Artyku y i relacje z podr y Globtroter w
Sal. Koniec "zielonoprzylądkowej odysei". > WYSPY ZIELONEGO PRZYLĄDKA
Łysy relacje z podróży
Sal jest prawdopodobnie najmniej atrakcyjną wyspą achipelagu Cabo Verde, jednak pobyt na niej może dostarczyć wielu wrażeń dla ciała i umysłu....
„Poszarpana” noc na plaży w Sao Pedro zaowocowała niemrawym marszem po grząskim piachu. Ciemności oraz potężne i nieregularne fale nakazywały utrzymywać czujność. Pod stopami rozbłyskiwały oczy krabów, a w oddali rybacy szykowali się do wypłynięcia na łowy.
Celem jest płonąca łuna portu lotniczego. Mimo wzmożonych wysiłków nie udało się wskrzesić uśmiechu na twarzy kobiety odprawiającej pasażerów. Jej ponure oblicze było jasną informacją, że zbyt długo zabawiliśmy na plaży… Pozostaje pewien niedosyt, gdyż wizyta na Sao Vincente ograniczyła się jedynie do spenetrowania Mindelo i plaży w Sao Pedro. Ciągle poszukujemy równowagi i pewnie tym razem to wszystko ma swój sens. Intensywność działań na Santo Antao uzasadniała chwilowe osłabnięcie zapału do kolejnych górskich eskapad. Piękne w swej surowości oblicze Sao Vincente zniknęło za oknem samolotu a po krótkiej chwili wyłoniła się płaszczyzna Sal.
Terminal i stolica Esparagos stopniowo się oddalają i zostają za plecami. Asfaltowe szlaki przemierzane taxi to chybiona propozycja. Kompas pozwala odnaleźć właściwy kierunek, który stanowią Saliny w Pedra de Lume. Cóż to takiego? Ktoś kiedyś wpadł na pomysł, aby do wulkanu, który wciąż „pracuje”, wpuścić nieco wody z Atlantyku. Woda ogrzewana energią z wnętrza ziemi odparowuje, pozostawiając sól, która była niegdyś transportowana interesującej konstrukcji kolejką. Atrakcją jest możliwość położenia się na zasolonej wodzie we wnętrzu krateru. To jedna z niewielu sensownych propozycji na tej wyspie. Napotkani ludzie, kończący dwutygodniowy pobyt na Sal, zapytani, czy byli w tym miejscu, odrzekli, że nie, bo siedzieli na plaży. Instynkt poszukiwacza… czyżby zaniknął on w tych i wielu innych turystach? Myślę, że warto wzbudzać w sobie i w innych pozytywny odcień niepokoju. Niepokój osoby cieszącej się odnajdywaniem coraz to nowych wspaniałości naszej planety. Jakże różnych pożywek potrzebuje nasza dusza, aby rozjaśnić umysł… Półpustynne tereny odsłaniają interesujący skład złomu. Kilka kilometrów dalej majaczą wzniesienia, pośród których powinien być ukryty wulkan z salinami. Pustynny interior niesamowicie kontrastuje z połyskliwym błękitem Atlantyku. Zejście pod wodę odsłania inną perspektywę. Transparentne otchłanie magnetyzują wielką ilością kolorowych ryb.
Pobliska restauracja dostarcza interesującego „materiału” do przemyślenia. Jakiś chłopak proponuje abym kupił muszlę- ja wyciągam z kieszeni identyczną i proponuję mu, aby dokonał zakupu. Jest zdezorientowany. Podchodzi więc do skandynawskiej turystki i pomimo, że wcześniej sprzedał jej muszlę, chce aby kupiła kolejną. Nie ma ona ochoty na ten zakup, ale niezwykle ciężko jej odmówić. Tymczasem do lokalu wtacza się wielka grupa totalnie znudzonych turystów. Ich przewodnik jest w żywiole. Panuje nad nimi. Usadza przy stole a oni wykonują wszystkie jego zalecenia. Można odnieść wrażenie, że ludzie Ci zostali na własne życzenie pozbawieni inicjatywy, a najgorsze, że wcale im z tym nie jest dobrze.
