Artyku y i relacje z podr y Globtroter w
Sleeping Bear Dunes > USA



Wspomnienia z wycieczki do Misiowych Wydm ukladaja sie w obraz malowany czterema kolorami: niebieskie niebo, niebieskozielona woda, zielona trawa i szarozolty piasek. Jeziorne widoki były zrodlem niekonczacych sie zachwytow, bo choc jezioro Michigan ogladalismy juz w wielu miejscach, to jednak wysokosc punktow obserwacyjnych robi swoje. Poza tym woda w tamtych stronach jest wyjatkowo przejrzysta i przy pieknej pogodzie, jaka nam sie trafila, słonce sprawia, że barwy wody sa jeszcze intensywniejsze.
Misiowe Wydmy to jedna z najwiekszych gor piasku na świecie - ponoc czwarta - pozostalosc po dzialalnosci lodowca, ktory uksztaltowal wysokie skarpy, zbiegajace stromo ku wodzie. Chcialoby sie popedzic na leb, na szyje w dol, ale tablice slusznie ostrzegaja, ze powrot jest niezwykle trudny. Widac bylo mlode osoby, ktore na kolanach, z jezykiem na wierzchu, wspinaja sie pod gore, a czlowiek nie ma juz dwudziestu lat, poza tym czas troche poganial :). Doswiadczylismy zreszta wedrowania po goracym, sypkim piachu po terenie ledwie falistym, gdzie czlowiek robi noga wielki zamach, ale posuwa sie do przodu jedynie kawaleczek. Piach "mieli" sie pod podeszwa; na poczatku stawia sie stopy gdzie popadnie, ale juz po chwili zaczyna sie starannie dobierac podloze: najlepiej, zeby byl to zwirek, a jesli piasek, to z jakimis trawkami.
Do jeziora weszlismy w miejscu, gdzie nie trzeba wspinac sie zbyt wysoko; wystarczy przejsc kilkaset metrow po piaskowych wzgorzach pokrytych tu i owdzie skapa roslinnoscia i juz mozna zanurzyc sie w chlodnej, przejrzystej wodzie. Szukalismy na plazy muszelek, ale trudno bylo znalezc ladniejsze okazy; okolica uslana jest mnostwem kamykow, ktore zapewne miela na drobno delikatne skorupki, same przy tym nabierajac zgrabnych, zaokraglonych ksztaltow. Nie ma tez tam zbyt wielu amatorow kapieli, bo stapanie po tych kamieniach jest mocno niewygodne.
Warto jednak pokonac te wszystkie utrudnienia, bo krajobrazy sowicie je wynagradzaja. Niby ciagle oglada sie to samo jezioro, ale za kazdym razem "ujecie" jest troche inne; a to ciekawe drzewa na zboczu, a to okoliczne wyspy - stad zreszta wziela sie nazwa tej okolicy: wydmy na piaszczystym polwyspie porosniete sa gdzieniegdzie lasem, ktory z dolu wyglada tak, jakby na szczycie spal niedzwiedz. Według starej indianskiej legendy jest to niedzwiedzica czekajaca na dwa płynace do niej niedzwiadki - sa to przybrzene wyspy, North Manitou i South Manitou
Osobna atrakcja były dla nas latarnie... chcialoby sie powiedzieć "morskie", ale Michigan to przeciez jezioro, wiec raczej "jeziorne". Jest ich na tym jeziorze około piecdziesieciu, a kazda inna: a to prosty ceglany walec, a to malownicza budka z wieza, a to domek z wiezyczka domontowana na dachu. Kazda z nich ma tez swoja historie, która chetnie opowiadaja zajmujacy sie nimi emeryci-wolontariusze. Fajnie było wdrapac sie po waskich, kretych schodach na szczyt wiezy i pobyc przy soczewce w pomieszczeniu tak niewielkim, ze trzeba było poczekac na wejscie w kolejce, bo na gore wpuszcza sie tylko po cztery osoby naraz.
