Artyku y i relacje z podr y Globtroter w

Dziennik podróży Gruzja, Armenia 2006 > GRUZJA, ARMENIA


dominkom dominkom Dodaj do: wykop.pl
relacje z podróży

Zdj cie GRUZJA / Kaukaz / Kazbegi / KlasztorOpis trasy wykonanej w ciągu 2 tygodni, przez dwie osoby wraz z praktycznymi wskazówkami odnośnie cen, noclegów, transportu


GRUZJA, ARMENIA W DWA TYGODNIE

Trasa: Tbilisi, Lagodechi, Kazbegi, Erewań, Echmiadzin, Geghard, Sevan, Batumi, Zugdidi, Mestia, Tbilisi.
1.09.06-2.09.06
Wylot z Warszawy Lufthansą przez Monachium do Tbilisi. Przylot o czwartej w nocy. Na miejski autobus nr 33 trzeba poczekać do rana, ale na nas czeka Tania z przyjaciółmi. Tania jest Prezesem Związku Polonii Medycznej w Gruzji im. Św. Grigoła Pradze. Tania jest bardzo gościnną i serdeczną Polką, która od 17 lat mieszka w Gruzji.
Na zwiedzenie Tbilisi potrzeba paru dni, szczególnie ciekawa jest starówka, gdzie widoczne są wpływy wielu kultur oraz upływu czasu. Sąsiadują ze sobą kościoły, cerkwie, synagogi i meczety. Smutny jest niestety widok wielu rozpadających się i znajdujących się wręcz w katastrofalnym stanie wielu zabytkowych kamienic i kościołów. Najładniej miasto wygląda nocą. Uliczki na starym mieście są oświetlone, główna ulica miasta Rustaveli również, a podświetlone barwnymi reflektorami budynki wyglądają wielkomiejsko. Również fontanny są kolorowo podświetlone. Boczne ulice są zdecydowanie mroczne, a podwórka i klatki schodowe to miejsca, gdzie „diabeł mówi dobranoc”. Mnóstwo tam błąkających się kotów i straszliwie wychudzonych psów. Wspaniały widok na miasto jest z Twierdzy Narikala, a jeszcze bardziej rozległy z Mtatsmindis, można także podejść do klasztoru św. Dawida, gdzie znajduje się gruziński panteon zasłużonych i skąd również rozpościera się piękny widok na miasto.
Poruszanie się po odległych krańcach miasta ułatwia bardzo metro. Warto zapuścić się w handlowe uliczki niedaleko stacji metra Alabari (tylko na tej stacji widziałam objaśnienia nie tylko w języku gruzińskim) w kierunku Kościoła Armeńskiego. Sklepiki i kramy przy wybrukowanej kocimi łbami z głębokimi rynsztokami ulicy przenoszą nas w typowo azjatycki nastrój początku ubiegłego stulecia.
Wieczorem wyjazd wynajętą (120 lari dla 8 osób) marszrutką do Lagodechi, miasta najbardziej wysuniętego w Gruzji na wschód, skąd już tylko parę kilometrów do Dagestanu i Azerbejdżanu. Po drodze miła niespodzianka, ciepła kąpiel i niesamowity masaż pod zardzewiałą rurą wystającą pionowo na pastwisku. Woda wypływa pod bardzo dużym ciśnieniem i parę osób równocześnie korzysta z tej fontanny. Nocleg u siostry naszego kierowcy, która na stałe mieszka w Tbilisi. Mamy chleb, pomidory, kiełbasę, ogórki a wino w dużych trzylitrowych słojach donosi nam gościnny kierowca o imieniu Wagner. Na kolacji oprócz Tani jest również Nina, opiekunka polskiego zespołu tanecznego w Tbilisi, jej córka Inga i syn Wagnera Walery, który jest nauczycielem historii w Lagodechi. Wiele wychylonych toastów, za Boga, pokój, przyjaźń, rodzinę, przyjacół, którzy już odeszli sprawia, że idziemy spać wczesnym rankiem.
3.09.06
