Artykuły i relacje z podróży Globtroterów
Kaukaz - Elbrus 5642 m > ROSJA


nam dosyć szybko. Trasę Katowice - Lwów - Kijów - Mineralne Wody pokonaliśmy bez większych przygód. Z Mineralnych Wód wynajęta taksówką , z sympatycznym kierowcą udaliśmy się do Nalczyka - stolicy republiki kabardyjsko - bałkarskiej. Tam w bazie wojskowej za drobną opłata udało nam się załatwić przepustkę i pozwolenia do poruszanie się po górach. Potem jeszcze tylko 100 km i już jesteśmy w miejscowości Terskol. Nad miasteczkiem góruje nasz cel - Elbrus.
Pogoda w górach nie za dobra .... deszcz , śnieg i mocny wiatr. I tak podobno jest już od dwóch tygodni. Czyli może już być tylko lepiej. Pierwszy nocleg na 3000 metrach - trochę mokry, pada i sypie , jest zimno - a robi się coraz gorzej. Ale trudno - pogody się nie wybiera. Kolejny dzień - podejście do tzw. beczek - bazy na wysokości ok. 3800 m. Tam można za jedyne 25 zł przenocować. My mamy swoje namioty - więc po dwóch godzinach w huraganowym wietrze udaje się nam je rozbić. Tu szczególne podziękowania dla firmy Marabut za ich produkty - namioty spisały się bardzo dobrze. Noc podobna do poprzedniej - wiatr i przeraźliwe zimno na zewnątrz. Ale rankiemco za widok ... bezchmurne niebo ... wokół same góry. Na wprost nasz główny cel - Elbrus.
Przez cały dzień pogoda utrzymuje się wspaniała. Dziś mamy do pokonania 300 m różnicy poziomów - do kolejnego obozu - Pirjuta 11 za dwa, może trzy dni planujemy atak na szczyt. W schronie spotykamy grupę rodaków z Polskiego Klubu Alpejskiego z Tychów. Od nich dowiadujemy się , że kilku Kanadyjczyków nie zdołało zejść ze szczytu podczas załamania pogody i gdzieś zaginęli... jak się potem okazało już nigdy ich nie znaleziono. Wieczorem do schronu dochodzą kolejne ekipy. Jedna grupa to przewodnicy z Skpg Kraków. Jaki ten świat mały :) A więc historyczne spotkanie dwóch kół przewodnich w tak wysokich górach. Od tej chwili postanowiliśmy połączyć nasze wyprawy w jedną wielką : krakowsko - katowicką.
Kolejny dzień - aklimatyzacyjny. Wejście do Skał Pastuchowa na 4800 m - małej wysepki skalnej na olbrzymim lodowcu Elbrusa. Miejsce to nazwane na cześć rosyjskiego wspinacza , który kilkakrotnie chciał wejść na wierzchołek , lecz dochodził tylko do skałek i dalej już
organizm jego nie był w stanie wejść wyżej. My też odczuwamy wpływ wysokości , w końcu jesteśmy prawie na wysokości Mont Blanc. Ale pogoda nas za bardzo nie rozpieszcza , znów wieje i nic nie widać. Na dodatek zaczyna sypać śnieg .. i tak przez najbliższe trzy dni
29 czerwca pogoda poprawia się , a więc pakujemy sprzęt i prowiant , zegarek nastawiamy na 2 w nocy. Jutro atak szczytowy. W nocy ciągle mocno wieje, śpię niespokojnie ... budzę się przed wyznaczonym czasem. Sprawdzam pogodę na zewnątrz - bezchmurnie. Niebo rozgwieżdżone, w dole majaczące chmurki ... niepokojący pozostaje tylko wiatr.
Wychodzimy o 3. Do Skał Pastuchowa dochodzimy na wschód słońca. Tu dopada nas przeraźliwy i zimy wiatr - z trudem utrzymując się na nogach robię parę zdjęć. Pięknie prezentuje się Uszba , Dongus - Orun i prawie całe pasmo Kaukazu. Do szczytu mamy jeszcze tylko
800 metrów różnicy poziomów. Większość ekip rezygnuje z ataku szczytowego - wiatr skutecznie zniechęca do dalszego wspinania. Pomimo dobrego ubioru czuję jak moje ciało z każda chwilą staje się wielką bryła lodu. Ale cóż ... idziemy dalej. Na przełęczy 5416 m
rozdzielającej dwa wierzcholki Elbrusa robimy krótki odpoczynek. Przez cały czas wiatr w porywach ponad 100 km/gdz i temperaturze ok. - 10 st. Ostatnie 250 m podejścia dłuży się w nieskończoność. Pogoda z każdą chwilą robi się coraz gorsza. Nic nie widać. Bedąc w
kopule szczytowej z trudem odnajdujemy wierzchołek. A więc o żadnym widoku ze szczytu nie możemy nawet pomarzyć. Nie możemy nawet w takich warunkach zrobić żadnego zdjęcia. Dla nas zaczęła się w tym momencie walka o życie. Najwięcej wypadków i zaginięć zdarza się na Elbrusie podczas zejścia ze szczytu i podczas załamania pogody... Schodząc ze szczytu trafiamy rosyjskiego przewodnika wraz w dwójka klientów. Wspólnymi siłami za pomocą gps - u Rosjanina, spięci wszyscy liną, w huraganowym wietrze, przy zerowej widoczności schodzimy w dół. Do Pirjuta dochodzimy wieczorem trochę poodmrażani i wyczerpani.
Niezła lekcję dał nam Elbrus. Kolejne dni kaukaskiego wyjazdu upływały nam na zwiedzaniu ciepłych i zielonych dolin. Wraz z krakusami odwiedziliśmy doliny Iryku , Szeldy oraz Adil -Su. Wspólnie delektowaliśmy się miejscowymi przysmakami i napojami.... Może znowu kiedyś wspólnie wyruszymy na szlak ciekawej wędrówki :)