 1 lei

- ciacha truskawkowe – 0,85 lei

- herbatniki – 0,45 lei

- woda – 2,05 lei

- przejazd Braszów – Suceava – 2 x 39 = 78 lei





DZIEŃ IX



Rano jesteśmy w Suceavie. Wysyłamy pocztówki i przed odjazdem idziemy jeszcze zwiedzić ruiny Cetatea de Scaun, czyli Fortecy Królewskiej. Ciężko tam trafić, a trudy nie zostały nam wynagrodzone. Forteca, podobnie jak całe miasto niezbyt ciekawe. Z parkingu niedaleko dworca autobusowego, łapiemy szmuglera, który jedzie do Czerniowców. Trasa powrotna do Czerniowców jest zwykle tańsza, niż podróż ze szmuglerem do Suceavy. Może jest to spowodowane tym, że gdy się jedzie do Rumunii to w Czerniowcach jest się o czwartej nad ranem, wtedy jest mniejsza konkurencja i dlatego cena trochę wyższa.



W Czerniowcach jesteśmy po południu. Pociąg do Lwowa mamy dopiero o 21.50, więc cały dzień nudzimy się niemiłosiernie. Głównie przenosimy się z ławki na ławkę i uzupełniamy organizm w najbardziej deficytowy składnik, czyli pożywienie  Na Ukrainie są bardziej przyjazne turyście ceny, zatem można poszaleć. Pod wieczór spotykamy dwie Polki, które wracają z Turcji. Zamieniamy kilka zdań, potem jeszcze się spotykamy przed odjazdem pociągu.




Wydatki:



Suceava:

- znaczki + koperty – 32 lei

- przejazd Suceava – Czerniowce – szmugler – 15$



Czerniowce:

- 2 hot-dogi – 5 hr

- 2 piwa na rynku – 8 hr

- paczka ciastek – 2 hr

- woda i jakis napoj gazowany

- 2 hot-dogi w knajpie przy dworcu

- przejazd Czerniowce – Lwów – 2 x 25 hr





DZIEŃ X



O 3.25 jesteśmy we Lwowie. Trzeba jakoś przeczekać do bardziej cywilizowanych godzin. Idziemy z wcześniej poznanymi dziewczynami na kawę. Po kilku godzinach spędzonych na bezproduktywnym ględzeniu, one ruszają do marszrutki na granice do Medyki, a my jeszcze chcemy wejść na wzgórze zamkowe i zobaczyć panoramę Lwowa o poranku, a także zwiedzić Cmentarz Łyczakowski i Orląt Lwowskich. Zanim dostaliśmy się na cmentarz to minęło trochę czasu. Najpierw pojechaliśmy złym tramwajem w złą stronę i wywiózł nas na peryferia miasta. Jak już udało nam się znaleźć nekropolię to okazało się, że za wstęp się płaci, a my nie mieliśmy już kasy (chcieliśmy wymienić później, bo rano jeszcze kantory były pozamykane). W pobliżu nie było żadnego punktu wymiany, także trzeba było znowu wracać do centrum, by za chwilę jechać z powrotem na cmentarz. Udało nam się kilka razy trafić na ten sam tramwaj, więc jak kasjerka w środku nas po raz kolejny zobaczyła na tej trasie to nie posiadała się ze śmiechu 




W drodze powrotnej na dworzec, gdzie znajdują się busy na granicę, napotkaliśmy jeszcze saturator, któremu nie mogliśmy się oprzeć  Zanim wyjechaliśmy z Lwowa, kupiliśmy jeszcze po wagonie papierosów, aby zmniejszyć trochę koszty podróży. Wagon kosztuje ok. 16 zł, a zaraz za granicą można go sprzedać za dwa razy więcej. Różnica starcza na dwa bilety z Lwowa do Czerniewic, albo można się najeść do syta na Ukrainie, zawsze to parę groszy.


Na granicy tłok, pełno mrówek. Załatwiliśmy z kolesiem ze straży granicznej, żeby nas przepuścił bo inaczej nie zdążymy na pociąg do Gdyni. Sprawdził paszporty, czy na pewno nie jesteśmy tutejsi i nas wpuścił. Ludzie się trochę burzyli, ale przynajmniej będziemy spokojnie na czas. Celnik jak usłyszał, że mamy po wagonie papierosów na głowę zapytał zdziwiony: „Tylko??!!” i machną ręką.