Około południa zbieramy się na wycieczkę z Walerym, który zapoznaje nas ze swoją pasją związaną z Polską a mianowicie z historią Polaka, który większość życia spędził tu na Kaukazie. Tym Polakiem, który tak wiele dokonał dla tego regionu był Ludwik Młokosiewicz. Przybył on do tej wtedy osady wojskowej w 1853 roku, aby odbyć służbę wojskową. Jego zadaniem było założenie parku. Zasadził ponad 300 brzóz, magnolie, sekwoje. Założył stawy, zbudował sztuczne wodospady, a sadzonki drzew owocowych rozdawał okolicznym mieszkańcom i z tych sadzonek wywodzą się sławne po dzisiejszy dzień lakodeskie sady. Jednakże, źle czując się w wojsku, porzuca on służbę wojskową. Zostaje aresztowany, a następnie zesłany do guberni woroneżkiej, skąd po czterech latach powraca do Warszawy. Sprzedaje rodzinny majątek, uzyskuje zgodę na wyjazd do Lagodechi i osiedla się w gardzieli wąwozu w północnej części osady. Tu mieszka i pracuje. Zbiera, opisuje i wysyła do wielu placówek naukowych na całym świecie cenne okazy. Wiele gatunków flory i fauny zostało nazwanych jego nazwiskiem. Napisał około 50 publikacji naukowych, prowadził obserwacje meteorologiczne, zajął się zwalczaniem malarii a przede wszystkim Lagodechi, zakłada nowy park leśny dendrarium i walczy o utworzenie w wąwozie lakodeskim parku narodowego, który powstał w 1912 roku w trzy lata po śmierci Młokosiewicza jako Państwowy Rezerwat Imperium Rosyjskiego. Był też leśniczym Signachskiego Leśnictwa w Dagestanie i tam umarł na polanie w swoim namiocie. Pochowany został w Lagodechi.
Walery i Tania pragną zachować pamięć i dzieło Młokosiewicza. Jego dom z cennymi eksponatami i dokumentami spłonął, również parę lat temu spalił się dom Walerego, w którym zgromadził cenne pamiątki po tym naturaliście. Nieco eksponatów pokazujących ten region, parę zdjęć znajduje się w małym muzeum niedaleko dendrarium. Po wojskowym parku nie ma ani śladu. W dendrarium Walery przywiesił trochę tabliczek z opisami drzew, które zostały zasadzone ręką Młokosiewicza. Dzieci ze szkoły sprzątają park, ale wymaga on ogrodzenia, bowiem stanowi miejsce wypasu krów, świń, koni a ludność traktuje go jako śmietnik. Walery i Tania planują postawić tu pomnik, oraz przenieść grób. Marzeniem jest wykupienie opustoszałego domu sąsiadującego z parkiem i urządzenie w nim stacji, gdzie oprócz muzeum będzie miejsce do pracy i wypoczynku dla przyjeżdżających tu gości.
Pięknym wąwozem płynie rzeczka granicząca z parkiem, a po przeciwnej stronie na wysokim i stromym zboczu zachowały się ruiny klasztoru z XIV wieku, w którym mnisi zajmowali się wyrobem ceramiki użytkowej, pokrytej zieloną glazurą, a której szczątki można znaleźć dookoła.
Wieczór spędzamy w domu Walerego, oglądając kilka zachowanych zdjęć Ludwika Młokosiewicza i jego rodziny a potem nocleg u siostry Wagnera.
4.09.06
Rano robimy zakupy w sklepiku, który znajduje się w opustoszałej ruinie dawnego hotelu. Rankiem, jeśli można tak określić godzinę 12 tą. Odwiedzamy jeszcze innych gościnnych Gruzinów, u których spędziły wakacje dzieci polskie z Tbilisi. W Gruzji poczucie czasu jest bardzo subiektywne, nikt się nie śpieszy i na wszystko będzie czas, nawet nie wypada się spieszyć, dlatego zaplanowana wcześniej trasa naszej podróży uległa całkowitej zmianie. Zrywamy winogrona, figi, które rosną tu w każdym ogródku. Dziś w planie wycieczka do lakodeskiego wąwozu, pod wodospad. Droga po kamieniach, często idąc korytem rzeki, stromo pod górę zajmuje nam trzy