Przed wejściem do krateru jest ustawiony szlaban wraz ze strażnikiem, jednak nie ma potrzeby dokonywania opłat. Wyżłobiony w ścianie wulkanu tunel prowadzi wprost do niezwykłej atrakcji. Dno krateru wypełnia coś na kształt działek, tyle, że wodnych. Odruch badawczy nakazuje nieco się wstrzymać przed wskoczeniem do solnej laguny. Trudno się zorientować, czy trzeba uiścić jakąś opłatę, czy nie? Nad leżącymi na wodzie Rosjanami ślęczy przewodnik, śledząc każdy ich krok. Wskazuje nawet, gdzie powinni postawić stopę. Nasi wschodni sąsiedzi wypożyczyli samochód i jeżdżą sobie po wyspie. Ależ dobrze, że ominęła nas taka opcja bycia na Wyspach Zielonego Przylądka…
Dno solnego jeziorka pokryte jest niezwykle ostrymi kryształami soli, więc chęć zażycia solnej kąpieli musi być okupiona aktem autoagresji na własnych stopach. Leżenie na wypychającej na powierzchnię wodzie może się znudzić zwłaszcza, że wzrok przykuwają utworzone przez odparowującą wodę, niezwykłej urody kształty. Fantazja natury nie ma granic. Znów pojawia się ten specyficzny stan, w którym organizm osiąga coraz wyższe obroty. Czas ruszyć na penetrację krateru. W jednej z „działek” leżą włoscy emeryci pokryci błotem. Po kąpieli w solance są oni nacierani solą, niczym wyłowione z oceanu ryby przed panierowaniem. Sól zastygła w ostatnim tchnieniu pozostawia po sobie przestrzeń dającą ułudę bycia na skutym lodem jeziorze. Słońce chyli się ku zachodowi. Czas pozostawić to ciekawe miejsce. Z pewnością już niedługo będzie ono przynosić wielkie zyski nie jako źródło soli, ale jako komercyjna atrakcja.
Powrót na piechotę do odległego o kilka kilometrów Esparagos to przyjemna przechadzka ze skąpymi elementami krajobrazu w tle. Powyginane od wiatru pojedyncze drzewka, tłumy młodzieży grające w piłkę, cmentarz, dbające o kondycję dziewczęta i stopniowo pojawiające się rezydencje… Ten niezbyt znany rejon świata bardzo szybko się rozwija. Sal jest tego najlepszym przykładem. Trudno tu o choćby przedsmak egzotyki doświadczonej na odwiedzonych wyspach. Napotkani Włosi, którzy wzbudzili niekłamany podziw wchodząc z zawrotną szybkością na wulkan Fogo powiedzieli, że weszli sobie jeszcze raz na niego… Nie rozumieliśmy się zbytnio, ale pośmialiśmy się, co nie miara, uściskaliśmy i obraliśmy na celownik terminal lotniczy.
Wyjście na zewnątrz lotniska w Monachium było dla mnie prawdziwym szokiem. Około 40 stopni różnicy temperatur sprawiły, że ciało spowiły trudne do opanowania drgawki a ręce spalone słońcem ręce przybrały gamę kolorów od szarego do fioletowego… Potrzeba natychmiastowego wypicia czegoś gorącego wymusiła wejście do Mc Donalds’a. Po przekroczeniu drzwi tego przybytku „rozkoszy dla podniebienia” stanąłem jak sparaliżowany. Sprzedawcy podsycali piekielną atmosferę panującą w lokalu. Straszliwy pośpiech, tłum, hałas, ludzie jedzący na podłodze, parapetach i w każdym możliwym i niemożliwym miejscu. Doznania te kontrastowały z doświadczeniami sprzed paru godzin. Potrzeba natychmiastowego wyjścia na zewnątrz oraz powrotu na lotnisko przysłoniły wszystko wokół.
Niełatwo wrócić do rzeczywistości. Na lotnisku w Poznaniu czekał nasz kolega Jarek, trzymający ciepłe rzeczy do ubrania. Ta drobna, ale bardzo ujmująca rzecz pozwala optymistycznie myśleć o ludziach. To właśnie ludzie tworzyli na Cabo Verde niezwykły klimat. Spotkania z nimi ożywiały każdorazowo miejsce, w którym przyszło się zatrzymać. Dzięki nim będę zawsze dobrze myśleć o tym niezwykłym fragmencie naszej planety.
