Artyku y i relacje z podr y Globtroter w
Chiny mniej znane > CHINY



Państwo Środka od dawna budzi dużą ciekawość podróżnika. Bogata historia poparta znaczną liczbą zabytków przyciąga tak wycieczki zorganizowane jak i osoby podróżujące indywidualnie. Poza odmienną kulturą także przyroda jest warta zobaczenia, niestety dewastowana w tempie równym rozwojowi tego państwa. W sierpniu 2010 miałem okazję być w Chinach wraz z trzema kolegami podczas trzytygodniowego indywidualnego wyjazdu i mogę powiedzieć, że nasyciłem się tym krajem na pewien czas. Wyjazd przebiegł pod znakiem pokonywania wszelkich możliwych trudności. Już po przylocie do Pekinu okazało się, że bagaże nie nadążają za nami. Na lotnisku w Kijowie 3 godziny to najwyraźniej zbyt mało by przeładować je do drugiego samolotu; na całe szczęście plecaki przyleciały za dwa dni. Ten czas przymusowego postoju przeznaczyliśmy na obejrzenie najbardziej znanych zabytków Pekinu. Uradowani odzyskaniem bagażu od razu chcieliśmy ruszyć na bliższe poznanie przyrody, tj. na spływ rzeką Sungari płynącą jakiś 1000 km na północny wschód od Pekinu. Ale kupić bilety w tym kraju nie jest tak prosto. Po pierwsze, rozkład jazy pociągów napisany chińskimi znaczkami na niewiele może się przydać. Po drugie, samo kupno biletów w kasie, gdzie kasjerka mówi tylko w swoim języku też nie poprawia sytuacji. Zdarzało się, że niektóre kasjerki na nasz widok dosłownie uciekały z fotela lub przez głośnik pytały osoby stojące w kolejce, o to kto zna angielski (tak to przynajmniej interpretowaliśmy) – bez rezultatu. Kiedy już wykorzystując mapę zdołaliśmy powiedzieć gdzie i kiedy chcemy jechać to najczęściej z ust kasjerki padało magiczne „mejo”, co znaczyło, że biletów nie ma. Liczba ludzi podróżujących pociągami jest ogromna i raz, nawet z wyprzedzeniem 5 dni, biletów nie dało się kupić. Pomimo, że koleje mają wagony różniące się komfortem przejazdu, to często nie można było z tego skorzystać. Jechaliśmy więc pociągiem do Batou, gdzie każdy centymetr podłogi był zajęty przez koczujących ludzi, a wciskali się oni nawet pod siedzenia – po prostu magiel. Innym razem jechaliśmy z Pekinu nad morze nowoczesnym pociągiem, który miał wyświetlacz prędkości, a ta doszła do 330 km/h. Nieco łatwiej było dostać bilety na autobus ale i tu czekały niespodzianki. Pierwszy raz w życiu jechałem autobusem z kuszetkami. Z drugiej strony, w jakimś mieście kupiliśmy bilety na numerowane miejsca, ale po wejściu do autobusu okazało się, że wszystkie miejsca są już zajęta, a poza tym nie są numerowane. Za chwilę przyszła pani z obsługi autobusu i pokazała, że te nasze miejsca mieszczą się z tyłu autobusu i są to plastikowe wiaderka odwróconych dnem do góry i przykryte gąbkami. Genialne rozwiązanie w kraju, gdzie ludzi jest więcej niż mrówek.