W Przemyślu kupujemy bilet do Gdyni i w ten sposób kończy się nasza podróż. Fogary nas pokonały. Nie daliśmy rady zdobyć Moldoveanu, jednak wracamy z podniesionymi głowami. Broni nie składamy, już w drodze do domu planujemy rewanż i kolejny wypad w Fogary, w którym pokonamy to pasmo. Mimo tego niepowodzenia, naszą podróż uznajemy za udaną. Jak śpiewa Kabaret Moralnego Niepokoju:



Tu ktoś powiedzieć mógłby „co za pech”

Lecz jaka piękna tragedia

no jaka piękna tragedia

jaka piękna tragedia, ech!





Wydatki:



Lwów - wydaliśmy 15€ za wszystko (tyle wymieniłem w kantorze):

- przejazdy tramwajami na cmentarz

- woda

- bułki

- ciastka

- saturator

- napoje

- 2 wagony L&M – ok. 50 hr

- marszruta na granice – 20 hr (2hr wziął za bagaż)


- przejazd Medyka – Przemyśl – 4 zł

- przejazd Przemyśl – Gdynia – 77 zł





WYDATKI RAZEM:



125$ + 15€ + 250 zł z bankomatu + 100 zł (na hrywny) + 154 zł (za bilety PKP) = 948 zł


Na 1 osobę:

474 zł - minus fajki, które przywieźliśmy,



czyli jakieś 440 zł 

Zdjęcia

RUMUNIA / Transylwania / Braszów / (prawdopodobnie) Najwęższa ulica w EuropieRUMUNIA / Góry Fogarskie / Avrig / Avrig 1RUMUNIA / Góry Fogarskie / Avrig / Avrig 2RUMUNIA / Góry Fogarskie / Cabana Negoiu / Cabana NegoiuRUMUNIA / Góry Fogarskie / Cabana Negoiu / Cabana NegoiuRUMUNIA / Góry Fogarskie / Sebesu de Sus / Na szlakuRUMUNIA / Góry Fogarskie / Budislavu / Na szlaku 2RUMUNIA / Góry Fogarskie / okolice przełęczy Gribova / Na szlaku 3RUMUNIA / Góry Fogarskie / Scara / Na szlaku 5RUMUNIA / Góry Fogarskie / Scara / Na szlaku 7RUMUNIA / Góry Fogarskie / Cabana Negoiu / Ostatnia wyprawa moich butówRUMUNIA / Góry Fogarskie / przełęcz Gribova / przełęcz GribovaUKRAINA / Ukraina / Lwów / Saturator we LwowieUKRAINA / Południowa Ukraina / Czerniowce / Nuda w CzerniowcachUKRAINA / Ukraina / Lwów / LwówRUMUNIA / Góry Fogarskie / Cabana Negoiu / Zejście z gór.RUMUNIA / Góry Fogarskie / Cabana Negoiu / Smutek po zejściu z gór.RUMUNIA / Góry Fogarskie / Sybin / Sybin - Kulturalna Stolica Europy 2007RUMUNIA / Góry Fogarskie / przełęcz Scara / Poranek na przełęczy 1RUMUNIA / Góry Fogarskie / przełęcz Scara / Poranek na przełęczy 2RUMUNIA / Góry Fogarskie / przełęcz Scara / przełęcz Scara - noclegRUMUNIA / Góry Fogarskie / Serbota / W kierunku Negoiu 1RUMUNIA / Góry Fogarskie / Serbota / W kierunku Negoiu 2RUMUNIA / Góry Fogarskie / Serbota / W kierunku Negoiu 3

Dodane komentarze

brak komentarzy

Przydatne adresy

Brak adresów do wyświetlenia.

Strefa Globtrotera

Dział Artykuły

Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.

Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.

Jak dodać artykuł?

  1. Zarejestruj się w naszym serwisie - TUTAJ
  2. Dodaj zdjęcia (10 punktów) - TUTAJ
  3. Dodaj artykuł (100 punktów) - TUTAJ
  4. Artykuły są moderowane przez administratora.

Inne Artykuły

X

Serwis Globtroter.pl zapisuje informacje w postaci ciasteczek (ang. cookies). Są one używane w celach reklamowych, statystycznych oraz funkcjonalnych - co pozwala dostosować serwis do potrzeb osób, które odwiedzają go wielokrotnie. Ciateczka mogą też stosować współpracujący z nami reklamodawcy. Czytaj więcej »

Akceptuję Politykę plików cookies

Wszelkie prawa zastrzeżone © 2001 - 2023 Globtroter.pl