Artyku y i relacje z podr y Globtroter w
Ananas z pieprzem i solą > SRI LANKA
IzabelaN relacje z podróży
Informacje praktyczne na temat Sri Lanki można znaleźć w internecie. Kiedy jechać, gdzie spać, co oglądać - wystarczy wpisać hasło Sri Lanka w wyszukiwarce internetowej. Ale co zobaczyć, żeby łza zakręciła się w oku? Co zrobić, aby codziennie później wspominać? Co spróbować, aby smak czuć każdego dnia? Co dziwi i zaskakuje? Co fascynuje pomimo strachu?
Wracając do Polski zastanawiałam się jak w kilku słowach opiszę tę wyspę. Co odpowiem na pytanie "jaka jest Sri lanka"? Jedne wyspy są skaliste, inne porośnięte cyprysami, inne bezludne, inne zabudowane murowanymi domami, ale wydają się takie zwyczajne. Co Sri Lanka ma w sobie takiego, że zbliżając się do lotniska w Negombo (Colombo) czułam, że moje źrenice stają się co raz większe.
Garść zieleni
Pierwszy widok jaki zapamiętałam tuż przed lądowaniem to setki palm, a gdzie niegdzie pośród nich małe domki. Jakby ta gęstwina zieleni zrobiła ludziom grzeczność i pozwoliła w kilku miejscach się zadomowić. Pomyślałam, że ktoś wziął w dłoń garść zieleni, troszkę ją ubił, aby mogło zmieścić się jej jak najwięcej i położył ją na oceanie. Potem pomalował jeszcze raz na zielono, aby kolor był bardziej wyrazisty i świeży, a od czasu do czasu zraszał ciepłym deszczem. Gdy budziłam się rano widziałam gęstwinę zieleni. Zanim rano wstałam z łóżka patrzyłam przez okno i patrzyłam i patrzyłam, bo nie mogłam uwierzyć, ze kolor zielony może być aż tak zielony. Przez dwa tygodnie było mi dane mieszkać w ogrodzie botanicznym.
Wiatr od oceanu
Ciepło i wilgoć, przeszywało każdy skrawek mojego ciała, kazało mi gdzieś się cofnąć, schować. Nie miałam czym oddychać, wydawało mi się, że się uduszę zanim przyzwyczaję się do tego gorąca. Wiatr, który wiał nad oceanem nie chłodził. Gorący wpadał do nosa, do gardła, aż czułam żar bijący z wewnątrz własnego ciała. Wieczory nie przynosiły ulgi, noce były gorące. Deszcze potęgowały wilgoć, monsunowe chmury zatrzymywały ciepło. Wilgoć naturalnie nawilżała ciało i włosy, zastępowała najlepsze kosmetyki. Poczułam, że jestem bardzo blisko natury. Byłam w tropiku.
Z solą i pieprzem
Przy drodze niski dom. Koło domu drzewo liczi, na drugim największe owoce rosnące na drzewie zwane Jack’s fruits. Obok niewielka plantacja ananasów. Chodzę miedzy kolczastymi krzewami. Właściciel zrywa owoc, kładzie na stole, ścina z boku skórkę, aż ukaże się jasnożółty kolor owocu. Kroi w plasterki. Podaje na talerzyku zmieszaną sól z pieprzem. Zamaczam owoc w pikantnej mieszance. Próbuję. Świat się zatrzymał. Smak, który tylko tam tak smakuje. Na plantacji sfotografowałam małą dziewczynkę i zrozumiałam, dlaczego dzieci są najwdzięczniejszym tematem dla fotografa.
Ma Oya
Środek dżungli. Przeciwległy brzeg rzeki porośnięty palmami i wysokimi trawami. Ziemia w kolorze rdzy. Kilkadziesiąt słoni idzie majestatycznie uliczką wśród sklepów i ludzi w stronę rzeki. Nie słychać nic i nikogo tylko ich tupot, ich głosy, szum rzeki Ma Oya i nawoływania opiekunów. Wśród dużych słoni schodzą te najmniejsze. Są na wyciagnięcie ręki, ale nikt nie ma odwagi ich dotknąć. Brodzą w rzece wśród skał, przechodzą na drugą stronę. Kładą się leniwie na drugim brzegu. Stałam bezradna, mała i bezbronna wobec natury, nie miałam nic do powiedzenia. Trzymałam aparat w dłoni i przestałam fotografować. Wtedy poczułam łzy, przed nikim się nie przyznałam.