godziny. Widok niesamowity, orzeźwiająca kąpiel pod wodospadem i jeszcze kilkadziesiąt metrów bardzo stromo w górę, skąd zapierający dech widok w dół wodospadu. Miejsce to jest również celem wycieczek Gruzinów, którzy niestety po obfitym biesiadowaniu nie mają zwyczaju sprzątnąć po sobie, ale chętnie zapraszają, aby się przyłączyć na kilka toastów. Po takim biesiadowaniu droga powrotna jest znacznie trudniejsza. Nocą powrót do Tbilisi a po drodze ponownie zaliczamy gorący prysznic na pastwisku.
5.09.06
Cały dzień poświęcamy na zwiedzanie Tbilisi. Głównie włóczymy się po Starym Mieście, odwiedzamy Rażdena Kerwaliszwili, który jest kierownikiem artystycznym w Polskiej Sobotniej Szkole im. Królowej Jadwigi w Tbilisi. Pokazuje zdjęcia z występów dzieci polskich. Słuchamy ze wzruszeniem taśmy z nagranym z ich hymnem śpiewanym przez polskie dzieciaki. Dostaję parę egzemplarzy kwartalnika Kaukaska Polonia wydawanego przez Polskie Centrum Edukacyjne w Gruzji, gdzie są naprawdę interesujące artykuły o działalności tych dzielnych ludzi, o ich losach, o życiu w Gruzji dawniej i obecnie.
Poznajemy smak gruzińskich pierożków thinkali w typowej restauracyjce, gdzie można zajrzeć do kuchni i zobaczyć jak się je przygotowuje. Pierożki te mają oryginalny kształt sakiewek nadzianych mięsem wieprzowym ostro przyprawionym. Je się je rękoma, wypijając najpierw aromatyczny sos ze środka. Ciasta sklejonego na górze sakiewki się nie je, służą te końcówki do zliczenia ile się zjadło tych pierożków. Kosztują one zależnie od restauracji od 30 tetri za sztukę, a 5 sztuk wystarczy aby się najeść. Również smaczna jest potrawa z fasoli i orzechów włoskich tzw. lobio. A chaczapuri w różnych odmianach można kupić na licznych straganach i u kobiet sprzedających z tac za cenę od 30 tetri.
6.09.06
Rankiem metrem dojeżdżamy do stacji Diudube, skąd marszrutką do Kazbegi. W metrze jak i na ulicach wszystkie napisy są tylko po gruzińsku, należy się pytać o kierunek i stację, na której chcemy wysiąść. Na szczęście większość ludzi zna język rosyjski a młodzież i angielski. Marszrutka ma odjechać o 9-ej. Jesteśmy wcześniej sądząc, że będą problemy z miejscami. Na dworcu zaczyna się ruch, bowiem obok jest egzotyczny bazar, głównie żywność, mnóstwo arbuzów i chińszczyzna. Na czas przychodzą jeszcze dwaj turyści z Estonii i jedna Niemka. Godzinę czekamy, aby zebrał się komplet pasażerów. Wreszcie ruszamy, bilet kosztuje po 10 lari od osoby. Jedziemy tzw. Gruzińską Drogą Wojenną, łączącą Gruzję z Rosją. Jest to szlak, którym już w XII wieku podążał król Dawid przeciwko Arabom. W XIX wieku została przebudowana i stanowi strategiczną drogę przecinającą Kaukaz. Najpierw mijamy Passanauri wypoczynkową miejscowość wśród sadów i winnic, potem Gudauri, stację narciarską. Dużo wyciągów i schronisk, a zimą helikopterem można dostać się bezpośrednio na stok. Droga ciągle się wznosi, krajobrazy przepiękne, serpentyny nad przepaściami, najwyższe miejsce to przełęcz na wysokości 2395 m. n.p.m. Kazbegi to senne miasteczko położone na wysokości 1740 m. m.p.m. Na głównym placu skąd odchodzi kilka uliczek, parę straganów, nowy hotel (30$ łóżko), piekarnia, restauracja przypominająca bar, gdzie można się posilić. Jest jeszcze parę hotelików, ale najlepiej iść na kwaterę