My pokonywalismy zelazne schodki turystycznie, ale zycie latarnika w dawnych czasach było nielatwe: latarnie czesto byly z daleka od wszelkiej cywilizacji; do niektorych mozna było dotrzec jedynie woda. Wszystkie potrzebne rzeczy dostarczalo sie lodka. Co wieczor trzeba bylo nakrecac mechanizm umozliwiajacy miganie swiatla, co dwie-trzy godziny dolewac oliwy do lampy, czyscic i przycinac knot, wnosic po wspomnianych schodkach ciezkie banki. I tak co noc... Ruch na jeziorze byl wtedy o wiele wiekszy - jak dowiedzielismy sie od przewodnika-ochotnika, kolo latarni, ktora zwiedzalismy, przeplywalo do stu statkow dziennie.
Niestety, burzliwe wody jeziora, choc stanowily znakomita droge transportu wszelakich dobr, pochlonely tez sporo statkow. Wiekszosc wrakow spoczywa na dnie dosc daleko od brzegu, ale w miejscowosci o niewinnej nazwie Arkadia, na ogolnie dostepnej plazy, lezy sobie burta szkunera sprzed 125 lat, rozbitego przez burze. Dziwne to - w spokojnej, zielonkawej wodzie, pod slonecznymi promykami , na krystalicznie czystych falach spoczywa dowod, ze jezioro nie zawsze jest tak laskawe.
Na koniec wspomne jeszcze o wieczorach, ktore kolorystycznie nie naleza do palety opisanej na poczatku opowiesci. Koniecznie chcielismy zobaczyc zachod słonca nad woda, ale w pierwszy wieczor zdawalo sie, ze nie zdazymy. I rzeczywiscie; goraca kula znikla juz za linia horyzontu, a my dalej bylismy w drodze do latarni na koniuszku polwyspu na 45 rownolezniku - na samiuskim srodku miedzy rownikiem a biegunem. Okazalo sie jednak, ze dopiero jakis czas potem rozpoczal sie prawdziwy spektakl barw. Na brzegu przy latarni bylo mnostwo wielkich glazow, trzcin, tataraku i te wszystkie dekoracje odznaczaly sie pieknie czarnymi konturami na tle intensywnych smug kolorow. Gdyby tak umiec to namalowac...
Misiowe Wydmy to jedna z najwiekszych gor piasku na świecie - ponoc czwarta - pozostalosc po dzialalnosci lodowca, ktory uksztaltowal wysokie skarpy, zbiegajace stromo ku wodzie. Chcialoby sie popedzic na leb, na szyje w dol, ale tablice slusznie ostrzegaja, ze powrot jest niezwykle trudny. Widac bylo mlode osoby, ktore na kolanach, z jezykiem na wierzchu, wspinaja sie pod gore, a czlowiek nie ma juz dwudziestu lat, poza tym czas troche poganial :). Doswiadczylismy zreszta wedrowania po goracym, sypkim piachu po terenie ledwie falistym, gdzie czlowiek robi noga wielki zamach, ale posuwa sie do przodu jedynie kawaleczek. Piach "mieli" sie pod podeszwa; na poczatku stawia sie stopy gdzie popadnie, ale juz po chwili zaczyna sie starannie dobierac podloze: najlepiej, zeby byl to zwirek, a jesli piasek, to z jakimis trawkami.
Do jeziora weszlismy w miejscu, gdzie nie trzeba wspinac sie zbyt wysoko; wystarczy przejsc kilkaset metrow po piaskowych wzgorzach pokrytych tu i owdzie skapa roslinnoscia i juz mozna zanurzyc sie w chlodnej, przejrzystej wodzie. Szukalismy na plazy muszelek, ale trudno bylo znalezc ladniejsze okazy; okolica uslana jest mnostwem kamykow, ktore zapewne miela na drobno delikatne skorupki, same przy tym nabierajac zgrabnych, zaokraglonych ksztaltow. Nie ma tez tam zbyt wielu amatorow kapieli, bo stapanie po tych kamieniach jest mocno niewygodne.