Poświata w kolorze lotosu
Słońce zachodzi codziennie o tej samej porze. Ktoś mógłby powiedzieć „to musi być takie nudne”. A ja codziennie obserwowałam zachody. Różowo-fiołkowe zachody. Różowe stawały się chmury. Biały podkoszulek miał odcień różowo-fioletowy, różowe były ściany domów i różowa była ziemia. Moja skóra miała odcień ciepłego fioletu. Siedziałam na balkonie i patrzyłam na palmy na tle różowego niebo. Otaczała mnie poświata z innego wymiaru. Do niej nie można się było przyzwyczaić. W nią trudno było uwierzyć. Ja nie znajduję teraz słów, które mogą ją opisać.
Hotelowe Makaki
Kandy. Hotel pamiętający czasy kolonii brytyjskiej położony był na wzgórzu. Zamieszkaliśmy na ostatnim piętrze. Widok zapierający dech w piersiach. Cisza i spokój. W dole jezioro i wzgórza porośnięte tysiącami gatunków roślin. Nagle z zadumy wyrwała mnie makaka, usiadła na poręczy balkonu, pozowała do zdjęcia. Pomyślałam, że bliżej natury już nie można być. Rano obok restauracji gwar i ruch, jedna małpa obok drugiej, na chodniku, obok basenu, na dachu, na drzewie, wiszące na ogonach, skaczące z ławki na ogrodzenie, wpadające do restauracji po chleb. Zwinne, szybkie i sprytne. Oswojone, ale dzikie. Zaskakujące, ale budzące respekt. Chciałam, aby się schowały i chciałam, żeby ze mną wtedy zostały.
Obok siebie
Nie znam kraju w Europie, w którym obok siebie stoją: dagoba, meczet, kościół chrześcijański i świątynia hinduska i nikomu to nie przeszkadza. Na Sri Lance nikt się temu nie dziwi i nie protestuje. Nikt się tego nie wstydzi, nikt na to nie zwraca uwagi, na nikim nie robi to żadnego wrażenia i nie wywołuje negatywnych emocji. Wyznania religijne wzajemnie się tolerujące. Tam gdzie ludzie są życzliwi i uśmiechnięci, bezpośredni w wyrażaniu swoich uczuć, przynależność do różnych grup nie podlega dezaprobacie.
Dla mojego taty geografa
Przed wyjazdem obiecałam mojemu tacie, że zaraz po przyjeździe na Cejlon „sprawdzę” jak wysoko nad horyzontem jest słońce. W samo południe popatrzyłam w niebo. Wyciągnęłam ramię i skierowałam dłoń w górę. Było prawie pionowo nade mną, a cień, który rzucałam niewielki. Zadzwoniłam do taty mówiąc „jest pionowo nade mną, muszę się odchylić, żeby je zobaczyć”. Dzisiaj, gdy patrzę w zimowe niebo wyciągam do góry ramię w poszukiwaniu słońca. Byłam 6 stopni od równika.
Wracając do Polski zastanawiałam się jak w kilku słowach opiszę tę wyspę. Co odpowiem na pytanie "jaka jest Sri lanka"? Jedne wyspy są skaliste, inne porośnięte cyprysami, inne bezludne, inne zabudowane murowanymi domami, ale wydają się takie zwyczajne. Co Sri Lanka ma w sobie takiego, że zbliżając się do lotniska w Negombo (Colombo) czułam, że moje źrenice stają się co raz większe.
Garść zieleni
Pierwszy widok jaki zapamiętałam tuż przed lądowaniem to setki palm, a gdzie niegdzie pośród nich małe domki. Jakby ta gęstwina zieleni zrobiła ludziom grzeczność i pozwoliła w kilku miejscach się zadomowić. Pomyślałam, że ktoś wziął w dłoń garść zieleni, troszkę ją ubił, aby mogło zmieścić się jej jak najwięcej i położył ją na oceanie. Potem pomalował jeszcze raz na zielono, aby kolor był bardziej wyrazisty i świeży, a od czasu do czasu zraszał ciepłym deszczem. Gdy budziłam się rano widziałam gęstwinę zieleni. Zanim rano wstałam z łóżka patrzyłam przez okno i patrzyłam i patrzyłam, bo nie mogłam uwierzyć, ze kolor zielony może być aż tak zielony. Przez dwa tygodnie było mi dane mieszkać w ogrodzie botanicznym.
Wiatr od oceanu
Ciepło i wilgoć, przeszywało każdy skrawek mojego ciała, kazało mi gdzieś się cofnąć, schować. Nie miałam czym oddychać, wydawało mi się, że się uduszę zanim przyzwyczaję się do tego gorąca. Wiatr, który wiał nad oceanem nie chłodził. Gorący wpadał do nosa, do gardła, aż czułam żar bijący z wewnątrz własnego ciała. Wieczory nie przynosiły ulgi, noce były gorące. Deszcze potęgowały wilgoć, monsunowe chmury zatrzymywały ciepło. Wilgoć naturalnie nawilżała ciało i włosy, zastępowała najlepsze kosmetyki. Poczułam, że jestem bardzo blisko natury. Byłam w tropiku.