prywatną, gdzie za nocleg i poczęstunek zapłacimy 10$ (sympatyczny gospodarz mieszka tuż za hotelikiem Lomi, dom ogrodzony zielonym płotem). Podążając w kierunku mostu kierujemy się do czternastowiecznego kościoła Świętej Trójcy wznoszącego się 400 metrów nad Kazbegi. Ścieżką można tam zajść w dwie godziny, podziwiając panoramę gór z dominującym Kazbekiem (5033 m. n.p.m.). Po drodze parę cmentarzy, wszystkie napisy na nagrobkach są po gruzińsku, a często groby otacza ogrodzenie lub oszklona altanka, w której znajduje się nakryty i zastawiony jedzeniem stolik oraz przedmioty, które zmarły najprawdopodobniej bardzo lubił. W jednej był to wyścigowy rower. W kościele kobiety muszą założyć spódnice, które na szczęście wypożyczają jak i należy włożyć chustkę. Na zewnątrz na ścianach kościoła uwagę przykuwają misternie wykute rozety jak i ozdobne obramowania okien. Szybko wracamy, aby zdążyć na przedostatnią marszrutkę, która mając komplet pasażerów właśnie odjechała. Czekamy na ostatnią, która ma odjechać o 18-ej, ale jej kierowca oświadczył, że nie pojedzie bo nie ma pasażerów. Rozwiózł kilka osób do pobliskich wiosek i nie wrócił. Taksówka to wydatek 100 lari a na stop nie ma o tej porze co liczyć. Granica prawdopodobnie wymarła, żadna ciężarówka nie jedzie, kilka wraków aut krąży po placu. Znalazł się nawet chętny w nowym aucie, który zgodził się pojechać za zwrot kosztów paliwa, ale będąc w stanie upojenia alkoholowego daleko by nie ujechał. Czekając tak na okazję widzimy turystów , Polaków 5 osób, którzy spóźnieni zeszli z gór i również chcieli dostać się do Tbilisi. Chcieli oni podejść pod Kazbek, ale czekali na lepszą pogodę w oddalonym o parę godzin od Kazbegi Obserwatorium Meteorologicznym. Szybka akcja miejscowych Gruzinów sprawiła, że kierowca marszrutki przyjechał i szczęśliwie za 10 lari od osoby dojechaliśmy do Tbilisi, gdzie śpimy u Tani.
7.09.06
Kupujemy bilety na pociąg do Erewania. Bilet pierwszej klasy, dwie osoby w przedziale kosztuje 45 lari i odjeżdża o 15.20 z dworca głównego, ale nie wiadomo dlaczego opóźnił się całą godzinę. Niby super, czysta pościel za 2 lari, ale o zmroku wychodzą karakuchy, mnóstwo karaluchów. Wagon restauracyjny niby czynny, ale ciągle przerwy. Najdłuższa na granicy, tam pociąg stoi około dwóch godzin, zanim turyści dostaną wizę. Trwa to długo, wszystkich turystów proszą do „biura” czyli kiosku o wymiarach 3x4 metry. Zabierają najpierw paszporty i pierwszy pogranicznik wywołuje każdego pojedynczo po imieniu, sądząc, że jest to nazwisko. Wchodzi się do budki, tam drugi daje do wypełnienia po angielsku formularz, następnie trzeci ręcznie wypisuje i wkleja wizę, za którą opłatę w kwocie 30 $ pobiera czwarty. W każdym razie po wydaniu 11 wiz pociąg rusza i o 10-ej rano wjeżdża na dworzec w Erewaniu.
8.09.06