Mimo tych trudności byliśmy we wszystkich miejscach, które chcieliśmy odwiedzić, ale naprawdę przy dużym wysiłku. Kajakami (na powietrze, ważą 15 kg) spłynęliśmy dwoma rzekami. Najpierw była to wspomniana Sungari, gdzie miesiąc wcześniej podczas powodzi woda porwała kilka tysięcy beczek z jakimiś chemikaliami. Kiedy tam pojawiliśmy się woda była jeszcze bardzo wysoka i patrząc na rzekę przez pół godziny nie mogliśmy podjąć decyzji o spływie. W końcu popłynęliśmy, patrząc na konsekwencje powodzi. Ekspansja Chińczyków nie zna miary i zaczęli budować domy na wyspach, które ta wysoka woda zniszczyła, pozalewała też mnóstwo pól z kukurydzą, po której nieraz przepływaliśmy. Pierwszego wieczoru rozbijaliśmy się już o zmroku wśród jakichś pagórków, a rano okazało się, że namioty stoją na cmentarzu (te pagórki to były groby). Jednakże w Chinach stosunek do zmarłych musi być inny niż w Polsce, bo na cmentarzu wypasane były krowy. Druga rzeka to Huang He w środkowym biegu opodal miasta Batou. Na tym odcinku rzeka z jednej strony styka się z piękną piaszczystą pustynią, a z drugiej strony dochodzi do gór – widoki niesamowite. Nazwa tej rzeki dobrze odpowiada barwie wody, która jest żółta od niesionego iłu. Jest to też dosyć niebezpieczna rzeka. Pewnego razu wyszedłem na wyspę i po paru krokach zacząłem zapadać się w ten ił. Ponieważ byłem w sandałach, to nie tak prosto było wyjąć stopy z błota. Dosłownie w ciągu kilku sekund zapadłem się jakieś pół metra. Na całe szczęście koledzy byli boso i zdołali mi pomóc wyjść z opresji; skończyło się na „utopionym” aparacie fotograficznym.
Podczas spływów rzekami naszą dietę opieraliśmy na prawdziwych chińskich zupkach, a te są prawie dwa razy większe od „polskich chińskich zupek”. Problemem podczas spływu jest zaopatrzenie się wodę. Na wcześniejszych spływach chodziliśmy po nią do najbliższych zabudowań, ale teraz postanowiliśmy kupić 50 l w jak największych butelkach, najłatwiejszych do upakowania w kajaku. W sklepie znaleźliśmy butelki o pojemności niemal 4 litrów, ale zapłaciliśmy za nie podejrzanie dużo pieniędzy, co w pierwszej chwili złożyliśmy na taksówkarzy, którzy zawieźli nas właśnie do takich drogich sklepów. Jednak postanowiliśmy sprawdzić jak smakuje ta woda i …. była ta wódka. Całe szczęście, że zorientowaliśmy się w porę, bo wylądowalibyśmy z dala od jakiegokolwiek sklepu z 45 litrami wódki (swoja drogą w cenie 2,5 zł/litr) i 6 litrami wody. W Chinach wódka jest sprzedawana w różnych pojemnikach, a nawet w woreczkach plastikowych. Sam fakt tego kupna i później zamiany na wodę przy oporze taksówkarzy i rzecz jasna zbiegowisku ludzi był jednym z ciekawszych zdarzeń podczas tego wyjazdu. W ogóle, w małych miejscowościach, w których bywaliśmy stanowiliśmy sporą atrakcję.
Po skromnej diecie w czasie spływów przychodził czas powrotu do cywilizacji, a wraz nim możliwość skosztowania słynnej chińskiej kuchni. Stołowaliśmy się w tanich jadłodajniach w starych dzielnicach tzw. hutongach. Menu było często powieszone na ścianie w formie fotografii dań, ale fotki były różnej jakości, a to wyblakłe, a to niezbyt ostre. Raz, na podstawie fotki, zamówiliśmy małże, a dostaliśmy czarne jaja (specjalnie przechowywane w wapnie co powoduje ścięcie białka). No i konsternacja – czy my zamawialiśmy coś takiego i w ogóle kto tego pierwszy spróbuje. Innym razem kolega zamówił udko z warzywami – a raczej tak mu się wydawało. Tymczasem na stole wylądowało udko z dwiema kaczymi łapkami. Pomyłki zdarzały się, ale generalnie większość potraw była smaczna i sam sposób jedzenia przy kręcącym się stole będziemy jeszcze długo wspominać (za porządny obiad w takiej knajpce, z zupełnie przyzwoitym piwem, płaciło się 50 zł na czterech). Z bardziej egzotycznych potraw mieliśmy okazję spróbować zupy z żółwia (bardzo smaczna) i smażonych poczwarek motyla (raczej dla samej ciekawości). Bardzo dobra okazała się kaczka po pekińsku podawana wraz z głową i dziobem.