Celem jest płonąca łuna portu lotniczego. Mimo wzmożonych wysiłków nie udało się wskrzesić uśmiechu na twarzy kobiety odprawiającej pasażerów. Jej ponure oblicze było jasną informacją, że zbyt długo zabawiliśmy na plaży… Pozostaje pewien niedosyt, gdyż wizyta na Sao Vincente ograniczyła się jedynie do spenetrowania Mindelo i plaży w Sao Pedro. Ciągle poszukujemy równowagi i pewnie tym razem to wszystko ma swój sens. Intensywność działań na Santo Antao uzasadniała chwilowe osłabnięcie zapału do kolejnych górskich eskapad. Piękne w swej surowości oblicze Sao Vincente zniknęło za oknem samolotu a po krótkiej chwili wyłoniła się płaszczyzna Sal.
Terminal i stolica Esparagos stopniowo się oddalają i zostają za plecami. Asfaltowe szlaki przemierzane taxi to chybiona propozycja. Kompas pozwala odnaleźć właściwy kierunek, który stanowią Saliny w Pedra de Lume. Cóż to takiego? Ktoś kiedyś wpadł na pomysł, aby do wulkanu, który wciąż „pracuje”, wpuścić nieco wody z Atlantyku. Woda ogrzewana energią z wnętrza ziemi odparowuje, pozostawiając sól, która była niegdyś transportowana interesującej konstrukcji kolejką. Atrakcją jest możliwość położenia się na zasolonej wodzie we wnętrzu krateru. To jedna z niewielu sensownych propozycji na tej wyspie. Napotkani ludzie, kończący dwutygodniowy pobyt na Sal, zapytani, czy byli w tym miejscu, odrzekli, że nie, bo siedzieli na plaży. Instynkt poszukiwacza… czyżby zaniknął on w tych i wielu innych turystach? Myślę, że warto wzbudzać w sobie i w innych pozytywny odcień niepokoju. Niepokój osoby cieszącej się odnajdywaniem coraz to nowych wspaniałości naszej planety. Jakże różnych pożywek potrzebuje nasza dusza, aby rozjaśnić umysł… Półpustynne tereny odsłaniają interesujący skład złomu. Kilka kilometrów dalej majaczą wzniesienia, pośród których powinien być ukryty wulkan z salinami. Pustynny interior niesamowicie kontrastuje z połyskliwym błękitem Atlantyku. Zejście pod wodę odsłania inną perspektywę. Transparentne otchłanie magnetyzują wielką ilością kolorowych ryb.
Pobliska restauracja dostarcza interesującego „materiału” do przemyślenia. Jakiś chłopak proponuje abym kupił muszlę- ja wyciągam z kieszeni identyczną i proponuję mu, aby dokonał zakupu. Jest zdezorientowany. Podchodzi więc do skandynawskiej turystki i pomimo, że wcześniej sprzedał jej muszlę, chce aby kupiła kolejną. Nie ma ona ochoty na ten zakup, ale niezwykle ciężko jej odmówić. Tymczasem do lokalu wtacza się wielka grupa totalnie znudzonych turystów. Ich przewodnik jest w żywiole. Panuje nad nimi. Usadza przy stole a oni wykonują wszystkie jego zalecenia. Można odnieść wrażenie, że ludzie Ci zostali na własne życzenie pozbawieni inicjatywy, a najgorsze, że wcale im z tym nie jest dobrze.