Zaraz z dworca autobusem docieramy do centrum, gdzie przy ulicy Isakiana 14 m. 9 w Domu Polonii byliśmy umówieni z Panią Ałłą Kuźmińską, prezeską Polonii Armeńskiej i Panią Anaid, która bardzo serdecznie się nami zajęła. Abyśmy łatwiej trafili do ich siedziby, otworzyła drzwi na klatkę schodową w których wystawiła flagę Polski. Poczęstunek koniak i ciasto, które na swoje urodziny przyniosła Ola, nauczycielka języka polskiego, pracująca w Armenii na kontrakcie. Spotkaliśmy tam i drugą nauczycielkę z Polski Anię. O 18-ej byliśmy umówieni z Irą naszą gospodynią u której mieliśmy nocować. Zostawiamy plecaki i idziemy zwiedzać miasto. Autobusem pojechaliśmy do Eczmiadzinu, dawnej stolicy Armenii, obecnej siedziby katolikosa najwyższego dostojnika kościoła ormiańskiego. Katedra z XIV wieku wielokrotnie przebudowywana, w zakrystii ciekawe muzeum. Obok katedry monastyr, seminarium duchowne, skarbiec i drukarnia. Jest też ciekawy sklepik z pamiątkami, gdzie kupujemy ładne krzyżyki wtopione w obsydian. Powrót do Erewania marszrutą. Po mieście kursują one bardzo często i w każde miejsce łatwo jest dotrzeć za 100 dram. Wieczorem docieramy do mieszkania Iry, w bloku który straszy brakiem okien, balustrad i ciemnościami. Ira, Polka z pochodzenia mieszka w dwóch pokojach wraz z synem, który studiuje na płatnej uczelni. Ona pracuje w Muzeum Galerii Malarstwa i zarania 40 000 dram miesięcznie. Za nocleg u niej płacimy po 5$ za noc, dajemy jej 20 000 dram a więc połowę jej pensji. Oczywiście była kolacja i śniadanie, chleb lawasz, krojony nożyczkami, sałatka, pyszny ser, barszcz. Późnym wieczorem jedziemy zwiedzać nocą miasto, które do wczesnych godzin rannych żyje nocnym, gwarnym życiem.
9.09.06
Rankiem wyjazd marszrutką do centrum, skąd do przystanku Masiw a stąd już busikiem do Garni. Tu kierowca rozwiózł swoich pasażerów po domach a nas zaprosił do swojego domu na kawę. Wraz z żoną poczęstowali nas jeszcze owocami, orzechami i miodem i poczęstowani słoikiem miodu zostaliśmy przez niego zawiezieni do klasztoru w Gerhard. Jest to najstarszy ośrodek kultury chrześcijańskiej w Armenii. Droga do niego prowadzi krętą drogą przez urwiska. W skałach wąwozu wykuto w IV wieku pierwszy klasztor. Zachowane zabytki pochodzą z XIII wieku. Klasztor był ośrodkiem kultu, edukacji i nauki. W wulkanicznej skale wykute są kaplice, grobowce, łączą się w dobudowany, XII wiecznym kościele. W jednej z kaplic źródło, z którego woda przepływa przez cały kościół. Wykute wejścia do eremów ponad kościołem zakrywają czaczkary. Miejsce niesamowite, spowite mrokiem, rozświetlonym przez blask słońca przenikający przez latarnie w przepięknie wykutych stropach. Cały zespół klasztorny otoczony jest obronnym murem i zamieniał się w czasie wojen w obronną fortecę. Przed klasztorem kramy z orientalnymi słodkościami. A nasz kierowca cały czas czekał i dowiózł na przystanek skąd jechał autobus do Erewania. W Erewaniu przesiadka na marszrutkę nad jezioro Sevan. Droga ruchliwa, przy drodze miejscami błyszczy zastygła lawa, stąd i wiele pamiątek sprzedają z niej wykonanych. Jezioro Sevan-Morze Gegamskie, oznacza w języku tureckim niebieską wodę. Jezioro o powierzchni 1416 km2 leży na wysokości 1900 m. n.p.m. Powstało w wyniku wybuchu lawy z wulkanu Dali-dag, która przecięła dolinę rzeki Razdan, tworząc to o długości 75 km jezioro. Półwysep Sevan wcina się w to o turkusowej barwie jezioro a na jego wierzchołku stoją dwa kościoły, a w jednym z nich odbywał się właśnie ślub. Na samym końcu cypla rezydencja prezydenta Armenii, który właśnie przyjechał. Z drugiej strony seminarium, gdzie można przenocować. Jest też plaża, molo skąd odpływa wycieczkowy stateczek. Są też restauracyjki, w jednej z nich z pięknym widokiem na jezioro zjedliśmy wykwintny obiad. Zamówiliśmy grilowanego sevańskiego pstrąga, szaszłyk, przystawki w postaci sałatek, sera, oliwek, gęstą śmietaną smarowaliśmy chleb, do tego ciastka, piwo i herbata. Bardzo najedzeni wracamy do miasta, po którym jeszcze nocą długo się włóczymy