Największym dla mnie rozczarowaniem okazał się Wielki Chiński Mur. Byliśmy w bardzo turystycznym miejscu w Badaling. Tu mur został odbudowany w latach 1950. i z bliska wygląda kiepsko ze względu na współczesne i niewyszukane materiały użyte do rekonstrukcji. Gdybym miał być drugi raz w Chinach to za wszelką cenę chciałbym zobaczyć starą budowlę, choćby zrujnowaną, niż to co jest właśnie w owym Badaling. Natomiast Zakazane Miasto, Park Świątyni Nieba czy Świątynia Lamaistyczna z pewnością warte są poświęcenia im czasu. Pekin ma znaczną liczbę miejsc godnych odwiedzenia, ale my widzieliśmy tylko kilka, bo też mieliśmy inny cel wyjazdu niż tylko zwiedzanie zabytków.
Na koniec kilka słów, które mogą troszkę pomóc osobom wybierającym się do Chin. Jest to stosunkowo tani kraj, skoro w stolicy w barze można zjeść dobry posiłek za 10-15 zł, choć bez wątpienia w lepszych restauracjach będzie to kosztowało znacznie więcej. Muszę dodać, że nie mieliśmy żadnych przypadłości żołądkowych po wizytach w tych barach, choć na pierwszy rzut oka niektóre wyglądały porażająco. Na dworcu kolejowym są osoby oferujące nocleg w hotelach, my skorzystaliśmy właśnie z tego sposobu i pokój dwuosobowy kosztował maksymalnie 80 zł (zupełnie znośne warunki). Osobną opowieść można napisać o toaletach publicznych, gdzie kabiny są często bez drzwi, ale to trzeba zobaczyć na własne oczy. Ceny biletów kolejowych są zależne od komfortu podróżowania, kuszetki nawet kilka razy droższe od miejsc siedzących, ale nie ma na czym oszczędzać. Pomijając trudności z zakupem biletów i w porozumiewaniu się, nie spotkaliśmy się z żadnymi komplikacjami podróży ze strony policji, urzędników itp. Można kupić ciekawe pamiątki, przynajmniej serce nie boli, że kupujemy coś chińskiej produkcji (bo np. w Egipcie chińskie podróbki „smakują” jakoś inaczej). Na pewno nie warto kupować pamiątek w specjalnych sklepach, po których obwożeni są turyści z grup zorganizowanych. Byliśmy też w takich sklepach, i ceny za te same pamiątki, które można kupić „na mieście” są przynajmniej kilka razy wyższe. W niektórych przypadkach ceny są obłędne; kupiłem zwijany widoczek na ścianę za 60 juanów, a w tym turystycznym sklepie identyczny kosztował 1360 juanów!
Przed wyjazdem do Chin oczywiście słyszałem, że kraj ten szybko rozwija się, jest dużo inwestycji itd., ale to co zobaczyłem przerosło moje wyobrażenie. Dosłownie na każdym kroku budowane są autostrady, a w miastach osiedla i to od razu na dziesiątki tysięcy mieszkańców. Ten kraj dosłownie kipi inwestycjami, i pomyśleć, że to wszystko bez wspomożenia Unii Europejskiej – jednak można. W tej relacji napisałem niewiele o samej przyrodzie, ale jeżeli ktoś będzie tym zainteresowany to z łatwością znajdzie w Internecie relację przyrodniczą z tego wyjazdu.