Z solą i pieprzem
Przy drodze niski dom. Koło domu drzewo liczi, na drugim największe owoce rosnące na drzewie zwane Jack’s fruits. Obok niewielka plantacja ananasów. Chodzę miedzy kolczastymi krzewami. Właściciel zrywa owoc, kładzie na stole, ścina z boku skórkę, aż ukaże się jasnożółty kolor owocu. Kroi w plasterki. Podaje na talerzyku zmieszaną sól z pieprzem. Zamaczam owoc w pikantnej mieszance. Próbuję. Świat się zatrzymał. Smak, który tylko tam tak smakuje. Na plantacji sfotografowałam małą dziewczynkę i zrozumiałam, dlaczego dzieci są najwdzięczniejszym tematem dla fotografa.
Ma Oya
Środek dżungli. Przeciwległy brzeg rzeki porośnięty palmami i wysokimi trawami. Ziemia w kolorze rdzy. Kilkadziesiąt słoni idzie majestatycznie uliczką wśród sklepów i ludzi w stronę rzeki. Nie słychać nic i nikogo tylko ich tupot, ich głosy, szum rzeki Ma Oya i nawoływania opiekunów. Wśród dużych słoni schodzą te najmniejsze. Są na wyciagnięcie ręki, ale nikt nie ma odwagi ich dotknąć. Brodzą w rzece wśród skał, przechodzą na drugą stronę. Kładą się leniwie na drugim brzegu. Stałam bezradna, mała i bezbronna wobec natury, nie miałam nic do powiedzenia. Trzymałam aparat w dłoni i przestałam fotografować. Wtedy poczułam łzy, przed nikim się nie przyznałam.
Poświata w kolorze lotosu
Słońce zachodzi codziennie o tej samej porze. Ktoś mógłby powiedzieć „to musi być takie nudne”. A ja codziennie obserwowałam zachody. Różowo-fiołkowe zachody. Różowe stawały się chmury. Biały podkoszulek miał odcień różowo-fioletowy, różowe były ściany domów i różowa była ziemia. Moja skóra miała odcień ciepłego fioletu. Siedziałam na balkonie i patrzyłam na palmy na tle różowego niebo. Otaczała mnie poświata z innego wymiaru. Do niej nie można się było przyzwyczaić. W nią trudno było uwierzyć. Ja nie znajduję teraz słów, które mogą ją opisać.
Hotelowe Makaki
Kandy. Hotel pamiętający czasy kolonii brytyjskiej położony był na wzgórzu. Zamieszkaliśmy na ostatnim piętrze. Widok zapierający dech w piersiach. Cisza i spokój. W dole jezioro i wzgórza porośnięte tysiącami gatunków roślin. Nagle z zadumy wyrwała mnie makaka, usiadła na poręczy balkonu, pozowała do zdjęcia. Pomyślałam, że bliżej natury już nie można być. Rano obok restauracji gwar i ruch, jedna małpa obok drugiej, na chodniku, obok basenu, na dachu, na drzewie, wiszące na ogonach, skaczące z ławki na ogrodzenie, wpadające do restauracji po chleb. Zwinne, szybkie i sprytne. Oswojone, ale dzikie. Zaskakujące, ale budzące respekt. Chciałam, aby się schowały i chciałam, żeby ze mną wtedy zostały.
Obok siebie
Nie znam kraju w Europie, w którym obok siebie stoją: dagoba, meczet, kościół chrześcijański i świątynia hinduska i nikomu to nie przeszkadza. Na Sri Lance nikt się temu nie dziwi i nie protestuje. Nikt się tego nie wstydzi, nikt na to nie zwraca uwagi, na nikim nie robi to żadnego wrażenia i nie wywołuje negatywnych emocji. Wyznania religijne wzajemnie się tolerujące. Tam gdzie ludzie są życzliwi i uśmiechnięci, bezpośredni w wyrażaniu swoich uczuć, przynależność do różnych grup nie podlega dezaprobacie.
Dla mojego taty geografa
Przed wyjazdem obiecałam mojemu tacie, że zaraz po przyjeździe na Cejlon „sprawdzę” jak wysoko nad horyzontem jest słońce. W samo południe popatrzyłam w niebo. Wyciągnęłam ramię i skierowałam dłoń w górę. Było prawie pionowo nade mną, a cień, który rzucałam niewielki. Zadzwoniłam do taty mówiąc „jest pionowo nade mną, muszę się odchylić, żeby je zobaczyć”. Dzisiaj, gdy patrzę w zimowe niebo wyciągam do góry ramię w poszukiwaniu słońca. Byłam 6 stopni od równika.
Dodane komentarze
brak komentarzy
Przydatne adresy
Brak adres w do wy wietlenia.
Inne materia y
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.