10.09.06
Późnym rankiem jedziemy na dworzec kolejowy skąd odjeżdżają marszrutki do Tbilisi. Mamy zamiar jechać do Batumi. Jest i pociąg, ale jedzie 20 godzin, więc rezygnujemy. Są też taksówki, ale po co przepłacać. Najtaniej marszrutką za 20 $ do Tbilisi, skąd nocnym pociągiem do Tbilisi. Marszrutka odjeżdża o 13-ej. Przez granicę przechodzi się pieszo. Bez żadnych problemów dojeżdżamy do stolicy Gruzji o 17-ej. Kupujemy bilety i o 22.00 pociąg rusza z dworca.
11.09.06
Ranek wita nas w Makhinjauri, jest to wyjątkowo nowoczesna stacja kolejowa oddalona 6 km od Batumi. Dalej marszrutka lub taksówka. Batumi leży nad zatoką i była to dawna rzymska twierdza. Centrum miasta bardzo zróżnicowane, małe domki z drewnianymi balkonikami, secesyjne kamienice z piękną ornamentyką okien i drzwi oraz socrealistyczne bloki i ruiny byłych ośrodków sanatoryjnych. Punkt orientacyjny stanowi wysoka wieża minaretu. Wzdłuż wybrzeża ciągnie się długa na parę kilometrów promenada obsadzona cyprysami i palmami. Dużo zieleni, klomby obsadzone różnobarwnymi kwiatami i barwne krzewy. Plaża kamienista, woda szybko staje się głęboka. Do samego brzegu dobija statek pasażerski oferując krótkie przejażdżki po zatoce. W pobliżu mizerny port jachtowy. Dworzec autobusowy w centrum miasta bardzo ruchliwy, wkoło bazar. My po kąpieli o godzinie 16 mamy marszrutkę do Zugdidi, miasteczka leżącego u wrót Swaneti. Jedziemy wzdłuż wybrzeża przez rolniczą Nizinę Kolchidzką. Przy drodze sprzedawane są arbuzy i orzechy. Zugdidi miasteczko położone tuż przy granicy z Abchazją, która jest okupywana przez Rosję i nie można tam wjechać. Wielu Gruzinów wysiedlono i koczują oni w Tbilisi jak i w pobliskiej Swaneti. Jest późno. Marszrutka do Mestii odjeżdża raz dziennie o godzinie 9 rano. Skierowani zostajemy na nocleg do Koby, który ma pokój do wynajęcia, a dworzec przylega do jego domostwa. Rodzina Koby uciekła z Sukchumi, gdzie mieli dom i basztę jakie są w Swaneti. Po wysiedleniu tu w Zugdidi zbudował dom i taką samą basztę i jest to jedyna baszta w tym mieście. Jego baszta podobnie jak i inne ma ponad 20 metrów wysokości. Do wnętrza wchodzi się z poziomu pierwszego piętra. Parter jest zasypany. Mury mają metr grubości. Parę pięter pokonuje się po drabinach, czasem trzeba się podciągać. Z wieży ładny widok na miasteczko. Koba ma zamiar mieć tu hotel, teraz ma całkiem wygodny pokój gościnny. Obiecujemy, że zarekomendujemy to miejsce. Baszta z daleka jest widoczna więc łatwo jest tam trafić.
12.09.06
Rano o 9-ej po śniadaniu samochód terenowy czeka pod domem Koby. Mamy komplet 6 osób i jedziemy do Mestii. Mestia jest stolicą Swaneti, górskiej krainy, która jeszcze do niedawna była niebezpieczna i nieprzyjazna dla turystów. Przewodnik Lonely Planet wręcz odradza tam pobyt, chyba że się ma przyjaciół. Ale przez ostatnie dwa lata sytuacja się zmieniła, bandy rabusiów zostały zlikwidowane, napady zdarzają się bardzo rzadko, a ludność miejscowa jest bardzo przyjaźnie nastawiona do turystów. Mimo, że przy drodze funkcjonuje jeszcze posterunek wojsk międzynarodowych i stoją tam wozy pancerne to szlaban jest otwarty i nikt nie zatrzymuje pojazdów.