Mimo tych trudności byliśmy we wszystkich miejscach, które chcieliśmy odwiedzić, ale naprawdę przy dużym wysiłku. Kajakami (na powietrze, ważą 15 kg) spłynęliśmy dwoma rzekami. Najpierw była to wspomniana Sungari, gdzie miesiąc wcześniej podczas powodzi woda porwała kilka tysięcy beczek z jakimiś chemikaliami. Kiedy tam pojawiliśmy się woda była jeszcze bardzo wysoka i patrząc na rzekę przez pół godziny nie mogliśmy podjąć decyzji o spływie. W końcu popłynęliśmy, patrząc na konsekwencje powodzi. Ekspansja Chińczyków nie zna miary i zaczęli budować domy na wyspach, które ta wysoka woda zniszczyła, pozalewała też mnóstwo pól z kukurydzą, po której nieraz przepływaliśmy. Pierwszego wieczoru rozbijaliśmy się już o zmroku wśród jakichś pagórków, a rano okazało się, że namioty stoją na cmentarzu (te pagórki to były groby). Jednakże w Chinach stosunek do zmarłych musi być inny niż w Polsce, bo na cmentarzu wypasane były krowy. Druga rzeka to Huang He w środkowym biegu opodal miasta Batou. Na tym odcinku rzeka z jednej strony styka się z piękną piaszczystą pustynią, a z drugiej strony dochodzi do gór – widoki niesamowite. Nazwa tej rzeki dobrze odpowiada barwie wody, która jest żółta od niesionego iłu. Jest to też dosyć niebezpieczna rzeka. Pewnego razu wyszedłem na wyspę i po paru krokach zacząłem zapadać się w ten ił. Ponieważ byłem w sandałach, to nie tak prosto było wyjąć stopy z błota. Dosłownie w ciągu kilku sekund zapadłem się jakieś pół metra. Na całe szczęście koledzy byli boso i zdołali mi pomóc wyjść z opresji; skończyło się na „utopionym” aparacie fotograficznym.
Podczas spływów rzekami naszą dietę opieraliśmy na prawdziwych chińskich zupkach, a te są prawie dwa razy większe od „polskich chińskich zupek”. Problemem podczas spływu jest zaopatrzenie się wodę. Na wcześniejszych spływach chodziliśmy po nią do najbliższych zabudowań, ale teraz postanowiliśmy kupić 50 l w jak największych butelkach, najłatwiejszych do upakowania w kajaku. W sklepie znaleźliśmy butelki o pojemności niemal 4 litrów, ale zapłaciliśmy za nie podejrzanie dużo pieniędzy, co w pierwszej chwili złożyliśmy na taksówkarzy, którzy zawieźli nas właśnie do takich drogich sklepów. Jednak postanowiliśmy sprawdzić jak smakuje ta woda i …. była ta wódka. Całe szczęście, że zorientowaliśmy się w porę, bo wylądowalibyśmy z dala od jakiegokolwiek sklepu z 45 litrami wódki (swoja drogą w cenie 2,5 zł/litr) i 6 litrami wody. W Chinach wódka jest sprzedawana w różnych pojemnikach, a nawet w woreczkach plastikowych. Sam fakt tego kupna i później zamiany na wodę przy oporze taksówkarzy i rzecz jasna zbiegowisku ludzi był jednym z ciekawszych zdarzeń podczas tego wyjazdu. W ogóle, w małych miejscowościach, w których bywaliśmy stanowiliśmy sporą atrakcję.
Po skromnej diecie w czasie spływów przychodził czas powrotu do cywilizacji, a wraz nim możliwość skosztowania słynnej chińskiej kuchni. Stołowaliśmy się w tanich jadłodajniach w starych dzielnicach tzw. hutongach. Menu było często powieszone na ścianie w formie fotografii dań, ale fotki były różnej jakości, a to wyblakłe, a to niezbyt ostre. Raz, na podstawie fotki, zamówiliśmy małże, a dostaliśmy czarne jaja (specjalnie przechowywane w wapnie co powoduje ścięcie białka). No i konsternacja – czy my zamawialiśmy coś takiego i w ogóle kto tego pierwszy spróbuje. Innym razem kolega zamówił udko z warzywami – a raczej tak mu się wydawało. Tymczasem na stole wylądowało udko z dwiema kaczymi łapkami. Pomyłki zdarzały się, ale generalnie większość potraw była smaczna i sam sposób jedzenia przy kręcącym się stole będziemy jeszcze długo wspominać (za porządny obiad w takiej knajpce, z zupełnie przyzwoitym piwem, płaciło się 50 zł na czterech). Z bardziej egzotycznych potraw mieliśmy okazję spróbować zupy z żółwia (bardzo smaczna) i smażonych poczwarek motyla (raczej dla samej ciekawości). Bardzo dobra okazała się kaczka po pekińsku podawana wraz z głową i dziobem.