Warto jednak pokonac te wszystkie utrudnienia, bo krajobrazy sowicie je wynagradzaja. Niby ciagle oglada sie to samo jezioro, ale za kazdym razem "ujecie" jest troche inne; a to ciekawe drzewa na zboczu, a to okoliczne wyspy - stad zreszta wziela sie nazwa tej okolicy: wydmy na piaszczystym polwyspie porosniete sa gdzieniegdzie lasem, ktory z dolu wyglada tak, jakby na szczycie spal niedzwiedz. Według starej indianskiej legendy jest to niedzwiedzica czekajaca na dwa płynace do niej niedzwiadki - sa to przybrzene wyspy, North Manitou i South Manitou
Osobna atrakcja były dla nas latarnie... chcialoby sie powiedzieć "morskie", ale Michigan to przeciez jezioro, wiec raczej "jeziorne". Jest ich na tym jeziorze około piecdziesieciu, a kazda inna: a to prosty ceglany walec, a to malownicza budka z wieza, a to domek z wiezyczka domontowana na dachu. Kazda z nich ma tez swoja historie, która chetnie opowiadaja zajmujacy sie nimi emeryci-wolontariusze. Fajnie było wdrapac sie po waskich, kretych schodach na szczyt wiezy i pobyc przy soczewce w pomieszczeniu tak niewielkim, ze trzeba było poczekac na wejscie w kolejce, bo na gore wpuszcza sie tylko po cztery osoby naraz.
My pokonywalismy zelazne schodki turystycznie, ale zycie latarnika w dawnych czasach było nielatwe: latarnie czesto byly z daleka od wszelkiej cywilizacji; do niektorych mozna było dotrzec jedynie woda. Wszystkie potrzebne rzeczy dostarczalo sie lodka. Co wieczor trzeba bylo nakrecac mechanizm umozliwiajacy miganie swiatla, co dwie-trzy godziny dolewac oliwy do lampy, czyscic i przycinac knot, wnosic po wspomnianych schodkach ciezkie banki. I tak co noc... Ruch na jeziorze byl wtedy o wiele wiekszy - jak dowiedzielismy sie od przewodnika-ochotnika, kolo latarni, ktora zwiedzalismy, przeplywalo do stu statkow dziennie.
Niestety, burzliwe wody jeziora, choc stanowily znakomita droge transportu wszelakich dobr, pochlonely tez sporo statkow. Wiekszosc wrakow spoczywa na dnie dosc daleko od brzegu, ale w miejscowosci o niewinnej nazwie Arkadia, na ogolnie dostepnej plazy, lezy sobie burta szkunera sprzed 125 lat, rozbitego przez burze. Dziwne to - w spokojnej, zielonkawej wodzie, pod slonecznymi promykami , na krystalicznie czystych falach spoczywa dowod, ze jezioro nie zawsze jest tak laskawe.
Na koniec wspomne jeszcze o wieczorach, ktore kolorystycznie nie naleza do palety opisanej na poczatku opowiesci. Koniecznie chcielismy zobaczyc zachod słonca nad woda, ale w pierwszy wieczor zdawalo sie, ze nie zdazymy. I rzeczywiscie; goraca kula znikla juz za linia horyzontu, a my dalej bylismy w drodze do latarni na koniuszku polwyspu na 45 rownolezniku - na samiuskim srodku miedzy rownikiem a biegunem. Okazalo sie jednak, ze dopiero jakis czas potem rozpoczal sie prawdziwy spektakl barw. Na brzegu przy latarni bylo mnostwo wielkich glazow, trzcin, tataraku i te wszystkie dekoracje odznaczaly sie pieknie czarnymi konturami na tle intensywnych smug kolorow. Gdyby tak umiec to namalowac...
Piekna to byla wycieczka - zapewne ostatnia wieksza w tym roku, ale zostaja malownicze zdjecia i rownie barwne wspomnienia na cala jesienna pluche i na dlugie zimowe wieczory.
Jesli ktos bedzie w tych stronach - Chicago, Detroit... lub w Kanadzie w okolicach Toronto , London, Windsor - goraco polecam odwiedzenie Sleeping Bear Dunes
Jesli ktos bedzie w tych stronach - Chicago, Detroit... lub w Kanadzie w okolicach Toronto , London, Windsor - goraco polecam odwiedzenie Sleeping Bear Dunes
Dodane komentarze
brak komentarzy
Przydatne adresy
Brak adres w do wy wietlenia.
Inne materia y
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.