W połowie drogi po 70 kilometrach przy zajeździe postój. Współpasażerowie zapraszają na wspólny poczęstunek, więc toastom nie ma końca. Postój przedłuża się do blisko dwóch godzin, a dalsza droga jest coraz węższa, bardziej stroma i bardziej kręta. Postoje częstsze, więc do Mestii dojeżdzamy o godzinie czwartej po południu. Kierowca podwozi nas pod dom Mariny i Gieły Czaparidze, kuzynów Koby. Dom blisko centrum, wygodny pokój z widokiem na ośnieżone góry, łazienka z ciepłą wodą. Zbieramy się szybko, bo w muzeum czeka już na nas znajoma Mariny, która bardzo ciekawie oprowadzi nas po muzeum. Jest to nowe muzeum o bardzo ciekawej architekturze przedstawiające historię, kulturę, etnografię tego regionu. W muzeum zrekonstruowano wnętrza typowych izb górali ze Swaneti, znajduje się też duża ekspozycja ksiąg, które w czasach najazdów wrogów, były przechowywane w wieżach. Bilety wstępu po 10 lari plus za przewodnika 10 lari. Wieczorem jeszcze spacer po opustoszałej miejscowości, a mnóstwo wież robi niesamowite wrażenie. Każde domostwo miało swoją wieżę, w której chowano zapasy i cenne przedmioty w przypadku najazdu wroga. Wieże też były rozsądnie skonstruowane, względem ukształtowania doliny, zawsze odpowiednio wyprofilowaną krawędzią w stronę schodzących z gór lawin. Żadna z wież nigdy nie była zniszczona przez lawinę, ani zdobyta przez wroga. Ludność o zbliżających się ludziach informowała się wzajemnie wystawiając w oknie baszt pochodnie.
Wieczorem kolacja, którą przygotował Gieła, składała się na nią pyszna zupa jarzynowa, lawasz z mięsem na ciepło, sałatka z dodatkiem bardzo pikantnej papryczki, ser i alkohol własnej produkcji. Na kolację zeszli się jeszcze znajoma Gieły, architektka z Tbilisi, dwójka wcześniej poznanych turystów z Rosji, którzy podróżowali z półrocznym dzieckiem oraz chłopak z Niemiec. Nasz gospodarz architekt jest też artystą, dużo maluje a sądząc po rysunkach jego dzieci i one mają talent artystyczny. Najstarsza jego córka, która studiuje w Tbilisi była mistrzynią juniorek Gruzji w narciarstwie alpejskim. On zaś zaprojektował bardzo ciekawą infrastrukturę stacji narciarskiej na stoku Uszby (4700 m. n.p.m.), gdzie narciarstwo na lodowcach można uprawiać przez całe lato.
13.09.06
Rano zwiedzamy Mestię i okolice. Mestia a w niej ponad 150 wież, była ona bazą dla alpinistów, tu znajdowało się pięć hoteli i parę restauracji. Obecnie nie ma ani jednego hotelu. Stąd pochodził i tu się urodził jeden z największych alpinistów Michał Chergiani, który zginął podczas wspinaczki w Dolomitach w 1969 roku. Jego ojciec zasłynął tym, że zdjął flagę hitlerowską z Elbrusu podczas II WŚ. W jego rodzinnym domu mieści się prywatne muzeum, które warto zobaczyć. Wstęp po 10 lari. Jest to typowy dom z wieżą, w której zawieszone są liny przecięte przez lawinę kamienistą, która spowodowała śmierć Chergianiego. Jeden ze swoich utworów Włodzimierz Wysocki poświęcił temu alpiniście. Podaję zgrubne tłumaczenie zrobione przez moją koleżankę Alę tego utworu:
Idziesz po brzegu lodowca,
spojrzenia nie odrywając od szczytu.
Góry śpią, wdychając obłoki,
wydychając śnieżne lawiny.