Największym dla mnie rozczarowaniem okazał się Wielki Chiński Mur. Byliśmy w bardzo turystycznym miejscu w Badaling. Tu mur został odbudowany w latach 1950. i z bliska wygląda kiepsko ze względu na współczesne i niewyszukane materiały użyte do rekonstrukcji. Gdybym miał być drugi raz w Chinach to za wszelką cenę chciałbym zobaczyć starą budowlę, choćby zrujnowaną, niż to co jest właśnie w owym Badaling. Natomiast Zakazane Miasto, Park Świątyni Nieba czy Świątynia Lamaistyczna z pewnością warte są poświęcenia im czasu. Pekin ma znaczną liczbę miejsc godnych odwiedzenia, ale my widzieliśmy tylko kilka, bo też mieliśmy inny cel wyjazdu niż tylko zwiedzanie zabytków.
Na koniec kilka słów, które mogą troszkę pomóc osobom wybierającym się do Chin. Jest to stosunkowo tani kraj, skoro w stolicy w barze można zjeść dobry posiłek za 10-15 zł, choć bez wątpienia w lepszych restauracjach będzie to kosztowało znacznie więcej. Muszę dodać, że nie mieliśmy żadnych przypadłości żołądkowych po wizytach w tych barach, choć na pierwszy rzut oka niektóre wyglądały porażająco. Na dworcu kolejowym są osoby oferujące nocleg w hotelach, my skorzystaliśmy właśnie z tego sposobu i pokój dwuosobowy kosztował maksymalnie 80 zł (zupełnie znośne warunki). Osobną opowieść można napisać o toaletach publicznych, gdzie kabiny są często bez drzwi, ale to trzeba zobaczyć na własne oczy. Ceny biletów kolejowych są zależne od komfortu podróżowania, kuszetki nawet kilka razy droższe od miejsc siedzących, ale nie ma na czym oszczędzać. Pomijając trudności z zakupem biletów i w porozumiewaniu się, nie spotkaliśmy się z żadnymi komplikacjami podróży ze strony policji, urzędników itp. Można kupić ciekawe pamiątki, przynajmniej serce nie boli, że kupujemy coś chińskiej produkcji (bo np. w Egipcie chińskie podróbki „smakują” jakoś inaczej). Na pewno nie warto kupować pamiątek w specjalnych sklepach, po których obwożeni są turyści z grup zorganizowanych. Byliśmy też w takich sklepach, i ceny za te same pamiątki, które można kupić „na mieście” są przynajmniej kilka razy wyższe. W niektórych przypadkach ceny są obłędne; kupiłem zwijany widoczek na ścianę za 60 juanów, a w tym turystycznym sklepie identyczny kosztował 1360 juanów!
Przed wyjazdem do Chin oczywiście słyszałem, że kraj ten szybko rozwija się, jest dużo inwestycji itd., ale to co zobaczyłem przerosło moje wyobrażenie. Dosłownie na każdym kroku budowane są autostrady, a w miastach osiedla i to od razu na dziesiątki tysięcy mieszkańców. Ten kraj dosłownie kipi inwestycjami, i pomyśleć, że to wszystko bez wspomożenia Unii Europejskiej – jednak można. W tej relacji napisałem niewiele o samej przyrodzie, ale jeżeli ktoś będzie tym zainteresowany to z łatwością znajdzie w Internecie relację przyrodniczą z tego wyjazdu.
Pomimo pewnych trudności, wynikających przede wszystkim z kłopotów z przemieszczaniem się, z pewnością Chiny trzeba odwiedzić. Bilety lotnicze kosztowały 2200 zł, a sam pobyt (trzeba pamiętać, że sporo noclegów wypadło w namiotach, a jedzenie też nie było z restauracji) wydałem 500 USD w ciągu 3 tygodni. Chyba nie jest duża kwota?
Dodane komentarze
brak komentarzy
Przydatne adresy
Brak adres w do wy wietlenia.
Inne materia y
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.