Przed wejściem do krateru jest ustawiony szlaban wraz ze strażnikiem, jednak nie ma potrzeby dokonywania opłat. Wyżłobiony w ścianie wulkanu tunel prowadzi wprost do niezwykłej atrakcji. Dno krateru wypełnia coś na kształt działek, tyle, że wodnych. Odruch badawczy nakazuje nieco się wstrzymać przed wskoczeniem do solnej laguny. Trudno się zorientować, czy trzeba uiścić jakąś opłatę, czy nie? Nad leżącymi na wodzie Rosjanami ślęczy przewodnik, śledząc każdy ich krok. Wskazuje nawet, gdzie powinni postawić stopę. Nasi wschodni sąsiedzi wypożyczyli samochód i jeżdżą sobie po wyspie. Ależ dobrze, że ominęła nas taka opcja bycia na Wyspach Zielonego Przylądka…
Dno solnego jeziorka pokryte jest niezwykle ostrymi kryształami soli, więc chęć zażycia solnej kąpieli musi być okupiona aktem autoagresji na własnych stopach. Leżenie na wypychającej na powierzchnię wodzie może się znudzić zwłaszcza, że wzrok przykuwają utworzone przez odparowującą wodę, niezwykłej urody kształty. Fantazja natury nie ma granic. Znów pojawia się ten specyficzny stan, w którym organizm osiąga coraz wyższe obroty. Czas ruszyć na penetrację krateru. W jednej z „działek” leżą włoscy emeryci pokryci błotem. Po kąpieli w solance są oni nacierani solą, niczym wyłowione z oceanu ryby przed panierowaniem. Sól zastygła w ostatnim tchnieniu pozostawia po sobie przestrzeń dającą ułudę bycia na skutym lodem jeziorze. Słońce chyli się ku zachodowi. Czas pozostawić to ciekawe miejsce. Z pewnością już niedługo będzie ono przynosić wielkie zyski nie jako źródło soli, ale jako komercyjna atrakcja.
Powrót na piechotę do odległego o kilka kilometrów Esparagos to przyjemna przechadzka ze skąpymi elementami krajobrazu w tle. Powyginane od wiatru pojedyncze drzewka, tłumy młodzieży grające w piłkę, cmentarz, dbające o kondycję dziewczęta i stopniowo pojawiające się rezydencje… Ten niezbyt znany rejon świata bardzo szybko się rozwija. Sal jest tego najlepszym przykładem. Trudno tu o choćby przedsmak egzotyki doświadczonej na odwiedzonych wyspach. Napotkani Włosi, którzy wzbudzili niekłamany podziw wchodząc z zawrotną szybkością na wulkan Fogo powiedzieli, że weszli sobie jeszcze raz na niego… Nie rozumieliśmy się zbytnio, ale pośmialiśmy się, co nie miara, uściskaliśmy i obraliśmy na celownik terminal lotniczy.
Wyjście na zewnątrz lotniska w Monachium było dla mnie prawdziwym szokiem. Około 40 stopni różnicy temperatur sprawiły, że ciało spowiły trudne do opanowania drgawki a ręce spalone słońcem ręce przybrały gamę kolorów od szarego do fioletowego… Potrzeba natychmiastowego wypicia czegoś gorącego wymusiła wejście do Mc Donalds’a. Po przekroczeniu drzwi tego przybytku „rozkoszy dla podniebienia” stanąłem jak sparaliżowany. Sprzedawcy podsycali piekielną atmosferę panującą w lokalu. Straszliwy pośpiech, tłum, hałas, ludzie jedzący na podłodze, parapetach i w każdym możliwym i niemożliwym miejscu. Doznania te kontrastowały z doświadczeniami sprzed paru godzin. Potrzeba natychmiastowego wyjścia na zewnątrz oraz powrotu na lotnisko przysłoniły wszystko wokół.
Niełatwo wrócić do rzeczywistości. Na lotnisku w Poznaniu czekał nasz kolega Jarek, trzymający ciepłe rzeczy do ubrania. Ta drobna, ale bardzo ujmująca rzecz pozwala optymistycznie myśleć o ludziach. To właśnie ludzie tworzyli na Cabo Verde niezwykły klimat. Spotkania z nimi ożywiały każdorazowo miejsce, w którym przyszło się zatrzymać. Dzięki nim będę zawsze dobrze myśleć o tym niezwykłym fragmencie naszej planety.
Jak tam było? To często zadawane pytanie. Po przeczytaniu wszystkich relacji można zaledwie musnąć tego, co było dane przeżyć na Cabo Verde. Jest zachwycająco, jednak aby wyjechać stamtąd z taką opinią, trzeba włożyć nieco wysiłku, by poznać te fascynujące wyspy.
Dodane komentarze
brak komentarzy
Przydatne adresy
Brak adres w do wy wietlenia.
Inne materia y
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.