Ale one z Ciebie nie spuszczają oka,
jak by tobie był spokój obiecany,
ostrzegając za każdym razem
przed lawiną kamieni i szczelinami szczerzącymi zęby.

Góry wiedzą, jak nim przyszło nieszczęście:
Dymem zaciągnęło przełęcze.
Nie odróżniałeś jeszcze wtedy
od wybuchów, górskich obsunięć

Jeśli o pomoc prosiłeś
głośnym echem odzywały się skały,
wiatr po wąwozach roznosił
echo gór, jak radiosygnały.

I kiedy szła walka o przełęcz, (?)
żebyś nie był przez wroga zauważony,
każdy kamień piersią przykrywał,
skały same podstawiały ramiona.

Kłamstwo, że mądry w góry nie pójdzie!
Poszedłeś - nie uwierzyłeś słuchom!
I miększy się robił granit i topniał lód
i mgła przy nogach słała się puchem...

Jeśli w wiecznym śniegu na wieki
zostaniesz - nad tobą, jak nad bliskim,
nachylą się grzbiety górskie
najtrwalszym na świecie obeliskiem.
.
Chcieliśmy wyjechać koło południa, ale marszrutki wyjeżdżają tylko z samego rana, potem ruch zamiera, żadnej ciężarówki, żadnego transportu. Spotykam Marinę zaprasza do biura, gdzie trwa przygotowanie do wyborów samorządowych. Kobiety przy jednym komputerze pracują dzień i noc, koleżanki Mariny częstują piwem i pytają o życie w Polsce. Nadziei na dzisiejszy wyjazd nie ma. Decydujemy się iść w pobliskie góry, jako że też nie znaleźliśmy nikogo z turystów, kto by dołączył się do wynajęcia samochodu do najwyżej położonej i zamieszkałej w Gruzji wioski Uszba. Trudno turystów mało a wynajęcie odpowiedniego auta to koszt ponad 150 lari. Idziemy w stronę przełęczy, ścieżka czasami zanika, do przełęczy nie dochodzimy, bo szybko robi się ciemno i trzeba wracać. Wieczorem kolacja, Gieła częstuje szampanem, wódką, piwem, dużo toastów idziemy spać bo jutro trzeba bardzo wcześnie wstać.
14.09.06
Rankiem o 6 jesteśmy na głównym placu. Dwie marszrutki jadące do Tbilisi mając komplet pasażerów już odjechały, chociaż wg „rozkładu” odjeżdżają o 7-ej. Nasza terenówka do Ziguidi odjeżdża po czasie, czekamy na pasażerów. Poprzedniego dnia spotkaliśmy kierowcę i zarezerwował dla nas najwygodniejsze miejsca. Oprócz nas jedzie dwoje Swanów, brat i siostra wracający z pogrzebu, serdecznie zapraszają do siebie – rodzina Nakani Gutu z Mestii. Ponadto dwóch chłopaków z Izraela i jeden chłopak ze Szwecji. Po postoju w znanym nam zajeździe na 14-tą jesteśmy na dworcu kolejowym w Ziguidi, skąd marszrutką do Tbilisi za 15 lari dojeżdżamy na dworzec kolejowy w Tbilisi. Zabieramy Tanię na pożegnalną kolację.
15.09.06
Od samego rana pada deszcz i zrobiło się zimno. To pierwszy taki dzień. Jak przyjechaliśmy było 350C, teraz chyba 150C. Koło południa się wypogadza. Idziemy na miasto, kupujemy pamiątki. Żegnamy Tanię, Gruzję i w nocy jedziemy na lotnisko. Mam nadzieję, że jeszcze powrócę do tego pięknego i gościnnego kraju. Przez tą gościnność zabrakło paru dni, aby zobaczyć to co sobie zaplanowaliśmy. Do Gruzji wróciłam w sierpniu 2008 roku, ale to już zupełnie inna Gruzja.




Gruzja tak mnie zauroczyła, że ponownie się tam wybrałam dwa lata później

Zdj cia

GRUZJA / Kaukaz / Kazbegi / KlasztorGRUZJA / Kaukaz / Kazbegi / KazbekGRUZJA / Swanetia / Mestia muzeum / widok z okna GRUZJA / Batumi / na dworcu / sprzedawca tytoniu

Dodane komentarze

jkh12@interia.pl (kontoo zablokowane) do czy
12.02.2011

jkh12@interia.pl (kontoo zablokowane) 2011-02-12 15:42:46

Tez uważam Gruzje za piękny kraj - z wielu powodów

hightravel do czy
24.03.2008

hightravel 2009-03-13 14:57:21

dopiero po przeczytaniu artykulow na dany temat -- zdjecia im odpowiadajace nabieraja prawdziwego kolorytu - fajnie sie czyta ! tylko dzisiejsi ludzie ttaaaaaaaaaaaak zagonieni !!!!! nie maja czasu ich czytac (ja to inaczej nazywam)

Przydatne adresy

Brak adres w do wy wietlenia.

Strefa Globtrotera

Dział Artykuły

Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.

Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.

Jak dodać artykuł?

  1. Zarejestruj się w naszym serwisie - TUTAJ
  2. Dodaj zdjęcia (10 punktów) - TUTAJ
  3. Dodaj artykuł (100 punktów) - TUTAJ
  4. Artykuły są moderowane przez administratora.

Inne Artykuły

X

Serwis Globtroter.pl zapisuje informacje w postaci ciasteczek (ang. cookies). Są one używane w celach reklamowych, statystycznych oraz funkcjonalnych - co pozwala dostosować serwis do potrzeb osób, które odwiedzają go wielokrotnie. Ciateczka mogą też stosować współpracujący z nami reklamodawcy. Czytaj więcej »

Akceptuję Politykę plików cookies

Wszelkie prawa zastrzeżone © 2001 - 2025 Globtroter.pl